Aresztowania, katorga, wywózki na wschód. Do dzisiaj nie sposób zliczyć wszystkich pomordowanych w trakcie "wyzwoleńczego" marszu Armii Czerwonej. Zwłaszcza, że wciąż odkrywane są ich kolejne groby.
Sowieckie służby bezpieczeństwa oraz współpracujące z nimi jednostki Armii Czerwonej realizowały na terenie Polski jasno wytyczony przez Stalina cel. Chodziło im o oczyszczenie tych ziem z jakichkolwiek antysowieckich „elementów”. Pierwsze takie działania Sowieci podjęli jeszcze zanim jednostki Armii Czerwonej stanęły na polskiej ziemi.
Realizując wytyczne z Moskwy, sowieckie oddziały partyzanckie od wiosny 1943 roku dokonywały bezlitosnych, krwawych pacyfikacji polskich miejscowości na wschodnich Kresach. Do jednej z najgłośniejszych zbrodniczych akcji doszło 8 maja 1943 roku w Nalibokach. Bandyci spod znaku sierpa i młota z zimną krwią zamordowali wówczas 128 lub 129 Polaków. Najmłodsza ofiara miała 10 lat.
Naoczny świadek Wacław Nowicki tak wspominał tamto tragiczne wydarzenie:
To, co zobaczyliśmy, gdy odeszli partyzanci, przechodziło ludzkie pojęcie. Wypalone budynki. Stosy trupów. Głównie rany postrzałowe, porozbijane głowy, wytrzeszczone w przerażeniu, martwe oczy. Wśród zabitych dojrzałem szkolnego kolegę. Dla młodego chłopaka, jakim wówczas byłem, to był prawdziwy szok. Nie zapomnę tego widoku do końca życia.
Podobnego wyczynu bohaterscy „pogromcy faszystów” dokonali nocą z 28 na 29 maja 1944 roku w we wsi Koniuchy. Dosłownie starli ją z powierzchni ziemi. Zabili także co najmniej 34 mieszkańców, choć niektóre szacunki wskazują nawet na 130 ofiar.
Mordu dokonywali często w bestialski sposób. Palili żywcem nawet kilkuletnie dzieci. Co ciekawe, ich dowódca, litewski komunista Genrikas Zimanas, po wojnie został odznaczony przez władze rzekomo „suwerennego” PRL Orderem Virtuti Militari.
Na celowniku Armia Krajowa
Sowieci przede wszystkim dążyli jednak do zlikwidowania partyzanckich oddziałów Armii Krajowej na Kresach. Na pierwszy ogień poszła jednostka dowodzona przez porucznika Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”, operująca w rejonie jeziora Narocz na Wileńszczyźnie.
„Kmicic” 26 sierpnia 1943 roku został podstępnie zwabiony do obozowiska radzieckich partyzantów. Dowodził nimi pułkownik Fiodor Markow, którego Burzyński znał jeszcze sprzed wojny. Na miejscu polski dowódca i towarzyszący mu oficerowie sztabu zostali aresztowani. Ta sama dola spotkała również resztę oddziału. Antoni Burzyński i około 50 jego żołnierzy zostało rozstrzelanych, resztę Sowieci rozpuścili bądź wcielili do swojej jednostki.
Tego rodzaju działania, ponawiane przez sowiecką partyzantkę, spotkały się ze stanowczą odpowiedzią strony polskiej. Sowietom mocno we znaki dali się zwłaszcza porucznicy Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” i Adolf Pilch „Góra”, „Dolina”. Mimo to ocenia się, że na Nowogródczyźnie i Wileńszczyźnie poległo wówczas około 1000 członków polskiego podziemia. Ponadto zginęło około 500 polskich cywili.
Los oddziału „Kmicica”, stał się zapowiedzią tego, co oczekiwało naszą niepodległościową konspirację, gdy tylko żołnierze Armii Czerwonej przekroczą przedwojenną polską granicę. Najbardziej jaskrawym tego przykładem są dzieje żołnierzy wileńskiego Okręgu Armii Krajowej.
