W 1648 roku Tytus Liwiusz Boratini pokazał polskiemu królowi prototyp maszyny latającej. Ornitopter w kształcie smoka miał naśladować ruchy ptasich skrzydeł.
„Przede wszystkim nie powinniśmy martwić się, rozważając tę przewagę, jaką mają nad nami ptaki, ponieważ choć w wielu rzeczach są one uprzywilejowane przez naturę, to jednak nie została im dana taka materia, która byłaby lżejsza od powietrza” – przekonywał w przedłożonej królowi Władysławowi IV rozprawie prekursor polskiej awiacji Tytus Liwiusz Boratini. Ten Włoch z pochodzenia i niemalże Polak z wyboru miał rzeczywiście żywo zainteresować polskiego władcę podbojem nieba.
Z ziemi włoskiej do Polski
Pisząc o życiu codziennym XVII-wiecznego Rzymu, wybitny historyk sztuki i badacz kultury Kazimierz Chłędowski użył stwierdzenia – ludzie baroku. Rzecz jasna nawiązywało ono do utartego już terminu określającego ludzi renesansu. Chłędowski określił tym mianem niezwykle barwne oraz utalentowane postaci, potrafiące korzystać z możliwości, jakie dawał w epoce baroku rozwój nauki, które jednocześnie były prekursorami w nowych dziedzinach. Takim właśnie człowiekiem był niewątpliwie Tytus Liwiusz Boratini.
Urodzony w 1617 roku w Agordo w Republice Weneckiej, już od wczesnej młodości pasjonował się arkanami mechaniki. Możliwości finansowe bogatej szlacheckiej rodziny pozwoliły mu na zdobycie wszechstronnego wykształcenia zarówno w zakresie nauk matematyczno-fizycznych, jak i architektury na uniwersytetach w Padwie i Wenecji. Troskliwi rodzice zadbali ponadto, by ich latorośl posiadła znajomość literatury klasycznej i języków obcych. Na tym jednak nie poprzestano. W wieku lat 20 Tytus wylądował w Egipcie jako członek grupy badawczej angielskiego archeologa Johna Graevesa. Tam w ciągu czterech lat prac dał się poznać jako zapalony i utalentowany kartograf oraz znawca miejscowych obyczajów.
Tego jednak dla żądnego wrażeń i wiedzy młodzieńca było mało. W 1641 roku pojawił się w… Krakowie.
Nowa ojczyzna
Nie wiadomo dlaczego to właśnie Polskę obrał sobie jako cel kolejnej podróży. Dysponując pokaźnym majątkiem, nie był zmuszony szukać chleba poza krajem ojczystym. Nie ulega jednak wątpliwości, że z posiadanym wykształceniem i doświadczeniem miał nad Wisłą szerokie pole do praktycznego działania. Przed młodym Tytusem stała otworem droga na dwór króla Władysława IV – władcy o wysokiej kulturze, znanego mecenasa sztuki, lubiącego otaczać się ludźmi nauki. Nie bez znaczenia był też zapewne fakt, że Kraków był w owym czasie siedzibą licznej kolonii włoskiej.
Zanim jednak stanął przed królewskim majestatem, młody Boratini zajął się badaniami pod okiem rektora Uniwersytetu Krakowskiego Stanisława Pudłowskiego – profesora prawa, znawcy matematyki oraz fizyki. Efektem tych prac była m.in. niezwykle czuła waga hydrostatyczna oraz próby stworzenia ujednoliconego systemu miar i wag.
Niestety śmierć Pudłowskiego w 1645 roku sprawiła, że Tytus opuścił Polskę. Udał się prawdopodobnie ponownie do Egiptu lub do Wenecji. Nie zabawił tam długo. Za namową swoich rodaków związanych z dworem królewskim w Warszawie, którzy mieli działać z polecenia samej królowej Marii Ludwiki (kobiety dobrze wykształconej i zafascynowanej m.in. astronomią, chemią i fizyką), dwa lata później pojawił się w stolicy.
Czytaj też: Gdyby nie ojciec, polski królewicz mógł zostać carem. Dlaczego do tego nie doszło?
