„Problemy psychiczne Thomasa Gilberta Jr. doprowadziły do zawirowań, a ja chodziłem na każdą rozprawę“. John Glatt opowiada, jak powstają książki true crime.
Na Poznańskim Festiwalu Kryminału GRANDA spotkanie z Johnem Glattem, autorem poczytnych książek z gatunku true crime, przyciągnęło tłumy. Zaskoczony ciepłym przyjęciem autor opowiada o swojej świeżo wydanej w Polsce książce „Złoty chłopak” (Filia 2024, tłum. Adrian Napieralski) i nie tylko.
[Opis: Wydawnictwo Filia] Wstrząsająca historia Thomasa Gilberta Jr., przystojnego i czarującego chłopaka z nowojorskich elit, oskarżonego o zamordowanie własnego ojca, milionera z Manhattanu.
Thomas Gilbert Jr. miał doskonałe życie. Jako syn bogatego finansisty dorastał w otoczeniu kochającej rodziny i wszelkich luksusów, jakie mogło zapewnić dzieciństwo w Upper East Side: najlepsza edukacja w elitarnej szkole Buckley School i Deerfield Academy, wakacje w rozległej nadmorskiej rezydencji w Hamptons, studia na Princeton. Jednak Tommy zawsze czuł się inny. Niepokojące były objawy zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych, narastająca paranoja i niewytłumaczalna nienawiść do ojca. Kiedy rodzice błagali go, aby zwrócił się o pomoc psychiatryczną, Tommy odmówił, uciekając w świat narkotyków i przemocy.
Kiedy pożar zniszczył dom jego byłego najlepszego przyjaciela w Hamptons, Tommy był głównym podejrzanym, ale nigdy nie postawiono mu zarzutów. Zaledwie kilka miesięcy później przybył do mieszkania rodziców, spokojnie poprosił matkę, aby wyszła, a ojcu strzelił prosto w głowę. Dziennikarz John Glatt szczegółowo przygląda się okrutnej zbrodni, która wstrząsnęła klasą wyższą Manhattanu. Mając wyłączny dostęp do źródeł bliskich Tommy’emu, w tym jego matki, Glatt tworzy bolesną historię choroby psychicznej, która doprowadziła Thomasa Gilberta Jr. do morderstwa.
Czytaj też: Prawdziwi urodzeni mordercy – Charles Starkweather i Caril Fugate
Wywiad z Johnem Glattem, autorem książki „Złoty chłopak”
Agata Teperek: Zanim zabrałeś się do pisania książek, latami pracowałeś jako dziennikarz. Co ciekawe, twoje pierwsze książki wcale nie były z gatunku, z którego słyniesz. Jak to się stało, że ostatecznie zostałeś cenionym autorem true crime?
John Glatt: Faktycznie moje pierwsze książki były o rock’n’rollu i promocji muzyki w latach 60. XX wieku w San Francisco. Napisałem biografie między innymi Rivera Phoenixa i rodziny książęcej z Monako. Ale tak naprawdę zawsze interesowały mnie przestępstwa i bacznie śledziłem je w mediach. Kiedy więc spotkałem wydawcę zainteresowanego tym, żebym napisał dla niego true crime, bez wahania zgodziłem się przygotować antologię morderców w habitach. Od tamtej pory napisałem dwadzieścia pięć książek z tego gatunku, a „Złoty chłopak” jest jedną z ostatnich (w Stanach Zjednoczonych książka ukazała się w 2021 roku i Glatt zdążył wydać już dwie kolejne – przyp. red.).
Jakie są główne różnice między pracą w mediach a pisaniem książek?
Najpierw pracowałem w gazecie lokalnej w Londynie i Surrey, pisałem o sprawach lokalnych, ale obejmowało to śledzenie tego, co dzieje się w sądzie, i ta część sprawiała mi szczególną przyjemność. Potem przeprowadziłem się do Stanów Zjednoczonych i jako freelancer zacząłem współpracować z różnymi magazynami. Pisanie do gazet a pisanie książek to dwie zupełnie różne rzeczy. W gazecie zdarza się, że pisze się kilka tekstów jednego dnia, stale trzeba pamiętać o deadline’ach. Z książkami jest inaczej: dostaję temat i mam kilka lat, żeby wszystko opracować. Mogę go naprawdę dobrze zgłębić, co jest dla mnie chyba największą zaletą pisania książek w porównaniu z takimi krótkoterminowymi zleceniami.
