„Tego dnia, aby się rozerwać, Pierre udał się do wsi Woroncowo obejrzeć wielki balon powietrzny, budowany przez Leppicha dla zadania klęski nieprzyjacielowi, i próbny balon, który miał być wypuszczony nazajutrz. Balon jeszcze nie był gotów; budowano go, jak się Pierre dowiedział, na życzenie monarchy” – pisał Lew Tołstoj w swym epokowym dziele Wojna i pokój. I nie była to fikcja literacka. Tajna broń Rosjan mogła rzeczywiście uczynić rzeź pod Borodino jeszcze krwawszą.
Nie wiadomo, jaki byłby przebieg wojen napoleońskich, gdyby ich inicjator prowadził je, korzystając z ówczesnych nowinek technicznych – podwodnej floty czy też sił powietrznych.
Przecież pracujący do 1804 roku we Francji Robert Fulton zaproponował cesarzowi użycie swojego podmorskiego Nautilusa do ataku na Wyspy Brytyjskie. Ale mimo że Napoleon imał się każdego pomysłu na pokonanie znienawidzonego Albionu, to jednak uznał, iż „taka metoda działania przeciwko wrogowi jest nieuczciwa”. W konsekwencji Fulton dokonał prywatnej inwazji i przeszedł na brytyjski garnuszek, tworząc machiny mające bronić wysp przed korsykańskim diabłem.
Nabity w balona
Bardziej obiecująco wyglądała sprawa z machinami latającymi owych czasów – balonami. Zaprezentowany w 1783 roku wynalazek braci Montgolfier szybko znalazł militarne zastosowanie. Począwszy od zwycięskiej dla Francuzów bitwy pod Fleurs w 1794 roku, balony coraz częściej pojawiały się nad polami bitew, ułatwiając obserwację manewrów nieprzyjaciela oraz przekazywanie meldunków i depesz.
Niezwykły potencjał nowego wynalazku zdawał się dostrzegać również Napoleon. W szykowanej od 1802 roku inwazji na Anglię cesarz nie wykluczał użycia floty balonów do przerzucenia na drugą stronę kanału La Manche ogromnych mas wojska.
Niestety, jak pisze historyk Kamil Janicki: „odpowiedzialna za projekt inwazji powietrznej Sophie Blanchard ostudziła entuzjazm władcy, przepowiadając, że inwazja nie ma szans się udać z uwagi na zbyt silne porywy wiatru”. W tej sytuacji zniechęcony Napoleon zarzucił prace nad wojskowym wykorzystaniem balonów i skupił się na sprawach zdecydowanie bardziej przyziemnych – niekończących się walkach z kolejnymi koalicjami – w których liczyła się szybkość działania i natarć.
Temat balonów nie odleciał jednak w siną dal i już wkrótce miał znowu zaprzątnąć głowę cesarzowi Francuzów.
Czytaj też: Napoleon Bonaparte – droga ku chwale wiedzie przez… mosty
Kości zostały rzucone
Tymczasem cara Aleksandra I irytowała dominacja Napoleona w Europie. Jego państwu dokuczała też skierowana przeciwko Wielkiej Brytanii blokada kontynentalna. W efekcie w grudniu 1810 roku Rosja wystąpiła z tego systemu i otworzyła swoje porty dla angielskich towarów.
Co więcej, nawiązała również kontakty z opozycją antyfrancuską w państwach niemieckich, a w sztabie rosyjskim ruszyła burza mózgów nad planem ofensywnego uderzenia na francuską Europę. I prawdę mówiąc, Napoleon rzeczywiście przez jakiś czas obawiał się takiego obrotu sprawy.
Utrzymanie władzy wymagało jednak od niego kolejnych zwycięstw. Bez nich utrwalenie cesarstwa, napoleońskiego ładu i pokonanie wszelkich kryzysów było niemożliwe. I cesarz, jako wytrawny strateg oraz niezły polityk, doskonale o tym wiedział.
Nie mogąc jednak pokonać Wielkiej Brytanii, którą od zawsze uważał – i nie bez powodu – za siłę sprawczą wszystkich dotychczasowych konfliktów, postanowił pokonać… Rosję. Zdawał sobie sprawę z nielojalności cara i jego konszachtów z Londynem.
