Uciążliwy sąsiad? Nieszczęśliwa miłość? Kłopoty w biznesie? Przed wiekami sięgano po szokujące sposoby na problemy – np. magiczne artefakty... spod szubienicy.
Zdesperowany człowiek chwyta się czasami rozwiązań, które u innych wywołują gęsią skórkę. Co jednak zrobić, jeśli jesteś zawodowym złodziejem i strach przed schwytaniem paraliżuje twoje ruchy? Albo żyjesz z wyszynku piwa i gorzałki, których nikt nie chce pić? Zmienić profesję? W praktyce nie zawsze jest to takie proste… Dlatego już w średniowieczu wypracowano na tego typu bolączki wiele „niezawodnych” sposobów. Wymagały jednak wizyty pod miejską szubienicą, w domu kata czy innego miejscowego pariasa. Oraz odrobiny wiedzy o magicznych recepturach i zaklęciach.
Niezawodny środek na problemy – sznur z szubienicy
Wisielczy sznur uchodził niegdyś za cudowny lek na liczne bolączki. W jego nadzwyczajną moc wierzono w całej Europie. Niewielki kawałek takiego powroza mógł przynosić szczęście i chronić przed zimnem. Miał być także skuteczny w leczeniu dosłownie wszystkiego. Gospodarzowi zapewniał świetne plony. Wystarczyło go tylko przywiązać do ramienia lub zaszyć w ubraniu. Ufano także, że może być pomocny w poszukiwaniu skradzionych przedmiotów. W 1535 r. pewien kapelusznik z Monachium próbował kupić od miejscowego kata kawałek wisielczego sznura. Liczył bowiem na to, że pomoże mu odnaleźć kapelusze, które padły pastwą złodziei.
Za magiczne uchodziły ponadto drzazgi z szubienicy i szafotu, elementy koła wykorzystywanego do tracenia przestępców czy gwóźdź wyciągnięty z głowy skazańca wplecionego w takie koło. Niezwykle cenną zdobyczą była też krew ścinanych nieszczęśników.
Czytaj też: Lekarstwo idealne, czyli o dobroczynnych właściwościach zwłok skazańców
Kciuk na szczęście
Dużym wzięciem cieszyły się niegdyś także fragmenty ciał osób straconych. Niezwykle chodliwym „towarem” były odcięte wisielcom palce, dłonie, genitalia, włosy czy inne fragmenty zwłok. Kości, skóra i tłuszcz skazańca mogły pełnić rolę talizmanów lub wzmacniać działanie medykamentów. Złodzieje szczególnie polowali na kciuki swoich powieszonych kolegów po fachu, wierząc, że przyniosą im szczęście. Często już na drugi dzień po egzekucji ciała zwisały z szubienicy w stanie daleko posuniętego zdekompletowania… Głośnym echem odbiły się wydarzenia z połowy XVII stulecia. Żona i syn monachijskiego kata sprofanowali nocą zwłoki ściętej dzieciobójczyni, wycinając jej serce. Jak wykazało urzędowe dochodzenie, posłużyć ono miało do wytwarzania popularnych amuletów.
Obcięte dłonie, palce czy wykopane kości złoczyńców trafiały też pod zwykłe strzechy, gdzie skrywano je zmyślnie chociażby w łożu lub skrzyni. Liczono, że ochronią lub przyniosą szczęście. Przesłuchiwana pod koniec XVII w. w okolicach Kowalewa Pomorskiego domniemana czarownica zeznała, że do swoich tajemnych praktyk wykorzystywała głowę wisielca znalezioną pod szubienicą. Wierzyła bowiem, że kawałki zwłok przyniesione z miejsca straceń mogą być pomocne przy wyszynku piwa i gorzałki. Oczywiście nie trzeba było moczyć w przygotowywanym trunku kompletnego trupiego czerepu. Wystarczyło odłupać jego mały kawałek lub rozgnieść kość na proszek.
Czytaj też: Łamanie kołem, szubienica, wbijanie na pal – jak karano w dawnej Polsce?
Trupia głowa przynosząca deszcz
W Bydgoszczy wybuchł w 1669 r. głośny skandal, gdy jeden z miejscowych piekarzy został oskarżony o dodawanie do rozczynionego chleba sproszkowanych ludzkich kości, przyniesionych spod szubienicy. Miały one zwiększyć jego sprzedaż. Oczywiście odpowiednio spreparowane i zaklęte kości posiadały też moc szkodzenia. Dodane ukradkiem do warzonego piwa skutecznie psuły całą produkcję.
Trupia głowa mogła też służyć do wywoływania niepogody. Należało ją bardzo ostrożnie zanurzyć w wodzie, by przywołać deszcz. Trzeba to było jednak czynić z umiarem. Nieuwaga mogła ściągnąć nawałnicę, jak to się miało zdarzyć pewnej chłopce z Pomorza w początkach XVII w. Wierzono również, że głowa wisielca, jego czaszka, a także sam mózg posiadały właściwości uzdrawiające.
Odciętą dłoń straconego przestępcy można było z kolei trzymać pod domową strzechą, pamiętając jednak, że jeśli wybuduje się nowy dom, należy zabrać ją ze sobą. Inaczej pozytywna energia przestawała działać. Gdy umieściło się ją pod żłobem w stajni, gwarantowała zdrowie koniom. Jak zeznawała pod koniec XVI w. pewna mieszkanka dawnych Prus Książęcych, taka dłoń zapewniała też dobre plony zboża i chroniła przed elfami. Mogła pomóc w warzeniu piwa, ale także ściągnąć złą pogodę. Polowali też na nią złodzieje, wierząc, że dzięki niej pokonają każdy, najbardziej wymyślny zamek. Podpalona zapewniała natomiast powodzenie złodziejskiego skoku.