A ile zajmuje ci napisanie książki? Masz ich na koncie tak wiele, więc domyślam się, że mimo wszystko obowiązują cię jakieś deadline’y?
„Złotego chłopaka” pisałem pięć lat. Problemy psychiczne Thomasa Gilberta Jr. doprowadziły podczas procesu do wielu zawirowań. Ciągnęło się to wszystko latami, a ja chodziłem na każdą, dosłownie każdą rozprawę. Oskarżony wielokrotnie zmieniał zdanie i korygował zeznania, co wydłużało pracę. Musiałem pisać do wydawcy, że nie wyrobię się w umówionym terminie, bo książka nie jest gotowa, brakuje w niej zakończenia. Było tak dwa czy trzy razy, ale wydawca okazywał zawsze dużo zrozumienia.
A jak wygląda twoja praca? Zaczynasz zbierać materiały do nowej książki dopiero wtedy, kiedy odeślesz już poprzednią?
Nie, niekoniecznie. Zdarza się, że w tym samym czasie pracuję nad dwoma książkami, które są na różnych etapach produkcji i researchu, nigdy też nie wiadomo, co może się wydarzyć. Kiedy słyszę o jakimś przypadku, który wydaje się ciekawy, piszę do wydawcy, zaczynam gromadzić wycinki na temat tej sprawy, przygotowuję krótką propozycję wydawniczą, a potem wydawca mówi: „jasne, pisz, bierzemy to”. Ale może też stwierdzić, że to nie chwyci. Naprawdę zdarza się i tak, i tak. Czasem nawet podpisuję umowę na książkę, ale później okazuje się, że praca nie idzie zgodnie z przewidywaniami i odpuszczam. Nie pamiętam już dokładnie, o jakie przypadki chodziło, ale musiałem dać znać wydawcy, że niestety nic z tego nie będzie. Szukamy wtedy innego tematu, który zaskoczy.
Pochodzisz z Wielkiej Brytanii, mieszkasz w Stanach Zjednoczonych. Niemal wszystkie twoje książki dotyczą spraw, które wydarzyły się w krajach anglojęzycznych. Są jednak wyjątki, jak „Sprawa Josefa Fritzla” (Filia 2023, tłum. Adrian Napieralski). Czy praca nad tą książką wyglądała inaczej?
„Sprawa Josefa Fritzla” to jedyna książka, która opisuje sprawę spoza kręgu anglojęzycznego. Zdecydowanie była wyjątkowa i praca nad nią wyglądała zupełnie inaczej niż zazwyczaj, już choćby z tego prostego powodu, że nie mówię po niemiecku. W tłumaczeniu i robieniu wywiadów ogromnie pomogła mi moja dobra przyjaciółka z Nowego Jorku, która jest Niemką, ale i tak było to wyzwanie, bo ciężko pracuje się z materiałami w obcym języku.
Co całkowicie oczywiste, dużo swobodniej czuję się, zajmując się takimi sprawami, w których mam dostęp do materiałów anglojęzycznych. Zazwyczaj sam staram się rozmawiać z jak największą liczbą osób, w tym z członkami rodzin, żeby wyrobić sobie jak najszersze pojęcie, wyważyć racje i spróbować zachować obiektywizm. Nie mogę pozwolić, żeby moje własne emocje wpływały na ocenę sytuacji, i nie jestem też psychologiem, żeby analizować czyjeś postępowanie.
Weźmy choćby matkę Thomasa Gilberta Jr. Ma bardzo dużo zrozumienia dla swojego syna, który zabił ojca, jej męża, ale wydaje mi się, że dzięki takim rozmowom tekst staje się bardziej poruszający. Nie chodzi tutaj o to, czy kłamie, a o to, co czuje, o traumę, którą przeszła.
Czytaj też: „Niech ludzie zobaczą co zrobili mojemu chłopcu” – sprawa morderstwa Emmetta Tilla
Zastanawia mnie, czy po spędzeniu tylu godzin nad materiałami dotyczącymi osób, które w oczach opinii publicznej uosabiają zło, mimo wszystko zaczynasz je paradoksalnie rozumieć albo darzyć sympatią?
Tak, oczywiście, że tak. To chyba naturalne, ale jak już mówiłem, staram się też zachować obiektywizm. Raportuję o procesie i podaję wersje obu stron. Mamy więc wersję oskarżycieli, którzy twierdzą, że Thomas Gilbert Jr. był okropnym, rozpieszczonym gówniarzem i zabił ojca, bo ten obciął mu środki na życie. I mamy obrońców, którzy zwracają uwagę na problemy psychiczne w rodzinie. Jego dziadek popełnił samobójstwo, w dalszej rodzinie był przypadek zaburzenia afektywnego dwubiegunowego, różne problemy występowały także w rodzinie ze strony matki. Przedstawiam opinie obu stron i czytelnik sam może wyrobić sobie zdanie na temat tego, co się stało i co zawiniło. Takie powinny być moim zdaniem dobre książki true crimes.
