Około 80 km od Lwowa znajdował się tzw. trójkąt czarnego złota. Jednak życie ludzi w galicyjskim „naftowym Eldorado” było obrazem nędzy, wyzysku i bezprawia.
Kolej odegrała kluczową rolę w rozwoju galicyjskiego przemysłu naftowego. Gdy tylko cysterny potoczyły się po torach, ruszył boom na naftę. W Borysławiu na błotnistych polach, otaczających jedyną w cyrkule utwardzoną drogę, wyrosły setki szybów. Zamiast na niewielką skalę kopać zwany woskiem ziemnym ozokeryt, zaczęto na wielką skalę wydobywać ropę.
Największa rafineria w Europie
Nowoczesne żurawie wiertnicze wyparły lepianki, a w 1883 roku kanadyjski przedsiębiorca William Henry McGarvey przywiózł technologie pozwalające na wiercenie otworów o głębokości tysiąca i więcej metrów. Napłynęły inwestycje zagraniczne, głównie z Francji i Niemiec. Państwową rafinerię w Drohobyczu opuszczało dziennie sto pociągów. W 1908 roku galicyjskie pola naftowe zajmowały trzecie miejsce na świecie.
Przez pewien czas rafineria spółki McGarveya i Johna Simeona Bergheima w Gliniku Mariampolskim pod Gorlicami była największą w Europie. Warunki wydobycia były jednak słabo uregulowane, a inwestycje niosły ze sobą ryzyko. W 1908 roku sprowadzono na miejsce dwie dywizje wojska, aby stłumić potężny pożar, który miesiącami trawił szyb „Oil City”. Ci obserwatorzy, którzy mieli sumienie, byli zbulwersowani skalą bogactwa i bezlitosnego wyzysku:
Kiedym pierwszy raz pojechał do Borysławia, wzdrygnąłem się na widok tego piekła ludzkiego. Nędzne lepianki, tonące w błocie, nigdy nie wysychającym, gospody straszliwie brudne, pełne zdziczałych i zbydlęconych zupełnie chłopów, obdzieranych do krwi i wysysanych przez pośredników – kasjerów; zaduch i swąd leżący nad całą rojną, brudną osadą; szeregi ludzi w żółtych, błotem i woskiem oblepionych kitlach, ludzi o żółtej cerze twarzy, o spojrzeniu pokornych żebraków, rój żydowskich „kuczynerów”, znanych z rozboju i najmujących się za parę guldenów do wszelkiej przysięgi w sądzie – to wszystko było zaledwie cząstką obrazu nędzy, wyzysku i bezprawia, praktykowanego na pokornych grzbietach tej biednej masy ludzkiej.
Borysław ówczesny pochłaniał co tygodnia kilka trupów i kilkanaście kalek ludzkich. Władze wiedziały o wszystkim […]. A jednak te krwawe raporty pozostawały dla świata zupełną tajemnicą. Starosta pobierał okazałe łapówki, dyrektor podatkowy zarabiał do 40.000 zł r. rocznie „z boku”; sędziów przekupionych pokazywano sobie bez żenady na ulicy. […] Władze górnicze były wprost na usługach przedsiębiorców, a robotnicy nie mieli najlżejszego pojęcia o swoich prawach ludzkich i obywatelskich.
Rekiny kapitalizmu
Żydzi odgrywali znaczącą rolę w tym galicyjskim zagłębiu – zarówno jako „baronowie naftowi”, jak i w roli robotników. Pierwotnie przybyli oni do Borysławia, aby eksploatować złoża wosku, pracując jako hauerzy, czyli kopacze, wäscherzy, czyli płukacze, oraz schmeltzerzy, czyli wytapiacze. Z tej grupy rekrutowali się niektórzy późniejsi czołowi przemysłowcy, w tym Ascher Lauterbach, Herman Goldhammer, Mojsze Kornhaber, Dawid Lindenbaum, Herman Bloch oraz bracia Lazar i Mojsze Gartenberg. Tych ludzi określano nieraz mianem rekinów kapitalizmu, czasem zaś hojnych filantropów.
