Niemiecka Kriegsmarine przeprowadziła w czasie wojny niezwykłą i bardzo skomplikowaną operację transportowo-logistyczną. Przerzuciła z Morza Bałtyckiego na Morze Czarne sześć okrętów podwodnych i ponad 100 innych jednostek pływających. Pływających? Chyba nie do końca, bo transport odbył się najpierw rzekami, a potem… drogami! Okręty jechały po autostradzie na kołach z zabójczą prędkością 8 km/godz.
22 czerwca 1941roku III Rzesza zaatakowała Związek Radziecki. Według założeń Adolfa Hitlera celem operacji o kryptonimie „Barbarossa” było pokonanie bolszewizmu i zdobycie „przestrzeni życiowej” dla Niemców. Trzy niemieckie grupy armii uderzały w trzech kierunkach: na północnym odcinku frontu – na Leningrad, na środkowym – na Smoleńsk i Moskwę oraz na południowym – na Kijów i dalej na Krym.
Niemiecka ofensywa w 1941 r. toczyła się ze zmiennym szczęściem. Pod Leningradem i Moskwą Wehrmacht został zatrzymany, ale na południu wdarł się głęboko na terytorium ZSRR. We wrześniu 11. Armia odcięła lądowe połączenie z Krymem, a jesienią zajęła większość Półwyspu Krymskiego. Niemcom i walczącym po ich stronie Rumunom nie udało się zająć tylko silnie ufortyfikowanego miasta Sewastopol. Od października 1941 do lipca 1942 roku trwało oblężenie miasta, które ostatecznie skończyło się kapitulacją Rosjan.
Niemiecka zagwozdka
Sewastopol był (i nadal jest) ważnym miastem portowym nad Morzem Czarnym (od marca 2014 r. okupowanym przez Rosję – przyp. red.). Znajduje się w nim m.in. wielki port wojenny. Jednak w 1942 roku zdobywcy Sewastopola mieli z portu niewielki pożytek, bo nie mieli na Morzu Czarnym swoich okrętów. Rosjanie swoje jednostki ewakuowali lub zatopili i teraz w porcie hulał wiatr, a na morzu panowała niepodzielnie radziecka marynarka wojenna.
Niemcy mieli jednak dobrych planistów, którzy już od wiosny 1942 pracowali nad rozwiązaniem problemu.
Mając na uwadze niezłamaną jeszcze siłę bojową rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, sprawą o szczególnym znaczeniu jest możliwie jak najszybsze osiągnięcie gotowości przez lekkie siły morskie, które zostaną przeniesione na Morze Czarne
– zapowiedziało OKW (Oberkommando der Wehrmacht) w dyrektywie z 5 kwietnia 1942 roku.
Sprawa nie była jednak tak prosta, jak się wydawało OKW, bo przetransportowanie okrętów na Morze Czarne drogą morską było w zasadzie niemożliwe. Najpierw okręty wysłane z portów na północy Niemiec musiałyby opłynąć całą Europę, przejść przez Cieśninę Gibraltarską, czujnie strzeżoną przez Royal Navy, a potem jeszcze przepłynąć całe Morze Śródziemne. Dalsza trasa biegłaby przez cieśniny Bosfor i Dardanele i tu pojawiał się największy problem, bo cieśnin tych strzegła Turcja, która w czasie II wojny zachowywała neutralność. W związku z tym, by nie drażnić aliantów zachodnich, rząd turecki zapowiedział, że nie przepuści niemieckich okrętów na Morze Czarne. (co prawda wpuścił tam wcześniej okręty włoskie, ale to inna historia).
Niemcy mieli więc poważną zagwozdkę, ale – ponieważ okręty wojenne były na Morzu Czarnym naprawdę potrzebne – znaleźli rozwiązanie. Opracowano plan niezwykle skomplikowanej, długotrwałej, kosztownej i niebezpiecznej operacji przetransportowania okrętów rzekami z Morza Północnego jak najdalej w głąb lądu. W kolejnym etapie miały pokonać kilkaset kilometrów drogą lądową – jadąc autostradą na kołach. Później miały zostać spuszczone na wody Dunaju i dotrzeć do ujścia tej wielkiej rzeki, by – po ponownym zamontowaniu silników i wyposażenia – rozpocząć operacje bojowe z rumuńskiego portu w Konstancy nad Morzem Czarnym.
Z pozoru wszystko wydaje się proste, ale nie chodziło tutaj o rekreacyjne motorówki, ani nawet jachty żaglowe, jakie czasem są holowane na przyczepach. Chodziło przede wszystkim o okręty podwodne. Do przeniesienia na Morze Czarne Kriegsmarine wybrała najmniejsze u-booty typu IIB. Jednak „najmniejsze” wcale nie oznacza „małe”. Ich długość wynosiła aż 41 metrów, a waga około 250 ton! Dopiero po wymontowaniu wyposażenia okręt ważył od 112 do 138 ton, co pozwalało na jego transport na barkach i przyczepach kołowych.
