Były nagrodą i zachętą do pracy dla innych więźniów. Codziennie musiały przyjmować nawet po dziesięciu "klientów". Gdy zachodziły w ciążę, zmuszano je do aborcji lub odbierano im dzieci. Te kobiety przeszły w obozach prawdziwe piekło. Ale do niedawna nie mogły o tym mówić.
Frau W. była jedną z wielu Niemek, które trafiły do obozu koncentracyjnego za „aspołeczne zachowanie”. Oskarżenia tego typu zwykle służyły do ścigania prostytutek. Ale nie tylko. By zostać skazanym, wystarczyło mieć podejrzane koneksje albo związać się z Żydem, jak stało się w tym przypadku.
Kobieta, aresztowana pod koniec 1939 roku, została osadzona najpierw w Ravensbrück, a następnie przeniesiona do Buchenwaldu.
Po wojnie była więźniarka dowiedziała się, że mimo wieloletniego pobytu w obozie nie przysługuje jej prawo do odszkodowania. Władze NRD odrzuciły wniosek Frau W. w oparciu o… powód aresztowania. Rozpoczęła się wieloletnia batalia, której końca – zresztą niepomyślnego dla niej – kobieta już nie doczekała. Zmarła w 1990 roku.
To, do czego nie odważyła się przyznać w trakcie kolejnych przesłuchań, to fakt, że w trakcie pobytu w Buchenwaldzie była „zatrudniona” w obozowym domu publicznym. Jak wszystkie inne pracownice tych przybytków, zorganizowanych przez lagrową administrację w celu motywowania więźniów do pracy, obawiała się dyskryminacji. Dopiero niedługo przed śmiercią, jako jedna z nielicznych, odważyła się mówić. Tylko dlaczego ofiary takie, jak ona tak długo milczały o tym, co je spotkało?
„Grymaśne pensjonariuszki”
W obozowych „Puffach” (od niemieckiego słowa Puff, czyli burdel), istniejących w latach 1942-1945, pracowała grupa około 200-210 więźniarek. Z tego 190 służyło w domach publicznych dla osadzonych, a 20 – w ich odpowiednikach dla ukraińskich esesmanów. Wiemy mniej więcej, kim były. Większość – ponad 60% – stanowiły Niemki. Sporo było również Polek. Rzadziej zdarzały się Rosjanki, Ukrainki i Białorusinki.
Prawie wszystkie, bo aż 97%, trafiły do obozu tak, jak Frau W. – za zachowania „aspołeczne”. Kobiety te po wojnie zapadły się jednak pod ziemię. Jak piszą dziennikarki Mareike Fallet i Simone Kaiser:
Prawie wszystkie kobiety zmuszane do prostytucji przeżyły terror nazistowskiego reżimu. [Ale] w dużej mierze nie wiadomo, co się z nimi później stało i czy były kiedykolwiek w stanie dojść do siebie po swoich traumatycznych przejściach. Większość milczała na temat swojego losu do końca życia.
Wywołana faktem tego milczenia konsternacja mija, gdy zapoznamy się z nielicznymi powojennymi relacjami na temat obozowych domów publicznych. Większość z nich jednak, jak podkreśla polska historyczka seksualności Agnieszka Weseli, pochodzi od mężczyzn. Są to opowieści „więźniów politycznych, esesmanów, więźniów funkcyjnych, którzy byli podrzędną wobec SS instytucją władzy w obozie”. Często nie przebierali oni w słowach:
W oświadczeniach padają określenia: element, któremu to zupełnie odpowiadało, typowe prostytutki, grymaśne pensjonariuszki, bogdanki, prostytutki, dla których pobyt w bloku 24 nie był czymś strasznym, panienki, dziewczynki (…).
Od kilkudziesięciu lat mówi się o nich – bez nich. Różnie, w zależności od tego, czy mówi były esesman, młody więzień funkcyjny-kryminalista, polityczny, młoda kobieta. Ironicznie, z dystansem, z pogardą, z potępieniem, lekceważąco.
Sprawcy, nie ofiary?
