Wsi spokojna, wsi szczęśliwa? Na pewno nie w II Rzeczpospolitej. Chłopów mieliśmy przed wojną krewkich, a państwo z rzadka rozciągało swój aparat na rozrzucone po lasach i bagnach osady. Włościanie mogli więc czuć się bezkarni, a za najlepszą sprawiedliwość uważali tę wymierzaną własnoręcznie.
O co wybuchały spory? Najczęściej rzecz jasna o miedzę. W lutym 1936 roku „Dziennik Poranny” donosił o niesnaskach dwóch gospodarzy z Budziszewska pod Obornikami. Niejaki Urbanek żył w stałym konflikcie ze swoim sąsiadem Pawełkiem. Podobno kłótnie były u nich chlebem powszednim. W końcu któraś z nich skończyła się tragicznie.
Pawełek – jak zeznali świadkowie – nawymyślał Urbankowi, obrażając przytem jego rodzinę. Wzburzony tem Urbanek schwycił kamień i z odległości 3-ch metrów rzucił w odjeżdżającego na rowerze Pawełka. Skutki tego były fatalne. W kilka godzin po wypadku Pawełek zmarł na skutek złamania podstawy czaszki.
Po zemstę z orczykiem w dłoni
Sprawca trafił do aresztu (choć dopiero po trzech dniach!), a następnie przed sąd, który skazał go na rok więzienia za nieumyślne zabójstwo. Zupełnie umyślnie działał natomiast Bronisław Sielczan ze wsi Podmarzyn, który wielce się zdenerwował na sąsiada za to, że ten bezczelnie worał się w jego pole. Tak więc chwycił orczyk w dłoń i zabił sąsiada uderzeniem w głowę.
„Nowiny Codzienne” z maja 1932 roku donosiły: Po dokonanej zbrodni Sielczak usiłował zaorać zwłoki dla zatarcia śladów zbrodni. Morderstwo zostało [jednak] wykryte przez rodzinę zabitego, która zawiadomiła policję. Z kolei we wsi Golaszewice w powiecie brzezińskim doszło w 1931 roku do – jak donosiły prasowe nagłówki – kainowej zbrodni.
Dwaj bracia pokłócili się o to, do kogo ma należeć sianokos z łąki rozdzielającej ich pola. Kiedy jeden z braci wyjechał na dzień ze wsi, drugi wykorzystał okazję i zaczął wywozić skoszone siano. „Dziennik Łódzki” relacjonował:
W godzinach popołudniowych Antoni Ruta powrócił i powiadomiony o sianokosie uzbroił się w rewolwer i bagnet i pobiegł na łąkę do brata. Antoni żądał, by brat zaprzestał sprzątania siana, a gdy ten odmówił, strzelił do niego raniąc go śmiertelnie w głowę, a następnie bagnetem dobił leżącego na ziemi.
Takie sąsiedzkie „sprzeczki” nikogo nie dziwiły. Ogółem chłopi potrafili podchodzić do tematu sąsiedztwa nad wyraz drażliwie. Tłukli się nie tylko z gospodarzami zza płotu, ale też z mieszkańcami okolicznych wsi. W grudniu 1921 roku krakowskie „Nowiny Illustrowane” donosiły:
W wielu okolicach naszego kraju panuje pomiędzy najbliższemi gminami, a częstokroć nawet między mieszkańcami jednej i tej samej, dziwny antagonizm, dający powodów (…) do zwad i bójek, kończących się niejednokrotnie krwawo.
Tak właśnie było pod Lwowem, gdzie od dawien dawna wojnę podjazdową prowadziły dwie połówki jednej dużej wsi: Sokolniki Górne i Sokolniki Dolne. Każdą okazję uznawano za dobry pretekst do bójki, a już szczególnie taką okazję, której towarzyszył alkohol. Jedni sokolniczanie bili drugich na weselach, w karczmie, na jarmarku. A drudzy odpowiadali pięknym za nadobne.
Chłopi z giwerami
3 grudnia 1921 roku u któregoś z gospodarzy odbyła się huczna zabawa, a po niej na dziedzińcu powstała nagle sprzeczka, która rychło zamieniła się w zaciętą bójkę. Sokolniczanom Dolnym przewodził niejaki Jan Jaworski. Było ich więcej, więc stłukli sokolniczan górnych na kwaśne jabłka. Przegrani wycofali się, rzucając za sobą obelgi. Wrócili jednak do domów tylko po to, by zaplanować krwawą zemstę na Jaworskim.
