Stefan Rowecki otrzymał pochodzące od Witolda raporty dotyczące uśmiercania sowieckich jeńców wojennych w komorach gazowych jesienią 1941 roku. Komendant główny ZWZ, tak jak Witold, nie był do końca pewien, co z nimi zrobić. Rozumiał, że postępowanie Niemców z pewnością było sprzeczne z prawem międzynarodowym. Rowecki nie połączył jednak nowych metod uśmiercania z brutalną polityką okupacyjną prowadzoną w Warszawie.
Niemcy umieścili czterystatysięczną społeczność żydowską polskiej stolicy w ciasnych uliczkach getta, w którym co miesiąc z głodu i od chorób umierały tysiące ludzi. Co więcej, ludzie Roweckiego informowali go, że Niemcy likwidują całe społeczności żydowskie na ziemiach wschodniej Polski okupowanych przez nazistów. Jednak Rowecki widział w tych incydentach odosobnione przypadki, a nie początek szerzej zakrojonej kampanii masowych mordów.
Wykorzystanie gazu do zlikwidowania pewnej grupy więźniów Auschwitz wydawało się wówczas zdarzeniem jednorazowym, a towarzysze Roweckiego założyli, że mają do czynienia z testem nowej broni przed jej zastosowaniem na frontach. Informacja o rozbudowie obozu na potrzeby jeńców wojennych mogła oznaczać, że Niemcy chcieli wykorzystać Sowietów w roli niewolników zapewniających darmową siłę roboczą, tak samo jak czyniono z Polakami.
Droga raportu do Szwecji
Rowecki przekazał spisane raporty Witolda swojemu najlepszemu kurierowi, Svenowi Norrmanowi, pięćdziesięcioletniemu statecznemu Szwedowi, który prowadził w Warszawie polski oddział szwedzkiej firmy elektrycznej. Norrman nie mógł znieść tego, co naziści robili z miastem, które przez ostatnie lata stało się dla niego drugim domem, i uważał, że jego obowiązkiem jako „człowieka z zewnątrz” jest opowiedzenie wszem wobec o tym, co dzieje się w polskiej stolicy.
Dzięki temu, że Szwecja zachowała neutralność, mógł swobodnie podróżować między Polską a Sztokholmem, co czyniło z niego idealnego kuriera. Rowecki regularnie spotykał się z Norrmanem w kawiarni Elny Gistedt na Nowym Świecie, gdzie zawsze mogli liczyć na dyskrecję gospodyni oraz przyzwoity posiłek dzięki dobremu zaopatrzeniu lokalu w produkty z czarnego rynku, a także piwo podawane w tajemnicy w papierowych kubkach.
W połowie listopada Norrman wyjechał do Berlina. Zabrał ze sobą raport zapisany na mikrofilmie o szerokości szesnastu i trzydziestu pięciu milimetrów, ukrytym w walizce z podwójnym dnem. Technika zapisu danych na mikrofilmie została opracowana jeszcze przed wojną. Na pojedynczej rolce mieściło się dwa tysiące czterysta stron tekstu, którego nie dało się odczytać bez specjalistycznego sprzętu, co w przypadku schwytania dawało kurierowi trochę czasu na reakcję.
W pociągu Norrman w rozmowie z towarzyszami podróży głośno chwalił działania narodowych socjalistów. Bez kłopotów dotarł na lotnisko Tempelhof w Berlinie. Tam wsiadł na pokład samolotu lecącego do Sztokholmu. W szwedzkiej stolicy nadal działała polska placówka dyplomatyczna, mimo że Niemcy mocno naciskali na jej usunięcie.
Prawdopodobnie Norrman przekazał mikrofilm pracującym tam Polakom. Ta ważna przesyłka została następnie przekazana do tajnej placówki położonej daleko na północ w Norwegii, skąd trafiła do bazy lotniczej Leuchars w pobliżu St Andrews na szkockim wybrzeżu. Stamtąd raport dotarł do Londynu, gdzie jako pierwsi zajęli się nim Brytyjczycy. Władysław Sikorski w hotelu Rubens, gdzie znajdowała się jego kwatera główna, otrzymał go pod koniec listopada.