Pogardliwą ocenę pracownic obozowych domów publicznych wzmocnił sposób, w jaki władze traktowały je po wojnie. W większości krajów nie mogły one domagać się żadnego odszkodowania jako więźniarki skazane w czasach III Rzeszy za „aspołeczność”.
Zachodnie Niemcy dopiero w latach 80. XX wieku wprowadziły indywidualne, pozaustawowe dotacje, z których niektóre z zatrudnionych w „Puffach” rzeczywiście skorzystały.
Pojawiały się też głosy, że kobietom służącym w obozowych burdelach rekompensata nie powinna przysługiwać, bo charakter ich pracy był rzekomo dobrowolny. Ten mit prostytutek-ochotniczek stworzyli w dużej mierze sami Niemcy, rozpuszczający plotki, że zgłosiły się one do domu publicznego z własnej, nieprzymuszonej woli.
Podkreślano przy tym, że przecież za służbę otrzymywały dodatkowe przywileje. Konsekwencje bezmyślnego powtarzania takiego poglądu okazały się katastrofalne – zwłaszcza w naszym kraju. Zwraca na to uwagę Agnieszka Weseli:
W Polsce tego typu zagadnienia nadal pozostają białą plamą historii. Rekrutacja do puffów nadal jest uznawana za kwestię dobrowolną, a kobiety, które zostały wykorzystane przez władze obozowe, są traktowane jak sprawcy, a nie ofiary.
Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero na początku lat 90., głównie za sprawą badaczki Christy Paul, której udało się przeprowadzić pierwsze wywiady z byłymi pracownicami obozowych burdeli. Pozwoliło to przypomnieć ogrom przemocy, jakiej poddawano je na równi z innymi więźniami.
Niektóre rzeczywiście „decydowały się” na dom publiczny, licząc na lepsze traktowanie. Inne ulegały szantażowi. Ale czy którąkolwiek z tych decyzji rzeczywiście można nazwać dobrowolną? Badacz przemocy seksualnej Robert Sommer zdecydowanie nie zgadza się z takim postawieniem sprawy:
Pamiętając o katastroficznych warunkach, panujących w kobiecych obozach, łatwo sobie wyobrazić, jak atrakcyjna wydawała się głodującym, brudnym i chorym kobietom obietnica dostatecznych racji żywnościowych i higieny, a zwłaszcza fałszywa obietnica wolności.
Wielu więźniów zrobiłoby wszystko, żeby tylko uciec od piekła obozów i od nieuniknionej śmierci. Pewien były więzień Auschwitz powiedział: „Zrozum, gdybyś był w Birkenau, założę się, że gdyby ci powiedzieli, żebyś obciął palce w zamian za wolność, zrobiłbyś to”.
Wstyd
Największym wrogiem mieszkanek Puffów okazała się jednak… pruderia. To ona sprawiła, że o seksie w obozach przez wiele lat mówiło się jak najmniej. Nic dziwnego, że – jak ujął to Dominik W. Rettinger, autor książki „Kommando Puff” – ”wstyd i lęk przed prześladowaniami sprawiły, że [pracownice burdeli – przyp. A.W.] wolały milczeć i zniknąć”. W końcu, jak zauważa cytowana już Agnieszka Weseli, „Kiedy mówi się o miejscu, w którym zginęły miliony ludzi, wydaje się, że nie można nawet wspomnieć o rzeczach mających związek z seksualnością”.
O historiach, jak te dotyczące losów kobiet służących w „Puffach”, najczęściej wstydzimy się opowiadać. I nie potrafimy tego robić. Badaczka Nicole Bogue jeszcze niedawno gorzko wypominała, że w muzeum Auschwitz-Birkenau wciąż brak wzmianki o tym, co działo się w baraku numer 24, gdzie mieścił się jeden z domów publicznych. Jej zdaniem ten temat nie pasuje do ogólnej narracji, którą muzeum przekazuje zwiedzającym.
