Politycy prawicy – twierdzący, że walczą o wielką Polskę – jednocześnie otwarcie sprzeciwiali się rozciąganiu granic Rzeczypospolitej na całe niegdyś należące do niej terytorium. Dlaczego walczyli o to, by duża część Kresów pozostała poza Polską?

Zaraz po upadku caratu, 20 marca 1917 roku, nowy rząd rosyjski ogłosił, że uważa „stworzenie niepodległego państwa polskiego, utworzonego ze wszystkich ziem zaludnionych w większości przez naród polski za rękojmię trwałego pokoju w przyszłej odnowionej Europie”.

Fragment mapy administracyjnej kraju autorstwa Eugeniusza Romera. Plan z 1920 roku obejmuje tereny, które po pokoju ryskim pozostały poza obszarem Polski
Na tym etapie pierwszej wojny światowej przewaga państw centralnych – a więc Niemiec i Austro-Węgier okupujących całe właściwie polskie terytorium – było tak olbrzymia, że niewiele osób przejęło się zrodzoną z desperacji odezwą. Wśród polskich środowisk politycznych wyraźnie jednak odczuwano, że z dnia na dzień zmieniło się naprawdę wiele. Przynajmniej pod względem formalnym.
Wraz z upadkiem dynastii Romanowów zniknęła też oficjalna więź, która stała u podstaw rosyjskiej władzy nad Polską. Kongres Wiedeński z 1815 roku, porządkujący Europę po epoce wojen napoleońskich, zdecydował, że Królestwo Polskie zostanie połączone z Imperium Rosyjskim unią dynastyczną – teraz po tejże zostały tylko wspomnienia.
Nawet gdy krótkotrwały, i chyba z góry skazany na porażkę, rosyjski eksperyment z demokracją dobiegł końca, a rządy przejęli bolszewicy, dotychczasowa wykładnia pozostała w mocy. Rada Komisarzy Ludowych wydała w sierpniu 1918 roku deklarację, w myśl której „wszystkie porozumienia i akty zawarte przez rząd dawnego imperium rosyjskiego z rządami królestwa pruskiego i austro-węgierskiego imperium, dotyczące podziałów Polski, są na zawsze przekreślone obecnym postanowieniem”.

