Posiadając te rzeczy, w oczach znajomych w czasach PRL-u uchodzilibyśmy niemal za krezusów. Jakie towary były w Polsce Ludowej synonimem luksusu?

W Ludowej Polsce na co dzień można było demonstrować znajomym swój status materialny. Symbolem luksusu mogło się nawet stać posiadanie odpowiedniego mieszkania w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. I tak w przypadku M3 były to dwie osoby, M4 – trzy. Nie można też zapominać o widnej kuchni – wyposażona w okno była prawdziwym obiektem zazdrości rodaków. Przejawami powodzenia były też ubrania, np. wyjątkowo luksusowe… jeansy (o ile rzecz jasna były to jeansy niepolskie, czyli wszelkiego rodzaju wranglery, levi’sy czy lee; mustangi już mniej). Pierwsza fabryka marki Levi’s powstała w Płocku dopiero na przełomie PRL-u i III RP.
Jedzenie z wyższej półki
O wysokim statusie świadczyć mogło również to, co lądowało na talerzu. Za luksusową uważana była wtedy szynka. Jednocześnie traktowano ją niemal jak towar pierwszej potrzeby, do którego wszyscy powinni mieć prawo. Kiedy zaczynało jej brakować na sklepowych półkach, był to powód do niepokoju. Nawet większy, niż gdy objawiały się niedobory również uznawanych za luksusowe wędlin typu polędwica czy baleron. Co ciekawe, polowano nawet na pewnego rodzaju szynkę z reimportu – z galaretką, w puszkach, o nazwie Polish Ham, produkowaną przez spółdzielnię Krakus. Jeżeli byliśmy w jej posiadaniu, niechybnie oznaczało to, że albo mamy rodzinę na Zachodzie, albo kupiliśmy ją w pewexie.

Za luksusową uważana była wtedy szynka. Kiedy zaczynało jej brakować na sklepowych półkach, był to powód do niepokoju.
Innym przejawem luksusu w PRL-u było funkcjonowanie tzw. bananowej młodzieży. Nazywano tak zbiorczo dzieci partyjnych dygnitarzy. Dlaczego jednak bananowa? Bo zwyczajnie miała do tych owoców dostęp. Banany, co dzisiaj trudno sobie wyobrazić, w Polsce Ludowej były towarem trudno dostępnym. W książce „Rok w PRL. Codzienność na kartki” Łukasz Modelski pisze: „Pod koniec lat 80. nabycie banana możliwe było w prywatnych budkach, w których ceny były kilkakrotnie wyższe niż wszędzie indziej. Banany kupowało się na sztuki. Były to wiec poniekąd owoce mityczne, podobnie jak ananasy, które niebawem stały się ozdobą tradycyjnej polskiej kuchni”. Zresztą za luksusowe uchodziły również inne owoce egzotyczne, typu pomarańcze czy cytryny.
Wyjazd? W kraju – łatwo. Za granicę – trudniej
Znakiem tego, że komuś wyjątkowo dobrze się powodzi, były także… wczasy w domkach letniskowych, w większości finansowane przez Fundusz Wczasów Pracowniczych, czyli ze składek. Jak twierdzi Łukasz Modelski, szczytem luksusu było udanie się na taki wyjazd własnym samochodem. Na jachty żaglowe, które pojawiały się pod koniec dekady Gierka, stać było jedynie naprawdę najbogatszych Polaków. Były one „nieosiągalnym, a nawet znajdującym się poza strefą marzeń symbolem statusu”.
Nie tak łatwo było jednak wtedy wyjechać na urlop za granicę. Decydując się na taką podróż, musieliśmy się też liczyć z pewnymi konsekwencjami… natury moralnej. Aby zdobyć paszport (który nota bene po powrocie należało zdeponować na komendzie milicji), nierzadko w taki czy inny sposób trzeba było nawiązać wiadomą współpracę i np. w trakcie wyjazdu obserwować towarzyszy. Z tego powodu niektórzy – nawet, jeśli paszport już posiadali – całkowicie rezygnowali z zagranicznych wakacji.
Istniały też paszporty umożliwiające wyjazd wyłącznie do „zaprzyjaźnionych” państw. Natomiast wymarzonym, ale i niezwykle trudnym kierunkiem podróży były oczywiście „wrogie i imperialistyczne” Stany Zjednoczone, gdzie można było napić się Coca-Coli oraz żuć gumę. Do pewnego momentu obie te rzeczy były w Polsce niedostępne. Do gum zresztą jeszcze wrócimy. Pierwsza fabryka Coca-Coli powstała w Polsce dopiero w 1972 roku. Jak podsumował to Łukasz Modelski w książce „Rok w PRL”: „Możliwość krótkotrwałego choćby wyjazdu do Ameryki stanowiła aż po lata 90. wydarzenie tak szczęśliwe i niewiarygodne, ze sam fakt dokonania tej podróży wystarczał do poczucia szczęścia”. Ci, którzy wyjechali, wracając wieźli swoim bliskim „torby z darami”.
Czytaj też: Taksówkarze i cinkciarze – czyli o czarnym rynku walut w PRL
Luksus na czterech kołach
Na zakup samochodu – fiata 126p – trzeba było się zapisywać, by nabyć go potem za talon lub bony PKO. Pierwsza jego wersja rozeszła się sumarycznie w 5 milionach egzemplarzy, ale i tak, posiadanie malucha również było symbolem statusu. Cena najbardziej charakterystycznego auta epoki PRL-u, wynosząca 69 000 złotych, przekładała się na mniej więcej 17 średnich pensji. Za kolor trzeba było dopłacić: te o barwie bahama yellow były droższe. Co ciekawe, samochody produkowane na eksport były o wiele lepszej jakości. Stawano zatem na głowie, aby zdobyć tzw. odrzut z eksportu lub sprowadzić małego fiata z zagranicy.

