W 1943 roku, w wyniku brawurowej akcji, żołnierze AK zdobyli furgon pełen pieniędzy. Sto milionów złotych! Przygotowania do tzw. akcji Góral trwały półtora roku, jej wykonanie zaledwie kilka minut. Była to „koronkowa robota”. Prawdopodobnie najlepiej przygotowana i zrealizowana operacja w historii Armii Krajowej.
Okupacja niemiecka. W 1942 roku Związek Walki Zbrojnej przemianowany został na AK. Podziemie antyhitlerowskie się rozrasta, ale ciągle brakuje pieniędzy. A tych przecież potrzeba – na broń, ubrania, działanie dywersantów i kurierów. Tak narodził się pomysł ataku na furgon bankowy. Idea wyrosła z rozmów dowódcy AK – gen. Stefana „Grota” Roweckiego z kapitanem Emilem Kumorem – „Krzysiem”.
Czytaj też: Zagra-Lin i polskie bomby w Berlinie. Tak Armia Krajowa mściła się za hitlerowskie zbrodnie
„Górale” do wzięcia
Po klęsce wrześniowej każdy aspekt życia społecznego i gospodarczego państwa znalazł się pod kontrolą niemiecką, także system bankowy. Niemcy zdecydowali się na powołanie Banku Emisyjnego, który miał emitować okupacyjnego złotego. Jego główna siedziba znajdowała się w Krakowie, ale pieniądze drukowano m.in. w Warszawie – wśród nich, tzw. górale, a więc banknoty 500 złotowe z wizerunkiem górala na przedniej stronie. Stąd też wzięła się nazwa akcji, którą wielu historyków uznało za najlepiej przygotowaną i przeprowadzoną w historii polskiego podziemia w czasie II Wojny Światowej.
Realizację zadania powierzono Oddziałowi Specjalnemu Komendy Głównej AK – „Osa”. Przygotowania do napadu trwały 14 miesięcy. Mimo, że w międzyczasie podziemie poniosło dotkliwe straty m.in. w wyniku wpadki podczas uroczystości ślubnej jednego z żołnierzy. Niemcy aresztowali większość z dywersantów „Osy”, a do niewoli trafił także sam Grot–Rowecki, mimo to nie zaprzestano przygotowań do napadu.
Czytaj też: Stanisław Jankowski „Agaton”. To dzięki niemu Armia Krajowa wodziła Niemców za nos
Dwa Michały
Kluczem do sukcesu było poznanie trasy przejazdu furgonu z pieniędzmi, które z Warszawy miały trafić do centrali banku w Krakowie. Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę z zagrożenia. Trasa kursu furgonetki z ulicy Bielańskiej, gdzie mieściła się warszawska siedziba banku, na Dworzec Wschodni była za każdym razem objęta tajemnicą. Dlatego też komórka odpowiedzialna za akcję podjęła próbę werbunku pracowników banku.
Udało się, do współpracy nakłoniono Ferdynanda Żyłę (pseudonim „Michał I”) oraz Jana Wołoszyna („Michał II”). Choć Niemcy dbali, aby dokładne terminy transportu gotówki nie były znane pracownikom, tajemnica nie obowiązywała „Michała II”. Ten na dzień przed wyjazdem dowiadywał się o transporcie.
Wobec takiej wiedzy dywersantom AK pozostało jeszcze tylko przygotowanie zasadzki. W grę wchodziły dwie alternatywne trasy przejazdu furgonu. Należało więc uniemożliwić jedną z nich, a na drugiej ustawić pułapkę. Tak też postąpiono. Ponieważ wóz z „góralami” mógł dotrzeć na Dworzec Wschodni tylko ulicami Senatorską i Miodową do Krakowskiego Przedmieścia i Placu Zamkowego, a dalej przez Nowy Zjazd na most Kierbedzia, albo Senatorską na Plac Zamkowy i dalej jak w wariancie pierwszym, dywersanci zaaranżowali fikcyjne roboty drogowe, tarasując tym samym ulicę Miodową. W ten sposób Niemcom pozostała tylko jedna trasa transportu gotówki.
Czytaj też: Armia Krajowa. Najlepszy pracodawca w okupowanej Polsce?
Falstart
Akcja rozpoczęła się jednak od falstartu. 5 sierpnia 1943 roku w napadzie na furgon miało wziąć udział 43 żołnierzy i 2 łączniczki. Na miejscu nie zjawiło się jednak trzech żołnierzy obsługujących steny, czyli brytyjskie pistolety maszynowe używane przez AK. Dlatego też ostatecznie dowódca operacji Jerzy Kleczkowski, ps. „Jurek”, zdecydował się na odwołanie zadania, zwłaszcza że Niemcy nabrali podejrzeń po tym, jak uczestnicy akcji przecięli w studzienkach kanalizacyjnych kable telefoniczne łączące bank emisyjny z Gestapo i posterunkiem policji.