Wielka Armia Napoleona
I chociaż Napoleon zapewne liczył się z ogromną skalą ryzyka, jakie niosła ze sobą wojna z potężnym jeszcze sojusznikiem, to pokonanie Aleksandra miało zwieńczyć dzieło stworzenia paneuropejskiego ładu i pokoju. „Hiszpania upadnie, gdy tylko unicestwię angielskie wpływy w Petersburgu” – miał uzasadniać wyprawę roku 1812, odnosząc się do angielskiego udziału w antyfrancuskiej wojnie na Półwyspie Iberyjskim. Jakby nie patrzeć, jedno było pewne – Europa stała się zbyt mała dla dwóch cesarzy.
Aby dowieść swoich praw do władania Starym Kontynentem, cesarz Francuzów zgromadził potężne siły. Licząca ponad 600 tys. ludzi (w tym ok. 450 tys. żołnierzy liniowych) wspieranych przez blisko 1300 dział Wielka Armia rzeczywiście zasługiwała na takie miano. I chociaż w jej skład wchodziło blisko 20 narodów, to jednak charyzma i szczęście wojenne Napoleona zdawały się zdecydowanie przemawiać na jej korzyść. Ponadto, jak podkreśla historyk Piotr Hapanowicz:
armia napoleońska górowała nad przeciwnikiem nie tylko liczbą, ale i jakością. Miała lepiej wyszkolony korpus oficerski, więcej saperów, nowszą artylerię. On sam nie wątpił w swoje zwycięstwo.
Cesarz liczył zapewne również, że jego od lat sprawdzona taktyka zdecydowanych uderzeń i wielkich batalii w okamgnieniu pozwoli na rozstrzygnięcie tego konfliktu.
Co ciekawe, Napoleon nie rwał się od razu do ruszenia w rosyjskie ostępy, liczył bowiem na wkroczenie wojsk Aleksandra na tereny Księstwa Warszawskiego. Tam miało nastąpić powalenie na kolana rosyjskiego niedźwiedzia. Gdy jednak carskie siły przezornie pozostały po wschodniej stronie Niemna, cesarz Francuzów zarządził przekroczenie rzeki na wysokości Kowna nocą z 23 na 24 czerwca.
Tam też doszło do dosyć nieprzyjemnego zdarzenia. Otóż wierzchowiec Napoleona potknął się i wysadził z siodła swego jeźdźca. W otoczeniu cesarskim pojawiły się natychmiast głosy o złej wróżbie na nadchodzącą wojnę. Cesarz jednak uniesiony zapałem i ambicją zdawał się nie zauważać tego rodzaju przestróg. Przekroczono Rubikon i nie było już odwrotu.
Przez bezmiar
W miarę sprawna akcja przerzucania wojsk przez Niemen wprawiła cesarza w dobry humor. Był już na ziemiach rosyjskich i oczekiwał teraz na walne spotkanie z przeciwnikiem. Wynik tej konfrontacji był dla niego przesądzony. Któż bowiem mógł przeciwstawić się takiej potędze, jaką wiódł za sobą.
Przeciwko miał tylko osamotnioną Rosję, która do obrony wystawiła o wiele mniej liczną armię. Owszem, pod bronią było blisko 600 tys. carskich żołnierzy, ale na potrzebę odparcia francuskiej inwazji Aleksander mógł oddelegować zaledwie 1/3 tych sił, choć z dość pokaźną liczbą 900 armat.
Napoleon zdawał się jednak zapominać, że „w Rosji nie tylko armia broni terytorium, ale i terytorium broni armii…” – zauważa Hapanowicz. Przed bezmiarem władztwa Aleksandra ostrzegał nawet dowodzący polskim V korpusem Wielkiej Armii ks. Józef Poniatowski. Jednak „Napoleon, przy całej swej sympatii do księcia »Pepi«, nie uznał jego racji” – pisze w swojej książce 100 polskich bitew na lądzie, morzu i w powietrzu historyk Krzysztof Jabłonka. Cesarz niepomny na ostrzeżenia ruszył trzema kolumnami w głąb Rosji.
Na próżno jednak idąca przez rosyjski bezmiar Wielka Armia wypatrywała wroga. Zręcznie prowadzone przez gen. Michaiła Barclaya de Tolly carskie wojska uchylały się od walki. Rosyjski dowódca zamierzał wymęczyć przeciwnika i wciągnąć go w głąb nieznanego kraju, niszcząc wszystko, co mogło być mu przydatne. Zastosowana przez niego taktyka spalonej ziemi oraz wydłużające się linie zaopatrzeniowe wojsk Napoleona szybko zaczęły przerzedzać cesarskie szeregi.