Co na to Brytyjczycy?
Raport dotarł do Londynu akurat wtedy, gdy Brytyjczycy głowili się nad tym, jak zareagować na wieści o zbrodniach popełnianych przez Niemców na zajętych terenach Związku Sowieckiego. Bezpośrednie zagrożenie inwazją na Wielką Brytanię minęło i chociaż samoloty Luftwaffe nadal terroryzowały brytyjskie miasta, bombardowania stawały się coraz mniej intensywne. Londyńczycy nieśmiało zaczęli mówić, że najgorsze minęło, ale Churchill wiedział, że losy wojny ciągle jeszcze wiszą na włosku.
„Nie ma tygodnia wytchnienia; plutony egzekucyjne Hitlera nie próżnują, niosąc śmierć w licznych okupowanych krajach” – powiedział Churchill w wystąpieniu radiowym 3 maja 1941 roku. – „W poniedziałki [Hitler] zabija Holendrów. We wtorki Norwegów. W środy rozstrzeliwuje Francuzów lub Belgów. W czwartki muszą cierpieć Czesi, a teraz odrażający harmonogram egzekucji uzupełniają też Serbowie i Grecy. Za to Polacy giną bez przerwy, dzień w dzień”.
Tego rodzaju publiczne wystąpienia Churchilla utrzymane były w stylu ustalonej narracji dotyczącej brutalnych środków represji stosowanych przez Niemców. Ich podstawowym zadaniem było podtrzymanie woli walki z Hitlerem. Jednak Churchill dobrze zdawał sobie sprawę, że otwarcie nowego frontu na wschodzie w czerwcu 1941 roku oznaczało też niepokojącą zmianę charakteru nazistowskich okrucieństw.
Brytyjscy kryptografowie z Bletchley Park przechwytywali wiadomości wysyłane przez Niemców za pośrednictwem Enigmy, maszyny kryptograficznej kodującej tekst za pomocą specjalnych wirników. Niemcy byli pewni, że alianci nie są w stanie złamać szyfru Enigmy, i rzadko zmieniali jej ustawienia. Polskiemu wywiadowi udało się w tajemnicy wykonać replikę wczesnej wersji maszyny szyfrującej, która w 1939 roku trafiła do Wielkiej Brytanii. Pod koniec czerwca 1941 roku kryptografowie zaczęli przechwytywać zakodowane wiadomości radiowe wysyłane przez zmilitaryzowane jednostki policyjne Orpo do Berlina z danymi o ogromnych liczbach Żydów rozstrzeliwanych na Wschodzie wraz z partyzantami i tak zwanymi komunistycznymi sympatykami.
Wiadomości odkodowane z szyfrogramów wydawały się na początku tak wstrząsające, że wzbudziły wątpliwości zaskoczonych analityków.
„Oczywiście to wątpliwe, czy wszyscy zamordowani, których określono jako Żydów, naprawdę nimi byli” – dowodził jeden z analityków. „Wielu bez wątpienia Żydami nie było; a jednak fakt pojawienia się tak wielkich liczb może być podstawą do oceny, że egzekucje te były przeprowadzane za wiedzą najwyższych władz państwowych”.
Ludobójstwo, w które trudno uwierzyć
Pod koniec sierpnia 1941 roku Churchill wreszcie zrozumiał, że antyżydowskiej kampanii nazistów nie da się porównać z niczym innym z powodu niespotykanej liczby zabitych. Niemniej jak generał Rowecki w Warszawie, tak i Churchill nie dopuszczał do siebie myśli, że to, co się dzieje, jest po prostu ludobójstwem. Znał założenia strategii działań nazistów wobec niemieckich Żydów, zdefiniowane jeszcze przed wojną. Hitler groził przecież, że Żydzi zapłacą za wywołaną przez siebie wojnę.
