Jak daleko można się posunąć, by zwalczyć partyzantkę? Brytyjczycy tłumiący powstanie malajskie za pomocą polityki terroru prowadzili wojnę z ludnością cywilną.

W jednym ze swoich pierwszych przemówień królowa Elżbieta II „przypomniała Brytyjczykom o ofiarach składanych, by ocalić Azję Południowo-Wschodnia przed dalszą ruiną: »Na Malajach moje siły zbrojne i cywilna administracja realizują trudne zadanie cierpliwie i z determinacja«” – pisze Caroline Elkins w książce „Dziedzictwo przemocy. Historia Imperium Brytyjskiego”. Diabeł tkwił jednak w szczegółach. Bo w istocie Brytyjczykom determinacji nie brakowało. Ale manifestowała się ona na różne, niekoniecznie szlachetne sposoby, a celem „trudnego zadania” byli „bandyci”, czyli komunistyczna partyzantka dowodzona przez Chin Penga. Nawet Amerykanie nie zostali wtajemniczeni w brytyjskie działania.
Polityka terroru i zastraszania
Prowadzono je wielotorowo. Przede wszystkim stworzono przygotowane do walki w dżungli „oddziały zabójców”. Powiększono też tamtejszą sieć tzw. CSDIC, w których brytyjski wywiad torturami (np. grzebaniem żywcem) wydobywał informacje od jeńców (dokładniej piszemy o nich TUTAJ). Stosowano też różne metody, by „przewerbować” wroga: podkładano komunistyczną literaturę czy broń, by aresztować daną osobę, po czym grożono jej śmiercią lub obiecywano nagrody za przejście na „właściwą” stronę. Opornych członków partyzantki straszono również… wypuszczeniem na wolność, co niechybnie skończyłoby się egzekucją za zdradę.

Na zwykłych mieszkańcach wymuszano współpracę, m.in. zatrzymując dostawy żywności i głodząc całe wioski.
Na zwykłych mieszkańcach wymuszano współpracę i informowanie o działalności partyzantów. Wprowadzano godzinę policyjną trwającą całą dobę. Nakładano zbiorowe kary i grzywny. Zatrzymywano dostawy żywności, głodząc całe wioski. Terror łagodzono, dopiero kiedy mieszkańcy zaczynali anonimowo wrzucać do uprzednio przygotowanych zamykanych skrzynek użyteczne informacje.
Tworzono też tzw. Nowe Wioski, które de facto były strefami przesiedleń. Za ogrodzeniem z drutu kolczastego, dodatkowo podłączonego do prądu, na siłę „resocjalizowano” komunistów oraz ich zwolenników, aby uczynić z nich „nowoczesnych ludzi”. Przesiedlenia te miały charakter wręcz masowy. W oficjalnym przekazie minister kolonii Olivier Lyttleton oznajmił: „Z zadowoleniem stwierdzam, że w znacznej większości Nowych Wiosek rośnie poczucie wspólnoty i lojalności, widać też prawdziwą współpracę z władzami”. Jak wyglądało to naprawdę, podsumowuje Caroline Elkins: „Wszystkie strony malajskiego podziału terroryzowały chińskich mężczyzn, kobiety i dzieci, natomiast przedstawiciele Wielkiej Brytanii w koloniach głodzili ich, karali, przesłuchiwali, torturowali i wykorzystywali”.
Wojna chemiczna z partyzantami
Brytyjczycy usiłowali zmorzyć partyzantów głodem, co próbowali osiągnąć m.in. poprzez niszczenie pól. W ramach operacji „Sód” rozpylali jego związki nad uprawami, rujnując plony. Pełną skalę działania te osiągnęły w marcu 1953 roku. „The Manchester Guardian” wprost nazwał je „wojną chemiczną”.
Jak wyjaśnia Caroline Elkins w książce „Dziedzictwo przemocy. Historia Imperium Brytyjskiego”:
(…) kolonialny rząd eksperymentował z arsenianem sodu, by zniszczyć „duże obszary upraw założonych przez bandytów, którzy zostali wyparci z terenów zaludnionych i musieli polegać na własnych zasobach”. Rozpylony arsenian sprawiał, że „całe zielone pole uprawne zmieniało się w brązową masę zeschniętych roślin”, był jednak tak toksyczny, że wyżsi urzędnicy zwrócili się o pomoc do Londynu.
Na życzenie ministra kolonii Lyttletona w listopadzie 1951 roku sekretarz brytyjskiego Komitetu do spraw Wojny Biologicznej Geoffrey Emett Blackman doradzał w sprawie „użycia środków chemicznych (…) do likwidacji podszycia leśnego” i tak rozpoczęła się seria prowadzonych metodą prób i błędów eksperymentów z mieszankami zawierającymi czynnik pomarańczowy i trichlorooctan sodu (STCA) oraz innymi chemikaliami.
Czytaj też: W czasie II wojny Brytyjczycy stworzyli sieć ośrodków, w których torturami wydobywali z jeńców informacje
Rozstrzelani bez wyroku
Jednak najsłynniejszym – i najbardziej przerażającym – przykładem tego, jak Brytyjczycy traktowali tamtejszą ludność, była masakra w Batang Kali. Znajdowała się tam plantacja kauczuku. W połowie grudnia 1948 roku w osadzie chińskich pracowników tej plantacji szkocki patrol napotkał 26 powstańców. Zostali rozstrzelani, acz oficjalnie twierdzono, że zginęli przy próbie ucieczki. Nie wszyscy uwierzyli w taką wersję wydarzeń. Została ona zakwestionowana chociażby przez „The Straits Times”. Jak pisze Caroline Elkins w książce „Dziedzictwo przemocy. Historia Imperium Brytyjskiego”: „»Chińczyków zamordowano z zimna krwią«– to słowa z gazety, która wielokrotnie ponaglała rząd do podjęcia surowszych działań”.

