Josef František potrzebował zaledwie miesiąca, aby zestrzelić aż 17 niemieckich samolotów. W trakcie bitwy o Anglię żaden inny pilot Dywizjonu 303 nie mógł poszczycić się takim wyczynem. Jego taktyka budziła jednak wiele kontrowersji.
Josef František był Czechem, który po zajęciu swojej ojczyzny przez Hitlera trafił do polskiego lotnictwa. Wziął udział w kampanii wrześniowej, później przedostał się do Francji, zaś po jej klęsce znalazł się w Wielkiej Brytanii. Tam walczył w szeregach Dywizjonu 303.
Dokonywał z zimną krwią ich egzekucji
We wrześniu 1940 roku zapisał na swoim koncie aż 17 pewnych zestrzeleń maszyn wroga oraz jedno prawdopodobne. O tym, gdzie krył się sekret jego nadzwyczajnej skuteczności, pisze w „Ostatniej walce” Jan Zumbach – inny as Dywizjonu oraz jeden z jego dowódców. Jak czytamy na kartach książki:
[František – przyp. red.] opracował dla siebie swoją własną, oryginalną taktykę walki. Po udziale w pierwszym ataku na Niemców, wykonywanym przez cały dywizjon, wykorzystywał następujące po nim zamieszanie, odłączał się od zespołu i leciał nad Dover. Tam czekał cierpliwie na powrót nieprzyjacielskich samolotów.
Taka metoda walki ściągała na niego gniew dowództwa oraz liczne nagany. Była sprzeczna z regulaminem, a poza tym narażała pozostałych pilotów, którzy nie mogli liczyć na kolegę w trakcie walki z wrogiem. Jednak była jednocześnie zabójczo skuteczna.
Działo się tak dlatego, że zawsze wśród powracających niemieckich maszyn były takie, które – jak pisze Zumbach – „po wystrzeleniu całej swojej amunicji lub z powodu kończącego się paliwa leciały do domu samotnie. František z zimną krwią dokonywał ich egzekucji”.
Metoda Františka nie była jednakże wcale tak łatwa w zastosowaniu, jak mogłoby się z pozoru wydawać. Przekonał się o tym boleśnie sam Zumbach, który w połowie września 1940 roku postanowił w końcu ją wypróbować.
Już był w ogródku…
Pewnego dnia, gdy Polak wylądował na lotnisku w Redhill, aby uzupełnić amunicję i paliwo po stoczonej wcześniej walce z Niemcami, dowiedział się, że między Londynem a Dover „wałęsają się” pojedyncze maszyny Luftwaffe. Polski pilot nie mógł przepuścić takiej okazji – zaczaił się na wroga w chmurach nad brzegiem Kanału.
Po kilkudziesięciu minutach bezowocnego oczekiwania wreszcie nadleciała niczego niespodziewająca się ofiara. Był nią lekki bombowiec Dornier Do 215. Zumbach w myślach już zapisywał na swoim koncie kolejne zwycięstwo powietrzne, gdy:
Nagle – ogłuszający huk, straszna eksplozja! Kabina mego samolotu zniknęła, znalazłem się w próżni, zupełnie sam, wciąż trzymając w ręku drążek sterowy, jak czarownica kij miotły. Nie musiałem wyskakiwać – samolotu nie było – przed otwarciem spadochronu należało tylko uwolnić się z resztki fotela, która wciąż była przy mnie. Dokonałem tego, spadając w zawrotnym tempie.
I tak oto polski pilot z drapieżnika, czającego się na łatwą zdobycz, sam przeistoczył się w ofiarę ataku. Szczęściem w nieszczęściu było to, że wiatr zniósł Zumbacha nad ląd i nie musiał on zażywać kąpieli w zimnych i mrocznych wodach kanału La Manche. Ale i tutaj nie obyło się bez przykrej niespodzianki. Polski pilot wylądował bowiem na… zaminowanej plaży. Został z niej jednakże bezpiecznie wyprowadzony przez angielskiego podoficera, strzegącego tego kawałka wybrzeża.
Tak skończyła się próba kopiowania taktyki zabójczo skutecznego Czecha. Sam Josef František nie nacieszył się swoją sławą. Zginął 8 października 1940 roku. Jego samolot rozbił się po tym, jak zahaczył o drzewo podczas podchodzenia do lądowania. Na Zumbacha czekało zaś długie i pełne przygód życie, o którym możecie przeczytać TUTAJ.
Źródło:
Ciekawostki to kwintesencja naszego portalu. Krótkie materiały poświęcone interesującym anegdotom, zaskakującym detalom z przeszłości, dziwnym wiadomościom z dawnej prasy. Lektura, która zajmie ci nie więcej niż 3 minuty, oparta na pojedynczych źródłach. Ten konkretny materiał powstał w oparciu o książkę:
- Jan Zumbach, Ostatnia walka, Bellona 2019
KOMENTARZE (4)
Interesujące jest to, że inni piloci 303 eskadry myśliwskiej (nie dywizjonu!), nazywali ten sposób „metodą Donalda”. I czynili to w oficjalnych raportach, spisywanych po lotach bojowych. A Frantiska nigdy nie nazywano „Donaldem”. To przezwisko – z powodu głosu podobno – nosił… Jan Zumbach.
Wg angielskich etatów dywizjon (squadron) myśliwski dzielił się na eskadry (flight) A i B. I takie nazewnictwo wszyscy przyjęli.
Stąd: DYWIZJON 303
Zumbach na burcie samolotu miał za godło osobiste disney’owskiego Kaczora Donalda, ale nigdy nie nazywano go „Donaldem”
w każdym razie zapisaliśmy piękną kartę w walce o waszą i naszą wolność.