Komendanta okręgu, podpułkownika Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”, mamiono możliwością utworzenia u boku Armii Czerwonej regularnych oddziałów Wojska Polskiego. Ostatecznie został zdradziecko aresztowany w sztabie generała Iwana Czerniachowskiego. W łapy NKWD wpadli również niemal wszyscy jego oficerowie. Około 8 tysięcy polskich partyzantów zostało wówczas wyłapanych. Ilu zginęło w licznych potyczkach z wojskami sowieckimi i bezpieką, nie wiadomo.
W „Polsce lubelskiej”
Sowiecki terror wobec Polaków wcale nie zelżał po przekroczeniu przez krasnoarmiejców Linii Curzona. To od niej zaczynała się zafundowana nam przez Stalina „nowa, demokratyczna Polska”.
Jej podwaliny zostały położone przez namaszczonych przez czerwonego cara figurantów występujących pod szyldem Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Podpisali oni w Moskwie 26 lipca 1944 roku skandaliczne porozumienie z władzami radzieckimi. Oddali im całą jurysdykcję na „wyzwalanych” terenach Rzeczypospolitej.
Od tej chwili lokalni dowódcy Armii Czerwonej mogli robić z naszymi obywatelami co tylko im się żywnie podobało. NKWD i Smiersz (kontrwywiad wojskowy) skwapliwie korzystały z tych uprawnień. Więzienia i obozy, również te przejęte od Niemców, błyskawicznie wypełniły się polskimi więźniami.
Dzieje Henryka Konowrockiego „Cygana”, żołnierza AK z Mińska Mazowieckiego, są typowe dla wielu członków naszej konspiracji niepodległościowej. Tak wspomina on kulisy swojego aresztowania przez sowiecką bezpiekę w październiku 1944 roku:
– Kto jest twoim dowódcą?
– Matka i ojciec – odpowiadam – Oni rządzą mną jak chcą.
Oficer wyciągnął pistolet. Z boku dostałem kolbą pistoletu w zęby. Wybito mi ich pięć. Pyta ponownie: „gdzie broń”. Odpowiedziałem, że nie mam. (…) Skuli nas w kajdanki i zawieźli do Cegłowa, do aresztu. Było tu już dużo ludzi z innych miejscowości. (…) Podczas przesłuchań bito nas i straszono rozstrzelaniem, jak nie powiemy prawdy.
Śledztwo trwało kilka dni. Po jego zakończeniu Konowrockiemu i innym więźniom kazano podpisać zeznania. Były one sporządzone po rosyjsku, bez tłumaczenia. Kiedy Polacy odmówili podpisu, oficerowie podpisali się za nich, dopisując jedynie „odmówił podpisu”. Następnie „Cygan” został postawiony przed radzieckim sądem:
Odbyła się parodia sądu. Sędziami byli: oficer, podoficer i żołnierz radziecki. Nazywało się to „wojenny trybunał”. Z mojej grupy oprócz mnie był Zygmunt Padzik i Janek Sankowski. My obaj z Zygmuntem dostaliśmy karę śmierci, Janek Sankowski – 10 lat z § 58 pkt 2 Kod. Karnego Związku Radzieckiego, który brzmiał: „zbrojne powstanie przeciwko ustrojowi radzieckiemu”.
Konowrocki uratował życie. Początkowo wylądował w więzieniu w Orszy, gdzie wskutek fatalnych warunków bytowych codziennie umierało około 15 więźniów. Ostatecznie znalazł się w Workucie, gdzie zmuszano go do niewolniczej pracy w kopalniach. Do Polski powrócił dopiero po śmierci Stalina w 1954 roku.
Z około 50 tysięcy Polaków przebywających w chwili zakończenia drugiej wojny światowej w więzieniach i obozach na terenie Związku Radzieckiego blisko połowa należała do polskiej konspiracji niepodległościowej. Pozostali byli członkami administracji państwowej, pracownikami poczty, kolejarzami, leśnikami, nauczycielami… Trafiał tam każdy choćby potencjalnie wrogo nastawiony do tworzonej pod auspicjami Stalina Rzeczypospolitej. Nie wiadomo, ilu z nich pozostało tam na zawsze. W skrajnie trudnych warunkach liczba zgonów dochodziła nawet do 45% początkowej liczby uwięzionych.
