Clarence Smoyer, czołgista amerykańskiej 3. Dywizji Pancernej „Spearhead”, był spokojnym chłopakiem z Pensylwanii. Od przybycia do Europy w 1944 roku załoga jego shermana toczyła ciężkie walki na Wale Zachodnim i w Ardenach, obserwując, jak Amerykanie giną w nierównym starciu z niemieckimi czołgami.
2 września 1944. Okupowana Belgia. (…) Dopóki na niebie widać było ostatnie odcienie barw, załogi shermanów cicho i sprawnie uzupełniały zapasy paliwa oraz amunicji w swoich zmęczonych pojazdach. Kapral Clarence Smoyer, kucając za wieżą pierwszego czołgu od lewej, ostrożnie podawał pociski kalibru 75 mm prosto do rąk oczekującego poniżej ładowniczego. To była delikatna robota – nawet najdrobniejszy szczęk metalu o metal mógł zdradzić ich położenie wrogowi.
Za liniami wroga
(…) Stał tu cały pluton. Na prawo od Clarence’a były jeszcze cztery szarooliwkowe czołgi, ustawione w półksiężyc w mniej więcej dwudziestometrowych odstępach. Dalej na północ, poza polem ich widzenia, leżało Mons (…). Po lewej, równolegle do czołgów, biegła droga gruntowa prowadząca przez ciemniejące teraz pola na zalesiony grzbiet, za którego drzewami właśnie chowało się zachodzące słońce.
Gdzieś tam byli Niemcy, ale ilu ich było dokładnie i kiedy mieli się pojawić, tego nie wiedział żaden z Amerykanów. Od lądowania aliantów w Normandii minęły już prawie trzy miesiące i teraz Clarence oraz pozostali żołnierze 3. Dywizji Pancernej znajdowali się za liniami wroga.
Lufy wszystkich dział plutonu były skierowane na zachód. Dywizja, przy pełnym stanie etatowym mogąca się poszczycić 390 maszynami, rzuciła wszystkie swoje sprawne czołgi między wroga i Mons, blokując każde skrzyżowanie, do jakiego udało jej się dotrzeć. Tamtego wieczoru ich przetrwanie miało zależeć od pracy zespołowej.
Czytaj też: Dajcie nam lepszy czołg, czyli „Pershing” kontra „Pantera”
„Dywizja na Szpicy”
Dowództwo kompanii powierzyło drugiemu plutonowi, w którym służył Clarence, prostą, ale ważną misję: strzec tej drogi i nikogo nie przepuścić. (…) Tamtej nocy nikomu nie było wolno opuszczać czołgu; nawet wyjście za potrzebą byłoby zbyt ryzykowne. Do tego celu miały im posłużyć łuski po pociskach.
Pod nogami Clarence’a otwierała się szersza przestrzeń. Całe wnętrze czołgu było pomalowane emalią i oświetlone trzema lampami. Z przodu kierowca i przedni strzelec/pomocnik kierowcy osunęli się na oparcia foteli, żeby przespać się po całodziennej jeździe. Na lewo od Clarence’a, po drugiej stronie zamka armaty, ładowniczy rozłożył sobie śpiwór na podłodze wieży. Czołg śmierdział paliwem, prochem i męską szatnią (…).
Odkąd trzy tygodnie po Dniu „D” wylądowali na kontynencie, ten M4A1 Sherman z kompanii „Easy” 32. pułku pancernego 3. Dywizji Pancernej – jednej z dwóch amerykańskich ciężkich dywizji pancernych – był ich domem.
Tamtego wieczoru sen miał przyjść szybko. Mężczyźni byli wyczerpani. Trzecia Pancerna od osiemnastu dni nacierała na czele 1. Armii amerykańskiej, prowadząc dwie inne dywizje do wyłomu we froncie niemieckim i gnając przez północną Francję. Paryż został wyzwolony, a Niemcy wracali tą samą drogą, którą przebyli w 1940 roku.
W tym czasie Trzecia Pancerna zyskała przydomek „Spearhead Division”, czyli „Dywizja na Szpicy”.
Czytaj też: Herosi ze stali. Najlepsi polscy czołgiści II wojny światowej
Zasadzka
A potem przyszły nowe rozkazy. Chłopaki ze zwiadu napotkali cofające się z północnej Francji do Belgii jednostki niemieckich 5. Armii Pancernej i 15. Armii, które po drodze zamierzały przejechać przez liczne skrzyżowania wokół Mons. Amerykańska 3. Dywizja Pancerna skręciła więc gwałtownie i pognała na północ, pokonując w dwa dni 171 kilometrów, dzięki czemu przybyła na miejsce w samą porę, żeby urządzić zasadzkę na wroga (…).