Odwieczne marzenie
Tam przedstawił królowi swój traktat pt. Il volare non e imposible come fin hora universalmente e stato creduto (Latanie nie jest niemożliwe, tak jak to dotychczas powszechnie sądzono). Pisał w nim: „Trudności zaś napotykane w wypadku latania były tak wielkie, że przez badaczy zostały zaniechane, a lud, gdy chce zaznaczyć, że coś jest niemożliwe do wykonania, mówi: wykonanie tego jest równie niemożliwe, jak niemożliwe jest latanie — ponieważ uważa je za najtrudniejsze ze wszystkiego”.
Dla Boratiniego jednak nie było rzeczy niemożliwych do zrealizowania – przynajmniej teoretycznie. W dalszej części swojego wywodu przedstawił rewolucyjną koncepcję lotów z wykorzystaniem, jak to opisywał: „materii lżejszej od powietrza”, oraz projekt machiny latającej.
O ile pierwszy koncept był jeszcze w sferze marzeń (wodór odkryto ponad sto lat później), o tyle pomysł wzniesienia się w powietrze na urządzeniu napędzanym siłą ludzkich mięśni zdawał się jak najbardziej możliwy do realizacji. Boratini jeszcze zanim wyruszył w pierwszą podróż do Egiptu, próbował swoich sił w dziedzinie awiacji, konstruując proste szybowce. Eksperymenty te doprowadziły go do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem na realizację odwiecznego ludzkiego marzenia będzie maszyna naśladująca ruchy ptasich skrzydeł – ornitopter.
Czytaj też: Starożytne wojny podwodne
Dragon volant
Proponowany przez Tytusa skrzydłowiec był dwuosobową maszyną w kształcie smoka, w której „może się pomieścić tylko dwóch ludzi: wystarczy, że jeden z nich będzie pracował, a drugi może odpoczywać w taki sposób, jak gdyby był na okręcie; może [ona] lecieć także i w nocy za pomocą busoli, mając zapas jedzenia i picia na kilka dni”.
Konstrukcja miała być wykonana z drewna i fiszbinów pokrytych tkaniną. Do napędu przewidziano aż 8 skrzydeł poruszanych w różnych płaszczyznach przez pilota dzięki systemowi dźwigni i sprężyn. Powinny one zwężać się podczas ruchu do góry i poszerzać przy opadaniu. Natomiast ogon miał pełnić funkcję steru. Boratini przewidział też użycie czegoś na kształt spadochronu. W razie awarii w powietrzu miał on sprawić, że maszyna „nie runęłaby z tego powodu w dół, lecz spadłaby powoli, tak że ludzie wewnątrz doznaliby tylko bardzo nieznacznych uszkodzeń”.
Na samym traktacie młody wynalazca nie zamierzał poprzestać. Aby zdobyć jeszcze większą przychylność króla – i pieniądze na realizację swojej idei – Boratini zaprezentował w lutym 1648 roku mierzący 1,5 m model smoka z kotem jako pilotem oblatywaczem. Ku zdumieniu gapiów – w tym prawdopodobnie Władysława IV – sterowana za pomocą sznurka maszyna wzbiła się w powietrze. Niestety skąpe źródła dotyczące tego wydarzenia nie podały, jak długo trwał pierwszy lot. Wiadomo, że pilot przeżył i miał wziąć udział w drugiej próbie. Powiadano jednak, że tym razem smok zerwał się z uwięzi i runął na ziemię. O losie kota źródła milczą.
Czytaj też: Człowiek, który podnosił statki i strzelał laserami, czyli fantastyczne wynalazki Archimedesa
Tylko 12 godzin
Pokaz wzbudził niewątpliwie zdumienie oraz zachwyt większości obserwatorów. Odbił się szerokim echem wśród naukowej społeczności Europy. Ten jednak, na którego opinię Boratini czekał, zdawał się nieporuszony. Historycy podejrzewają, że po początkowym zachwycie niebanalnym pomysłem do głosu doszedł zdrowy królewski rozsądek. Polskiego monarchy raczej nie przekonała obietnica zbudowania pełnowymiarowego smoka w zaledwie kilka miesięcy i wizja trwającego zaledwie 12 godzin lotu do Konstantynopola.
Niemały udział w takiej postawie monarchy miał też zapewne stale pogarszający się stan zdrowia Władysława oraz konieczność skupienia uwagi na powstaniu Chmielnickiego. Dość powiedzieć, że tak bardzo wyczekiwana przez naukowca kwota 500 talarów pozostała w królewskiej kasie. Również kolejny władca Jan Kazimierz nie zdecydował się na ten ryzykowny wydatek. A przynajmniej nic o tym nie wiadomo.
