„Ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” od początku miało dla nazistów wyraźny wymiar ekonomiczny. Przed Zagładą planowano do cna wykorzystać tkwiący w eksterminowanym narodzie potencjał. Ale darmowa, niewolnicza praca była tylko jednym ze sposobów bezwzględnego bogacenia się na Holokauście.
Proces likwidacji narodu żydowskiego, którego koncepcja została w dużej mierze ustalona podczas konferencji w Wannsee na początku 1942 roku, okazał się dla Niemców zaskakująco opłacalny. Będąca konsekwencją spotkania akcja „Reinhardt” doprowadziła do wymordowania prawie dwóch milionów Żydów, zamieszkujących polskie ziemie. Jednocześnie SS przejmowała ich majątki, których wartość mogła wynieść nawet pół miliarda ówczesnych złotych, co daje w przeliczeniu od pięciu do nawet ośmiu miliardów obecnych złotych.
Apetyt nazistów rósł jednak w miarę jedzenia. Wkrótce tego typu „zwykłe” zyski przestały im wystarczać. Opracowywano więc coraz to nowe źródła dochodu. Jak daleko hitlerowcy byli skłonni się posunąć w poszukiwaniu dodatkowych korzyści?
Poszukiwacze złota
Przede wszystkim w miarę postępu „ostatecznego rozwiązania” zagarnianie dóbr żydowskich przybierało coraz bardziej bestialskie formy. W centrum zainteresowania znalazły się złote zęby. Jak opowiada jeden z więźniów obozu Auschwitz, Michael Schonberger, „robili to obcążkami. Wiązali człowieka jak zwierzę i wyrywali zęby. Złoto przetapiano na sztaby i wysyłano do skarbców SS. Stamtąd do Szwajcarii”.
Podobne wspomnienie z obozu zachował Ignacy Wieniarz, który pracował przy segregowaniu zagrabionych przez nazistów kosztowności. Wylicza on przedmioty, które do niego trafiały:
Zęby złote dostawaliśmy często z kością, pierścionki i obrączki – bardzo często we krwi, nieraz ze skórą. Srebro – były to przeważnie lichtarze, pochodzące raczej z bożnic i synagog. Przychodziły też różnego rodzaju łańcuszki […].
Przychodziły binokle, oprawy do okularów a nawet złote lornetki. Dużo było platyny i brylantów […]. Pracowałem z giserem przy sortowaniu tych wszystkich rzeczy. Ponieważ przywożono je byle jak, bardzo wiele drogocennych ładnych artystycznie wykonanych rzeczy niszczyło się. Nasza robota polegała na tym żeśmy dostarczali do przetopienia więcej rzeczy […].
Nic nie może się zmarnować
Przerażająco sprawnie zorganizowana machina Zagłady skłaniała jednak co bardziej zaradnych do poszukiwania kolejnych źródeł zarobku. O tym, jak przedmiotowo traktowano trafiających w jej tryby ludzi, świadczą makabryczne ekscesy, których dopuszczali się hitlerowscy nadzorcy obozów. Ilse Koch, „komandorowa z Buchenwaldu”, nosiła na przykład torebki ze skóry więźniów z tatuażami.
Podobne „trofeum” zafundował sobie Heinrich Himmler, który urządził swój górski dom… meblami z ludzkich kości. Do dzisiaj pisze się też o wykorzystywaniu ludzkiej skóry na abażury, obicia mebli czy okładki książek. Te przerażające „pamiątki” miały raczej charakter jednostkowy, ale nie trzeba było długo czekać, by pojawiły się także projekty na większą skalę.
W hitlerowskim przemyśle wykorzystywano z pewnością ludzkie włosy. Świadczy o tym tajny rozkaz, skierowany do komendantów obozów koncentracyjnych 6 sierpnia 1942 roku. Oswald Pohl, główny administrator, informował w nim, że włosy ludzkie przerabiane są na filc. Podawał też, że z włosów kobiecych wytwarza się przędzę włosianą na skarpety dla załóg okrętów podwodnych.
Sprawa nabrała tempa na początku 1943 roku. 4 i 11 stycznia władzom obozów nakazano dostarczanie ludzkich włosów także niemieckim firmom. W efekcie, jak pisze badający tę sprawę dziennikarz brytyjskiego „Independent”, Tony Paterson:
Tekstylia produkowane przez niemieckiego giganta, firmę Schaeffler, zawierały włosy co najmniej 40 tys. więźniów przetrzymywanych i zabijanych w nazistowskim obozie Schaeffler.
Nie tylko Schaeffler korzystał z potwornych dostaw. Przerabianiem włosów ofiar obozów zajmowały się między innymi także firma Held w Mieroszowie w Sudetach i przetwórnia w Bremie.