Katownie NKWD
Henryk Konowrocki miał szczęście, że nie trafił do miejsca takiego jak Trzebuska. Zbudowany w szczerym polu obóz nazywany był „podrzeszowskim Katyniem”. Przetrzymywano tam głownie żołnierzy polskiego ruchu oporu, sądzonych przez sowiecki trybunał wojskowy. Ich egzekucji na podstawie wyroków tego trybunału enkawudziści dokonywali w pobliskim lesie w Turzy. Mordowano ich przeważnie strzałem w tył głowy. Czasem, dla oszczędności amunicji, podrzynano im gardła. Liczbę ofiar szacuje się na około 300 osób.
Innym cieszącym się złą sławą miejscem była Kwatera Główna NKWD w Polsce. Mieściła się ona na ulicy Strzeleckiej 8 w Warszawie. To tam urzędował kat polskiego podziemia niepodległościowego, generał Iwan Sierow. Zwożonych tu żołnierzy AK przetrzymywano w piwnicach. Po brutalnych przesłuchaniach odsyłano ich do pobliskiego Rembertowa, gdzie znajdował się obóz przejściowy przed dalszym transportem na wschód. Zygmunt Domański, przebywający na Strzeleckiej na przełomie lutego i marca 1945 roku, tak opisuje gehennę jednego ze współwięźniów:
To był prawdziwy bohater-męczennik. (…) W śledztwie żądano, by wydał innych, a on milczał. Przez kilka dni, może nawet tydzień bito go prawie bez przerwy dzień i noc; na krótkie pauzy powracał do naszej piwnicy. Krew mu szła nie tylko z nosa, ust, uszu, ale po prostu ze wszystkich otworów ciała. Odebrano mu kożuch, w piekielnym więc zimnie leżał w piwnicy między nami dwoma, przykryty tylko naszymi płaszczami; nogi od bicia tak spuchły, że musiał chodzić boso; o wciągnięciu butów mowy być nie mogło.
Dwa razy na dobę wypuszczano nas do ubikacji z dziurą w podłodze. Biedak nie mógł sam iść, prowadziliśmy więc, a właściwie ciągnęliśmy pod ręce. (…) W nocy majaczył nieprzytomnie i tylko szeptał bez przerwy; boli, boli, boli.(…) biedny męczennik w nocy skonał. Trupa nawet nie wyniesiono na świat Boży, a zakopano w głębi piwnicy.
Miejsc, w których w pierwszym okresie po „wyzwoleniu” przetrzymywano i katowano polskich patriotów, naliczono na obszarze dzisiejszej Polski około 550. W tej liczbie mieszczą się zarówno placówki NKWD, Smierszu, jak i „rodzimych” organów bezpieczeństwa. Pracowały one przecież pod bezpośrednią kuratelą swoich sowieckich odpowiedników.
Krwawy bilans „wyzwolenia”
Już po zakończeniu wojny, w lipcu 1945 roku, w Polsce doszło do niespotykanego w historii zdarzenia. Na terytorium formalnie niepodległego kraju służby specjalne i armia ościennego państwa przeprowadziły wielką akcję pacyfikacyjną. Chodzi oczywiście o obławę augustowską. W jej toku jednostki sowieckie, dokonując wielu gwałtów i grabieży, zatrzymały i przesłuchały przeszło 7 tysięcy ludzi. Los co najmniej 592 z nich do dzisiaj jest nieznany.
Ile istnień polskich patriotów pochłonęło sowieckie „wyzwolenie” naszego kraju spod niemieckiej okupacji? Odpowiedź nie jest łatwa, bowiem wiele spraw związanych z tym tematem wciąż pozostaje nie wyjaśnionych. Na dodatek do dziś odnajduje się groby ofiar tamtych represji.
Posiłkując się dostępnymi danymi, próbę oszacowania liczby ofiar w latach 1944-1954 podjął IPN. Pracownicy Instytutu ocenili, że gdy instalowano i umacniano poprzez sowieckich namiestników „władzę ludową” w Polsce, mogło zginąć 50 tysięcy ludzi. Dla porównania, tyle mniej więcej żołnierzy straciła Armia Krajowa pod niemiecką okupacją do wiosny 1944 roku.
