Fantazjował o torturowaniu kobiet, gwałceniu trupów i mazaniu się ich krwią. Atakował osoby słabsze od siebie – kobiety i dzieci – i rzucał się na nie z nożem. Zaszlachtował z zimną krwią małego chłopca. Karol Kot, najsłynniejszy morderca z Krakowa rozpętał w mieście psychozę strachu.
Jesienią 1964 roku ktoś zaczął w Krakowie napadać na kobiety. Napastnik atakował je od tyłu, wbijał brutalnie wąskie ostrze, po czym uciekał.
Pierwsza była Helena Węgrzyn, która została napadnięta 21 września w przedsionku kościoła.
Po niej ofiarą nieznanego sprawcy padła Franciszka Lewandowska, która każdego dnia w garkuchni żywiła ponad setkę osób. Ją zaatakowano na schodach. Zdążyła nawet zobaczyć napastnika. Jak powiedziała później, był to młody chłopiec w jasnym trenczu, z naszytą czerwoną tarczą szkolną (kolor liceów i techników). Mimo, że miała przy sobie sporą sumę pieniędzy, nic nie zginęło.
29 września doszło do kolejnego ataku. Tym razem ofiarą padła staruszka Maria Plichta, sprzątająca kościół św. Jana. Nieszczęśnicę znalazły zakonnice. Ją też ugodzono nożem, ale w przeciwieństwie do poprzednich ataków, rana okazała się śmiertelna.
Szaleniec grasuje
Kraków lat sześćdziesiątych to ciche, wręcz nieco prowincjonalne miasto, w którym sensacyjne wieści rozchodziły się lotem błyskawicy. Kilka dni po atakach cała okolica huczała już od plotek o upiorze. Sytuacja eskalowała w zastraszającym tempie. Jak pisze Przemysław Semczuk w książce „M jak morderca. Karol Kot – wampir z Krakowa”:
W mieście wybucha panika. Liczba ofiar nożownika rośnie do kilku. Na milicję zgłaszają się przerażone kobiety, które twierdzą, że w ostatnich dniach ktoś im groził. Wiele w desperacji próbuje się zabezpieczyć. Pod płaszcze zakładają zawieszone na sznurku pokrywki od garnków, które mają osłaniać plecy.
Oprócz całego morza bezużytecznych plotek na milicję zaczynały też docierać pewne niepokojące informacje. Kilka kobiet zgłosiło, że gdy poruszały się samotnie po ulicy szedł za nimi młody mężczyzna. Zachowała się nawet notatka milicjanta, który 5 października 1964 roku opisał konfrontację swojej kuzynki z mężczyzną, który ewidentnie ją śledził. Wywiązała się szamotanina, typ uciekł. Równo miesiąc po morderstwie na staruszce Marii Plichcie zobaczyła go jednak ponownie. Jego wygląd odpowiadał rysopisowi z pierwszej napaści.
W końcu same tylko ataki na samotne kobiety przestały zwyrodnialcowi wystarczać. 13 lutego 1966 roku po raz pierwszy zabił z rozmysłem i patrzył jak ofiara umiera. Na cel wybrał Leszka Całka: ucznia szkoły podstawowej, któremu zamarzyło się wzięcie udziału w zawodach saneczkowych na Kopcu Kościuszki, do których go jednak nie dopuszczono. Niedługo po tym, jak dzieciak zrezygnowany odszedł, jego ciało z 11 ranami kłutymi znaleziono w krzakach. Na wieść o tym brutalnym mordzie krakowianie zaczęli się burzyć. Milicja tymczasem bardzo szybko zorganizowała naradę, w której wziął też udział wysoko postawiony przedstawiciel PZPR. Wszyscy żądali wyników i jak najszybszego rozwikłania sprawy morderstwa, tymczasem śledztwo utknęło w martwym punkcie…
Osiem ran kłutych
14 kwietnia 1966 roku po tygodniowej chorobie mała Małgosia P. aż rwała się do wyjścia z domu. Widząc listonosza wzięła kluczyk i zeszła do listownika. Gdy po chwili wróciła do domu, zdołała tylko powiedzieć, że jakiś pan ją pobił, po czym padła na podłogę. Rodzice dostrzegli krew. Dziewczynka została ośmiokrotnie raniona nożem. Na szczęście szybko udało się sprowadzić pomoc i dziewczynka trafiła do szpitala. Odratowano ją.