W efekcie furgon z pieniędzmi ruszył, ale z bardzo silną eskortą wojskową. Wcześniej w placówce banku wszczęto alarm. Poderwano straż bankową, a na miejscu wkrótce zjawiło się wojsko z karabinami maszynowymi.
Czytaj też: Armia Krajowa jakiej nie znacie
„Ciocia wyjechała”
W drugiej odsłonie akcji Kleczkowski ps. „Jurek” i Roman Marian Kiźny, dowodzący oddziałem „Pola” skierowanym do wsparcia „Osy” w tej akcji, zrezygnowali z przecinania kabli. 11 sierpnia 1943 roku dywersanci dostali telefoniczny meldunek od Michała II – urzędnika bankowego współpracującego z AK. Meldunek brzmiał: ciocia wyjechała. Oznaczało to, że następnego dnia z banku wyjedzie kolejny transport gotówki. Następnego dnia kolejny telefon z banku, o godzinie 9 rano oznaczał, że transport ruszy godzinę później.
Kilkudziesięciu dywersantów AK było już na miejscu – tzn. na ulicy Senatorskiej, którą wyznaczono na miejsce ataku, przede wszystkim dlatego, że była wąska. Uniemożliwiała manewr zablokowanej furgonetce. Ulicę obstawiono patrolami osłony. Żołnierze AK ukryli się m.in. w zaparkowanej przy ulicy ciężarówce, która blokowała przejazd, w sklepie warzywnym przy ulicy, na klatce schodowej jednej z kamienic. O godzinie 10:17 ciężarówka pełna pieniędzy wraz z eskortą, wjechała na wąską ulicę Senatorską, skręcając przed barierkami na ulicy Miodowej, za którymi odbywały się rzekome roboty drogowe.
Po wjeździe na Senatorską, konwój zwolnił, by ominąć ciężarówkę, w której ukryci byli żołnierze AK. Gdy tylko furgon ruszył, wyrosła przed nim kolejna przeszkoda – wózek ze skrzyniami pełnymi warzyw i owoców, który celowo wysunęli zamachowcy. Wóz bankowy gwałtowanie zahamował, znalazł się w potrzasku, tuż obok ciężarówki, w której ukryci byli AK-owcy.
Kiedy tylko to się stało, po sygnale do ataku, na konwój niemiecki z posypał się grad pocisków. Równolegle ze skrytek wzdłuż ulicy zaatakowany został samochód obstawy. Niemcy nie zdążyli zareagować. Po pierwszych seriach, dywersanci doskoczyli do samochodu, wyrzucając z niego zabitych i rannych. W trakcie działań – niespodziewanie – na miejscu pojawił się przejeżdżający obok placem Zamkowym oficer Wehrmachtu. Udało mu się oddać serię w kierunku zamachowców, ale nie zmieniło to sytuacji. Oficer zginął zastrzelony przez AK-owców obstawiających teren. Na dźwięk strzałów i krzyków zareagowali też dwaj niemieccy policjanci. Nadbiegali z pałacu Bruhla, gdy dosięgnęły ich kule.
Cała akcja trwała mniej niż 3 minuty. Zginęło 6 niemieckich żołnierzy z eskorty i oficer, a także trzech pracowników banku. Po stronie AK straty były minimalne. Dwóch żołnierzy odniosło lekkie rany. Podziemie w ciągu mniej niż 3 minut wzbogaciło się o ponad 100 milionów okupacyjnych złotych. Niemcy byli wściekli. W całym mieście rozwieszono plakaty z obietnicą wysokiej nagrody (milion złotych za wskazanie sprawców, 5 mln zł za pomoc w odzyskaniu pieniędzy).
Czytaj też: Jak dawniej fałszowano pieniądze? (Nie)zawodne sposoby naszych dziadków i pradziadków
Zygmunt świadkiem
Podziemie szybko zareagowało na ofertę okupanta. Władze hitlerowskie zostały zalane falą fałszywych donosów, które dezorientowały wroga i kierowały dochodzenie na fałszywe tropy. Okazało się to niezwykle skuteczne. Niemcy nie mieli pewności, czy za atakiem stoi AK, czy może po prostu był to napad rabunkowy – dlatego ostatecznie wstrzymali się od represji na cywilach.
Równolegle AK-owcy dbali i o to, by wyśmiać wroga. Na plakatach pojawił się więc dopiski sugerujące jeszcze większe nagrody – 10 mln – czekają na tych, którzy wskażą daty i trasy kolejnych konwojów. Z kolei wśród listów do władz okupacyjnych znalazła się też i korespondencja świadka, który deklarował, że świetnie widział całe zajście, dzięki temu że patrzył z wysoka. List podpisano… Zygmunt III Waza.
Bibliografia:
- S. Smarzyński: Akcja Góral, Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1973
- T.Strzembosz: Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939–1945. Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1983
- J. Śląski: Polska walcząca. Warszawa: Instytut Wydawniczy PAX, 1990
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.