W czasie pierwszej wojny była w POW i studiowała medycynę. Gdy w 1939 roku Niemcy znów wtargnęli do Polski, w Brześciu nad Bugiem sama zorganizowała szpital dla uchodźców i była w nim jedynym lekarzem. Gdy została aresztowana i wywieziona do Majdanka od razu zakasała rękawy i na przekór Niemcom zaczęła ratować ludzi.
Zanim Stefania Perzanowska wylądowała w przedsionku piekła, jakim był KL Lublin, zaangażowała się w działalność podziemia. Dzięki swoim doskonałym umiejętnościom organizacyjnym oraz żelaznym nerwom była cennym nabytkiem dla Związku Walki Zbrojnej. Jak wspomina Tomasz Kubicki w książce „Kobiece drogi”, nie tylko była kurierką przenoszącą broń i meldunki, ale też we własnym mieszkaniu miała tajną skrzynkę kontaktową do porozumiewania się z Komendą Główną AK.
Jej głębokie wejście w konspirację i aktywna działalność zakończyły się, gdy w nocy 11 listopada 1942 roku została aresztowana. Mimo wielu brutalnych przesłuchań nie udało się jej złamać. W styczniu 1943 roku wyruszyła w pierwszym kobiecym transporcie więźniarek do Majdanka.
Witamy w piekle
Pierwsze zetknięcie z obozem koncentracyjnym było prawdziwym szokiem. Wraz z innymi więźniarkami Perzanowska została umieszczona w skutym lodem baraku z powybijanymi oknami, z piecem, w którym nie było jednak czym zapalić. Już pierwsza noc była walką o życie, gdyż kobietom groziło zamarznięcie. Mimo strasznych realiów lekarka zaczęła pomagać ludziom. Stawiała się nawet obozowemu doktorowi Bodmannowi, w pełni świadoma, że wszelki opór grozi śmiercią.
Dzięki hartowi ducha i niezwykłej determinacji wkrótce udało jej się zorganizować szpital, który szybko stał się ogromnym przedsięwzięciem, a ona sama była w nim… jedynym lekarzem. Pod jej opieką znalazły się setki więźniarek; do pomocy miała zaledwie garstkę wykwalifikowanych pielęgniarek i całą zbieraninę przyuczanych naprędce ochotniczek. Pracowała po kilkanaście godzin dziennie, przez siedem dni w tygodniu. Zajmowała się w praktyce każdą gałęzią medycyny, skupiając się przede wszystkim na tym, by zapanować nad możliwymi epidemiami tyfusu i innych chorób zakaźnych, zdolnych zdziesiątkować jej podopieczne.
Właśnie groźba epidemii była dla Niemców jednym z ważniejszych argumentów za zorganizowaniem opieki medycznej. Groźni i brutalni esesmani niczego chyba nie bali się tak bardzo, jak widma tyfusu.
Ciężarne w pasiakach
W pewnym momencie wśród więźniarek rozeszła się fałszywa plotka, że ciężarne będą zwalniane z obozu. Zdesperowane kobiety spotykały się więc w tajemnicy z więźniami z męskiej części obozu i masowo zaczęły zachodzić w ciążę. Nastała istna fala. Perzanowska ostatni raz zajmowała się przyjmowaniem dzieci na świat wiele lat wcześniej, zdążyła wyjść z wprawy. Mogła przynajmniej liczyć na pomoc dziewczyny, która tuż przed tym jak znalazła się w obozie odbyła studencki staż położniczy.