Dwudziestoosobowa ekipa milicjantów wdrożyła poszukiwania na szeroką skalę. Aresztowali kolejne osoby, by po sprawdzeniu alibi je wypuścić, aż wreszcie zaczęli przeczesywać krakowskie szkoły średnie, sprawdzając, którzy uczniowie byli nieobecni w dniach napaści. W końcu na coś trafiali.
Jeden z nauczycieli, a jednocześnie członek sekcji strzeleckiej SKS „Cracovia”, mówił im o młodym człowieku nazwiskiem Kot, uczniu technikum energetycznego. Karol był zafascynowany nożami, uwielbiał rzucać nimi do celu, a przy sobie stale nosił jedno ostrze, które wyglądem przypominało raczej bagnet. Śledczy zaczęli mu się wnikliwie przyglądać.
Na pierwszy rzut oka był to uprzejmy i grzeczny młody człowiek, do którego nauczyciele nie mieli żadnych zastrzeżeń. Po maturze planował wstąpić do szkoły oficerskiej, a od 1965 roku był nawet członkiem ORMO. Trener z klubu strzeleckiego traktował go jak pupilka i namawiał jedną z zawodniczek, 22-letnią Danusię Włodarczyk, by zaopiekowała się trochę młodszym od niej Karolkiem.
Kiedy Kot niespodziewanie się przed nią otworzył, początkowo słowa o zabijaniu odebrała jako niesmaczny żart i fantazjowanie…
Przyjaciółka potwora
Panika jednak narastała, a Włodarczyk zaczęła się domyślać, że nie kto inny a właśnie młody miłośnik noży Karol Kot jest jej przyczyną. Udało jej się namówić Karola na wizytę u psychiatry, konkretnie zaś u znanej z tego, że była przyjaciółką Karola Wojtyły Wandy Półtawskiej.
Lekarka zbadała chłopca, przypisała witaminę B i następnym razem kazała przyjść z matką. To wszystko. A Kot rzecz jasna nie pojawił się na drugiej wizycie. Wreszcie Danusia zgłosiła się do Komendy Wojewódzkiej, gdzie złożyła obciążające kolegę zeznania. Teraz milicjanci mieli już pewność. W mieszkaniu Kota odbyła się rewizja.
Jak opisuje to Przemysław Semczuk w książce „M jak morderca. Karol Kot – wampir z Krakowa”:
Oficerowie znajdują szesnaście noży. Nie tych używanych w kuchni. Bagnety, sztylety, myśliwski kordelas, noże rybackie, monterskie, blokadowe, a nawet jeden sprężynowiec. Część z nich jest ukryta na kuchennym kredensie. Dokładnie przeszukują pokój, w którym Karol spędza najwięcej czasu. Wśród szkolnych podręczników znajdują Mały atlas anatomiczny profesora Witolda Sylwanowicza, z wyraźnymi śladami przebicia nożem. Na stronie z rysunkiem układu krwionośnego zaznaczono tętnice. Jest też kilka innych rysunków, wskazujących najważniejsze organy – serce, wątrobę, nerki. Większość zeszytów zdobią rysunki noży. Jeden z nich, ze skrzydełkami, ma nawet swoją nazwę: Likwidator.
14 lipca 1966 roku Karol trafił o aresztu. Jego rodzice byli tymczasem w szoku. Podkreślali, że noże to takie niegroźne hobby. Poza tym przecież Karol nie pije, niespecjalnie interesuje się dziewczynami, jest taki grzeczny… Wszystko to stało w sprzeczności z zeznaniami szkolnych kolegów. Oni Kota nie lubili, nazywali kapusiem i opowiadali, że dziewczynom ze szkoły proponował dwadzieścia złotych za seks, albo napastował je łapiąc za piersi, bądź za pośladki. W czasie wyjazdu do obozu Auschwitz był zachwycony opowieściami o wspaniałej organizacji i marzył o zostaniu komendantem podobnego miejsca…
Po kilku dniach od aresztowania Karola Kota przesłuchany został Robert Mika. Jego zeznania, początkowo podobne do innych, z każdą minutą stawały się coraz bardziej szokujące. Kot chciał poznać jakąś dziewczynę, a jednocześnie powtarzał, że wszystkie są „dziwkami, szmatami i zdzirami”. Kiedyś nawet zaproponował zorganizowanie „orgietek”. Koledzy mieli sprowadzić dziewczyny, a on załatwić mieszkanie. Jak pisze Przemysław Semczuk:
Orgietki miały polegać na tym, że rozbiorą się wszyscy i będą ganiać wokół stołu za dziewczynami, klepiąc je po pośladkach. Potem rozda kolegom swoje noże i będą ranić dziewczyny, gdzie popadnie, tak aby popłynęło dużo krwi. Na koniec będą stosunki płciowe.