Zemstą dyszące umysły i po przespanej nocy nie straciły na zbrodniczem napięciu. Przez dzień niedzielny czatowali na Jaworskiego i dopadli go wreszcie w szynku [gospodzie – przyp. KJ]. Nadarzyła się tedy sposobność do krwawej zemsty.
Parobcy zbiegli się do szynku i jeden z nich, zbliżywszy się do Jaworskiego, przyłożył mu w mgnieniu oka rewolwer do skroni i pociągnął za cyngiel. Nabój był mokry, rewolwer zawiódł. Jaworski, zobaczywszy co się święci, począł uciekać i wówczas drugi parobek strzelił do niego z francuskiego karabinu z odległości zaledwie 15 kroków.
Ile przeróżnej broni nosili ze sobą ci zwyczajni polscy chłopi! Jaworski nie miał rzecz jasna większych szans, szczególnie że własną giwerę najwidoczniej zostawił w domu. Kula karabinowa trafiła go w kręgosłup i przebiła płuca, wyrywając znaczną ich część.
Padł na ziemię i rzęził w bólu przez kolejne paręnaście minut. Nikt nie udzielił mu pomocy, a napastnicy jak gdyby nigdy nic rozeszli się do domów. Policja aresztowała ostatecznie tylko dwóch strzelców, a bójki pomiędzy sokolniczanami trwały nadal w najlepsze.
Podobna historia rozegrała się w 1936 roku Gierwatach na Wileńszczyźnie, gdzie do bójki stanęli mieszkańcy dwóch wsi: Zawielców i Sokołojców. Prawie wszyscy byli zupełnie pijani. Kiedy policja podjęła próbę uspokojenia tłumu, ten rzucił się – już solidarnie – prosto na funkcjonariuszy. „Dziennik Poranny” donosił:
Całkowity porządek przywrócony został dzięki przybyciu większego oddziału policyjnego oraz motopompy strażackiej, która bardzo skutecznie strumieniami wody rozpędziła awanturników.
Podobnej pompy nie było najwidoczniej w okolicach Krotoszyna w Wielkopolsce, bo młodzieńcy z dwóch wiosek – przez nikogo nie niepokojeni – stoczyli tam krwawą bitwę. Jeden z nich odniósł śmiertelne poranienie. Kilku innych trafiło do aresztu.
Jeśli chłopi tak stanowczo potrafili postępować z własnymi pobratymcami, to co dopiero z obcymi, którzy zaleźli im za skórę. Krakowska prasa donosiła na początku lat 20. o samosądach jako powszechnej reakcji wsi na bandytyzm, który rozpanoszył się w kraju po wojnie. Dziennikarze niemalże przestrzegali przestępców przed wypadami na wieś: Ludność broni się też i sama, a biada bandycie, który dostanie się w jej ręce.
Wiejskie lex, sed lex
Nieciekawy los spotkał chociażby grupkę typów spod ciemnej gwiazdy, którzy zapuścili się w lutym 1921 roku do Korzkwi pod Ojcowem. Momentalnie zwrócili na siebie uwagę: rozmawiali głośno pod kościołem podczas mszy, a nawet otwarcie krytykowali kazanie miejscowego proboszcza… wymierzone w grasujących w okolicy złodziei! Jeden z gospodarzy szybko dodał dwa do dwóch i poszedł za nieproszonymi gośćmi, kiedy ci spod kościoła udali się w stronę plebanii. Bandyci próbowali go schwytać i unieszkodliwić, ale tylko narobili hałasu. I to takiego, że rzuciła się na nich cała wieś:
Ludzie szybko pobiegli ku zabudowaniom plebańskim. Jednego z nich Józefa Błachowskiego (…) schwycili gdy wskakiwał na płot, a drugiego między drzwiami, dwaj inni, strzelając i grożąc bagnetem, zbiegli w kierunku Giebułtowa.
Proboszcz zaraz posłał pachołków do odległego o 8 kilometrów Ojcowa, by poinformowali policję o zajściu. Tłum nie chciał jednak czekać na funkcjonariuszy i zapłonął chęcią zemsty. Począł okładać intruzów kijami i pewnie zatłukłby ich na śmierć, gdyby nie interwencja miejscowego dyrektora szkoły. Tenże:
Polecił ich skrępować i zamknąć (…). Zbici do niemożliwości, skrwawieni, zsiniali, legli pod ścianą stajni, jęcząc i wołając „Boga” na ratunek.