Urodzony w rodzinie kupców solnych Ascher Selig Lauterbach (1826–1906) zyskał opinię nie tylko potentata, ale i człowieka oświeconego. Założył znaną firmę Gartenberg, Goldhammer, Lautenbach i Wagman, uruchomił Pierwszą Galicyjską Spółkę Naftową oraz otworzył rafinerię „Galicja” w Drohobyczu. Jeden z jego wnuków miał określić swych krewnych jako „typowych”, z czym można byłoby zapewne dyskutować:
Drohobycka rodzina Lauterbachów […] była typową miejską rodziną żydowską. Bardzo zamożna, przestrzegała wprawdzie prastarych zwyczajów i przepisów religijnych, jednocześnie jednak była otwarta dla nowych prądów cywilizacyjnych, jak haskala. W zaborze austriackim, w drugiej połowie XIX wieku, do społeczności żydowskiej burzliwie wdzierała się kultura niemiecka. Jednocześnie zaś wśród inteligencji żydowskiej coraz bardziej szerzyła się kultura polska, wnoszona do życia codziennego przez młodzież żydowską masowo studiującą w szkołach i uniwersytetach polskich Galicji. Szkolnictwo […] wyłącznie polskie […] było zupełnie niezależne od władz centralnych i podlegało kompetencji Namiestnictwa Wydziału Krajowego oraz Rady Szkolnej Krajowej we Lwowie. […]
Rodzina [Lauterbachów] wydała wielu bardzo światłych obywateli, pisarzy religijnych i świeckich, lekarzy, adwokatów, uczonych (w tym dwóch profesorów wykładało na uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych), oficerów (jeden z nich, porucznik Artur Lauterbach […] znalazł się na Liście Katyńskiej), przedsiębiorców przemysłowych, nie licząc całego zastępu kupców, cieszących się nieprzeciętnym powodzeniem.
Lepszym określeniem byłoby tu chyba jednak „nieprzeciętna”.
Galicyjski boom naftowy
Z kolei pracowników najemnych branży naftowej dostarczały wszystkie niezamożne gminy Galicji Wschodniej, przez co skupiska osadnictwa żydowskiego powstawały często w takich miejscach jak Urycz czy Schodnica. W 1890 roku spośród 10 424 mieszkańców Borysławia 7752, czyli 74 procent, stanowili Żydzi. Pojawiały się tarcia i konflikty – zarówno z pracownikami chrześcijańskimi, jak i z innymi Żydami.
W Borysławiu i Drohobyczu mieszkali przecierający nowe szlaki intelektualiści, tacy jak posługujący się językiem hebrajskim pisarz Zvi Eleazar Thaler (1840–1920), syjonista Michael Berkowicz (1868–1935) czy pedagog Awigdor Mermelstein (1850– 1925), który wahając się, czy wybrać asymilacjonizm, czy nauczanie po hebrajsku, oświadczył pewnego razu, że celem oświaty jest: „wzbudzić w naszych braciach Żydach miłość do Polaków – panów naszej ziemi i naszych dobroczyńców – oraz nauczyć ich [polskiego], dzięki czemu przestaniemy być uważani za niemych”. Doktor Maurycy Freund z Borysławia był pionierem w wydobyciu gazu ziemnego. Jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy tej epoki Bruno Schulz (1892–1942) spędził całe życie w Drohobyczu.
Dzięki boomowi naftowemu w tak zwanym trójkącie czarnego złota około 80 kilometrów na południowy zachód od Lwowa rozwinął się niewielki, acz niezwykle dynamiczny i zupełnie wyjątkowy w swoim charakterze okręg przemysłowy. Zamieniony w „galicyjską Pensylwanię” stary Drohobycz był odległy o kilkanaście kilometrów od Borysławia – „połączenia małej Warszawy z amerykańskim Dzikim Zachodem” – oraz od Truskawca, dziwnie odstającego od okolicy uzdrowiska, gdzie zapoczątkowano leczenie raka.
Ten zlepek wiosek i miasteczek, który na wpół pochłonęła fala szybów naftowych, rafinerii, fabryk i linii kolejowych, stał się kosmopolitycznym tyglem, gdzie mieszali się milionerzy i żebracy, self-made mani, „galicyjscy szejkowie” i nieszczęśni wyrzutkowie, artyści, literaci, naukowcy, oszuści, bankierzy, kowboje, inżynierowie, schorowani i przybywający do wód turyści: Nikną wieki, męże sławne / Grób po grobie się otwiera / Nowe imię gasi dawne / A sława sławę zaciera. Paradoksalnie w tym samym czasie, gdy na polu naftowym rosły ogromne fortuny, równie niezwykłą skalę osiągała nędza w okolicznych wsiach.
Źródło:
Tekst stanowi fragment najnowszej książki Normana Daviesa „Galicja” (Znak Horyzont 2023).
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.