Polskie szlachcianki (w przeciwieństwie do swych mężów) chciały iść z duchem czasu. Ale życie elegantek w XVII i XVIII wieku nie było łatwe. Jak o siebie dbały?
Kobiety w okresie baroku – niezależnie od pochodzenia – starały się dbać o cerę. Obowiązywały bowiem wtedy ściśle określone wzorce. Moda na stosowanie kosmetyków zapewne dotarła do Polski z Francji oraz Włoch. Co było w dobrym tonie? Przede wszystkim czysta, gładka i oczywiście jasna cera. Niewskazane było posiadanie jakichkolwiek piegów, plam czy włosków. Wszystko to kobiety starały się usuwać – lub zamaskować. Służyły do tego rozmaite maści, olejki i pudry.
Te ostatnio robiono np. na bazie ołowiu oraz kredy. Ewentualnie stosowano tzw. bielidło, które uzyskiwano następująco: potłukszy korzeń (ziela żmijowca) co najmielej, przesiać, z wódką różaną zaczynić i kołaczki z tego potworzyć, a na słońcu ususzyć przydawszy trzecią część […] blajwasu albo bieli ołowianej i tym samym albo różaną wódką rozpuściwszy twarz pomazować. Można było również skorzystać z pasty, której składnikami były m.in. ocet i białko jajek.
Nie tylko jasne jest piękne
Te same zalecenia miały zastosowanie do dłoni. Aby zadbać o ich gładkość i jasność, używano okładów ze startych jabłek, gorzkich migdałów oraz gorczycy. Stosowano też różnego rodzaju pasty na zęby. Oczywiście nie chroniły one przed próchnicą. Za to miały za zadanie rozjaśniać uśmiech. Jednak nie wszystko na kobiecej twarzy miało być wtedy jasne. Elegantki w Polsce, zapewne na wzór Francuzek, dość przesadnie nakładały na usta szminkę, by była widoczna z daleka. Chociaż – jak przyznaje Zbigniew Kuchowicz – jeszcze w XVII wieku nasze rodaczki generalnie malowały się w mniejszym stopniu, niż np. paryżanki. Styl tych ostatnich nie podobał się bowiem polskim sarmatom.
Jeszcze w renesansie zapanowała również moda na jak najciemniejsze brwi, które starano się na różne sposoby przyczernić. Można było je nacierać np. przypalonymi migdałami. „Kolorowym” akcentem były także tzw. „muszki”. Moda na ich naklejanie na twarz panowała w sferach dworskich w połowie XVII i w XVIII wieku. Były to ciemne płatki wykonane z kitajki, czyli jedwabnej tkaniny. Jan Andrzej Morsztyn pisał o nich jako o plamach na słońcu, co akurat było komplementem, bo odnosiło się do urody damy. Jednak wielu satyryków bezlitośnie naśmiewało się z pań, które, chcąc być modnie, paradowały z kropkami na obliczu.
Celujemy w róż. W przenośni i dosłownie
Wśród kobiet istniała wtedy jeszcze jedna specyficzna, kolorowa moda – na różowe policzki. Efekt ten uzyskiwano na różne sposoby. Biedniejsze dziewczyny po prostu się szczypały lub stosowały sok z buraków. Bogatym damom do zrobienia rumieńców służyła barwiczka. Przygotowywano ją m.in. na bazie korzeni, saletry, miodu i koziego mleka.
Co ciekawe, entuzjastami tej mody bynajmniej nie byli ówcześni mężczyźni. Cenili sobie u kobiet zaróżowione policzki, a i owszem. Ale nie podobał im się sztuczny róż. Kapłani – zarówno ewangeliccy, jak i katoliccy – ganili kobiety, że wydają pieniądze na rumienidła czy barwiczki zamiast na „chwałę bożą”. Zdarzało się też, że damy padały ofiarą miejskich łobuzów. Czyhali oni na okazję, aby kobiecie z wymalowanym obliczem zrobić na złość. Widząc wypacykowaną elegantkę, brali w ręce płatki goździków i dmuchali nimi w jej twarz – żeby jak najwięcej z nich przykleiło się do lepkiego makijażu.
