Choć dziś słowo określające frędzel przy kontuszu budzi wesołość, w czasach sarmackich nie było obsceniczne. Nasi przodkowie mieli zupełnie inne wulgaryzmy...

Co oczywiste, pomiędzy Rzeczpospolitą szlachecką a dzisiejszą Polską istnieje sporo różnic – również na płaszczyźnie językowej. Może to wywoływać komiczny efekt, który wykorzystali m.in. twórcy serialu 1670, pokazując scenę porównywania przez Sarmatów długości swoich kutasów, czyli ozdobnych frędzli stanowiących modny dodatek do szlacheckiego stroju.
Także inne słowo, obecnie służące jako ordynarne określenie męskiego przyrodzenia, acz zapisywane przez „h” zamiast „ch”, miało dla naszych przodków zgoła inne znaczenie. Jak pisze Artur Wójcik w książce „Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku”: „(…) funkcjonowało wówczas jako mobilizujący okrzyk do energicznego działania. Dopiero późniejsza ewolucja językowa sprawiła, że nabrało negatywnego wydźwięku i stało się jednym z najbardziej dosadnych polskich wulgaryzmów”. Z kolei „wprawianie w ruch” lub „poruszanie się” w wydaniu naszych przodków brzmiało jak współczesne niecenzuralne określenie na akt miłosny.
Katalog sarmackich przekleństw
Jednak to, że słowa uznawane dziś za wulgarne, w sarmackiej Polsce uchodziły za całkowicie niewinne, nie oznacza bynajmniej, że brać szlachecka posługiwała się wyłącznie czystą, literacką i grzeczną polszczyzną. Ludzie przeklinali od zarania dziejów (w starożytnej Grecji funkcjonowało np. określenie fikis, będące nieprzyzwoitą nazwą dla stosunku płciowego). Również nasi wysoko urodzeni przodkowie lubili sobie zakląć pod nosem – lub całkiem głośno.