A czy pracując całymi latami nad brutalnymi sprawami i czytając wstrząsające materiały, zdarza ci się, że nie możesz przez to spać po nocach?
Nie, nic takiego się nie zdarza. Napisałem tyle książek z tego gatunku, że wyrobiłem w sobie zdolność „segregowania”, jak to nazywam, to znaczy oddzielania pracy od życia. Zdarza się jednak, że budzę się w nocy, myśląc o tym, z kim jeszcze powinienem porozmawiać albo jak coś rozwiązać. Zajmują mnie takie bardziej techniczne kwestie, ale nie, nie jest tak, że mam przez tę pracę koszmary.
Masz już za sobą dość długą karierę. Czy w tym czasie zauważyłeś jakieś istotne zmiany, które wpłynęły na twoją pracę?
Och, tak, i to bardzo wyraźnie! Kiedy trzydzieści dwa lata temu zaczynałem pisać książki, komputery były jeszcze dość dużą nowością – miałem jednego z pierwszych macintoshów. Internet też nie przypominał tego, co znamy obecnie. Zbieranie materiałów wyglądało zupełnie inaczej, dużo czasu spędzałem w bibliotekach, przeglądałem mikrofilmy i gazety, siedziałem nad nimi całymi dniami, a teraz dostaję przegląd prasy na maila i mam do wszystkiego dostęp z własnego komputera. Do tego dochodzą różne ułatwienia techniczne, jeśli chodzi o przeprowadzanie wywiadów, choćby zoom. Wszystkie te nowinki ułatwiają pracę, która kiedyś była dużo trudniejsza.
A w jakim celu w ogóle piszesz? Chcesz nastraszyć ludzi, że na świecie dochodzi do takich wstrząsających rzeczy? Ma to być tylko rozrywka czy przyświeca temu jakiś inny cel?
Nie wydaje mi się, żebym starał się nastraszyć ludzi. Chcę dać czytelnikom możliwość przeżycia przygody, żeby mogli ciekawie spędzić czas. Ale dostarczanie ludziom rozrywki jest bardzo ważne, dlatego tak istotna – najistotniejsza w całej książce – jest zawsze pierwsza strona. Jeśli nie przyciągnie uwagi, to czytelnik szybko porzuci lekturę. Moje zadanie polega na tym, żeby utrzymywać skupienie czytelników i przedstawić wersje różnych stron, tak by na końcu czytający sami mogli wyrobić sobie zdanie.
W latach 90. był film z Clintem Eastwoodem „Prawdziwa zbrodnia”. Główny bohater jest dziennikarzem, który ma donosić o egzekucji mordercy. Kiedy zaczyna wgłębiać się w tę sprawę, okazuje się, że skazany wcale nie jest prawdziwym zbrodniarzem. Czy zdarzyło ci się kiedyś coś podobnego?
„Złoty chłopak” jest właśnie takim przypadkiem. Czytałem gazety i zacząłem się zastanawiać, czy tutaj na pewno wszystko jest takie proste: obcięli mu kasę z 400 na 300 dolarów tygodniowo i to go skłoniło do zabicia ojca. Tak w każdym razie media przedstawiały tę sprawę, a pisały o tym naprawdę duże gazety, na przykład „Vanity Fair”, „The Times” i nawet „Wall Street Journal”, bo zabity był założycielem funduszu hedgingowego, bardzo wysoko postawionym na Wall Street.
Ale kiedy zacząłem drążyć temat i porozmawiałem z Shelley, matką Thomasa Gilberta Jr., i kilkoma innymi osobami oraz przesłuchałem wszystkie zeznania, to dotarło do mnie, że to wcale nie o to w tym chodziło, że kluczowe były poważne problemy psychiczne, które ciągnęły się u niego już od wczesnych lat nastoletnich. Zmieniłem zdanie na temat tej sprawy.