Akurat na bożą pomoc nie mieli co liczyć, ale ich zbiegli wspólnicy nie zamierzali zostawiać kolegów na lodzie:
Popołudniu przyszło czterech milicyantów z Ojcowa, a z drugiej strony jeden ze zbiegłych, Wojciech Nowak, przyprowadza swoich żandarmów z Giebułtowa ku obronie i odebraniu towarzyszy z żądaniem ukarania bijących gospodarzy.
Miarka się przebrała, a chłopi okazali się wcale niegłupi. Zaraz jasno wykazali, po której stronie leżała wina i kogo należało wsadzić za kraty. Nowak wpadł w potrzask przez siebie zastawiony, bo milicya z Ojcowa zabrała i jego. W ten sposób udało się złapać trzech niebezpiecznych bandytów. A w okolicy dziwnym trafem stanowczo spadła liczba rabunków…
Bandziory górą
Jednak w innych wsiach to oprychy były górą. Uzbrojone bandy napadały przede wszystkim na oddalone od innych zabudowań, leżące blisko lasu gospodarstwa. Tak, aby ofiarom nikt nie mógł przyjść z pomocą, a z łupami dało się łatwo ulotnić.
W lutym 1936 roku we wsi Pruszkowo pod Bydgoszczą trzech zamaskowanych i uzbrojonych w rewolwery mężczyzn wtargnęło przez okno kuchenne do domu rodziny Wesołowskich. Nie był to nawet środek nocy, ale dopiero godzina 22:30.
Bandyci sterroryzowali domowników, kazali im położyć się na ziemi i zażądali oddania wszystkich pieniędzy. Gospodarz, Bronisław Wesołowski, nie zamierzał jednak bezczynnie czekać na śmierć.
Przy pierwszej okazji zerwał się na równe nogi. Pobiegł w stronę podwórza, a za nim ruszyły zaraz żona Marta i córka Bronisława. Nie była to trafna decyzja:
Jeden z bandytów rzucił się na Wesołowskiego, powalił go na ziemię i uderzeniem w głowę zmiażdżył mu czaszkę. Śmierć (…) nastąpiła natychmiast. Pozostali bandyci natomiast rzucili się na bezbronne kobiety, zasypując je gradem kul rewolwerowych. Zbroczone krwią i ciężko ranne kobiety runęły bez przytomności na ziemię.
Wesołowscy musieli być całkiem zamożną rodziną, bo skradziono im – bagatela – 5 tysięcy złotych. W przeliczeniu na dzisiejsze, byłoby to około pięćdziesięciu tysięcy. Ranne kobiety trafiły do szpitala i zdołały chyba uciec śmierci.
Ucieczka powiodła się także bandytom. Wprawdzie po dwóch tygodniach ujęto dwóch podejrzanych, ale: ponieważ przewód sądowy nie wykazał istotnych dowodów winy, a oskarżeni przedstawili sądowi „alibi”, sąd po naradzie uwolnił obu.
Do podobnych napadów dochodziło niemal codziennie, choć rezultaty bywały różne. Także w lutym 1936 roku do zagrody rolnika Mroza w Ostrowie pod Gostyniem wtargnęło trzech uzbrojonych i zamaskowanych bandytów. Pruszkowski scenariusz powtórzył się niemal co do joty: intruzi zażądali wydania pieniędzy, wymachując przy tym bronią. Tylko reakcja ofiary była zupełnie inna:
Mróz rzucił się na bandytów, ci zasypali go gradem kul, raniąc Mroza śmiertelnie. Z chwilowej nieuwagi bandytów skorzystał syn Mroza, który pochwycił nabitą fuzję i wystrzelił w stronę bandytów. Bandyci uciekli. Jak wykazały dochodzenia jeden z bandytów odniósł bardzo poważne rany.
Niestety gostyński incydent zginął w natłoku podobnych spraw i trudno stwierdzić czy sprawcy zostali schwytani, a następnie ukarani.
Bez cienia wątpliwości pochwycono natomiast sprawców innej wiejskiej zbrodni z tego samego (sic!) miesiąca. Gazety donosiły:
Niezwykle zuchwałego napadu dokonano wczoraj wieczorem w Wiekowie pod Gnieznem. Około godz. 8-ej wtargnęło do zagrody Marji Zychowej 5 osobników. Zaalarmowani ujadaniem psów domownicy zerwali się od stołu.
Napastnicy momentalnie rzucili się na pierwszego syna gospodarzy i brutalnie go pobili. Kiedy drugi syn także wystąpił w obronie majątku – wpakowali mu kilka kul w brzuch. Następnie zbiegli gdzie pieprz rośnie, zostawiając trupa na podwórzu. Po krótkim śledztwie wyszło na jaw, że napastnikami byli… skłóceni z Zychami sąsiedzi. Tak oto historia o szczęśliwej wsi polskiej zatacza koło.