Czytaj też: Nie uwierzysz, że one to sobie robiły. Najbardziej szokujące metody upiększania urody naszych prababek
Wydepilowane… czoło
Sporo uwagi poświęcano również fryzurom. Starano się je rozjaśniać np. wywarami na bazie rumianku. Efekt „żółtych włosów” próbowano także uzyskać przy pomocy maści, które zawierały oliwę, kmin oraz korzeń celidonii. Z siwizną walczono np. sokiem z szałwii. Natomiast stosowane głównie przez mieszczki (ale również szlachetnie urodzone damy) metody na zwiększenie objętości fryzury bywały szokujące. O ile w przypinaniu cudzych włosów nie ma nic nadzwyczajnego, o tyle nacieranie własnych pomyjami (!) może przyprawić o mdłości… A kiedy na początku XVII wieku zapanowała moda na wysokie czoła, ówczesne elegantki zaczęły wyrywać sobie włosy z grzywki!
Generalnie panowała jednak moda na długie włosy, które miały być symbolem dziewictwa. W zwyczaju było ich skracanie po wydaniu panny za mąż. Aż w XVII wieku polskie szlachcianki powiedziały: basta! Niezależnie od stanu cywilnego zaczęły nosić krótkie fryzury. Ten zwyczaj przejęły od nich również mieszczki. Tylko wieś pozostała wierna długim warkoczom.
Pewne rozróżnienie można było także zauważyć w nakryciach głowy. Wśród mężatek do pewnego momentu panowała moda na przynajmniej częściowe zakrywanie włosów, np. czepcem. Z kolei panny wolały np. opaski z kolorowych wstążek. Ale i te różnice zaczęły się zacierać. A gdy w XVIII wieku pojawiły się nowe czepce, tzw. kornety, zrobiły one furorę wśród wszystkich kobiet – niezależnie od stanu cywilnego.
W modzie podążamy za królową
O ile szlachcice hołdowali swojemu tradycyjnemu strojowi, o tyle szlachcianki o wiele chętniej przyjmowały wzorce z Zachodu. Przykład szedł z góry. Na nowoczesną, zachodnią modę ubierały się królowe Polski: Maria Ludwika Gonzaga oraz Marysieńka Sobieska. Za nimi trendy – szczególnie francuskie i angielskie – zaczęły przejmować zarówno szlachcianki, jak i mieszczki.
Interesującym przykładem takiego nowego trendu była rogówki, czyli spódnice rozpinane na 8–10 kręgach fiszbinowych. W późniejszym okresie stały się one nieco mniejsze i półowalne. Na co dzień szlachcianki nosiły takie spódnice wraz z nakładaną na koszulę kamizelką bez rękawów o nazwie westa. Ta ostatnia często była obszyta metalowymi koronkami.
Nowe stroje kobiece w pewnym stopniu uwzględniały jednak polską specyfikę. W końcu musiały być dopasowane do chłodniejszego niż francuski klimatu. Niezwykle modne stały się więc spódnice, które nosiło się z przypominającym męski kaftanem. W Polsce znane były one jako alamoda. Dodatkowo podbijano je futrem. Podszywane w ten sposób były także okrycia wierzchnie, np. kontusiki sięgające do połowy uda, z rozcinanymi jak w kontuszach rękawami.
Bezpruderyjne szlachcianki
Ku oburzeniu moralistów pod wpływem francuskiej i angielskiej mody kobiety w Polsce zaczęły nosić się nieco bardziej swobodnie. Stopniowo coraz bardziej odsłaniały ramiona, plecy i dekolty. Te ostatnie wprawdzie nadal okrywały chustkami czy kołnierzem, ale i to do czasu.