Czytaj też: Byli tak głodni, że zjadali się nawzajem. Horror odwrotu Wielkiej Armii Napoleona [18+]
„Sir, nie chodź na Moskwę”
Pogoni za walną bitwą nie ułatwiała też pogoda. Najpierw ulewne deszcze rozmoczyły drogi, utrudniając transport dział i taborów, a następnie trudne do wytrzymania upały zmuszały Wielką Armię do walki o… każdy łyk zdatnej do picia wody. A nierzadkim był też widok napoleońskich żołnierzy pijących koński mocz [!].
Nękały ich głód i choroby. Dyzenteria i tyfus zbierały straszliwe żniwo – nie mniejsze niż kule przeciwnika. Plagę stanowiły też dezercje, o które było szczególnie łatwo w wielonarodowej armii, gdzie nie wszyscy kochali korsykańskiego boga wojny.
Dość powiedzieć, że gdy w połowie sierpnia Wielka Armia dotarła pod Smoleńsk, z wielkością miała już niewiele wspólnego. Jej stan zmalał przeszło dwukrotnie i po krwawym zdobyciu Smoleńska „wszyscy jenerałowie otaczający cesarza, radzili mu, aby na ten rok kampanią ukończyć i zająć pozycje wzdłuż Dniepru, co istotnie zbawienną było radą” – wspominał uczestnik kampanii wówczas jeszcze por. Henryk Dembiński. I niepocieszony pisał dalej:
Lecz cesarz sądząc, że jak opanuje stolice [Moskwę – prastarą stolicę carów], Rossyą do pokoju zmusi, odepchnął wszystkie te rady i ruszyliśmy dalej. Widać, że nie miał dokładnych wiadomości o kraju, do którego wkraczał i sądził, że wyżywi wojsko szybkim marszem, korzystając z zasobów, jakie u mieszkańców znajdzie. Myśl już trudna do wykonania w ludnych krajach niemieckich, a zupełnie niepodobna w przestrzeni, którąśmy przechodzić mieli.
Również przerażony perspektywą dalszego marszu na Moskwę ks. Poniatowski miał według Krzysztofa Jabłonki na kolanach prosić cesarza: „Sir, nie chodź na Moskwę. Myśmy już tam dwa razy chodzili” (jak pisze autor 100 polskich bitew… chodziło zapewne o wyprawę ks. Witolda w 1408 roku oraz hetmana Żółkiewskiego z roku 1610).
Najlepsza pozycja
Tymczasem po stronie rosyjskiej narastało niezadowolenie carskich sztabowców ze stosowanej przez de Tolly’ego taktyki ciągłego cofania się przed Napoleonem. Nieowijający w bawełnę wielki książę Konstanty miał nawet w obecności adiutantów generała powiedzieć: „Jesteś Niemcem, zdrajcą, szkodnikiem i zdradzasz Rosję”.
W tej sytuacji, nie do końca przekonany o swej decyzji car Aleksander powierzył dowództwo gen. Michaiłowi Kutuzowowi. Niedarzony szczególną sympatią przez władcę za klęskę pod Austerlitz dobiegający siedemdziesiątki generał wydawał się jednak najlepszym kandydatem. A czas na zmianę taktyki był najwyższy, bo Wielka Armia 24 sierpnia wyruszyła ze Smoleńska.
Pokładane w nowym dowódcy rosyjskim nadzieje wkrótce się spełniły. Żołnierze carscy wreszcie przestali się cofać i z początkiem września zapadli na umocnionych stanowiskach ok. 130 km na zachód od Moskwy – pod Borodino. Kutuzow w liście do cara pisał: „Pozycja pod wioską Borodino, w której się zatrzymałem […] jest jedną z najlepszych, jakie można znaleźć w okolicy [Moskwy]”. Tak, to było ostatnie miejsce, by zatrzymać Małego Kaprala. Wszyscy czekali na ostateczne rozstrzygnięcie, ale Kutuzow czekał prawdopodobnie na jeszcze coś innego.