Źródła:
Artykuł powstał w oparciu o materiały źródłowe oraz literaturę zebraną w trakcie prac nad książką „Upadłe damy II Rzeczpospolitej”.
KOMENTARZE (31)
nic sie nie zmieniło.. polskie gówno nadal jest przesiąknięte nienawiscią do innych ludzi, czy to wsiury czy zwierzęta z miasta… jeden syf
Internacjonalistyczny przepełniony miłoscią do wszystkich rarytas.
Twój za to komentarz, jest nasiąknięty miłością bliźniego, aż normalnie kapie…
To , ze twoja rodzina jak powiedziałeś to „polskie gówno” to nie znaczy się przekłada na wszystkich.
Wrzuciłbym sobie ten tekst na czytnik. A sorry, jest na kilku stronach, wiec chrzanie taką zabawę.
I jak widać czasy się zmieniają, a ludzie nie. Tuskowie z Kaczyńskimi toczą spory wciągając w to cały narod. Przydałby się nam znów jakiś narodowy (psycho)terapeuta jakim byl JP2.
JP2 narodowym terapeutą? A kogóż on niby sterapeutyzował a jeśli już to na jak długo? To chyba tylko taki mit, ludzie na chwilę się zmieniali po czym wracali do swojej normalnej postaci. Pewnie byli i tacy co załapali się na dłuższą (trwałą) zmianę, ale ich było?
„Sterapeutyzowal” calkiem sporo, tylko ze tacy jak Wy „wykopali” ow „ciemnogrodzki” element z kraju. Wiec nauczamy i pracujemy gdzie indziej, niestety…
Mieli bron to chociaz mogli sie bronic bo teraz tylko bandyci maja giwery.
Niestety macie rację. Może teraz się aż tak nie zabijają, ale prawda jest taka, że ludzie są bardzo egoistyczni i tylko ich zdanie i dobro musi być na wierzchu. I tak jak piszesz Crisp, nie ma znaczenia czy miasto czy wieś…
Adf: Artykuły dzielimy dla wygody użytkowników, a nie jak wielkie portale dla nabicia odsłon (bo i co nam po tych odsłonach?). Pracujemy nad funkcją, która pozwoli przełączać widok pomiędzy jednostronicowym/podzielonym na strony.
akurat żadna to wygoda klikać na numery kolejnych stron żeby przeczytać dalej.
lepiej jest mieć to od razu
Gówno prawda, na daną gminę był wójt i jednocześnie sędzia, do którego przychodzili ludzie ze swoimi problemami i ten sędzia słuchał obydwu stron i wydawał wyrok, oskarżony i poszkodowany zeznawali pod przysięgą do obrazu Jezusa, mam jeszcze taki obraz w domu.
To wierz dalej, ze wszystko bylo jak na obrazku.
To być może za zaborów, bo w II RP sądownictwo było założone, a wójt był urzędnikiem państwowym.
Co tutaj jest do opracowywania, dodajcie przycisk „Wersja do wydruku” gdzie po kliknięciu otworzy się nowe okno tylko z tym tekstem.
Ciekawe, ciekawe… Nic dziwnego, że kilka lat później, w okresie jeszcze większego zbrutalizowania i bezkarności miało miejsce na polskiej wsi pokłosie. Pokłosie zezwierzęcenia, braku hamulców moralnych, sadyzmu i zachłannosci.
A teraz historia rodzinna: po powstaniu warszawskim moja ciotka przez jakis czaś tułała się po prowincji z kilkumiesięcznym niemowlęciem. I szlachetni polscy włościanie sprzedawali jej – Polce – mleko dla dziecka a to za pierscionek, a to za obraczkę wykorzystując bez sumienia jej podbramkową sytuację. Taki to mamy patriotyzm i solidarność na wsi
A ty byś drogi Elemelku chciał żeby za darmo dawali wszystko i wszystkim? Na zasadzie bo ja chcę i mi się należy? Socjalizm kochany się nie sprawdza w rzeczywistości i skoro coś mam to żebym to komuś dał on musi mi dać coś w zamian. Na jedzenie się pracuje a nie dostaje. Tak jest w całym normalnym świecie.
