Jak zrobić ze starej pralki samochód, a z puszki po konserwie – radio? Tego uczył Polaków Adam Słodowy, prowadzący kultowego programu „Zrób to sam”.
W 1958 roku Adam Słodowy zaprezentował w Warszawie własnoręcznie zbudowany samochód. Kupił gotowy silnik z „demobilu”, a pozostałe części wyszukał na złomowiskach. Pokaz auta, które osiągało prędkość 40 km/h, zgromadził tłum gapiów. Książka Słodowego o tym, jak złożyć sobie samochód, rozeszła się na pniu.
„Tak się nie powinno opowiadać o majsterkowaniu”
Adam Słodowy (rocznik 1923) był zawodowym oficerem. Zgłosił się do wojska na ochotnika w 1944 r. Odszedł ze służby w stopniu majora. Gdy w 1959 r. w swoim pierwszym telewizorze zobaczył program dla majsterkowiczów, oburzony pobiegł do telewizji. „Tak się nie powinno opowiadać o majsterkowaniu” – tłumaczył. Telewizja zaproponowała panu Adamowi przygotowanie własnego scenariusza… i zaczęło się. Słodowy trafił do redakcji dziecięcej. Pierwszy jego program poświęcony był budowie karmnika dla ptaków. Po audycji przyszło do niego 7,5 tys. listów.
Program „Zrób to sam” był adresowany do dzieci i młodzieży, więc jego autor skupił się na konstruowaniu prostych zabawek i sprzętów domowych. Były to między innymi zabawki pluszowe, kartonowe postaci z popularnych kreskówek, które z drugiej strony miały nogi przymocowane korkiem i szpilką tak, żeby obracały się i sprawiały wrażenie, iż bohater biegnie. Pojawiały się też bardziej skomplikowane konstrukcje. Co niedzielę przed telewizorami zasiadały rzesze widzów (nie tylko dzieci), aby zobaczyć, co autor wymyśli. Nieważne, czy miało się dryg do majsterkowania czy dwie lewe ręce. Oglądali niemal wszyscy.
Złota rączka to był ktoś
Był to czas, gdy manualna zaradność była bardzo ceniona. Sąsiad, który naprawiał telewizory, czy szwagier potrafiący naprawić samochód byli na wagę złota. W tamtych czasach zepsutych rzeczy się nie wyrzucało, ale usługi naprawcze były raczej słabo rozwinięte. Sami „fachowcy” byli popularnym tematem żartów kabaretowych i bohaterami komedii filmowych. Były to czasy „złotych rączek”, „garażowych” mechaników, różnego rodzaju majstrów i naprawiaczy. Ci, którzy mieli dostęp do części samochodowych, często sami sobie składali auta. Najlepiej było ze wszystkim radzić sobie samemu. Nie każdy miał do tego zamiłowanie i talent, ale wielu próbowało, poddając się modzie. Zjawisko to opisał żartobliwie Ludwik Jerzy Kern w „Przekroju”:
„W okresach tych swoich rzemieślniczych wzlotów / Zrobiłem sporo całkiem zbędnych mi przedmiotów. / A to klatkę dla ptaszka (którego nie kupię), / A to magnes (co włosy wyszukuje w zupie), / A to album na znaczki (których nie posiadam), / A to śliczne akwarium (choć rybek nie jadam), / A to przyrząd ze starych, niepotrzebnych szmatków / Do polewania kwiatków (chociaż nie mam kwiatków). / Teraz czekam cierpliwie / Aż mi pan Słodowy / Pokaże. Jak samemu zrobić banknot stuzłotowy”.
Czytaj też: Wcale nie rzucał pantoflem w telewizor. Ile jest prawdy w mitach na temat Gomułki?
Narodowe wychowanie techniczne
Adam Słodowy był więc właściwym człowiekiem na odpowiednim miejscu. Po części sam też kreował bum na majsterkowanie. Jego książki poświęcone temu tematowi osiągnęły nakład ponad 2,5 mln egzemplarzy. Nie tylko o majsterkowanie chodziło, ale też o edukację. W swoich programach autor odwoływał się do praw fizyki. Chciał budzić wyobraźnię młodych ludzi, szacunek do dobrej pracy. Ówczesnej władzy było to bardzo na rękę. Liczono na zmianę niskiej kultury technicznej, która odbijała się na jakości pracy. W szkołach dużą wagę przywiązywano do zajęć praktyczno-technicznych, na których młodzież męska budowała karmniki, latawce, lampki nocne z butelki. Dziewczynki uczyły się gotowania i cerowania.
W latach 70. majsterkowanie przeszło na wyższy etap. W sklepach Centralnej Składnicy Harcerskiej można było kupić potrzebne rzeczy, takie jak sklejki, kartony, listewki, kleje czy elektryczne silniczki. Dla osób, których dzieciństwo przypadało na te lata, „składnice” to były sklepy kultowe. Oprócz akcesoriów harcerskich były tam też artykuły sportowe, małe metalowe modele samochodów, tzw. resoraki (Matchbox), plastikowe modele samolotów czy kolejki elektryczne z NRD. Popularne były zestawy do samodzielnego zmontowania latającego samolotu z listewek i kartonu. Bardzo pożądanym i trudnym do dostania był „Mały Modelarz”, czasopismo zawierające modele do samodzielnego montażu.
Mimo większej dostępności gotowych zabawek czy modeli do składania, a może właśnie dlatego, popularność „Zrób to sam” ani trochę nie malała. Przez 24 lata jego nadawania wyemitowano 505 odcinków.
Czytaj też: Jak powstał pierwszy telewizor?
Następne pokolenie wolało Lego
Jednak u początku kolejnej dekady popularność programu spadła. Tak samo jak majsterkowania. Paradoksalnie działo się to w czasach pustych półek sklepowych, a nie wtedy, kiedy były jeszcze w miarę pełne. Pojawiły się jednak zabawki z Pewexu, przywożone z zagranicy, nie tylko z Zachodu. Marzeniem wówczas był na przykład elektryczny tor samochodowy Formuły 1 ze sterowanymi autami. Słodowy próbował pomóc spełnić marzenia, konstruując własny. W tym modelu kręcił się tor napędzany silniczkiem elektrycznym, a samochody były sterowane drucianymi dźwigniami. Dzieci jednak nie chciały już takich zabawek, w 1983 r. program zdjęto z anteny, a Adam Słodowy przeszedł na emeryturę. Modelarstwo nie zniknęło, ale stało się bardziej hobbystyczne, a często profesjonalne.
Słodowy wrócił jeszcze do telewizji w reklamie jednej z sieci z wyposażeniem wnętrz, z hasłem „Nie rób tego sam, zrób to z nami”. Po latach wciąż był powszechnie rozpoznawalną postacią. Zmarł w grudniu 2019 r. w wieku 96 lat.
Źródło:
- materiały własne
KOMENTARZE (4)
Kultowy jak by powiedział Kazik Staszewski. Pozdrawiam
Efektem ubocznym był… rozwój prymitywnej narkomanii u dzieciarni. Otóż Pan Adam wysoko cenił i do wszystkiego polecał: zakazany obecnie wg niego najlepszy „prawie do wszystkiego” rozpuszczalnik TRI i równie dobry, równie uniwersalny klej Butapren :)
Tak, tak, w składnicach harcerskich można było kupić Matchboxy. Weź tu chłopie kompletnych bajdur nie opowiadaj. Matchboxy to mogłeś najwyżej w Peweksie trafić.
Można było kupić chociaż szły jak ciepłe bułeczki sam kupowałem kosztowały wtedy 60 zł do dziś mam kilka