Na pogrzebie często można zobaczyć ramkę ze zdjęciem zmarłego. Ale wizerunek nieboszczyka przy tej okazji to żadna nowość – najlepiej wiedzieli o tym sarmaci.
Co kraj, to obyczaj. A kultura ma to do siebie, że lubi wędrować w najróżniejsze rejony, choćby było to dosyć nietypowe. Uroczystości pogrzebowe nie stanowią w tym temacie wyjątku. Polska szlachta wypracowała bowiem… unikatowy rodzaj obrazów, specjalnie na tę okazję. Najstarszy znany w naszym kraju portret trumienny pochodzi z końca XVI wieku i przedstawia ówczesnego władcę – Stefana Batorego. Ta forma sztuki funeralnej przyjęła się na dobre w XVII i XVIII wieku. Z obrazów na żałobników zerkali przede wszystkim wysoko urodzeni, rzadziej bogaci mieszczanie.
Czym właściwie były portrety trumienne?
Malowano je na metalowych blaszkach – najczęściej cynowych, czasem zdarzały się srebrne. Do wykonania portretu używano farb olejnych. Gładkość i śliskość metalowych powierzchni czyniła z nich trudny materiał. Blaszki wymagały bazy, która ułatwiłaby malowanie i zwiększała trwałość dzieła. Jak osiągnąć taki efekt? Całkiem dobrze w tej roli sprawdzał się… sok z czosnku – przede wszystkim ze względu na lepkość. Zapach stosunkowo szybko wietrzał, natomiast sama farba dużo łatwiej przyczepiała się do przygotowanego w ten sposób metalu.
Portret trumienny Batorego miał około 10 cm średnicy. To niewiele w porównaniu z późniejszymi obrazami, które potrafiły być nawet siedem razy większe. Wyróżniały się charakterystycznym, sześcio- lub ośmiokątnym kształtem, pasującym do… krótszego boku trumny. Dzieło mocowano bowiem do niej na czas pogrzebu od strony głowy nieboszczyka. Tak, by mógł on „patrzeć” na uroczystość i obserwować zgromadzonych żałobników. A jeśli obraz nie został przytwierdzony bezpośrednio do trumny, lądował przy katafalku (czyli specjalnym podwyższeniu). Obok portretu pojawiały się zazwyczaj tarcze herbowe i epitafium dla zmarłego.
Polski ewenement
Wraz z rozpowszechnieniem w Polsce portretów trumiennych spadała ich jakość. Wiele z nich oczywiście wykonano naprawdę porządnie, nie brakowało jednak wizerunków nieco zniekształconych. Wszystko zależało od umiejętności anonimowego, wynajętego malarza. Przedstawione na obrazach postacie nie były w żaden sposób upiększane. Niektórzy zlecali sporządzenie własnego portretu trumiennego jeszcze za życia, chcieli bowiem mieć wpływ na jego ostateczny wygląd. W innych przypadkach wizerunki tworzono pośmiertnie. Można to poznać choćby po nietypowym, sinym lub zielonkawym odcieniu skóry.
Realistyczne portrety dosyć dokładnie oddawały ludzkie niedoskonałości. A przy tym ukazywały zmarłych możliwie najkorzystniej – choćby poprzez równo przystrzyżone włosy czy odpowiednio dobraną biżuterię. Ubrania namalowanych osób były natomiast niezwykle bogate. I modne. Kto jest ciekawy, co nosiło się w XVII wieku, może więc przyjrzeć się uważnie sarmackiej sztuce pogrzebowej.
Portrety trumienne stanowią spory ewenement. Nigdzie poza Rzeczpospolitą nie były one do tego stopnia rozpowszechnione. Podobne zjawisko można obserwować w Egipcie w I i II wieku n.e., gdzie wizerunki wpływowych zmarłych utrwalano na drewnie. Obecnie znaleziono około 700 takich obrazów – były one wkładane do grobu razem z zabalsamowanym ciałem. Możliwe, że wyparły one bogate maski pogrzebowe.
Czytaj też: Królewskie uczty… dla zmarłych. Jak wyglądały staropolskie pogrzeby?