Ranny powstaniec schwytany przez brytyjskich żołnierzy w 1952 roku.
Tymczasem jeden z generałów nazwiskiem Boucher stwierdził, że „kiedy [podejrzani] zaczęli uciekać, pobiegli w kierunku wartowników, którzy byli na stanowiskach. Oddano niesamowitą ilość strzałów”. Odmówił jednak podania jakichkolwiek szczegółów. Malajski prokurator generalny wszczął wprawdzie śledztwo, ale jego rezultaty nie ujrzały światła dziennego. Powtarzano, że gdyby patrol nie otworzył ognia, powstańcom powiodłaby się próba ucieczki.
Czytaj też: Naród wyjątkowo grzecznych rasistów. Dlaczego Brytyjczycy od zawsze nami gardzą?
Z zimną krwią
Dopiero 40 lat później na jaw zaczęły wychodzić kolejne fakty o masakrze w Batang Kali. Zostały one przedstawione m.in. w filmie dokumentalnym BBC „In Cold Blood”. Wynika z niego, że żołnierze działali na wyraźny rozkaz, a po wszystkim sprawę starano się zatuszować. Na uwagę zasługuje zwłaszcza treść tajnego telegramu przekazanego w 1948 roku między władzami Federacji Malajskiej a Ministerstwem Kolonii:
Jedna z trudności w tej sytuacji polega na tym, że toczymy wojnę z terroryzmem, a jednocześnie usiłujemy utrzymać rządy prawa. Łatwo jest z gabinetu i domowego zacisza krytykować działanie podjęte przez siły bezpieczeństwa w ferworze operacji prowadzonych w dżungli, ale trudniej wykonać to zadanie samemu. Słusznie bądź nie, uważamy, że musimy być ostrożni w naszej krytyce ludzi, którzy bez wątpienia wykonują bardzo żmudną i niebezpieczną pracę. (…) Uważamy, że dla morale funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa bardzo szkodliwa jest świadomość, że wszystkie ich poczynania, po fakcie, będą badane z najwyższą skrupulatnością.

fot. BBC Hulton Picture Library/domena publiczna Działalność brytyjskich sił bezpieczeństwa na Malajach nie doczekała się nigdy skrupulatnego zbadania.
I faktycznie działalność brytyjskich sił bezpieczeństwa na Malajach nie doczekała się nigdy skrupulatnego zbadania. Ba, prawda miała nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Zanim ostatecznie przekazano władzę miejscowym, kolonialni dygnitarze przez 18 miesięcy selekcjonowali i palili niewygodne akta. Kiedy proces ten się wreszcie zakończył, jeden z agentów MI5 z satysfakcją stwierdził „z przekonaniem, że ryzyko kompromitacji lub zażenowania wynikające z ujawnienia jakiegokolwiek z pozostawionych dokumentów jest bardzo niewielkie”. Misja okazała się sukcesem: morale funkcjonariuszy nie ucierpiało.
Źródło:
Artykuł powstał na podstawie książki Caroline Elkins Dziedzictwo przemocy. Historia Imperium Brytyjskiego, Znak Horyzont 2025.

KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.