Czytaj też: Wampir z Düsseldorfu. Przerażająca historia jednego z najsłynniejszych europejskich morderców
Na kolejne pytanie już częściowo odpowiedziałeś, bo chciałam spytać, czy zgodziłbyś się z Michaiłem Bułhakowem, który w „Mistrzu i Małgorzacie” w usta jednego z bohaterów wkłada stwierdzenie: „Nie ma ludzi złych, są tylko nieszczęśliwi”. Czy opisywane przez ciebie osoby też nie są złe, tylko nieszczęśliwe, mimo że opinia publiczna postrzega ich na ogół jako uosobienie zła?
To odwieczna kwestia tego, czy człowiek rodzi się zły, czy dopiero taki się staje w związku z tym, co mu się przytrafia. Szczerze mówiąc, nie potrafię dać na to kategorycznej odpowiedzi. Mam jednak teorię, że ludzie rodzą się równi i potem dzieje się coś, co ich zmienia, stają się przez to mordercami lub złodziejami. W przypadku Thomasa Gilberta Jr. wydaje mi się, że chodziło przede wszystkim o problemy psychiczne, i to z obu stron rodziny. Być może jakiś gen predysponował go do takiej całkowitej paranoi. W pełni wierzył, że ojciec stara się ukraść jego duszę. Nie chciał przebywać w jego otoczeniu. To dość ciężkie oskarżenia pod kątem rodzonego ojca. Musiało więc coś być nie tak z jego psychiką, co do tego doprowadziło.
Napisałeś też książkę „Rodzina z domu obok” (Filia 2022, tłum. Adrian Napieralski) o rodzinie Turpinów, która de facto więziła swoje dzieci, nie pozwalając im chodzić do szkoły i opuszczać domu. Niedawno dowiedziałam się, że taki przypadek nie jest odosobniony. Nie miewasz oporów przed pisaniem tak szczegółowo o przestępstwach? Nie boisz się, że może stać się to dla kogoś inspiracją? Że książka będzie triggerem, który aktywuje taki „gen szaleństwa”?
No cóż, tak, jest to oczywiście możliwe, chociaż nie wiem, czy do końca będzie miało to związek z moją książką, czy raczej z samym przypadkiem, o którym zazwyczaj i tak szeroko rozpisują się media. Nie mam jednak z góry ustalonych zasad, że o czymś konkretnym nie piszę. Zamieszczam w książce wszystko to, do czego uda mi się dojść. Tylko tak mogę – moim zdaniem – pozostać fair w stosunku do czytelników. Moim zadaniem nie jest robić za cenzora, mam sportretować osobę i przedstawić sprawę. Może czasem mógłbym darować czytelnikom jakieś bardzo krwawe opisy, ale zazwyczaj tego nie robię, nawet nie pamiętam, czy ostatecznie kiedykolwiek się na to zdecydowałem.
Po napisaniu dwudziestu pięciu książek true crime nie masz jeszcze dość? Nie marzy ci się zmiana gatunku?
Może nie całkiem, ale książka, nad którą właśnie pracuję, będzie dla mnie swego rodzaju nowością – to historyczne true crime o morderstwie, do którego doszło w Londynie w 1967 roku (wydawnictwo Filia twierdzi, że jest spora szansa, iż książka ukaże się w Polsce – przyp. red.).
Ostatnie dni spędziłeś w Poznaniu, my spotykamy się w Warszawie. Wiem, że to twój pierwszy pobyt w Polsce, więc na koniec chciałam spytać, jak wrażenia?
Zawsze chciałem przyjechać do Polski, bo część mojej rodziny ma tutaj korzenie. Bardzo się więc ucieszyłem, kiedy zostałem zaproszony na festiwal GRANDA, i wreszcie nadarzyła się ku temu okazja. Ostatnie dni spędziliśmy w Poznaniu, gdzie było naprawdę cudownie, to piękne miasto. Przez lata gościłem na wielu targach książki i festiwalach, ale zawsze bardzo przyjemnie jest się spotkać z czytelnikami, porozmawiać z nimi twarzą w twarz i odpowiedzieć na pytania, których także polscy czytelnicy mieli sporo. Bez tego ta praca nie byłaby dla mnie aż taka fajna. Przed wyjazdem jedziemy jeszcze na kilka dni do Łodzi, bo stamtąd pochodzi rodzina mojej żony. Słyszałem, że to miasto przemysłu tekstylnego i filmu, więc już nie mogę się doczekać.
John Glatt to nominowany do Nagrody Grammy dziennikarz śledczy, autor 19 książek true crime i 4 biografii. Jest dziennikarzem śledczym z ponad 30-letnim doświadczeniem. Ma na koncie ponad milion sprzedanych egzemplarzy, uznaje się go za jednego z najlepszych, współczesnych pisarzy true crime.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.