W połowie warty Clarence’a otaczająca go ciemność ożyła mechanicznym pomrukiem. Księżyc skrył się za chmurami, więc Amerykanin nic nie widział, ale słyszał konwój pojazdów, które przemieszczały się za porośniętym drzewami grzbietem. Do przodu i stop. Do przodu i stop.
Z głośnika na ścianie wieży dobiegał tylko jednostajny szum. Żadne race świetlne nie rozjaśniały nieba. Według późniejszych szacunków Trzeciej Pancernej maszerowało tam wtedy około 30 000 wrogich żołnierzy, głównie z niemieckich wojsk lądowych, ale można było znaleźć również członków sił powietrznych czy marynarki wojennej.
Po stronie amerykańskiej nie padł jednak rozkaz ataku ani pościgu za przeciwnikiem. Było tak dlatego, że sponiewierane resztki armii wroga spalały cenne paliwo, szukając bezpiecznej trasy między blokadami drogowymi, i „Szpica” celowo pozwalała im błądzić po okolicy.
Nie przepuścić nikogo
Przeciwnik rozpaczliwie starał się dotrzeć do bezpiecznego schronienia za Wałem Zachodnim, znanym również jako Linia Zygfryda, fortyfikacjami złożonymi z ponad 18 000 obiektów obronnych, którymi najeżona była granica Niemiec.
Gdyby te 30 000 żołnierzy okopało się za Wałem Zachodnim, mogłoby zablokować Amerykanom drogę do Trzeciej Rzeszy, przedłużając w ten sposób wojnę. Trzeba ich było zatrzymać tutaj, w Mons, i „Szpica” miała już plan, ale z jego realizacją można było poczekać do świtu.
Około drugiej w nocy na tle odległego pomruku dało się odróżnić chrzęst gąsienic czołgowych. Clarence namierzył źródło tych odgłosów: pojazdy jechały drogą przed nim. Znał rozkazy – nie przepuścić nikogo – ale miał wątpliwości (…).
Jeden po drugim trzy czołgi z chrzęstem przetoczyły się obok ukrytych w ciemnościach shermanów i pojechały dalej. Clarence znowu zaczął oddychać. I wtedy jeden z czołgów zwolnił. Zaczął skręcać ze zgrzytem, jak gdyby jego gąsienicom brakowało smarowania. Ten odgłos był nie do pomylenia z czymkolwiek innym. Tylko całkowicie metalowe gąsienice tak brzmią, a sherman miał gąsienice z gumowymi nakładkami. To były niemieckie czołgi.
Czytaj też: Powstanie ostrowskie i trzecia „Pantera” Armii Krajowej
„Schaboszczak z kością”
Clarence włożył hełm czołgowy i zacisnął pasek pod brodą. (…) powiedział bezgłośnie: „Niemiecki czołg”. Ładowniczy natychmiast się rozbudził. Stojący w swoim włazie Paul klepnął Clarence’a w prawe ramię, co oznaczało, że ma obrócić wieżę w prawo (…).
Gdy działo znalazło się w odpowiednim położeniu, celując w prawo, Paul klepnął Clarence’a, by przestał obracać wieżę. Clarence przycisnął oczy do peryskopu. Wszystko poniżej horyzontu było czarne jak smoła. Clarence oznajmił dowódcy, że nic nie widzi, i zasugerował wezwanie piechoty zmechanizowanej z bazukami, żeby zniszczyła niemiecki czołg.
Paul nie zamierzał jednak ryzykować, że jakiś roztrzęsiony wojak rozwali nie ten czołg, co trzeba. Chwycił ręczny mikrofon – z powodu swego kształtu nazywany „schaboszczakiem z kością” – i ustawiwszy radio na częstotliwość plutonu, ostrzegł pozostałe załogi przed tym, o czym zapewne już wiedziały: że wewnątrz ich półksiężyca znajduje się wrogi czołg.
(…) Załoga niemieckiego czołgu prawdopodobnie zdążyła się już zorientować, jak fatalny popełniła błąd. (…) nagle wyłączyli silnik. Rozgrzany motor zasyczał, a potem umilkł (…).
„Duma Wehrmachtu”
W konfrontacji z niemieckim czołgiem potrzebowali każdego atutu, zwłaszcza jeśli mierzyli się z panterą, czołgiem z sennych koszmarów. Niektórzy amerykańscy żołnierze nazywali go „dumą Wehrmachtu”. Krążyły pogłoski, że pantera może przestrzelić na wylot jednego shermana i tym samym pociskiem trafić jeszcze kolejnego. Jej przedni pancerz rzekomo miał być nie do przebicia.
W lipcu 1944 roku Armia Stanów Zjednoczonych ustawiła kilka zdobycznych panter na jakimś polu w Normandii i waliła do nich z tej samej armaty 75 mm, w którą uzbrojony był sherman Clarence’a. Niemiecki czołg okazał się podatny na trafienia z boków i od tyłu, ale nie od przodu. Ani jeden pocisk nie zdołał przebić pancerza czołowego pantery, niezależnie od tego, z jakiej odległości strzelano.