Tajna broń
Rosyjski dowódca zapewne z nadzieją spoglądał w niebo, wypatrując zwiastuna przyszłego zwycięstwa. Nie miał to jednak być żaden orzeł ani błyskawica, a obiecana przez cara cudowna broń – aerostat bojowy – istny palec boży na wroga.
Około 1811 roku niemiecki mechanik-wizjoner Franz Leppich zaproponował Napoleonowi wyposażenie armii w wypełniony wodorem sterowany balon. Miał on służyć nie tylko do prowadzenia obserwacji pola bitwy, ale także do skutecznego ataku z powietrza. Całość miała mieć kształt ok. 50-metrowego podłużnego balonu (coś w rodzaju przyszłych sterowców) z tafty z podwieszoną gondolą. Napęd miały mu zapewnić specjalne wiosła-łopatki obsługiwane przez kilkudziesięciu wioślarzy z gondoli. Projekt Leppicha zakładał, że jego aerostat będzie przenosił bomby oraz… wyrzutnie rakiet.
Leppich doskonale wiedział, że cesarz Francuzów swego czasu był entuzjastą militarnego zastosowania balonów, dlatego też liczył na zainteresowanie swoim pomysłem. Jakież zatem musiało być zdumienie wynalazcy, gdy Napoleon zdecydowanie odrzucił jego propozycję. Co więcej, cesarz zabronił Leppichowi również dalszych eksperymentów.
Ten jednak nie zamierzał poddać się cesarskiemu dyktatowi, ale wobec groźby aresztowania zbiegł na dwór króla Wirtembergii Fryderyka I. Ten pozostający pod francuskim protektoratem, ale prowadzący dość niezależną politykę władca pozwolił Leppichowi na prace i to mimo że w ogóle nie interesował się dokonaniami młodego inżyniera.
Jednak to, co nie obchodziło Fryderyka, zdecydowanie przypadło do gustu obecnemu na królewskim dworze rosyjskiemu ambasadorowi hr. Alopeusowi. Za jego pośrednictwem o nowatorskim pomyśle Niemca dowiedział się Aleksander I. W liście do cara Alopeus szczegółowo opisał machinę o wielorybim kształcie, mogącą unieść 40 ludzi z 12 tys. ładunków wybuchowych i potrafiącą pokonać dystans z królewskiego Stuttgartu do Londynu w zaledwie 13 godzin!
Wunderwaffe cara Aleksandra I
Car natychmiast zapalił się do takiego pomysłu. Wobec zbliżającej się konfrontacji z Napoleonem każdy sposób na uzyskanie przewagi nad przeciwnikiem wydawał się mu dobry – nawet tak niecodzienny. Zaoferował więc Leppichowi dekretem z kwietnia 1812 roku intratną posadę w Rosji, gdzie w Woroncowie pod Moskwą zapewniono mu warunki i materiały do produkcji jego „latającej galery”.
Pod koniec maja, uciekając pod zmienionym nazwiskiem i z pomocą tajnych carskich kurierów przed zbliżającą się Wielką Armią, Leppich przybył do swojej również tajnej fabryki. Prace ruszyły.
Jak pisze badacz inwazji na Rosję 1812 roku Alexander Mikaberidze, do lipca ok. 100 robotników pracowało tam na zmiany po 17 godzin. Na prośbę Leppicha sprowadzono nawet z Austrii i Niemiec wykwalifikowanych pracowników, których było próżno szukać w Cesarstwie Rosyjskim. Wynalazca zapewniał jednocześnie gubernatora Moskwy Rostopczyna, nadzorującego prace, że pieniądze są dobrze wydawane, a pierwszy aerostat zostanie ukończony do 15 sierpnia. A do jesieni całe eskadry wzniosą się w niebo nad Moskwą.
Niestety, czas uciekał, kłopoty i wypadki przy pracy się mnożyły (m.in. pękała stalowa konstrukcja, do której potrzebna była wysokiej jakości stal narzędziowa, której z kolei w Rosji nie produkowano i należało ją sprowadzać z Anglii), koszty rosły w zastraszającym tempie, a oczekiwanych efektów brakowało.