To jednak nie był koniec chorych fantazji Kota. Marzył dalej, że założą spółdzielnię, w której towarem będą te same dziewczęta, a oni będą je zabijać, ćwiartować, oddzielać ich mięso od kości, a wnętrzności i kości palić. Mięso miało trafić do specjalnie otwartego w tym celu sklepu.
Spółdzielnia handlująca mięsem zamordowanych kobiet?
Drugi kolega, Maciej Partyka, podał kolejne drastyczne szczegóły. Wcześniej traktował to jak chore poczucie humoru, jednak teraz powtarzał milicjantom opowieści Kota o gwałceniu kobiet, mordowaniu ich, torturach. Jego zeznania przytacza Semczuk:
Przed zgwałceniem tej dziewczyny Karol Kot nożem, nie mówił jakim, miał pokrajać w siateczkę jej brzuch, wyciągnąć jej wnętrzności na wierzch, wnętrzności te Karol Kot miał owijać sobie dookoła, swojej szyi oraz mazać sobie tą krwią twarz. […] Gdy on to mi opowiadał śmiał się lubieżnym i ponurym śmiechem wysuwając język na brodę, otwierając usta i klepiąc się z uciechy po udach, dłońmi.
Po zabójstwie Leszka Całka Kot przyszedł do Partyki do domu ściskając w rękach gazetę z informacją o tej zbrodni. Powiedział mu nawet, że to on zamordował chłopca. Dlaczego Partyka nie zgłosił się na milicję? Uważał, że Kot znowu fantazjuje.
Wreszcie śledczy zaczęli konfrontować Karola Kota z zeznaniami jego znajomych. Najpierw udawał zaskoczonego i zdziwionego tym, że wszyscy tak strasznie kłamią. Dotarło jednak do niego, że milicja wie znacznie więcej, niż mu się wydawało. Funkcjonariusze, by wyprowadzić go z równowagi, w kolejnych dniach przeprowadzali okazania, a prawie wszyscy świadkowie zidentyfikowali go jako sprawcę napadów. Początkowo Kot mówił, że to niedorzeczne; ironizował, śmiał się świadkom i milicjantom w twarz. W końcu jednak pękł i postanowił opowiedzieć prawdę.
Gdy miał trzynaście lat zafascynowały go noże. Kupił pierwsze ostrza, zaczął z przyjemnością dręczyć żaby i inne małe zwierzęta. Gdy jeździł na wakacje na wieś, chodził do miejscowej rzeźni, gdzie na ochotnika zabijał cielęta (śledczy sprawdzili tę informację: okazała się kolejną fantazją mordercy) i pił ich ciepłą krew. Pomysł zaatakowania człowieka przyszedł mu do głowy już w 1960 roku, jednak zrealizował go dopiero cztery lata później. Z przerażającą dokładnością opisywał, jak śledził swoje ofiary, jak je wybierał, jak atakował. Opowiadał o tym, że zdobył kiedyś arsen i próbował truć nim ludzi… Przyznał się też do tego, że dwa razy próbował zamordować Danusię Włodarczyk. Zdradził, że planował zabić jeszcze dwie koleżanki, ale jakoś się nie złożyło. Podkreślił, że gdyby nie został zatrzymany nadal by atakował, ale teraz, przebywając w areszcie, nie czuł potrzeby zabijania.