Niestety noworodki nie przynosiły wolności. Zamiast tego była rozpacz i strach, bo w obozie nie było miejsca dla matek z dziećmi. Lekarka zanotowała w swych wspomnieniach scenę, która wryła jej się głęboko w pamięć. Scenę, w której niemiecki sanitariusz odebrał matce właśnie narodzone dziecko i zawiózł je prosto do krematorium. Ten odrażający epizod przytacza Tomasz Kubicki w „Kobiecych drogach”:
Kobieta przechodziła straszne męki, rodząc w wielkich bólach, a jej krzyki przenikały przez drewniane deski baraku na zewnątrz. Konieczny zjawił się i czule głaszcząc pacjentkę po głowie, dodawał jej otuchy. „Nie krzycz, nie bój się, urodzisz niedługo ładne dziecko” – szeptał. Minęło pół godziny i faktycznie noworodek zapłakał z całych sił. – „Patrz, jakiego masz ślicznego chłopaka” – odezwał się sanitariusz. Po chwili, na oczach matki, zawinął dziecko w gazetę, a jego nasilający się płacz wypełnił wnętrze baraku.
Scena tak dalece nieludzka, że wymyka się jakiemukolwiek opisowi. Konieczny nie zwlekając, wyszedł na zewnątrz i odjechał na rowerze w stronę krematorium. „Do dzisiaj dźwięczy mi w uszach ten zduszony w teczce płacz dziecka” – napisała kilkadziesiąt lat po wojnie Stefania.
Konieczny pochodził ze Śląska i doskonale władał językiem polskim. Na co dzień sprawiał raczej dobre wrażenie. Ba! Zdarzało mu się nawet wspierać obozowy szpital dla kobiet. Był wytrenowanym w pomaganiu ludziom sanitariuszem. Czasem jednak wychodziła z niego bestia i zwyrodnialec.
Przebywające na Majdanku Polki wiedziały doskonale, co w nim siedzi. Danuta Brzosko-Mędryk, która przez pewien czas pracowała jako pielęgniarka w obozie, zanotowała po latach, że raz przerażona uciekła przed nim i schowała się pod płaszczem innego esesmana. Konieczny w pijackim widzie wrzeszczał i zaczął strzelać, próbując ją zabić. Drugi esesman, który przeglądał akurat papiery baraku szpitalnego podbił jego rękę by nie trafił, zwyzywał go od idiotów i wyprowadził.
Sadystyczny krematorzysta
W szpitalu zjawiał się też Erich Musfeld, zbrodniarz i sadysta współodpowiedzialny za akcję „Dożynek”, w której jednego dnia wymordowano ponad 18 tysięcy Żydów, będący kierownikiem krematorium. Przychodził pijany jak świnia, wyciągał pistolet i dla zabawy zaczynał strzelać w różnych kierunkach, celując w nogi od stołu, czy w niewidzialne punkty na ścianach. W każdej chwili zamroczony alkoholem mógł trafić którąś z pacjentek.
Któregoś razu upatrzył sobie Perzanowską i zaatakował ją. Kompletnie pijany zaczął wlec lekarkę do krematorium. Tego dnia nieomal zginęła. Uratowało ją tylko to, że maszyneria była wygaszona z powodu awarii usuwanej przez kilka dni. Jej prześladowca na trzeźwo niczego nie pamiętał. Przez tego samego człowieka Perzanowską prawie powieszono.
W szpitalu zjawili się dwaj esesmani, którzy rozpoczęli skrupulatną kontrolę obejmującą liczenie praktycznie wszystkiego. Mieli wykaz i według niego sprawdzali ilość misek, sienników, koców i innych rzeczy, jakie powinny znajdować się na stanie. Wszystko się zgadzało aż do momentu gdy zaczęli się domagać wskazania miejsca przechowywania ogromnego przydziału prześcieradeł.
Miało ich być kilkaset sztuk, a tymczasem do szpitala nie trafiło ani jedno. Oczywiście całą odpowiedzialność zrzucono natychmiast na lekarkę. Kobieta w myślach niemal szła już w kierunku szubienicy, gdy ją olśniło i poprosiła o pokazanie jej kwitu świadczącego o wydaniu zaginionych prześcieradeł. Okazało się, że widnieje na nim data z grudnia 1942 roku, czyli zanim Perzanowska w ogóle trafiła do Majdanka, a szpital powstał. Bardzo szybko okazało się, że pijak wystawił więcej takich tajemniczych kwitów.