Clarence rzucił okiem na fluorescencyjne wskazówki swojego zegarka, wiedząc, że Niemcy prawdopodobnie robią to samo. Zaczęło się odliczanie. Ktoś tutaj zginie (…).
Czytaj też: Nie tylko „krowy”, „szafy” i „goliaty”. Tajne bronie Hitlera przeciwko Powstaniu Warszawskiemu
Zadanie wykonane
Clarence rzucił okiem przez swój peryskop. Na wschodzie lekki odcień fioletu zabarwił horyzont. Siedział z okiem przyklejonym do okularu celownika, aż w końcu niecałe pięćdziesiąt metrów dalej pojawił się masywny kształt. – Widzę go – wyszeptał (…). Clarence obrócił pokrętło, żeby dokładnie wycelować. Paul go popędzał. Skoro oni mogli już dojrzeć wroga, to wróg mógł dojrzeć ich.
Krzyż celowniczy w okularze Clarence ustawił w taki sposób, by tworzące go nitki przecinały się na „głazie” wznoszącym się na widocznym przed nimi „pagórku”, po czym zameldował gotowość do strzału. Jego but zawisł nad spustem armaty, przyciskiem znajdującym się na podnóżku.
– Ognia – rzucił Paul. Stopa Clarence’a opadła ciężko. Na zewnątrz błysnęła potężnie lufa shermana, oświetlając na moment oba czołgi – amerykański w kolorze szarooliwkowym, niemiecki pomalowany na piaskowożółty – ustawione przodem w tym samym kierunku. Z ciemności buchnął snop iskier, a nad wiejskim krajobrazem przetoczył się grzmot przypominający uderzenie młota o kowadło (…). Paul poinformował przez radio pluton: zadanie wykonane.
Clarence obserwował przez swój peryskop wstającą pod sklepieniem ciemnych chmur jutrzenkę, w której blasku ukazały się kanciasty pancerz oraz długa na ponad trzy i pół metra lufa czołgu Panzerkampfwagen IV. Ten model – nazywany przez Amerykanów Mark IV – miał już swoje lata, bo wszedł do służby w 1938 roku. Z czasem stał się najbardziej rozpowszechnionym typem czołgu niemieckiego i dopiero w sierpniu 1944 roku palmę pierwszeństwa na tym polu zaczęły przejmować pantery.
Ale chociaż PzKpfw IV nie był już główną podporą niemieckich wojsk pancernych, nadal stanowił zabójczą broń. Jego armata 75 mm miała o 25 procent większą siłę przebicia niż działo zamontowane w shermanie Clarence’a.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Adama Makosa „Szpica. Od Wału Zachodniego do Zagłębia Ruhry. Amerykański czołgista i niezwykły pojedynek pancerny”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Rebis.
KOMENTARZE (1)
Niemiecki gen. F. Bayerlein tak (nisko) oceniał Panterę w czasie walk w Normandii:
„Podczas gdy PzKpfw IV wciąż nadawał się do wykorzystania, to PzKpfw V [Pantera] okazał się wyjątkowo źle przystosowany do walk w tym terenie. Sherman ze względu na swoją manewrowość i wysokość był natomiast tutaj wyjątkowo dobry… [Pantera] słabo nadawała się do takich zarośniętych żywopłotami terenów, ze względu na swoją szerokość. Ponadto długa lufa działa i właśnie wspomniana szerokość czołgu, zmniejszały jej manewrowość podczas walk w wioskach i lasach. Do tego jako bardzo ciężka z przodu i stąd szybko zużywająca przedni napęd we fragmentach końcowych, które już wtedy były wykonane ze stali niskiej jakości, ciągle ulegała awariom (…).
Wysoka sylwetka ułatwiała celowanie do niej. Bardzo czuły układ napędowy wymagał dobrze wyszkolonych kierowców. Słaby pancerz boczny, zwany „podkoszulkiem”, był wyjątkowo narażony na ataki myśliwsko-bombowe. Przewody paliwowe wykonane były z wadliwego porowatego materiału, co pozwalało oparom benzyny przedostawać się do wnętrza czołgu, często powodując poważne zagrożenie pożarowe. Brak szczelin obserwacyjnych w pancerzu wieży uniemożliwiał obronę przed atakiem z bliska.” (…)
To wszystko powodowało, że straty wśród Panter były porównywalne lub, w niektóre dni walk w Normandii, nawet wyższe niż dla PzKpfw IV…, ale zapewne – w tym terenie – i Shermana.
Owszem w terenach otwartych znakomite działo Pantery i jej potężny pancerz czołowy, czyniły z niej groźnego przeciwnika w walce na duże odległości o ile dostępna była dobra amunicja, np. z rdzeniem wolframowym.