Ze wszystkich postaci zaangażowanych w przebieg wczesnonowożytnego procesu sądowego, żadna nie budzi dziś tak wielkiej fascynacji i nie rozbudza wyobraźni tak potężnie, jak osoba kata – oprawcy, który, nieczuły na ból innych, bezwzględnie torturował przed sądem oskarżonych, a po wydobyciu z nich przyznania się do winy, z całą surowością wykonywał na nich wyrok. Ale czy na pewno tak było?
Bez osoby kata nie sposób wyobrazić sobie funkcjonowania średniowiecznego i wczesnonowożytnego sądownictwa. Był on niezbędny władzom miejskim nie tylko w celu wykonywania zasądzonych przez nie wyroków. Jego wyjątkowe umiejętności wykorzystywane były już na etapie procesu, gdy torturami wymuszał od szczególnie groźnych przestępców zeznania na temat szczegółów popełnionych przez nich zbrodni. W wielu krajach Europy Zachodniej (m.in. we Francji, czy w Świętym Cesarstwie Rzymskim) czyniło to z kata osobę cieszącą się dość ponurą sławą, obdarzaną jednak sporą dozą uznania i szacunku. W Niderlandach, czy na Śląsku funkcjonowały całe rodziny, z pokolenia na pokolenie przekazujące sobie tajniki katowskiego fachu, które dorabiały się w tym zawodzie niemałych fortun. W niektórych państewkach niemieckich kat z odpowiednim stażem mógł nawet otrzymać tytuł szlachecki.
Ostracyzm?
W przeciwieństwie do Zachodu, w polskim społeczeństwie kat nigdy nie cieszył się szczególnym poważaniem, a kontakt z nim przez całe wieki uważano za hańbiący: brzydzono się ludzką krwią, z którą miał nieustannie do czynienia, pogardzano nim także za kontakt z trupami. Aby uniknąć ryzyka przebywania w bliskim otoczeniu „mistrza małodobrego” (nie mówiąc już o bezpośrednim fizycznym kontakcie z nim!), stosowano wobec niego różnorodne systemy wykluczania. W niektórych miastach piekarze odkładali chleb dla kata na bok, odwracając go dodatkowo na drugą stronę, tak aby nikt postronny nie dotknął przypadkiem bochenka, który miał wcześniej w ręce miejski oprawca. W karczmie siadał on z reguły samotnie, przy pustym stole. Niektóre statuty polskich miast zapewniały mu co prawda przywilej zasiadania w kościele w osobnej, zarezerwowanej specjalnie dla niego ławie, pod pozorami zaszczytu krył się jednak ten sam mechanizm wykluczania, mający przede wszystkim zabezpieczyć innych ludzi przed bliskością kata.
Opłacalna kariera?
Taka forma izolacji często jednak nie przeszkadzała osobom parającym się tym zajęciem. Czasami nawet okazywała się zbawienna. Dlaczego? Pochodzili oni bowiem ze środowisk, w których dobre imię i tak znaczyło niewiele. Ze względu na ogromny ostracyzm społeczny wobec tej funkcji i zerowe w zasadzie szanse na znalezienie potencjalnego kandydata na „mistrza małodobrego” wśród ludzi uczciwych, władze poszczególnych miast rekrutowały najczęściej nowych katów z grona przestępców i tak skazanych już na karę śmierci. Dla kryminalisty, który cudem ocalił głowę, perspektywa posiadania własnego domu oraz stałych, nieźle płatnych zleceń od miejscowych władz, okazywała się często nieoczekiwaną poprawą sytuacji majątkowej. Dodatkowo nie nie wiązały się z nią jakiekolwiek wyrzeczenia. W praktyce bowiem nowo mianowany kat nadal obracał się potajemnie w tym samym towarzystwie rabusiów, złodziei i nielegalnych prostytutek, co do tej pory. A jeśli dodać do tego fakt, że w większości polskich miast w zakres jego kompetencji wchodził także zarząd nad legalnymi przejawami prostytucji (i czerpanie z nich korzyści majątkowych!), to dla wielu nowy fach stawał się całkiem znośnym, a nawet atrakcyjnym, sposobem na życie.
Jak łatwo się jednak domyślić – wszystko to tworzyło nieuchronne konflikty interesów. Miejski oprawca nocami dorabiał na boku – jak dawniej okradał ze swoimi kolegami domy. Część z nich trafiała później przed sąd, a kat często nie był skory do stosowania wobec nich szczególnie wymyślnych tortur. Zdarzały się też przypadki, gdy kat wykonywał pod pręgierzem karę chłosty na nielegalnie prostytuującej się kobiecie tylko po to, aby zaraz po tym zaoferować jej pracę w miejscowym zamtuzie (domu publicznym), lub gdy przesłuchiwani przez sędziów rabusie wprost przyznawali się do tego, że „upłynniali” swoje łupy u miejscowego oprawcy.
Mimo to, kat bardzo rzadko był pociągany do odpowiedzialności za swoją „ponadprogramową” działalność. Jak długo jego romans ze światkiem przestępczym nie kończył się popełnieniem któregoś z najsurowiej karanych przestępstw (np. zamordowaniem, czy ciężkim okaleczeniem człowieka), władze miejskie wolały przymykać oko na to, co po godzinach robił „mistrz małodobry”. Pomimo i tak bardzo niskich wymagań od potencjalnego kandydata, znalezienie nowego kata nie było bowiem wcale zadaniem prostym. O ile takie miasta jak Poznań czy Kraków, będące (jak na polskie standardy) dużymi i prężnie rozwijającymi się ośrodkami, nie miały w tym względzie raczej większych problemów, o tyle np. władze w Lublinie raz po raz zmuszone były wynajmować go z innych, czasami daleko położonych miejscowości, co wiązało się, oczywiście, z dodatkowymi kosztami.
Ze względu na objętość artykułu, pominąłem to, co dla wielu może być najciekawsze, a mianowicie temat samych tortur stosowanych przez miejskich katów – będzie to przedmiotem kolejnego tekstu.
Bibliografia:
1. Kaczor D., „Przestępczość kryminalna i wymiar sprawiedliwości w Gdańsku w XVI-XVIII wieku”, Gdańsk 2005;
2. Kamler M., „Rola tortur w polskim sądownictwie miejskim drugiej połowy XVI i pierwszej połowy XVII wieku”, 3/1988, s. 109-125;
3. Kamler M., „Świat przestępczy w Polsce XVI i XVII stulecia”, Warszawa 1991;
4. Mikołajczyk M., „Proces kryminalny w miastach Małopolski XVI–XVIII wieku”, Katowice 2013;
5. Rosa W., „Po stronie przestępców czy służb porządkowych, czyli miejsce kata w systemie wymiaru sprawiedliwości w dawnej Polsce”, Studia z dziejów państwa i prawa polskiego 19/2016, s. 69-80.
KOMENTARZE (3)
Dziękuję za ciekawostki historyczne, proszę też o obyczajowe.Max w sumie dwie 2 wiadomości dziennie. Mam nadzieję że tak będzie. Pozdrawiam
Nie lubię reklam żadnych. Proszę wyłączyć wszystkie. Dziękuję pozdrawiam
Warto napisac, ze to nie kat, ale jego zona zajmowala sie prowadzeniem zamtuzu. Dbano tam o pewien standard, np. o dobrze funkcjonujace piece. Byl zwyczaj, ze jesli kobieta skazana na smierc , przykula uwage kata I ten jej sie oswiadczyl , jesli zostal przyjety, kobieta unikala kary.