Bili wszyscy
Tym razem udało się uniknąć przemocy, jednak obrywanie wszędzie i za wszystko było na porządku dziennym. Z czasem stało się dla więźniarek rzeczą tak oczywistą, jak apel, czy to, że po nocy wstaje dzień. Jak zanotowała to sama Stefania Perzanowska w tomie wspomnień zatytułowanym „Gdy myśli do Majdanka wracają”:
Bicie było rzeczą tak powszechną i codzienną jak obiadowa brukiew i jak nasze obozowe pasiaki. Bili wszyscy. Począwszy od komendanta Thumanna, który potrafił nawet o drugiej w nocy przyjść do szpitala i bić nas po twarzach, bo był pijany i musiał się gdzieś wyładować, poprzez wszystkie szarże obozowe. Ale rekord osiągnęła chyba komendantka Elza Ehrich. Biła z pasją i zimnym okrucieństwem w oczach. Żadna esesmanka nie robiła tego tak mocno i tak dotkliwie jak ona.
Mimo wszystko nie traciła jednak ducha i cały czas starała się pomagać chorym. Często mogła to zrobić wspierając zaledwie dobrym słowem, lub życzliwym gestem. Wielu dolegliwościom nie była w stanie zaradzić, choć rwała się do działania. Walczyć chciała także wtedy, gdy nagle jej zakomunikowano, że niniejszym w obozie… nie ma już tyfusu plamistego. Początkowo nie wiedziała co ma odpowiedzieć, bo miała baraki pełne chorych wyraźnie zdradzających objawy tej choroby.
Gdy w baraku zjawili się esesmani, a ona stwierdziła, że kobieta, którą bada cierpi właśnie na tyfus, Niemcy zabrali więźniarkę i za chwilę zabili ją zastrzykiem trucizny. Gdy ponownie przyszli do szpitala z tym samym pytaniem, Perzanowska z kamienną twarzą stwierdziła, że nie ma w nim żadnych chorych na tyfus. Całą noc personelowi medycznemu zajęło później podrabianie kart chorych.
Więźniarki chore na tyfus plamisty miały w nie wpisane najróżniejsze rozpoznania, tylko nie to właściwe. Esesmani gotowi byli usunąć problem po swojemu, zabijając wszystkie zarażone. Wszystko dlatego, że z Berlina nadeszła informacja, że ich urlopy zostaną wstrzymane aż do opanowania epidemii tej choroby. Życie kobiet tego dnia leżało w rękach Perzanowskiej. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Źródła:
- Brzosko-Mędryk D., Niebo bez ptaków, Warszawa 1975.
- Ciesielska M., Stefania Perzanowska (1896-1974), lekarka i więźniarka obozu w Majdanku, Acta Medicorum Polonorum 2012/2.
- Kubicki T., Kobiece drogi, Warszawa 2018.
- Perzanowska S., Gdy myśli do Majdanka wracają, Lublin 1970.
KOMENTARZE (6)
Przykre, że tacy ludzie nie doczekują się należnego upamiętnienia ani za życia, ani po śmierci.
Droga Evii, niestety. Dlatego musimy przypominać takie postaci – pisać o nich jak najwięcej. Pozdrawiamy serdecznie.
To nie do końca prawda, że dr Perzanowska jest zapomnianą postacią.
Zgadzam się, że nawet jeżeli mówimy o upamiętnieniu, to stanowczo za mało. Jestem rodowitym Lublinianinem, mieszkam tu już ponad 40 lat, historią interesuję się od zawsze i muszę przyznać, że o pani Perzanowskiej i jej działalności słyszę po raz pierwszy, pomimo tego, że kilkakrotnie zwiedziłem obóz na Majdanku.
A mamy już nawet ulicę Emili i Karola Wojtyłów…
Za mało, za mało to fakt.
Wojna ujawnia kto kim jest niektórzy mają serce chęć pomocy oby nigdy nie zostali wymazani z pamięci to są ludzie godni szacunku