O ofiarach warto pamiętać tym bardziej, że władze rosyjskie czy apologeci poprzedniego ustroju wciąż wypominają nam straty poniesione w walce z niemieckim okupantem. Za Polskę poległo rzekomo 400 tysięcy sowieckich żołnierzy. Tymczasem my również słono zapłaciliśmy za to „wyzwolenie” i to rzeczą dla nas najcenniejszą. Była nią każda kropla przelanej przez „oswobodzicieli” ze wschodu polskiej krwi.
***
Dzięki książce Dariusza Kalińskiego pod tytułem „Czerwona zaraza” poznasz prawdę o sowieckim „wyzwoleniu” Polski.
Bibliografia:
- Anne Applebaum, Gułag, Świat Książki 2005.
- Aleksandra Arkusz, Obywatele polscy w obozie NKWD-MWD ZSRR nr 178-454 w Riazaniu w latach 1944-1947, Towarzystwo Wydawnicze „Historia Iagellonica” 2010.
- Artur Cegiełka, Rozbicie obozu NKWD, Biuletyn IPN nr 4(2009).
- Stéphane Courtois i in., Czarna księga komunizmu. Zbrodnie, terror, prześladowania, Prószyński i S-ka 1999.
- Piotr Gontarczyk, „Wyzwolenie” gorsze niż potop, Pamięć.pl nr 5 (2015).
- Teresa Kaczorowska, Obława Augustowska, Bellona 2015.
- Michał Kalisz, Rzeszowska golgota, Biuletyn IPN nr 4 (2009).
- Józef Krajewski, Wojenne dzieje Wilna 1939-1945. Losy Polaków, sensacje, zagadki, Bellona 2011.
- Kazimierz Krajewski, Na straconych posterunkach. Armia Krajowa na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej, Wydawnictwo Literackie 2015.
- Henryk Konowrocki, Wspomnienia deportowanego żołnierza Szarych Szeregów Obwodu AK, Rocznik Mińsko Mazowiecki nr 1 (1997/1998).
- Tomasz Łabuszewski, Śladami zbrodni. Przewodnik po miejscach represji komunistycznych lat 1944-1956, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2012.
- Grzegorz Motyka, Na białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944-1953, Wydawnictwo Literackie 2014.
KOMENTARZE (22)
Wszystko to co powyżej napisano to „świnto prawda” ale na pewno nie cała prawda.
Korzystając ze „wschodniej” literatury: nie ma „jesiotrów drugiej świeżości…”, albo takowy jest świeży albo nie…
Moja mama zawsze opowiadała nam o wyzwoleniu przez sowietów jako o jakimś nierealnym śnie – cudzie, czymś niewiarygodnym. Niemcy praktycznie palili w ostatnich dwóch latach wojny na okrągło, po kilka razy, te same okoliczne lubelskie wsie i zabijali po prostu każdego napotkanego wieśniaka z zwykłego beznamiętnego przyzwyczajenia…
W domu mojej mamy po „wyzwoleniu” zakwaterowano 19-letniego „sowieckiego” kapitana z rodziny robotniczej z Leningradu, doskonale wykształconego samouka, wielbiciela poetów rosyjskich doby romantyzmu (ponoć deklamował ich z pamięci całe tuziny: wierszy, romansów, elegii, poematów…), śmiejącego się z „surowości” wykształcenia mojej mamy chłopki, wtedy 16-letniego podlotka – młodziutkiej blondynki…
Gdyby on tak daleko nie mieszkał… mówiła moja mama jeszcze pod koniec swego życia, gdy już dawno pochowała mego ojca…
Czytam najnowsze wydanie Historia, Do Rzeczy. Mój imiennik pisz w artykule „Mord obciąża NSZ”: „…co do zabijania ludności, to rozkaz był: bez wyjątku duże i małe dzieci.” (…)
Na uczelni mieliśmy wielu pracowników naukowych pochodzących z Litwy. Jeden już kilkanaście lat nie żyjący, znany „wszem i wobec” z nadużywania alkoholu, wyznał nam, że był krótko żołnierzem „Łupaszki” (ja do lat 90-tych kompletnie nie wiedziałem kto to jest), a przestał nim być gdy… Gdy na rozkaz musiał zabijać – na rozkaz swego dowódcy przedstawiciela „narodu wiecznych ofiar”; kobiety i dzieci… Wyłącznie kobiety i dzieci – dodał – bo WSZYSCY litewscy mężczyźni uciekli do lasu… Dlatego piję bo muszę, wyjaśnił, no bo nigdy tego nie zapomnę… „Szendzielarz to był skończony psychopata, sam przecież choćby jego pseudonim „Łupaszko” dobitnie o tym świadczy…” – powtarzał wielokrotnie.
