Choć dla Europejczyków wizerunek czarnego Jezusa może być kontrowersyjny, katolicyzm i protestantyzm akceptują takie przedstawienie na obrazach i rzeźbach.
Czasem to tylko kwestia odcienia skóry, kiedy indziej zmieniają się też rysy twarzy. To przejaw inkulturacji, czyli mieszania chrześcijaństwa z innymi kulturami.
Christo Negro z Esquipulas
Niewielką miejscowość w Gwatemali odwiedza ponad 4,5 mln osób rocznie. Wszyscy przyjeżdżają z jednego powodu – by zobaczyć Jezusa z Esquipulas. Jedna trzecia pielgrzymów i turystów pojawia się w mieście w okolicach 14 stycznia i 9 marca, wtedy bowiem wypada patronat. Czarnoskóry Chrystus sprawia, że miejsce jest uznawane za środkowoamerykańską stolicę wiary.
Drewnianą rzeźbę wykonał Quirio Cataño w 1595 roku na zlecenie hiszpańskich konkwistadorów. Najprawdopodobniej pierwotnie postać miała jasną skórę, a jej obecny odcień jest efektem ciemnienia materiału. Można spotkać się też z twierdzeniem, że figurka miała od samego początku być czarna, przez co mieszkańcom Ameryki Środkowej łatwiej było ją zaakceptować.
Rzeźbie od XVIII wieku przypisuje się różne cuda. To kolejny powód, dla którego miejsce jest otoczone szczególną opieką. W 1735 roku ksiądz Pedro Pardo de Figueroa przypisywał swoje uzdrowienie modlitwie przed posągiem. Lata później, gdy został arcybiskupem Gwatemali, z wdzięczności zlecił budowę świątyni w tym miejscu. Papież Pius XII podniósł kościół do rangi katedry, a jego następca, Jan XIII, uczynił z niego bazylikę mniejszą.
Bóstwo kakao
Co ciekawe, Esquipulas było miejscem kultu na długo przed umieszczeniem tam słynnego krzyża. Bazylika zajęła przestrzeń poświęconą wcześniej lokalnemu bóstwu. Ek Chuah, któremu składano tam wcześniej ofiary, był patronem kupców i… kakao. Choć brzmi to niecodziennie, roślina ta była niezwykle cenna dla Majów i często służyła im za walutę. Bożek przedstawiany jest jako osoba czarnoskóra. Dodatkowo można go poznać po dużej dolnej wardze, czerwono-brązowej obwódce dookoła ust i dwóch zakrzywionych liniach biegnących koło oka. Kupcy udający się w długą podróż palili mu kadzidła i ustawiali kopczyki z trzech kamieni, prosząc w ten sposób o bezpieczeństwo i pomyślność.
Chrześcijańska świątynia okazała się dobrym miejscem rozwiązywania… sporów politycznych. W latach 80. XX wieku toczyły się tu pokojowe negocjacje między dwiema frakcjami: sandinistami i przedstawicielami „contras” z sąsiedniej Nikaragui. Zorganizowano nawet spotkanie z udziałem prezydentów Gwatemali, Nikaragui, Hondurasu i Kostaryki, które zaowocowało podpisaniem porozumienia pomiędzy wrogimi grupami.
Czytaj też: Muszelki, kakao i kawałki drewna – dawne pieniądze
Pan Trucizny z Valle de Bravo
Gdzie znaleźć Chrystusa o tym niechlubnym przydomku? Wystarczy odwiedzić sanktuarium Pana Santa Maria w Valle de Bravo. Ta meksykańska miejscowość jest niezwykle lubiana przez turystów. Na początku maja pojawiają się tu tysiące pielgrzymów, którzy chcą uczestniczyć w święcie Czarnego Chrystusa. Charakterystyczna figurka na krzyżu najprawdopodobniej od samego początku miała czarny kolor. Miało to budzić skojarzenia z jednym z najważniejszych lokalnych bogów i ułatwić Hiszpanom ewangelizację mieszkańców. Czerń jest bowiem związana z Tezcatlipocą – meksykańskim panem nieba i ziemi.
Mimo to istnieje miejscowa legenda, według której posąg początkowo był biały – tłumaczy ona przydomek nadawany rzeźbie, który brzmi Señor del Veneno, czyli Pan Trucizny. Według tej historii w Nowej Hiszpanii mieszkało dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich, Don Fermín Andueza, był niezwykle lubiany, bogaty i pobożny. Drugi natomiast – Don Ismael Treviño – również mógł pochwalić się majątkiem, jednak poza tym uważany był za złą i zawistną osobę. Andueza słynął głównie z tego, że nigdy nie opuszczał porannej mszy. Po liturgii zawsze kładł złotą monetę przed wiszącym na krzyżu Jezusem i całował jego stopy.