Czytaj też: Sproszkowane ludzkie zwłoki i afera, która mogła zainspirować Mary Shelley
Strzęp „śmiertelnej” koszuli
Ludzie sięgali także po fragmenty ubrań osób straconych, chociaż te bywały często trudno dostępne. Cenniejsze elementy stroju skazańca trafiały bowiem zazwyczaj w ręce kata i jego pomocników. Delikwent wędrował na szubienicę, szafot czy koło jedynie w specjalnej, „śmiertelnej” koszuli. Jeśli już jednak udało się zdobyć jej skrawek, zwłaszcza zakrwawionej, można go było dodać np. do sprzedawanego piwa. Oczywiście, by zwiększyć jego popularność. Tak sądziły chociażby dwie kobiety z Rewla (dziś Tallinn, stolica Estonii), którym w XVI w. pomocnik miejscowego kata dostarczył fragmenty ubrania zdarte z wiszącego na szubienicy złodzieja. Nie spotkało się to jednak ze zrozumieniem ze strony władz. Cała trójka została przykładnie wychłostana.
Także inne przedmioty związane ze skazańcami mogły posiadać walory magiczne. Pod koniec XVI w. pewna kobieta zeznała w Kaliszu, że wodą z naczynia, którym wcześniej napojono skazańca idącego na egzekucję, polewała mieszkanie. Głośno życzyła przy tym sobie, by na warzone w budynku piwo było tylu chętnych, ilu gapiów podążało w tym dniu za nieszczęśnikiem. Oczywiście w czasie późniejszego przesłuchania zaklinała się, że były to tylko żarty.
Magiczna mandragora
Powszechną praktyką było także szukanie pod szubienicą różnych ziół. Szczególną popularnością cieszyła się mandragora, w Polsce zastępowana najczęściej trującym pokrzykiem (wilczą jagodą, belladonną). Obie byliny posiadają właściwości halucynogenne i narkotyczne. Zgodnie z popularnym niegdyś przesądem, sięgającym schyłku średniowiecza, wyrastały z moczu lub nasienia konającego na szubienicy wisielca. Ewentualnie z ostatnich łez niewinnie powieszonego. Rzekomo z tego też powodu korzeń przybierał ludzki, bezgłowy kształt. Wyrywany z ziemi, wydawał zabójcze dźwięki przypominające krzyk człowieka. Jeśli zaś został nakłuty, wyciekała z niego ciecz podobna do krwi.
Aby wydobyć mandragorę, zalecano przywiązać do niej psa za ogon i już z bezpiecznej odległości, z zatkanymi uszami, zachęcać zwierzę, by wyciągnęło korzeń z ziemi. Jeśli zostało się już szczęśliwym posiadaczem autentycznej mandragory, należało o nią zadbać. Na przykład myć raz w tygodniu, najlepiej w ciepłym piwie, winie lub mleku i zawijać w szmatkę. Korzeń potrafił się za to odwdzięczyć, stając się niemal uniwersalnym remedium na życiowe problemy.
Piwo, w którym zanurzono mandragorę, nie tylko lepiej smakowało, ale też zyskiwało magiczne walory. Napojone takim wywarem bydło uodparniało się na wszelkie choroby i czary. Mandragora pomagała również kobietom w połogu, leczyła różnej maści dolegliwości, w tym gorączkę, przepowiadała przyszłość, bywała afrodyzjakiem, miała też m.in. przynosić szacunek oraz pieniądze. Niektórzy szczęśliwcy twierdzili, że znajdowali je przy korzeniu każdego poranka. Dziewczętom mandragora zapewniała szybsze zamążpójście, kobiety leczyła z niepłodności, a złodziejom otwierała wszystkie zamki.
Czytaj też: Arszenik na pryszcze, rtęć przeciwko hemoroidom. Najgłupsze lekarstwa w dziejach medycyny
Napitek z dodatkiem
Wiara w magiczne walory artefaktów spod szubienicy utrzymywała się bardzo długo. Zwłaszcza na wsi i w małych miasteczkach, gdzie była obecna jeszcze w XIX w. Nawet w epoce „węgla i stali” w niejednej karczmie stało jeszcze na zapleczu naczynie z okowitą, w której moczył się niewielki kawałek sznura z szubienicy. Jeśli karczmarz chciał, by klient rozsmakował się w serwowanym trunku, wystarczyło mu jedynie niepostrzeżenie dolać do kieliszka kropelkę tego cudownego kordiału…
Bibliografia:
- Bohdan Baranowski, Najdawniejsze procesy o czary w Kaliszu, Lubiln-Łódź 1951.
- Werner Danckert, Unehrliche Leute. Die verfemten Berufe, Bern-München 1963.
- Paweł A. Jeziorski, Miejsca wykonywania kary śmierci, kar cielesnych oraz kar na czci na Kujawach w okresie staropolskim, Ziemia Kujawska, t. 25: 2016, s. 5-38.
- Jutta Nowosadtko, Scharfrichter und Abdecker. Der Alltag zweier “unehrlicher Berufe” in der Frühen Neuzeit, Paderborn-Müchen-Wien-Zürich 1994.
- Jacek Wijaczka, Magia i czary. Polowanie na czarownice i czarowników w Prusach Książęcych w czasach wczesnonowożytnych, Toruń 2008.
- Jacek Wijaczka, Procesy o czary przed sądem sołtysim Kowalewa (Pomorskiego) w XVII-XVIII wieku, Zapiski Historyczne, t. 32: 2017, z. 2.s. 101-119.
KOMENTARZE (1)
Pod rysunkiem z mandragorą napisano o przywiązaniu psa za ogon,natomiast narysowano połączenie mandragory z szyją psa.W gruncie rzeczy to mało ważne.
Pozdrawiam.