Jaki socjalizm? Mówimy o Polce która straciła wszystko po Powstaniu. To nie były normalne czasy, kiedy mamy pieniądze, idziemy do sklepu i kupujemy co chcemy. Polak Polakowi nie zawsze był bratem. Czasem wilkiem…
Chodzi o dobroc, czlowieka do czlowieka… Zastanow sie co piszesz chlopie. Tu w Japonii gdzie jestem, ludzie nawzajem sobie pomagaja! W Polsce ktora kocham, jednak ludzie sa dla siebie nie bracmi a wrogami !. Naprawde, chaibym zeby sie to zmienilo. Gdyby nie to. TYLKO TO! bylibysmy naprawde pieknym krajem…. Smutne to …
Polska wieś była celowo przez całe stulecia utrzymywana w zacofaniu gorszym niż gdziekolwiek w Europie. W końcu pańszczyznę znieśli tu dopiero zaborcy, tak że pod zaborami sytuacja na wsi nieco się poprawiła. Szlachcic nie uważał chłopów nawet za przedstawicieli tego samego narodu, tylko za niższą rasowo, niesarmacką siłę roboczą, zasadniczo niewolniczą. Patologizacja polskiej wsi do wynik polityki prowadzonej przez szlachtę. Dopiero usunięcie szlachty i modernizacja wsi poprawiły sytuację, wprowadzając wieś w nowoczesność – choć wiele rysów patologicznych przetrwało, co szczególnie uwidoczniło się od początku lat 90-tych, kiedy to miliony ludzi na wsiach zostało z powrotem wtrąconych w nędzę porównywalną a często gorszą od tej nawet z IIRP.
Tak właśnie jest. Szlachta była i jest (potomkowie) przedstawicielami innego narodu. Szlachta miała ciemne oczy i włosy natomiast chłopie mieli jasne włosy i zielone bądź niebieskie oczy. I jeżeli nie pochodzili od Sarmatow to korzenie na pewno mają Semickie od kiczowniczych plemion irańskich, które przybyły tutaj na parę tysięcy lat przed Sarmatami. Walcząc po drodze z innymi ludami semickimi wprawili sie w boju i łatwo im było zdominować osiedle w tej części Europy ludy trudniące się rolnictwem.
Zydzi zostali wygnani z tej czesci Europy a ze u nas nie bylo rewolucji na wxor Francuskiej toczas na to aby przedstawiciele pozostalych ludow Semickich wwrocili tam gdzie ich korzenie.
Ty to najpierw wróć do podstawówki i naucz się pisać po polsku, prawdziwy Polaku.
Kolejne komentarze do art. z naszego profilu na Fb https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne:
Architecture, games, everything: To norma w każdym miejscu, gdzie nie sięga prawo
Piotr B.: dobre i o bandziorach wiecej i kure***ie ale nie nierzadzie
I jeszcze trochę komentarzy z naszego facebookowego profilu https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne
Piotr B.: najlepszy art
Marek Cz.: Zawsze kiedy opowiadam, jak to moi dziadkowie z radością przywitali nowy system, bo oznaczał dla nich ogromny awans społeczny i porządek, to sypały się na mnie gromy, bo niszczyłem z Księżyca wzięty wizerunek o „wspaniałych latach międzywojennych”.
Po nazwiskach wynika że te zadziory to chłopy zrodzone z chłopa prachłopa, takie nazwiska spotkasz dziś na każdej klatce schodowej każdego bloku w tzw. miastach-pgrach, chłopstwo bezrolne bolszewicy zasiedlili w poniemieckich miastach, pożydowskich kamienicach, popolskich kamienicach…………
Ty „anonim” a ty jakie masz nazwisko, że się go tak wstydzisz? Z czego jesteś zrodzony? Klatka schodowa dla Ciebie za uboga bo byś musiał (już teraz nie) na domofonie co napisać?? Polaków, o których piszesz wymordowało SS a potem NKWD reszta sama poszła na rzeź z PW, więc też nie jesteś pomiotem II RP.
jednak parę rzeczy ŻYDZI się od POLAKÓW nauczyli , i „miedzy” swojej w Izraelu umieją bronic :) , a poważniej to każda narodowosc broni swojej „krwawicy” ..a sposób zależy od sytuacji, której było potrzeba by skrawek ziemi zdobyc i w rodzicielkę przemianować !!!..
Ojca mojego dziadka właśnie w II RP w sporze o las zabił siekierą. Osierocił on 4 dzieci i żonę z 5 w drodze. Milicja prowadziła go przez całą wies, żeby ludzie widzieli. Po 8 latach go wypuścili
Według mnie to tylko i wyłącznie kwestia legalności broni w II RP. W USA co rusz słyszymy o podobnych zajściach i strzelaninach między gangami, a czasem i między zwykłymi ludźmi. To nic nowego.