Treviño nie znosił podziwianego przez wszystkich Fermina. Nieustannie źle o nim mówił i zazdrościł mu uznania wśród mieszkańców. Jego niechęć była tak wielka, że zaczął myśleć o zabójstwie mężczyzny. Pomógł mu znający się na truciznach alchemik. Przygotował substancję, która miała doprowadzić do śmierci, nawet po zażyciu niewielkiej dawki. Co istotnie, zgon miał nastąpić po kilku dniach i bez żadnych śladów. Treviño kazał zatruć tort i przesłać go w prezencie Ferminowi. Ten zjadł ciasto, myśląc, że dostał je od zaprzyjaźnionego radnego miasta.
Gdy kolejnego dnia pobożny mężczyzna udał się na mszę, stała się rzecz niezwykła. Don Fermín ucałował stopy rzeźby, a ta zrobiła się cała czarna. Don Ismael, podglądający całą sytuację, uklęknął przed swoją niedoszłą ofiarą i wyznał winę. Truciciel uzyskał przebaczenie i opuścił miasto. Wiszący na krzyżu Chrystus już na zawsze pozostał czarny.
Czytaj też: Najgorsze renowacje dzieł sztuki
Między wiarą a niewolnictwem
Ponad 60 tysięcy pielgrzymów przybywa rokrocznie do Panamy 21 października, by świętować „Festival del Cristo Negro”, czyli festiwal „Czarnego Chrystusa”. W centrum zainteresowania jest wówczas naturalnej wielkości drewniana figura Jezusa, nazywana „Nazarejczykiem”. Podczas głównej procesji rzeźba opuszcza kościół Iglesia de San Felipe. Platformę, na której znajduje się krzyż, niesie przez ulice miasta 80 mężczyzn z ogolonymi głowami. Parada przesuwa się dosyć wolno. Po każdych trzech krokach do przodu jej uczestnicy cofają się o dwa.
Święto jest niezwykle istotne nie tylko ze względu na jego popularność. Gloryfikacja rzeźby czarnego Jezusa ma dla mieszkańców Panamy dużo głębsze znaczenie. Festiwal pomaga im w rozliczeniu z kolonialną przeszłością. Niemal co dziesiąty mieszkaniec kraju deklaruje afrykańskie korzenie. A w samym Portobelo wskaźnik ten przekracza 20%. Pochody z czarnoskórym Chrystusem stanowiły – i wciąż stanowią – wyraz sprzeciwu wobec rasizmu i niewolnictwa.
Sam posąg prawdopodobnie przybył tu w XVII wieku, gdy Hiszpanie sprowadzali afrykańskich niewolników do Ameryki Środkowej. Zgodnie z najpopularniejszą lokalną legendą rzeźba miała początkowo stanąć w innym mieście, jednak statek, którym ją transportowano, zacumował w Portobelo przez nagły sztorm. Za każdym razem, gdy załoga próbowała odpłynąć, burze powracały – aż do momentu, gdy czarny Chrystus został wyrzucony za burtę. Pogoda z dnia na dzień się poprawiła, a grupa rybaków wyłowiła posąg i zaniosła do miejscowej świątyni. Na początku XIX wieku trafił on do Iglesia de San Felipe i tam już pozostał.
Jeśli ktoś odwiedzi miasto i jego okolice w okresie Wielkiego Postu, zobaczy, jak silny jest rozłam między religijnością mieszkańców a doświadczeniami kolonialnymi. Wśród różnych tradycji i uroczystości stałym elementem są przedstawienia odwołujące się do historii Cimarrones – wyzwolonych niewolników. Niektórzy mieszkańcy przebierają się za Diabła. Symbolizuje on hiszpańskich mistrzów niewolników i… księży. Ci bowiem często byli współwinni sytuacji czarnoskórych mieszkańców. Wielu katolickich przywódców między XVI a XVIII wiekiem popierało zniewolenie Afrykanów i kolonizację obu Ameryk, a głosy sprzeciwu stanowiły wówczas wyjątek.
Źródła:
- Iglesias S., El Señor del Veneno, www.mitos-mexicanos.com [dostęp: 28.10.2022].
- Siker J., Historicizing a Racialized Jesus: Case Studies in the „Black Christ,” the „Mestizo Christ,” and White Critique [w:] „Biblical interpretation” 1.01.2017.
- Sullivan-Gonzalez D., The Black Christ of Esquipulas: Religion and Identity in Guatemala, Nebraska 2016.
KOMENTARZE (1)
Mało kto zdaje sobie sprawę jak mocno jeszcze jest w świadomości Amerykanów (mieszkańców kontynentu) niewolnictwo. Przecież w wielu krajach zakazano niewolnictwa dopiero w latach 60tych XX wieku.
Dlaczego jest tyle uciekinierów z Ameryki południowej. Oni tam, może w miastach żyją jak ludzie. Na wsiach dalej żyją jak dawniej.