Karierowicz
Chociaż temat latającego smoka odszedł w zapomnienie, to sam Boratini nie zamierzał iść w jego ślady. Dokładnie nie wiadomo w jaki sposób, ale pozostał przy królewskim dworze – zapewne za protekcją królowej Marii Ludwiki. Piastował od 1650 roku urząd nadwornego architekta. Wkrótce też otrzymał intratną dzierżawę huty ołowiu w Olkuszu oraz dożywotnie posiadanie huty żelaza w Zawodowie. Jakby tego było mało, stał się właścicielem atrakcyjnej działki w pobliżu Zamku Królewskiego w Warszawie, gdzie postawił kamienicę mieszkalną ze sklepami w przyziemiu i magazynami w piwnicach – jeden z nielicznych tego typu budynków w ówczesnej stolicy.
Podczas potopu szwedzkiego oddał nieocenione zasługi dla przybranej ojczyzny, udzielając pożyczki skarbowi królewskiemu oraz wystawiając wraz z bratem na własny koszt regiment piechoty. Boratini sprawdził się również w misjach dyplomatycznych do Wiednia, Florencji i Bolonii. W efekcie w 1657 roku otrzymał od Jana Kazimierza indygenat jako dowód uznania za „dobrą służbę” dla Rzeczypospolitej „w różnych okazjach” i „w teraźniejszych potrzebach”. Jak zauważają historycy, w owym dokumencie wymieniony został już jako dworzanin i sekretarz królewski.
Za tytułem szlacheckim przyszły też dzierżawy mennic w Krakowie, Ujazdowie i Brześciu Litewskim. Ta ostatnia działalność przyniosła mu spory majątek, ale też oskarżenia o fałszowanie monety i spowodowanie kryzysu finansów publicznych. Mimo że został oficjalnie oczyszczony z zarzutów, to nazwisko zaradnego przedsiębiorcy przez długi czas kojarzyło się w świadomości społecznej z działalnością na szkodę państwa.
Czytaj też: 10 największych polskich wynalazków – czy znasz je wszystkie?
Fortuna kołem się toczy
Posiadany majątek pozwolił Boratiniemu na założenie rodziny. W 1662 roku ożenił się z córką podkomorzego warszawskiego i wielkorządcy krakowskiego, a przy okazji damą z fraucymeru królowej. Cały czas prowadził działalność naukowo-badawczą. Zajmował się szlifowaniem soczewek, dioptryką oraz budową instrumentów optycznych – m.in. za pomocą teleskopu własnego pomysłu odkrył plamy na Wenus. Skonstruował ponadto machinę do czerpania wody napędzaną przez wiatraki, służącą do nawadniania ogrodów. Przypisuje się mu również autorstwo mikrometru oraz próby stworzenia maszyny do liczenia.
Do dzisiaj historycy zachodzą w głowę, w jaki sposób człowieka o tak wszechstronnych zainteresowaniach i talentach opuściła towarzysząca mu przez całe życie fortuna. Tytus Boratini zmarł bowiem w 1681 roku w Warszawie „w takim niedostatku, że go nie było za co quam privatissime schować” – wspominali współcześni.
Bibliografia
- Chłędowski K., Rzym: ludzie baroku, Lwów 1931.
- Glass A., Polskie konstrukcje lotnicze do 1939 r., cz. 1, Sandomierz 2004.
- Inżynierowie polscy w XIX i XX wieku, t. 7, red. J. Piłatowicz, Warszawa 2001.
- Jungowski E., O pionierach polskiej myśli lotniczej, Warszawa 1967.
- Orłowski B., Historia techniki polskiej, Radom 2006.
- Osiecka-Samsonowicz H., Tito Livio Burattini – „człowiek baroku”, https://www.wilanow-palac.pl/tito_livio_burattini_czlowiek_baroku.html [dostęp: 9.09.2022].
- Targosz K., „Latający smok” Tita Livia Burattiniego, „Kwartalnik Historii Nauki i Techniki” 1975, nr 20/2.
KOMENTARZE (2)
Dziękuję za bardzo ciekawy artykuł.
Maria
Ciekawe od którego wieku zaczęły funkcjonować szpitale psychiatryczne…