Ogród jak z bajki
Każdy nazistowski funkcjonariusz oddelegowany do zarządzania w okupowanych krajach zyskiwał praktycznie nieograniczoną władzę nad ludzkim życiem. Zwłaszcza nadzorcy obozów koncentracyjnych szybko uczyli się z tego korzystać. Urządzali sobie prywatne folwarki, żerując na niewolniczej pracy więźniów.
Rudolf Höss, komendant w obozie Auschwitz-Birkenau, okazał się jednak jeszcze bardziej „pomysłowy”. Postanowił wykorzystać nawet prochy zamordowanych. Dowodzą tego słowa Kazimiery Korzeniewskiej, więźniarki pracującej w ogrodzie Hössów:
W ogrodzie komendanta obozu Rudolfa Hössa sadziłyśmy truskawki na popiele ze spalonych zwłok więźniów. Prochy zmagazynowano w stodole, skąd przenosiłyśmy je do ogrodu.
Wiele wskazuje na to, że uprawiany przez małżeństwo Hössów proceder nie był w nazistowskich kręgach niczym wyjątkowym. Na podobny pomysł wykorzystania prochów ofiar do nawożenia roślin wpadła także załoga Majdanka. Ale w tym przypadku nie poprzestano na przydomowym ogródku, tylko rozkręcono dochodowy biznes.
Jak podaje Anna Żmijewska-Wiśniewska, jedna z badaczek zbrodni nazistowskich, w lubelskim obozie zaczęto „produkować” nawóz. Uzyskiwano go z mielonych ludzkich kości. Powstałą w ten sposób mączkę sprzedawano w workach po 50 kilogramów.
Rodzina zawsze zapłaci
Przedsiębiorczy oprawcy szybko zorientowali się zresztą, że nie tylko rolnicy chętnie zapłacą za odpowiednio „zaprezentowane” prochy ofiar. W Majdanku oferowano je także… rodzinom więźniów.
Zrozpaczeni bliscy byli przy tym konsekwentnie oszukiwani. Po wniesieniu opłaty w wysokości dziesięciu marek otrzymywali bowiem, jak pisze Żmijewska-Wiśniewska, „nie autentyczne prochy, lecz szuflę popiołów pierwszego lepszego spalonego trupa”.
Zdarzało się zresztą (o czym pisaliśmy już kiedyś TUTAJ) że sprzedawano prochy nawet tym rodzinom, których bliscy wcale nie zginęli. Był to kolejny sposób na wyłudzenie od nich pieniędzy. Zawiadamiano niczego nie podejrzewających krewnych o śmierci przebywającego w obozie brata, syna czy męża, i oferowano przesłanie jego prochów – oczywiście za drobną opłatą. Informacja była na tyle wiarygodna, że wiele osób dało się nabrać.
Jedną z takich historii opisała Millie Werber, polska Żydówka. Oszustwo dotyczyło jej przyszłego męża, Jacka. Odnalazł się on cały i zdrowy… po tym, jak jego ojciec słono zapłacił za sprowadzenie i pochówek jego prochów. Zdaniem Millie, podobne praktyki były wśród nazistów powszechne. „W całej Polsce Żydom mówiono, że ich synowie, ojcowie i mężowie nie żyją i że można odzyskać ich prochy za opłatą” – pisze.
„Żydowskie” mydło?
W miarę postępu wojny naziści zaczęli snuć plany jeszcze bardziej dalekosiężne. Przystąpili do opracowywania sposobu masowej produkcji mydła z ludzkiego tłuszczu. Plotki na temat mydła oznaczonego „RJP”, co odczytywano między innymi jako „Rein Juden Fett” (czysty żydowski tłuszcz) były już wówczas powszechne.
Wbrew powtarzanym ze zgrozą historiom w trakcie procesów norymberskich stwierdzono, że w 1945 roku mydła takiego jeszcze nie produkowano na masową skalę. Niesławne „RJP”, a dokładniej „RIP” rozszyfrowano jako „Reichsstelle für industrielle Fettversorgung” (dosłownie: centrum ds. przemysłowych dostaw tłuszczu).
Cała historia nie była jednak zupełnie pozbawiona podstaw. Wiele informacji dostarczyły zeznania Zygmunta Mazura, asystenta w nazistowskim laboratorium, znajdującym się w Gdańskim Instytucie Anatomii. Przyznał on, że trwały tam pod nadzorem profesora Rudolfa Spannera eksperymenty związane z pozyskiwaniem mydła z ludzkiego tłuszczu na skalę przemysłową:
W lutym 1944 roku profesor Spanner dał mi receptę na pozyskiwanie mydła z ludzkiego tłuszczu. […] Mydło miało nieprzyjemny zapach […].
