Tortury sądowe rozpalają wyobraźnię od wielu dziesięcioleci. Z ożywieniem dyskutuje się nad sensem ich stosowania, z fascynacją podziwia wymyślne narzędzia rzekomo stosowane przez nowożytnych katów. Czy wszystko co myślimy na temat tortur stosowanych przed polskimi sądami miejskimi jest prawdą?
W poprzednim moim tekście była mowa o tym, że polscy kaci byli wybierani przez władze miejskie głównie spośród przestępców skazanych na karę śmierci. Mistrzowie małodobrzy nie cieszyli się jednak na ziemiach polskich pochlebną opinią. Poddawano ich ostracyzmowi i wypychano poza nawias społeczeństwa, w efekcie zmuszając do dalszego obracania się w tym samym gronie kryminalistów, z którego zostali niedawno wyciągnięci. Niosło to za sobą daleko idący konflikt interesów: kat, który po „godzinach pracy” dorabiał sobie na boku, okradając domy lub rabując na drogach, w trakcie przeprowadzania tortur sądowych nie był zbyt skory do stosowania szczególnie wymyślnych technik względem swoich znajomych. Była jednak i druga strona medalu – miejscy oprawcy byli wybierani przypadkowo. Często nie szkolono ich odpowiednio, w większości nie mieli również odpowiednich umiejętności, aby móc stosować bardziej finezyjne i skuteczne metody męczenia oskarżonych. Z tego powodu bogaty wachlarz nowożytnych tortur sądowych w polskich warunkach ograniczał się najczęściej do rozciągania, wyłamywania stawów i przypiekania ciała.
Tortury – sprawa uregulowana prawnie?
Przebieg tortur sądowych w miastach Europy Środkowej i Środkowo-Wschodniej w dużym stopniu regulowała wydana przez cesarza Karola V w 1532 r. Constitutio Criminalis Carolina, która w państwach niemieckich stanowiła obowiązujące prawo. Poza granicami Cesarstwa stanowiła inspiracje co do tego, jak miejski proces karny powinien przebiegać. Carolina stanowiła więc m.in., że tortury powinny być stopniowane (od lekkich do coraz cięższych), każda kolejna seria nie mogła trwać dłużej niż godzinę, musiały być rozdzielone kilkugodzinnymi przerwami, a one same nie mogły być zastosowane więcej niż trzykrotnie. Jeśli oskarżony po trzeciej serii tortur nie przyznał się do winy, oznaczało to, że jest niewinny i musi zostać zwolniony do domu.
W polskich miastach przepisy Caroliny stosowano z różnym przywiązaniem do szczegółów. Bardzo często zdarzało się, że nie stosowano przerw pomiędzy kolejnymi seriami tortur, a o tym kiedy kończyła się pierwsza, a zaczynała druga, świadczyło tylko krótkie interludium, w którym sędziowie po raz kolejny pytali oskarżonego o to, czy przyznaje się do popełnienia postawionych mu zarzutów. W przypadku procesów o czary, przed wieloma sądami nagminne było ignorowanie zasady uniewinniania po trzeciej serii tortur w czasie których oskarżeni nie przyznali się do winy. Uzasadniano to twierdzeniem, że diabeł specjalnie dawał swoim sługom siłę do wytrwania tortur, aby ci po uniewinnieniu dalej mogli szkodzić ludzkości.
Kogo można, a kogo nie można było torturować?
Wbrew pozorom tortury sądowe nie były stosowane na tyle często, by można było mówić, że ich funkcjonowanie miało na celu zmuszenie niewinnych osób do przyznania się do winy. Badania prowadzone na materiałach archiwalnych z dużych miast Rzeczypospolitej wskazują, że oskarżonych nie oddawano w ręce kata częściej niż w jednym przypadku na pięć. Tortury stosowano najczęściej w sprawach, w których wina oskarżonego była w zasadzie bezsporna (np. ze względu na złapanie przestępcy na miejscu zbrodni), a ich celem było wyciągnięcie z przesłuchiwanego informacji o potencjalnych wspólnikach lub dodatkowych szczegółach przestępstwa.
Wbrew obiegowej opinii tortur nie można było stosować wobec każdego. Już od końca średniowiecza w całej Europie obowiązywała zasada, że w ręce kata nie wolno było oddać kobiety w ciąży. W XVI wieku znajomość tego przepisu była już na tyle rozpowszechniona, że nawet pospolite kryminalistki, którym groziło przesłuchanie na mękach, próbowały wyłgać się z niego twierdzeniem, że są w stanie błogosławionym. Urzędy miejskie wzywały w takich przypadkach najczęściej akuszerki, w celu przeprowadzenia „konsultacji medycznej”. Wobec niskiego stanu ówczesnej wiedzy lekarskiej, bardzo często mogło zdarzyć się jednak, że nawet fałszywie rzucona deklaracja o byciu w ciąży stanowiła przepustkę na wolność – szczególnie w przypadku drobniejszych przestępstw.
W polskich realiach sądom miejskim nie wolno było oddawać na tortury także przedstawicieli stanu szlacheckiego – mogli być oni sądzeni wyłącznie przed sądami szlacheckimi. Od zasady tej obowiązywał jednak pewien wyjątek, stosowany m.in. w Poznaniu, Krakowie, czy Lublinie: szlachcic (najczęściej ubogi, z trudem potrafiący udowodnić swoje pochodzenie), który parał się przestępstwami pospolitymi (kradzieże, rozboje itp.) milcząco wyłączany był ze wspólnoty szlacheckiej i mógł być sądzony tak jak chłopi, czy mieszczanie.
Jak widać wokół zagadnienia narosło całkiem sporo mitów, które nie mają wiele wspólnego z prawdą.
Bibliografia:
- Kaczor D., „Przestępczość kryminalna i wymiar sprawiedliwości w Gdańsku w XVI-XVIII wieku”, Gdańsk 2005;
- Kamler M., „Rola tortur w polskim sądownictwie miejskim drugiej połowy XVI i pierwszej połowy XVII wieku”, 3/1988, s. 109-125;
- Kamler M., „Świat przestępczy w Polsce XVI i XVII stulecia”, Warszawa 1991;
- Mikołajczyk M., „Proces kryminalny w miastach Małopolski XVI–XVIII wieku”, Katowice 2013;
- Rosa W., „Po stronie przestępców czy służb porządkowych, czyli miejsce kata w systemie wymiaru sprawiedliwości w dawnej Polsce”, Studia z dziejów państwa i prawa polskiego 19/2016, s. 69-80.
- Tazbir J., „Okrucieństwo w nowożytnej Europie”, Warszawa 1993
- Zaremska H., „Niegodne rzemiosło. Kat w społeczeństwie Polski XIV-XVI w.”, Warszawa 1986
KOMENTARZE (2)
Kaczor D. haha
Myślę, że wynik wskazujący, że średnia IQ w Polsce jest na poziomie 99 został zmanipulowany.