Sprawa Karola Kota trafiła na wokandę 3 maja 1967 roku. Psychiatrzy wydali orzeczenie, że chłopak jest poczytalny i w pełni odpowiada za swoje czyny. Proces toczył się w tej samej sali, gdzie sądzono Ritę Gorgonową i Władysława Mazurkiewicza („Pięknego Władka”). Przepustki na rozprawę dostali głównie dziennikarze i specjaliści różnych dziedzin medycyny, a i tak sąd był nabity po brzegi. Wyrok zapadł 14 lipca 1967 roku. Kara śmierci. Sąd drugiej instancji zmienił ją na dożywocie, jednak w wyniku wniesienia rewizji nadzwyczajnej, ponownie zapadł wyrok kary śmierci. Egzekucję przez powieszenie wykonano 16 maja 1968 roku. Dwie godziny później nastąpił pogrzeb.
Źródło:
- Przemysław Semczuk, M jak morderca. Karol Kot – wampir z Krakowa, Świat Książki 2019.
KOMENTARZE (23)
Widzę, że autor jest „specjalistą” z dziedziny psychologii, skoro twierdzi, że już po pierwszej wizycie u psychiatry można wystawić poprawną diagnozę. Pani Półtawska nie wystawiła przecież diagnozy, a jedynie miała przypuszczenia i poprosiła o kolejną wizytę. W związku z tym nie rozumiem szyderczego tonu.
Dokładnie o tym samym myślałam.
Generalnie Półtawska się nie popisała… a wnet pewnie świętą zostanie
Ależ Połtawska zdiagnozowała nałogowy onanizm i kazał zażywać witaminę B.
Dr Półtawska była bardzo specyficznym „specjalistą” w swojej dziedzinie. Pół życia spędziła w kościele i nakazywała to też swoim pacjentom.
Miałem to samo odczucie, zanim przeczytałem Twój komentarz. Intencje autora tekstu są tu wyraźnie nie czyste.
Proponuję obejrzeć film „Duśka” – tam jest pokazany „profesjonalizm” dr Wandy Połtawskiej.
Karol Kot, co odkryto podczas sekcji, miał rozległego guza mózgu. Był chorym człowiekiem.
Jeśli dwie godziny po egzekucji był pogrzeb, to kiedy wykonali tę sekcję?
Znając tamtejsze realia, sekcję musiano wykonać w pośpiechu przed egzekucją.
Sekcję przed egzekucją?…Co Ty za durnoty wypisujesz!…Chyba przed pogrzebem, a nie przed egzekucją …jeśli w ogóle
Według książki wykorzystanej przez autorkę artykułu, nie wykonano sekcji Karola Kota.
No i co z tego powodu? Mieli mu darować bo miał guza,zamknąć go w psychiatryku i może jeszcze leczyć bo przecież każdego trzeba ratować za wspólne pieniądze. Chore lewactwo
To raczej chore prawactwo niedouczony Ćwoku!!!
Sekcje przed egzekucja to nijak nie idzie
Muszę niestety zgodzić się z Panem Pawłem – w tamtych czasach „sekcje przed egzekucją” nie były niczym niezwykłym :(
Ale jAk można wykonać sekcje zwłok zanim się umrze ??
Podobnie jak można było popełnić samobójstwo strzałem w tył głowy z broni eskortującego funkcjonariusza SB/UB/MO, mając ręce skute kajdankami, albo…
Ale w jaki sposób zrobić sekcje zwłok przed egzekucja ??
Jestem w trakcie lektury „M jak morderca” Semczuka. Naprawdę przerażająca sprawa. Ale autor świetnie rozpisał całą sprawę, opisał ją niezwykle szczegółowo. Polecam!
Prawda, książka jest rzeczywiście bardzo dobra i w trakcie lektury widać, ile godzin autor poświęcił na grzebanie w archiwach i szukanie nienaświetlonych dotąd szczegółów.
Tak czy tak dobrze ,że egzekucja wykonana jednego darmozjada i bandytę mniej
No i zadyndał na sznurze, prawidłowo. Gdyby teraz się taki Karol Kot pojawił, to z racji na młody wiek, wcześniejszą niekaralność i jeszcze jakieś inne pseudo okoliczności łagodzące dostałby z 15 lat, a wyszedł po 6. Kara śmierci w Polsce powinna być przywrócona.