Szlacheckie kutasy pojawiły się w „Panu Tadeuszu” Adama Mickiewicza – w swoim pierwotnym, staropolskim znaczeniu.
Niektóre ze słów, jakich do tego używali, przetrwały w niezmienionej formie do obecnych czasów. Wywodząca się jeszcze ze średniowiecza „nierządnica”, a także drugie, mniej cenzuralne określenie kobiety uprawiającej najstarszy zawód świata, Polacy znają i często stosują także dziś. Jednak sporo staropolskich przekleństw przez wieki zdążyło odejść do lamusa. Jak czytamy w „Sarmatii”:
Kiedyś obelżywym słowem był „kiep”. Jak podaje Linde w swoim słowniku, „kiep” znajdował się „między kolany u niewiasty” i słowo to funkcjonowało jako obraźliwe określenie kobiecego sromu. (…) Słowo „kiep” miało jednak także inne znaczenia: oznaczało osobę głupią lub niezaradną, a także coś marnej jakości; to także grubiańska nazwa homoseksualisty („kiepski”). Istniał również czasownik „kiepkować”, oznaczający „kpić z kogoś” lub „prowadzić rozpustne życie”.
Sarmaci potrafili obrzucać się również bardziej wymyślnymi inwektywami. Na marginesie jednego z zachowanych egzemplarzy kroniki Marcina Bielskiego pewien rozwścieczony poglądami dziejopisa krytyk jego twórczości zanotował: „ten Bielski oderwał się albo raczej uschnął, niepłodny członek Wiary Chrystusowej”.
Staropolski roast
Obrywało się również kobietom. Katarzynę Kosińską, żonę wojewody podlaskiego Jana Zbigniewa Ossolińskiego, która nie cieszyła się dobrą reputacją wprost nazywano „wielką ku**ą”. Oficjalnie – by potępić jej niemoralny (rzekomo) styl życia. W rzeczywistości chodziło jednak o to, by dopiec jej mężowi.
W słowach nie przebierał też Stanisław Stadnicki (nie bez powodu nazywany Diabłem Łańcuckim), który podczas sejmiku województwa krakowskiego w Proszowicach w 1584 roku miał wygłosić kilka „wszetecznych mów”, w których bezceremonialnie… lżył króla (o dziwo, uszło mu to na sucho). Nie patyczkował się także w korespondencji z wojewodą podolskim Hieronimem Jazłowieckim:
Łańcuckim nie zowę się, jedno Stadnickim; a ty się zowiesz Jazłowieckim, a nie jesteś nim, jedno Popierdowskim, a Popierdowskim nie nowina masztalerzami bywać i katy. Niecnotliwy, łżywy człowiecze, zdobić swoje niecnoty chcesz; ale trudno, mają ludzie rozum i widzą, kto cnotą nadrabia, kto fałszem. Ku**o wszeteczna, nikczemna, przestań ku**wskich, wszetecznych swarów, a jeśli jest co krople krwi szlacheckiej w tobie, rzuć się do rzemiosła rycerskiego, nie zdradą z zasłupia, jakoś kazał zabijać ludzi, ani przez łotry, u których nie tylko cnota, ale i sumienie przedajne.
Już w szlacheckiej Rzeczpospolitej takie obelgi nie były jednak bezkarne. Jeśli szlachcic obraził innego szlachcica wulgarnymi słowami, a później ich nie odwołał – lub nie udowodnił, że są prawdziwe, musiał zapłacić karę w wysokości 60 grzywien (w Krakowie można było za to wówczas kupić tuzin koni, co dla przeciętnego Sarmaty było jednak sporym wydatkiem).
Czytaj też: Rokosze, konfederacje i próba zamachu. Jak polscy szlachcice prowadzili grę o tron Rzeczpospolitej?
Twoja stara…
Podobne sankcje groziły za wyzwanie czyjejś matki od przedstawicielki najstarszego zawodu świata, przy czym poza karą finansową winowajca był zobowiązany do publicznego przyznania się do kłamstwa. Zresztą takie tzw. odszczekiwanie fałszywych oskarżeń miało w naszym kraju długą tradycję, sięgającą czasów średniowiecza.
Karę „odszczekania pod ławą”, polegającą na wejściu pod ławę i wypowiedzeniu „psim głosem” formuły „Com mówił, kłamałem jak pies” (z nakazu sądu), przewidywano już w statucie małopolskim Kazimierza Wielkiego – za znieważenie szlachcica poprzez sugerowanie jakoby jego matka albo żona była nierządnicą. Najgłośniejszy taki proces w czasach przednowożytnych dotyczył Gniewosza z Dalewicz, który – jak donosił Jan Długosz – rozpuszczał plotki o niemoralnym prowadzeniu się królowej Jadwigi (mówiąc wprost: zarzucał jej niewierność małżeńską).

Najsłynniejszy polski proces, który zakończył się skazaniem na odszczekanie, dotyczył Gniewosza z Dalewic, pomawiającego królową Jadwigę o zdradę małżeńską.
Przeprowadzono dochodzenie, które jednoznacznie wskazało winnego rozpowszechniania pomówień na temat władczyni. Gniewosz stanął przed sądem w Wiślicy. Wyrok przyjął z pokorą. Wszedł pod ławę, odwołał wszelkie zarzuty. Ba, jak zapisał Długosz: „publicznie nawet zaszczekał”. Czy był upokorzony? Niewątpliwie. Aczkolwiek alternatywą był pojedynek z 12 rycerzami, którzy z mieczem w ręku ślubowali bronić czci królowej. Jak widać nawet przed wiekami – choć przekleństw i inwektyw nie brakowało – warto było czasem trzymać język za zębami…
Bibliografia:
- Artur Wójcik, Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku, Znak Horyzont 2025.
- Maciej Wilamowski, Konrad Wnęka, Lidia A. Zyblikiewicz, Leksykon polskich powiedzeń historycznych, Znak 1998.


Il. otwierająca tekst: Muzeum Narodowe w Warszawie/domena publiczna
–
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.