Karkołomna operacja
Do operacji przeznaczono sześć okrętów podwodnych stacjonujących w Gotenhafen, czyli w okupowanej Gdyni. Były to U-9, U-18, U-19, U-20, U-23, U-24, które otrzymały rozkaz przebazowania do Kilonii. W stoczni „wypatroszono” je z czego tylko można – wymontowano najcięższe elementy wyposażenia: silniki spalinowe i elektryczne, stery i wały napędowe oraz bardzo ciężkie baterie akumulatorów. Zdemontowano też kioski, czyli nadbudówki okrętów, które przeszkadzałyby w transporcie.
Okręty obrócono o 90 stopni, położono na burtę i w takiej pozycji osadzono na specjalnie skonstruowanych barkach o dużej nośności. Zostały one przeholowane przez kanał Cesarza Wilhelma (obecnie kanał Kiloński), a potem Łabą w górę rzeki (przez środek Niemiec) aż w okolice Drezna. Tam rozpoczął się najtrudniejszy etap operacji – transport lądowy. Okręty osadzono na czterech 16-kołowych podwoziach. Najsilniejsze z dostępnych wtedy ciągników samochodowych typu Kaelble przeciągnęły je na przyczepach Culemeyer drogami i autostradami nad Dunaj, w okolice Ingolstadt.
Odcinek ten liczy „zaledwie” 400 km, ale obfituje w liczne zakręty, podjazdy i zjazdy, szczególnie na odcinkach górskich. Operację utrudniało także 150 mostów, pod którymi musiały przejść „okręty na kołach”. Jeżeli warunki pozwalały, ciągniki holujące jechały obok siebie, a jeśli droga była węższa – jeden za drugim. Dodatkowy ciągnik wspomagający jechał z tyłu i pchał cały zestaw drogowy.
Średnia prędkość transportu wynosiła 8 km na godzinę i chociaż uniknięto katastrofy i uszkodzenia ładunku, to transport był prawdziwą mordęgą dla kierowców, obsługi technicznej i ciągników drogowych. Przewożonym okrętom towarzyszyły 43 przyczepy, cysterny z paliwem, mobilne warsztaty i autobusy do przewozu personelu. Ekipa techniczna liczyła 600 osób!
Po dotarciu nad brzeg Dunaju okręty ponownie przeniesiono na barki i rozpoczął się etap rzeczny. Okręty przez Ratyzbonę (skomplikowane przejście pod kamiennym mostem łukowym z XII wieku), Linz, Wiedeń, Budapeszt, Nowy Sad i Belgrad dotarły do stoczni rzecznej w Gałaczu w Rumunii, gdzie w ciągu 45 dni przywracano im zdolność do pływania. Z Gałacza płynęły morzem do Konstancy, gdzie czekały ekipy techniczno-remontowe, których zadaniem była przywrócenie zdolności bojowej okrętów.
Dodatkową kwestią było zachowanie całej operacji w tajemnicy, by jadące drogami okręty nie zostały wykryte i zbombardowane przez lotnictwo alianckie. Na etapie drogowym kadłuby u-bootów były więc przykryte plandekami, by ukryć ich charakterystyczny kształt. Z kolei na etapie dunajskim płynęły pomiędzy dwiema barkami, dzięki czemu trudno było je zauważyć z brzegu.
Sukces
Operacja transportu sześciu okrętów podwodnych z Niemiec nad Morze czarne trwała prawie rok – od połowy 1942 do połowy 1943 roku. Przewiezienie tylko jednego okrętu trwało aż sześć tygodni. Trasa liczyła łącznie ponad 2,5 tysiąca kilometrów!
U-booty przetransportowane do rumuńskiego portu w Konstancy weszły w skład czarnomorskiej 30. Flotylli. (30. Unterseebootsflottille). Jako pierwszy zdolność operacyjną uzyskał U-24 (10 października 1942 r.), a jako ostatni wypłynął w morze U-23 (3 czerwca 1943 r.). Pierwszy atak bojowy przeprowadził 5 listopada 1942 r. U-24 pod kapitanem Klausem Petersenem. W trakcie tej akcji zapalnik torpedy nie zadziałał i radziecki tankowiec został tylko lekko uszkodzony.
Okręty bazujące w Konstancy były jednostkami typu przybrzeżnego, w slangu marynarskim mówiono na nie „Einbaum”, czyli dłubanki. Osiągały prędkość 13 węzłów na powierzchni i 7 węzłów w zanurzeniu. Zasięg operacyjny wynosił 3100 mil morskich na powierzchni i do 45 mil morskich pod wodą. Mogły się zanurzać do 150 metrów. Uzbrojone były w trzy wyrzutnie torpedowe kalibru 53,3 cm na dziobie i lekkie działko przeciwlotnicze kaliber 2 cm na pokładzie.