Innym sposobem uwypuklania kobiecych wdzięków w tamtych czasach było podkreślanie biustu. Zważywszy na fakt, że odsłoniętym dekoltom towarzyszyły wąskie talie, dodatkowo zwracały one uwagę. Talie zaś bezlitośnie formowano przy pomocy usztywnianych fiszbinami gorsetów, tzw. sznurówek. Te damy, które nie mogły poszczycić się wystarczająco atrakcyjnym biustem, „ratowały się” różnego rodzaju umieszczanymi pod sukniami wkładkami.
Czytaj też: Zabójcze piękno. Dlaczego w epoce elżbietańskiej kobiety ryzykowały życiem dla urody?
Klejnoty najlepszym przyjacielem kobiety
Oczywiście chcąca zabłysnąć w towarzystwie dama nie mogła pozwolić sobie na to, by pokazać się bez oszałamiającej biżuterii. Te najbogatsze, należące do magnaterii dumnie prezentowały się z wysadzanymi brylantami koronami na głowach. Drogich kamieni nie brakowało również w krzyżach, które nosiły na szyjach. Oczywiście wykonanych ze złota. Nieco uboższe szlachcianki ozdabiały swoje szyje perłami lub złotymi łańcuchami. Zbiorczo ówczesne naszyjniki nazywano kanakami.
Ciekawe nazwy miały też ozdoby, które kobiety nosiły wtedy na uszach. Cięższe z nich określano zausznicami, natomiast lżejsze – trzęsidłami. Ich kształty były rozmaite. Wykonywano je głównie ze złota, drogich kamieni oraz pereł. Elegantki chętnie przywdziewały też… manele, czyli odpowiednio dobrane do naszyjników bransolety. Kamienie szlachetne ozdabiały oczywiście również dłonie. Na palcach lądowały czasem nawet i 3 pierścienie. Ich oczka mogły mieć kształt róży, gołębia czy serca.
Naprawdę bogate szlachcianki paradowały z klejnotami umieszczonymi na… zapięciach podwiązek (pończochy, najlepiej jedwabne i cienkie, były ostatnim krzykiem mody) czy klamerkach trzewiczków. Ba, w XVIII wieku pojawiła się wręcz moda na niezwykle duże klamry, niemal przykrywające stopę! Na tym wszystkim w podły sposób „korzystali” nieuczciwi adoratorzy, którzy pod pretekstem zalotów okradali damy z tych kosztowności. Jeżeli jednak staropolskiej elegantce udało się uniknąć tych nieprzyjemności i poradzić sobie z wymienionymi wyzwaniami, naprawdę miała szansę zadać szyku w towarzystwie!
Polecamy video: Jak wyglądał dwór szlachecki?
Bibliografia
- Z. Kuchowicz, Obyczaje staropolskie XVII-XVIII wieku, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1975.
- A. Mależyna, Kosmetyki oraz ich znaczenie dla funkcjonowania rynku usług kosmetycznych [w:] W. Alejziak, W. Pilch, B. Szczechowicz (red.), Rynek usług kosmetycznych: uwarunkowania, funkcjonowanie, perspektywy rozwoju, Akademia Wychowania Fizycznego im. Bronisława Czecha w Krakowie, Kraków 2021.
- M. Prus, Garderoba polskich elegantek w XVIII wieku, „Białostockie Teki Historyczne”, tom 13/2015.
- A. Straszewska, Orientalizm ubioru, „Dziedzictwo dawnej Rzeczypospolitej”, nr 4/2015.
- A. Straszewska, Sarmacka moda, stroje, toaleta, „Dziedzictwo dawnej Rzeczypospolitej”, nr 4/2015.
- I. Turnau, Słownik ubiorów. Tkaniny, wyroby pozatkackie, skóry, broń i klejnoty oraz barwy znane w Polsce od średniowiecza do początku XIX w., Wydawnictwo Naukowe Semper, Warszawa 1999.
KOMENTARZE (2)
Napiszcie, proszę, coś więcej o metalowych koronkach.
Bardzo ciekawa publikacja. Wykład przygotowany rzetelnie i wyświetlony dokładnie. Dziękuje ślicznie za pomyślną wycieczkę w historię ❤️👑