Zniecierpliwiony Aleksander złożył nawet w lipcu „niezapowiedzianą” wizytę w Woroncowie. Pokazano mu wówczas niektóre elementy machiny. Car wydawał się na tyle usatysfakcjonowany postępem prac, że powiadomił Kutuzowa o budowie cudownej broni. Jednocześnie poinstruował go i Leppicha, by ściśle koordynowali swoje działania podczas przyszłych nalotów na Wielką Armię.
Niespełniona obietnica
Tymczasem minął 15 sierpnia – docelowy termin oddania do użytku pierwszego balonu. Napoleon zdążył już zająć Smoleńsk i wielkimi krokami zbliżał się do Moskwy, a po zapowiedzianym chociażby prototypie „latającej galery” nie było śladu. Co gorsza, przeprowadzony wreszcie pod koniec sierpnia próbny lot nie napawał optymizmem. Obciążona zaledwie dwoma osobami gondola okazała się zbyt ciężka dla przepuszczającej gaz powłoki, a osiągnięta mizerna wysokość zaledwie 12 metrów nie dała możliwości sprawdzenia skuteczności wiosłowego napędu i sterowania.
W tym samym czasie nic niewiedzący o kłopotach z realizacją projektu Kutuzow naciskał na przysłanie owego cudu techniki. Niemalże w przeddzień bitwy pod Borodino miał napisać do Rostopczyna: „Cesarz powiedział mi o balonie, który jest potajemnie przygotowywany pod Moskwą. Czy mogę go użyć, proszę, powiedz mi, jak go wygodniej używać?”.
Próżno jednak oczekiwał odpowiedzi. Próżno też wypatrywał na niebie zapowiedzianego zwiastuna zwycięstwa. Nie mógł jednak oddać Moskwy „bez walki i utraty honoru, choć tak byłoby najmądrzej” – czytamy w 100 polskich bitwach… Musiał więc zejść na ziemię i zmęczonym wzrokiem ogarnąć borodińskie pola, które w ciągu najbliższych dni miały się stać krwawą łaźnią, przyćmioną dopiero rzezią I wojny światowej.
A Leppich jeszcze przez dwa lata korzystał z carskiej przychylności i finansowego wsparcia. W końcu jednak i Aleksander stracił cierpliwość. Nie doczekawszy się w pełni sprawnego egzemplarza „latającej galery”, odciął w końcu Leppicha od funduszy, czym zmusił go do opuszczenia Rosji w lutym 1814 roku. Wynalazca ostatecznie osiadł w Bawarii, gdzie kontynuował swoje prace, które podobno zaowocowały stworzeniem maszyny do… manikiuru.
Bibliografia
- Bielecki R., Encyklopedia wojen napoleońskich, Warszawa 2001.
- Dróżdż P., Borodino 1812, Warszawa 2003.
- Hapanowicz P., Dlaczego Napoleon zaatakował Rosję, Twoja Historia [dostęp: 29.04.2021].
- Jabłonka K., 100 polskich bitew na lądzie, morzu i w powietrzu, Warszawa 2020.
- Janicki K., Dlaczego Napoleon przegrał pod Waterloo? Bo nie miał lotnictwa!, Ciekawostki Historyczne [dostęp: 29.04.2021].
- Kukiel M., Wojna 1812 roku, t. 1, Kraków 1937.
- Mikaberidze A., Bitwa pod Borodino 1812. Napoleon w walce z Kutuzowem, Oświęcim 2018.
- Pamiętnik Henryka Dembińskiego generała wojsk polskich, cz. 1–2, Warszawa 1910.
- Tesson S., Berezyna. O męskiej przyjaźni, podróżach motocyklem i micie Napoleona, tłum. J. Giszczak, Warszawa 2017.
- Tołstoj L., Wojna i pokój, t. 1–4, tłum. A. Stawar, Warszawa 1984.
KOMENTARZE (1)
W 1812 Napoleon zrobił to samo co Hitler w 1941. Zaatakował kraj o którym niewiele wiedział. Niemcy oglądali Moskwę za pomocą …lornetek, Francuzi Moskwę zdobyli. Tylko po co, bo w 1941 roku Moskwa była stolicą, natomiast w 1812, nią nie była.( Wtedy stolicą był Petersburg ). Podobny też był skład wojsk atakujących Rosję – Niemcy, Francuzi, Duńczycy, Belgowie, Holendrzy, Austriacy, Włosi. W 1812 byli jeszcze Polacy, natomiast w 1941, Rumuni, Węgrzy, Słowacy.