Tyle że Churchill nie potrafił dostrzec związku polityki rasowej w III Rzeszy z tym, co się działo w Rosji. W przemówieniu radiowym z 25 sierpnia słuchacze BBC usłyszeli, że „niemieckie oddziały policyjne przeprowadzają dziesiątki tysięcy, dosłownie dziesiątki tysięcy egzekucji, mordując rosyjskich patriotów, którzy bronią swojej ojczystej ziemi. (…) Jesteśmy świadkami zbrodni na niespotykaną skalę, zbrodni, na którą aż trudno znaleźć określenie”.
Wspomniane przemówienie wywołało komentarze, które trafiły na nagłówki gazet, ale przy tej okazji okazało się, jak trudno zwrócić uwagę odbiorców na cierpienie ofiar. Brak prób podkreślenia przez Churchilla, że duża część zamordowanych przez nazistów Europejczyków była Żydami, miał prawdopodobnie na celu ukrycie pochodzenia materiału. A jednocześnie to przemilczenie wynikało z podejścia niektórych urzędników administracji rządowej, którzy woleli nie grać na antysemickich nastrojach na Wyspach. Podejście to odzwierciedlało głównie ich własne uprzedzenia.
Przewodniczący Joint Intelligence Committee Victor Cavendish-Bentinck podchodził do danych wywiadowczych dotyczących zbrodni nazistowskich z dużym sceptycyzmem, mimo że był jednym z niewielu członków administracji rządowej mających bezpośredni dostęp do odszyfrowanych depesz policji niemieckiej. Gdy otrzymał ze źródeł sowieckich informacje na temat masakry trzydziestu trzech tysięcy Żydów przeprowadzonej w drugiej połowie września w wąwozie Babi Jar pod Kijowem, nazwał ten raport „wytworem wyobraźni Słowian” i przypomniał, że Wielka Brytania podczas pierwszej wojny światowej sama „rozpowszechniała na własne potrzeby nieprawdziwe pogłoski o okrucieństwach i okropnościach wojennych”. Stwierdził w końcu: „Nie mam wątpliwości, że to bardzo dobrze znana gra”. Uważał, że zbrodnie nazistowskie – o ile do jakichś zbrodni nazistowskich naprawdę doszło – najlepiej będzie zbadać po wojnie.
Źródło:
- Artykuł stanowi fragment książki Ochotnik. Prawdziwa historia tajnej misji Witolda Pileckiego. Ochotnik to długo wyczekiwana historia Witolda Pileckiego, która właśnie ukazała się na rynku nakładem Wydawnictwa Znak Horyzont we współpracy z Instytutem Pileckiego. Książka została objęta patronatem Ciekawostek Historycznych
KOMENTARZE (1)
No cóż. Była wojna i każdy dbał o własną dupę. To nic dziwnego i w sumie nic wstydliwego. Jeśli właśnie bomba zmiotła ci dom, zginęli bliscy i znajomi, a ty szukałeś czegoś do jedzenia i ciepłego kąta, to zrozumiałe, że mało obchodził cię los innych poszkodowanych. Skupiałeś się na sobie. Zdrowy egoizm… Na komfort pomocy i współczucia pozwalało sobie niewielu. Bardzo odważnych lub mających odpowiednie siły i środki. Życie!
Kwestia na bank była drażliwa i cóż, politycy musieli ważyć co powiedzą i co zrobią. Jakim i czyim kosztem. Akurat typów w rodzju Grota-Roweckiego z dużą dozą pewności mogę uznać za takich, których los Żydów mało obchodził. Albo nawet był zgodny z ich filozofią życiową… Obym się mylił.
A Churchill co? Mógł sobie pogadać przez radio. Nawet gdyby sprawa została nagłośniona, to co mógł realnie zrobić? Nic.