Nie zanosi się niestety, byśmy w najbliższym czasie zyskali możliwość przenoszenia się w czasie i podróżowania po dziewiczych lądach razem z ich odkrywcami. Skoro ta ewentualność nam nie grozi, możemy podróżować palcem po historycznej mapie. A skoro tak, to róbmy to z rozmachem!
Taką możliwość daje nam najnowsza książka Edwarda Brooke-Hitchinga, który zabiera nas na wyprawę szlakiem fascynujących odkryć z pomocą najpiękniejszych perełek kartografii.
Oprócz wyprawy szlakiem starych map, przeniesiemy się do świata robotnic fabrycznych, czyli zupełnie nowej grupy społecznej XIX wieku, dowiemy się nieco więcej o polskich władcach oraz przyjrzymy się z bliska wieloczynnościowej dwunożnej maszynie od wszystkiego, za jaką uważano służące
Brooke-Hitching E., Złoty Atlas (Rebis)
Opowieść o „Złotym Atlasie” należy zacząć od drobnego wyjaśnienia. Autor, Edward Brooke-Hitching, jest synem antykwariusza i miłośnikiem starych map. Od najmłodszych lat nasiąkał do szpiku kości atmosferą antykwariatu, aż wreszcie, w dorosłym życiu, pozwolił oddać głos skarbom kartografii, które potrafią opowiedzieć niezwykłe historie. Jak autor celnie zauważa we wstępie, mapy są jak gobeliny precyzyjnie utkane z przygód żeglarzy i inicjatyw eksploracyjnych monarchów, zdobywców, korporacji, uczonych oraz samotnych łowców skarbów. Wszystkich ich łączyła wspólna motywacja: rozwiać mgłę białych plam. To nimi przez wieki oznaczano miejsca, gdzie tak naprawdę nie wiadomo było, co się znajduje.
Człowiek od zawsze miał potrzebę dążenia wyżej, dalej i ciągłego poszukiwania nowych lądów, ludów, miejsc i… skarbów. Wielu odkrywców w nieznane pchała żądza pieniędzy i sławy. Brooke-Hitching zabiera czytelnika ich śladami, by pokazać, jak od czasów najdawniejszych ludzie odkrywali świat i w jaki sposób notowali swoje spostrzeżenia dla kolejnych pokoleń. Zaczynając od czasów starożytnych podąża przez kolejne epoki, pokazując rozwój kartografii, zbadane lądy i akweny wodne oraz to, w jaki sposób kolejni badacze poprawiali i zmieniali dzieła poprzedników.
Warto też wspomnieć, że ta książka stanowi prawdziwą ucztę dla oka. Wydawnictwo wypuściło tę pozycję z dbałością o szczegóły. Książka jest przebogato i, co warto podkreślić, z głową, zilustrowana. Zawiera sporą dawkę wiedzy, a jednocześnie jest po prostu przyjemną i odprężającą lekturą.
Urbanik-Kopeć A., Anioł w domu, mrówka w fabryce (Wydawnictwo Krytyki Politycznej)
Śledząc historię ostatnich nieco ponad stu lat trudno nie zauważyć ogromnych zmian społecznych, jakie pociągnęła za sobą industrializacja. Szczególnie widoczne jest to na przykładzie kobiet, które zaczęły być na ogromną skalę aktywne zawodowo.
W opinii społecznej „porządna” kobieta siedziała w domu, jednak z pracą zarobkową i nowymi wyzwaniami nijak nie dało się tego pogodzić. Jednocześnie fakt aktywności zawodowej narażał panie na różne niebezpieczeństwa, jak chociażby napastowania w fabrykach. O tym, jak robotnice odnajdowały się w tym całym zamieszaniu oraz jak walczyły o swoje prawa pisze autorka.
Maciorowski M., Maciejowska B., Władcy Polski. Historia na nowo opowiedziana (Agora)
Jak doszło do tego, że lepiej znamy historię Henryka VIII i Elżbiety Tudor niż Ludwika Węgierskiego i Jadwigi? Ich dzieje wcale nie są nudniejsze niż opowieść o brytyjskich monarchach (pomijając kwestię dekapitacji królowych). Autorzy „Władców Polski” w 49 wywiadach przybliżają nam historię naszych rodzimych przywódców, szerokim łukiem omijając hermetyczne wywody.
Zapraszając do dyskusji ekspertów w różnym wieku i pochodzących z różnych ośrodków naukowych starają się prześledzić mechanizmy, jakie rządziły naszym krajem i osobami, które nim władały. Dzięki temu prezentują świeże spojrzenie, dalekie od skostniałego pocztu.
Kuciel-Frydryszak J., Służące do wszystkiego (Marginesy)
Choć od dawna ten element życia codziennego praktycznie zanikł i w domach co najwyżej pojawiają się raz w tygodniu panie sprzątające i na parę godzin dziennie niania, swego czasu służące zatrudnione były praktycznie u każdego, kto miał choć trochę więcej pieniędzy.
W czasach przed wynalezieniem AGD, gospodynie domowe nie potrafiły się bez nich obyć. Jednocześnie te kobiety i dziewczęta zawsze traktowano z góry, nawet jeśli przy jednej rodzinie spędzały całe swoje życie zawodowe. Często traciły nawet swoje imiona i zaczynano nazywać je mianem poprzedniej służącej, bo już jedna „Marysia”, czy „Kasia” w kamienicy jest.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.