Nie tylko portrety
Mniej znanym, ale równie ciekawym zjawiskiem są chorągwie trumienne. Znów – jest to najprawdopodobniej wynalazek polski. Najstarsze z nich pochodzą z XV wieku. W kolejnych stuleciach pojawiły się w sąsiednich krajach. W Prusach Książęcych wykonywano je jeszcze trzy wieki później.
Na owych chorągwiach, poza wizerunkiem zmarłego, nie brakowało symboli religijnych. Purpurowy materiał, nawiązujący barwą do chwalebnie przelanej krwi, był zdobiony najczęściej przez twarze rycerzy poległych w walce. Choć i tu zdarzały się wyjątki. Na chorągwiach pojawiali się również duchowni, a czasem nawet kobiety i dzieci.
Jak łatwo się domyślić, portretowano przede wszystkim tych, których stać było na takie upamiętnienie. Wizerunki zmarłych mogły latami zerkać na wiernych ze ścian świątyń. Oczywiście jeśli za życia byli oni fundatorami lub darczyńcami – albo po prostu pochodzili z wpływowej rodziny.
Czytaj też: Ostatnie pożegnanie ponad sto lat temu. Jak wyglądały pogrzeby w czasach naszych prapradziadków?
Sztuka ponad podziałami
Podobne formy upamiętniania bliskich były niezwykle rozpowszechnione wśród sarmatów. Zabytkowe zbiory można oglądać w różnych muzeach: m.in. w Poznaniu, Warszawie czy Międzyrzeczu.
Niezależnie od wyznania – katolicy i protestanci mieli swoje portrety trumienne. Zmarły musiał bowiem być „głównym bohaterem” własnego pogrzebu. Dlatego też rysy postaci na obrazach były niezwykle wyraźne, rozpoznawalne i widoczne z daleka. Wyróżniały się one dodatkowo przy ciemnym tle portretu. Czasem rodzina szła o krok dalej i szukała kogoś o podobnym wyglądzie do nieboszczyka. Ta osoba uczestniczyła w całej ceremonii. Po to, by sprawić wrażenie, że zmarły sam siebie odprowadza po śmierci.
Była też inna przyczyna powstania portretów trumiennych, dużo bardziej prozaiczna. Żałobnicy chcieli często spojrzeć ostatni raz na zmarłego i pożegnać się z nim. Otwarte lub częściowo odsłonięte trumny mogłyby rozwiązać sprawę. Jednak pogrzeby wśród polskiej szlachty były niezwykle huczne – mogły trwać nawet kilka dni (i być przyczyną długów). A przygotowanie się do nich zabierało całe miesiące. Do rekordzistów na tym polu należy rodzina Wiśniowieckich – dwie XVII-wieczne ceremonie odbyły się… niemal 4 lata po śmierci ich „bohaterów”. Jak nietrudno się domyślić, ciała w tym wypadku nie nadawały się już do publicznej prezentacji. Z kolei portrety – wręcz przeciwnie. I to właśnie dzięki nim bliscy mogli pożegnać się ze zmarłym podczas jego ostatniej drogi.
Źródła:
- Duma M., Od biesiady do pogrzebu, czyli obrazki z życia dawnej szlachty [w:] „Nasz Przemyśl” (96), 2012.
- Nawarecki A., Sarmacki kanibalizm księdza Baki [w:] „Pamiętnik Literacki: czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej” (72)3, 1981.
- Ostrowski J. K., Sztuka w Polsce od renesansu do rokoka, Madryt 2011.
KOMENTARZE (3)
Bardzo ciekawy artykuł. Jeden z takich portretów można obejrzeć w katedrze w Pelplinie.
Taki drobiazg – kolor purpurowy to fiolet. Do barwy krwi można zastosować określenie szkarłat.
Taka uroczysta staropolska forma obrzędów pogrzebowych, której elementem były portrety trumienne, zwana jest: pompa funebris. Parę z nich można zobaczyć w Muzeum Czartoryskich w Krakowie :)
Warto tu jeszcze dodać że malarze którzy wykonywali takie portrety nie byli bardzo zdolni. Często mieszkali na wsi i pracowali u księdza. Nie byli lubiani bo ludzie mówili że malują śmierć.