Na szczęście ostatnia dekada przyniosła wiele zmian. Wystawy poświęcone seksualnym niewolnicom nazistowskiego systemu odbywają się w Ravensbrück i innych miejscach, gdzie znajdowały się niegdyś obozy. Powstają filmy, takie jak „Przeklęte wieczory: Prostytucja w obozach koncentracyjnych” z 2012 roku, pokazujące relacje więźniarek zmuszanych do pracy w domach publicznych. Trwają również nad tym zagadnieniem rzetelne badania. Szkoda, że tak późno – nie wszystkie pokrzywdzone zdążyły tego doczekać. Między innymi Frau W.
Inspiracja:
Inspiracją do napisania tego artykułu była powieść Dominika W. Rettingera „Kommando Puff”, wydana nakładem wydawnictwa Świat Książki.
Bibliografia:
- Nicole Bogue, The concentration camp brothels in memory, “Holocaust Studies” 2016.
- Mareike Fallet, Simone Kaiser, The Main Thing Was to Survive at All, “Spiegel” online 25.06.2009.
- Nazi sex slave story finally told at camp, TheLocal.de 28.02.2009.
- Joanna Ostrowska, Gniewałam się na Pana Boga, „Polityka” 22.07.2017.
- Praca i seks w Auschwitz, wywiad Jarosława Zalesińskiego z Agnieszką Weseli, „Dziennik Bałtycki” 7.02.2010.
- Robert Sommer, Sexual Exploitation of Women in Nazi Concentration Camp Brothels, [w:] Sexual Violence Against Jewish Women during the Holocaust, red. Sonja M. Hedgepeth, Rochelle G. Seidel, University Press of New England 2010.
- Robert Sommer, Forced Sex Labour in Nazi Concentration Camps, [w:] Brutality and Desire. War and Sexuality in Europe’s Twentieth Century, Palgrave Macmillan 2009.
- Agnieszka Weseli, Puff w Auschwitz, „Polityka” 4.11.2009.
KOMENTARZE (11)
…………………. a dzisiaj opiekują się swoimi oprawcami , one albo ich córki ” dobrze płatna praca , wyjedź do Niemiec i opiekuj się starym człowieki
em..”
Czyli wszyscy Niemcy to potomkowie Nazistów?
A pomyślałeś chwilę dlaczego?
Znam dokładnie los takiej więźniarki i jej żal wręcz do świata w ogóle za to co ją spotkało. Była tak nieufna, że nie życzyła sobie najpierw by do niej mówić „dzień dobry” przy spotkaniu na ulicy. Kiedyś wykonałem jej prostą naprawę sprzętu domowego – ucieszyła się i zaczęła mnie opowiadać jakoby śmieszne historie z życia w obozie. Może tak chciała ale dreszcz przeszywał człowieka po każdym zdaniu. W wyniku swoich przeżyć, miała ataki wściekłości wobec tzw. normalności życia codziennego, potrafiła wtedy wyrzucać przez okno np. wszystkie naczynia kuchenne przez okno. Wezwano służby i ślad po niej zaginął, niekiedy los potrafi być okrutny dla ludzi do końca???
Drogi Anonimie, bardzo dziękujemy za podzielenie się z nami tą smutną historią. Udowadnia ona jednak, że los tych kobiet nawet po wojnie nie był do pozazdroszczenia. Pozdrawiamy.
Besucht doch die Reeperbahn in Hamburg. Da gibt es was zum Bumsen!
Dlaczego autorka artykułu nazywa więżniarki „pracownicami” obozowych domów publicznych? Czyżby otrzymywały wynagrodzenie, miały opłacane składki na ubezpieczenie, płaciły podatki ?
Drogi Anonimie, ponieważ nie robiły one tego dobrowolnie, ale wykonywały pracę, do której były zmuszone. Nie za każdą pracę otrzymuje się wynagrodzenie. Podobnie jak inni więźniowie obozów koncentracyjnych pracowali na rzecz Niemców. Pozdrawiam.
Okrutne i straszne czasy. Oby nigdy nie wrocily.
Drogi/a Kuki, dołączamy się do życzenia. Pozdrawiamy.
Nie wrócą, bo odsunęliśmy PiS od władzy ale w siłę rośnie faszystowska Konfederacja z posłem Braunem na czele i życzliwie nie reagującym na jego „wyczyny” szefem partii i marszałkiem Bosakiem.