Nawet Włodzimierz Lenin oficjalnie zadeklarował, że rozbiory były nielegalne. Czy w takim razie należało całkowicie je unieważnić i walczyć o granice 1772 roku?
Pod dokumentem swój podpis złożył sam Włodzimierz Lenin. Może i chodziło o czysto polityczny wybieg, decyzja bolszewików wywarła jedna ogromne wrażenie na Polakach. Rzeczpospolita właśnie odradzała się po przeszło stu latach zaborów i w obliczu rosyjskich deklaracji otwarcie dyskutowano o wizji, w myśl której należało nie tylko stworzyć państwo z ziem ściśle polskich, ale dokonać pełnej „dezaneksji” i przywrócić państwo do pełnych granic, sprzed pierwszego rozbioru w 1772 roku. To oznaczało odtworzenie nawet nie Polski, ale olbrzymiej Rzeczypospolitej, obejmujące obszary zamieszane przez Ukraińców, Litwinów, Białorusinów czy Rosjan.
Cel ten nigdy nie został wcielony w życie, nawet pomimo decydującego zwycięstwa w wojnie polsko-bolszewickiej. Powody, dla których ten tak zwany „maksymalizm patriotyczny” okazał się ułudą można mnożyć. Zdecydowały polityczne i finansowe uwarunkowania, wycieńczenie wojska i całego kraju, opór zachodnich mocarstw na czele z Wielką Brytanią, której premier przekazanie Polsce wartościowych terytoriów przyrównał do „oddania zegarka małpie”.
Szczególne znaczenie miał jednak sprzeciw nawet nie tyle aliantów, co… polityków rodzimej prawicy. Dlaczego członkowie endecji, walczący ponoć o Wielką Polskę, w sensie terytorialnym wcale takiej nie chcieli?
„Obszar możliwie jednolity etnicznie”
Roman Dmowski, lider i ideolog endecji, już na kilka lat przed wybuchem pierwszej wojny światowej twierdził, że gotów jest zrezygnować z roszczeń wobec większości dawnych Kresów, bo to tereny słabo spolonizowane i mogące stać się źródłem buntów oraz niepokojów.
„Polska powinna obejmować obszar możliwie jednolity etnicznie, ze zasymilowanymi mniejszościami narodowymi” – charakteryzuje program Dmowskiego Marek Rezler, autor nowej książki „Polska niepodległość 1918”. I podkreśla: „znamienne, że ciężar zainteresowania terytorialnego endecji został znacznie przesunięty na zachód”. Prawicowcy pozostaną przy tej wizji do końca, nawet jeśli w szczegółach poszczególni działacze będą się różnić i spierać.
Stanowisko formacji okazało się kluczowe, bo to właśnie Roman Dmowski został jednym z dwóch głównych delegatów Rzeczypospolitej na konferencję pokojową w Paryżu w 1919 roku i to on prezentował aliantom polskie oczekiwania w sprawach terytorialnych. Następnie zaś inny lider endecji i przewodniczący komisji spraw zagranicznych w polskim sejmie, Stanisław Grabski brał udział w rokowania w Rydze z Rosją Radziecką, forsując te same, dalekie od maksymalizmu projekty.
O co naprawdę chodziło endekom?
O prawdziwych motywacjach endeków najwięcej mówią nie ich oficjalne deklaracje, ale osobiste zapiski, w których często posuwali się do zaskakujących swą szczerością zwierzeń. Szczególnie cenny pamiętnik pozostawił wspomniany Stanisław Grabski. To on jeszcze przed konferencją w Wersalu opracował mapę etnograficzną, mającą stanowić podstawę polskich żądań terytorialnych.
Ogólne kryterium, które przyjął rysując plan granic wydaje się czytelne i zgodne z ogólnymi ideami endecji. „Wschodnią naszą granicę kreśliłem, włączając do Polski terytorium o większości rzymskokatolickiej i zarazem o zwyż 50% polskich członków samorządów powiatowych” – wyjaśniał. Szczególne znaczenia miało dla niego wycięcie poza obszar Polski powiatów „o przewadze prawosławnej ludności”, tak żeby zachować religijną jednolitość kraju.
Stanisław Grabski trzymał się wskazanych założeń na północnym odcinku rubieży, dalej jednak niespodziewanie zmienił własne wytyczne i to… z powodu czysto osobistych opinii. „Nie pociągały mnie zgoła bagna poleskie” – stwierdził wprost. I przyznał, że na tym tle doszło do konfliktu z pozostałymi przywódcami endecji.
Dmowski, niestety nie znający się zgoła na rolnictwie, uważał je za doskonały, wobec niezwykle rzadkiego zaludnienia, teren kolonizacyjny i większość członków Komitetu Narodowego temu uwierzyła. Ale ja, pochodzący znad bagien nadbzurzańskich, tzw. Łęczyckich, doskonale wiedziałem, że najlepiej nawet zmeliorowane torfowiska stają się najwyżej niezłymi pastwiskami i łąkami, uprawa zaś zbóż będzie na nich zawsze dawać bardzo mierne plony.
Tak więc jeden z najważniejszych ludzi prawicy chciał się pozbyć całe prowincji, bo nie wierzył, że pszenica będzie tam właściwie rosnąc. Mało tego, był pierwszy by rezygnować z wszelkich obszarów, gdzie zbyt duża była nawet nie przewaga prawosławnych, ale zwłaszcza Żydów – temu zagadnieniu, szeroko przez niego skomentowanemu – poświęciłem odrębny artykuł.
Zbyt małe „wpływy polskiej cywilizacji”
Radykalne poglądy Grabskiego, w znacznych stopniu podzielane przez resztę endeków, przełożyły się na efekt negocjacji z Rosją Radziecką. Prawicowcy przyjęli, że nie należy walczyć nawet o te terytoria, gdzie Polacy byli bardzo liczni, ale stanowili mniej niż 50% całej ludności. Wszystko po to, by w całej populacji kraju udział ludności polskiej nie spadł poniżej umownej granicy 65%.
Decyzja ta doprowadziła do postulatów budzących olbrzymie konsekwencje. Podczas narad z bolszewikami w Rydze przedstawiciele polskich władz zrezygnowali nawet z ubiegania się o ziemię mińską: a więc o obszar, gdzie (cytując słowa Grabskiego) „były duże wpływy polskiej cywilizacji”. Polacy kontrolowali miejscowy samorząd, dominowali wyraźnie w wyższych warstwach społeczeństwa. Mimo to zrezygnowano z walki o te ziemie i zgodzono się, by ich mieszkańcy pozostali pod butem morderczego, czerwonego reżimu. Wszystko dlatego, by nie tworzyć – jak chciał Józef Piłsudski – żadnych państw buforowych na wschodzie, a zarazem: też nie pozwalać na rozwój narodowych separatyzmów na newralgicznym pograniczu.

Mapa administracyjna Polski z 1920 roku wykonana przez E. Romera. Na wschodzie widoczne terytoria, które ostatecznie nie weszły w obszar II Rzeczypospolitej.
„Ustalając wschodnią granicę o kilkadziesiąt kilometrów bardziej na wschód od Mińska utworzylibyśmy państwo z co najwyżej 60% polskiej ludności” – bronił się po fakcie Stanisław Grabski. Wszystkich tych polskich ziemian, którzy stracili majątki, których wypędzono z rodzinnych ziem lub zmuszono do życia pod butem bolszewików ten formalistycznych argument wcale jednak nie przekonywał. Wielu przyjeżdżało do Warszawy, by protestować i zanosić skargi. Na jakiekolwiek zmiany było już jednak za późno.
Linia przyjęta przez endecję przeważyła i w dużym stopniu to od tej formacji zależał ostateczny przebieg wschodniej granicy Polski. Czy jednak Stanisław Grabski i Roman Dmowski mieli rację? Zdania historyków są podzielone. Marek Rezler, autor wydanej niedawno książki „Polska niepodległość 1918” stanowczo opowiada się w tej konkretnej kwestii po stronie endecji.
„Z perspektywy czasu trzeba stwierdzić, że endecka koncepcja inkorporacyjna, zakładająca obszar państwa w miarę jednolity etnicznie, była najbardziej realna” – stwierdził, zaznaczając jednak, że efekt walk o przebieg granic, wcale nie dał pełnego zwycięstwa żadnej ze stron sporu: „Zderzenie rzeczowości endecji z romantyzmem piłsudczyków dało w efekcie interesujący kraj, choć nękany zdecydowanymi przeciwieństwami”. W tym konkretnym punkcie trudno się z nim nie zgodzić.
Bibliografia:
- Stanisław Grabski, Pamiętniki, t. 2, Czytelnik, Warszawa 1989.
- Marek Rezler, Polska niepodległość 1918, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2018.
- R. Wapiński, Roman Dmowski, Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1988.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.