Wygotowywałem mydło z ciał kobiet i mężczyzn. Sam proces gotowania trwał kilka dni, od trzech do siedmiu. Podczas dwóch procesów produkcyjnych, w których bezpośrednio uczestniczyłem, wyprodukowano ponad 25 kilogramów mydła. Ilość ludzkiego tłuszczu potrzebna do tych dwóch procesów to 70 do 80 kilogramów pozyskanych z około 40 ciał. Gotowe mydło trafiło do profesora Spannera, który zachował je dla siebie.
Rewelacje te potwierdziło ostatecznie w 2006 roku śledztwo prowadzone przez Instytut Pamięci Narodowej. Stwierdzono, że mydło z ludzkich zwłok rzeczywiście było w Gdańsku produkowane. Jeśli wierzyć zeznaniom Mazura, program produkcji miał przed sobą ogromne perspektywy. Makabrycznymi badaniami żywo zainteresowany był bowiem rząd III Rzeszy.
Co więcej, z relacji asystenta profesora Spannera wynika, że w jednostce trwały także inne prace związane z wykorzystywaniem zwłok. Podobno rozpoczął się proces zbierania ludzkiej skóry. Do czego była przeznaczona? Mazur nie był w stanie tego określić. Pewnie nigdy się nie dowiemy, bo kres temu i innym projektom położył wkrótce upadek hitlerowskich Niemiec. I może lepiej nie wiedzieć.
Inspiracja:
Inspiracją do napisania tego artykułu była powieść Macieja Siembiedy pod tytułem Miejsce i imię, Wielka Litera 2018.
Bibliografia:
- Alter Wiener, From A Name to A Number: A Holocaust Survivor’s Autobiography, Authorhouse 2007.
- SS und Polizeiführer im Distrikt Lublin – Einsatz Reinhardt, materiały Archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku.
- M. Tregenza, Christian Wirth. Inspekteur der SS – Sonderkommando Aktion Reinhardt, „Zeszyty Majdanka” t. 15 (1993).
- Niklas Frank, Moja niemiecka matka, Bellona 2006.
- Tony Paterson, German car firm 'used hair from Auschwitz’, „Independent” 9.03.2009.
- Anna Żmijewska –Wiśniewska, Zeznania szefa krematorium Ericha Muhsfeld na temat byłego obozu koncentracyjnego w Lublinie, „Zeszyty Majdanka” t. 20 (1999).
- Millie Werber, Eve Keller, Two Rings. A Story of Love and War, Public Affairs 2012.
- Sylwia Wysińska, Wizerunek Rudolfa Hössa jako osoby prywatnej : na podstawie akt procesowych i relacji więźniów KL Auschwitz-Birkenau, „Wieki Stare i Nowe” t. 5 (2013).
KOMENTARZE (13)
Podobno kołnierzyki w niemieckich mundurach były z domieszką ludzkich włosów dzięki czemu trzymały się sztywno bez krochmalenia i prasowania.
Ot i do czego doprowadza odhumanizowanie drugiego człowieka – staje się tylko materiałem do przetworzenia.
Swoją drogą skrót R.I.P. w kontekście instytucji zajmującej się produkcją mydła z ludzkiej tkanki brzmi co najmniej szyderczo. (Większośc nazistowskich notabli było ludźmi wykształconymi, więc raczej znali języki i wiedzieli, co ten skrót znaczy w języku angielskim.)
RIP to skrót w jezyku lacinskim….
rest in peace, requiescat in pace
Znowu mamy narodowość „nazistowską”.
Szanowny Jarku, nie narodowość, ale ludzi wyznających konkretną ideologię.
Bo to nie biedni Niemcy, tylko Naziści z kosmosu:-)
Dziwię się jednemu , że cały świat aliantów wszystko wiedział że po wojnie wiele rzeczy ujrzało światło dzienne . A naród niemiecki ci mordercy i złodzieje na oczach świata żyje sobie w dostatku i Polaka ma za złodzieja i niedokładnego nieroba .
Co na tej tablicy że zdjęcia robią faszyści?
Ciekawe dlaczego w tekście ani razu nie pada słowo Niemiec niemiecki. Znów ci tajemniczy nazisci
I oni chcą nas uczyć praworządności ?Coś z w tych Niemcach -Nazistach tkwi co im uparcie każe myśleć ,że są rasą lepszą od innych .
nie rozumiem co w tym takiego ohydnego/ bestialskiego, że pozostałości po ludziach na coś się jeszcze przydały?
Po zwierzętach ten proceder utrzymywany jest do tej pory a rzadko kogo to… brzydzi?
A teraz nas praworządności i moralności chcą uczyć