Fiat 126p na linii produkcyjnej.
Za prawdziwie luksusowe uznawano jednak przede wszystkim – mimo starań propagandy – samochody zachodnie: volkswageny garbusy, Renault 304, ale i, co ciekawe, jugosłowiańskie Zastawy. „Ozdobą PRL-owskiego parkingu były volvo czy mercedesy, w PRL-u tak nieliczne, ze poza wielkimi miastami wzbudzały poruszenie nie mniejsze niż statusowe Porsche Maryli Rodowicz”. Marzeniem było też posiadanie auta marki Alfa Romeo.
Motoryzacyjnymi symbolami luksusu stawały się również jednoślady. I to nie motocykle, a skutery. Spopularyzowane przez film „Rzymskie wakacje” włoskie vespy miały taki właśnie status. W PRL-u zostały one skopiowane jako osy.
Czytaj też: Piractwo rodem z PRL. Jak Polska Ludowa „oszczędzała” dzięki szpiegom?
Balonowe, kolorowe, nieosiągalne
Symbolem statusu w Polsce Ludowej mogła być też… guma do żucia! Nie dało się jej tak łatwo kupić. Jeszcze w latach 60. był to towar całkowicie niedostępny, dlatego posiadanie go w tym okresie „uchodziło za szczyt międzynarodowych koneksji”. Gumy upowszechniły się w PRL-u dopiero w latach 70., gdy zaczęto je produkować na miejscu.
Te made in Poland miały jednak dwie wady: nie dało się z nich robić balonów, a ponadto ich opakowania nie zawierały słynnych „historyjek”. Dlatego szczytem marzeń pozostawały niezwykle kolorowe gumy Donald Duck. Jeszcze w latach 70. zaczęto sprowadzać do Polski z RFN rozpuszczalne Maoam i Mamby. Wrigley’s i Turbo były wówczas melodią przyszłości… Tak jak i wiele innych towarów, które dziś uważamy za coś oczywistego. Tylko czy we właściwy sposób z tego korzystamy?
Źródło:
Artykuł powstał na podstawie książki Łukasza Modelskiego Rok w PRL. Codzienność na kartki, Wydawnictwo MANDO, Kraków 2025.
Zdj. otwierające tekst: Archiwum Państwowe w Szczecinie Oddział w Międzyzdrojach/NAC
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.