Dwa z czarnomorskich u-bootów (U-9 i U-24) zostały wyposażone w ściśle tajne uzbrojenie nowego typu. Pod nieobecność załogi zamontowano poniżej linii wodnej (były zatem niewidoczne z brzegu – przyp. red.) wyrzutnie rakiet, które określane są współcześnie jako rakiety „woda-ziemia”. Rakiety te mogły być wystrzeliwane spod wody i niszczyć cele znajdujące się na lądzie.
Pod względem technicznym były podobne do wykorzystywanych przez Niemców pocisków rakietowych typu Schwerer Wurfrahmen 40, w Powstaniu Warszawskim nazywanych „szafa” lub „krowa”. U-9 przeprowadził kilka operacji z użyciem tych pocisków bombardując pozycje radzieckie na lądzie. W październiku 1943 r., uszkodzony w wyniku nalotu okręt, wszedł portu w Sewastopolu, by dokonać tam napraw. Był to jeden z nielicznych przypadków, gdy niemiecki okręt, bazował w tym, zdobytym z takim trudem, mieście.
Udana operacja transportu u-bootów lądem skłoniła Niemców do przerzucenia w podobny sposób także innych jednostek pływających. Były one jednak nieco mniejsze, a dzięki temu – łatwiejsze do przewiezienia. Łącznie na Morze Czarne trafiło 10 Schnellbootów i 23 Räumbooty, 50 promów, 30 holowników, 4 pogłębiarki, 2 lodołamacze i ponad 150 innych jednostek pływających.
Skutki adekwatne do wysiłku?
Tak jak w przypadku innych wielkich niemieckich operacji militarnych efekty działania czarnomorskiej flotylli u-botów były mizerne. W sumie zatopiły one tylko 12 radzieckich jednostek o pojemności 45 426 BRT. Najlepszy wynik bojowy uzyskał U-20, który zatopił 5 statków, w tym motorowiec „Kreml”.
Wyjątkowo kiepsko radził sobie z kolei U-18, który wystrzelił wiele torped, ale prawie wszystkie były niecelnie. Na szczęście 6 czerwca 1944 r. okręt odnotował w końcu sukces – za pomocą pokładowego karabinu maszynowego rozstrzelano na kawałeczki dryfujący na morzu… ponton.
Los lądowo-wodnych okrętów podwodnych dopełnił się w porcie w Konstancy. Od 1944 roku Armia Czerwona na wszystkich frontach szła niepowstrzymanie naprzód, zajmując kolejne tereny i kraje. W obliczu nieuchronnego nadejścia Sowietów rząd Rumunii zdecydował się zmienić front o 180 stopni i wypowiedział wojnę swojemu dotychczasowemu sojusznikowi – Niemcom. Stało się to 25 sierpnia 1944 r.
Wcześniej, 20 sierpnia 1944 radzieckie bombowce zatopiły w porcie U-9 i poważnie uszkodziły U-18 i U-24. 25 sierpnia, gdy okazało się, że u-booty stacjonują w porcie wroga, niemieckie załogi zdecydowały się zatopić dwa uszkodzone okręty. Z kolei U-19, U-20 i U-23 uciekły z Konstancy na morze. Kilka dni później zostały zatopione przez załogi w pobliżu wybrzeża Turcji (marynarze wyszli na brzeg i dostali się do niewoli). Na początku 2008 r. leżące na dnie wraki tych trzech zatopionych u-bootów zostały odnalezione przez ekipę poszukiwawczą tureckich archeologów podwodnych.
Bibliografia:
- M. Jastrzębski, Militaria XX wieku, Małe wilki U-Bootwaffe, 2010/05
- J. Piwowoński, Okręty płyną po lądzie, Wydawnictwo Morskie
- A. Perepeczko, U-booty II wojny światowej, Instytut Wydawniczy Erica
- J. Mallmann Showell, Bazy u-bootów. Stalowe rekiny i ich kryjówki, Bellona
KOMENTARZE (4)
Fascynujące :-) Niemcy transportowali w ten sposób także barki desantowe i artyleryjskie, nieco większe od rzeczonych ubotów. Rosjanie również ten środek transportu używali do przewożenie okretów podwodnych, i wszelkiego rodzaju drobnoustrojów, i to nieco większe odległości niż niemcy.
Ale to ostatnie zdjecie z blednym podpisem no to przeciez radziecki statek.
Tak, to radziecki „Kreml” i jako taki jest podpisany. Został zatopiony przez U-20 :)
W podobny sposób wyslano kutry torpedowe i okręty podwodne na morze Śródziemne. Kutry torpedowe były ucharakteryzowane na holowniki i płynęły kanałami mm. przez Francję Vichy.