Cóż nie wszyscy, jak widać, podwładni majora jednak „uwielbiali swojego dowódcę”, jak nam się to teraz namolnie wmawia.
A obecnie jest on też (zbrodniarz???) – tenże major S. – Szendzielarz, np. patronem nowego pięknego (…) ronda w stolicy mego województwa.
Z filmu w reżyserii późniejszego posła II kadencji niepodległej, suwerennej (?) III RP, „Zwycięstwo”, podwładny granego przez W. Siemiona podoficera, mówi po zabiciu żołnierza niemieckiego beztrosko ze śmiechem: „…ale fiknął!”
W okresie nie tylko wojny ale i tuż po, nie tylko życie ludzkie, ale jakikolwiek „wartości” przestawały jakże często, zbyt często, być cokolwiek warte…
Obecnie okazuje się np., że ilość zgwałconych „wyzwalanych” Francuzek przez amerykańskich, ba nawet brytyjskich żołnierzy, jest znowu nie tak wiele mniejsza, niż…
Ale ta prawda dziesiątki lat nikogo niestety nie interesowała i dalej jest najzwyczajniej w świecie spychana na margines…
Nigdy czarne nie będzie czarnym, a białe białym???
W liceum powiedziano nam klasom maturalnym: kto zapisze się do ZSMP ten pojedzie na Mazury, reszta pojedzie na wykopki ziemniaków… Mój ojciec za wspieranie PSL Mikołajczyka wiele lat spędził w więzieniu. Nikt z rodziny nie należał więc z wiadomych względów nigdy nie tylko do ZSMP ale i dodo PZPR et consortes z FJN. Wybrałem zatem, bo jakie miałem inne wyjście, jako jedyny, nie ZSMP i piękny „cud natury”… ale wykopki. Nawet bowiem ci moi koledzy co mieli „odważnie” pełną buzię „Katynia” jako sowieckiej zbrodni, pojechali na Mazury…
Na plecenie wspaniałego naszego śp. Dyrektora, prawdziwego ideowego komunisty, członka PZPR, dostałem od z kolei jego poprzednika byłego dyrektora (przestał nim być bo nie chciał „za Gierka” zapisać się do PZPR) – wspaniały gest wobec niego jego następcy dyrektora „komucha” – jako jedyny uczeń w historii liceum „wypłatę” za wykopki razem z o wiele dla mnie cenniejszymi brawami – na apelu w obecności całego gremium pedagogicznego i wszystkich uczniów… Za Gierka…
Nikogo więc w życiu nie wspominam, ja całe dorosłe życie zaprzysięgły „człowiek prawicy”, milej jak tego wyżej wspomnianego „ideowego” komunistę…
Ksiądz Isakowicz – Zaleski mówi, że każde pojednanie trzeba budować na prawdzie. Mówi to „bełkocąc” wyłącznie o zbrodniach UPA i… I tracąc w mych oczach w ten sposób wszelką wiarygodność…
Jeżeli jednak i wyzwolenie „z pod okupacji” to dla nas będzie tylko działalność NKWD, czy też kojarzyć nam się będzie wyłącznie z paleniem parkietów pałaców, dworów i szlacheckich mebli, przez tak naprawdę – mimo „szczęścia” życia w republice rad, niepiśmiennych kołchoźników, to…
To wykopiemy taki wielki jedynie pozornie wirtualny rów, rów „nonsensu” i nienawiści, rów nie do zasypania i… I wyhodujemy w ten sposób na bratniej słowiańskiej wschodniej stronie nowych „Putinów” nowego Banderę, takich przy którym obecny Putin…
Drogi komentatorze, jak można było się po Panu spodziewać otrzymaliśmy rozbudowany i uargumentowany przez Pana komentarz. Proszę jednak pamiętać, że to tylko jeden artykuł i tak jak sam Pan wspomniał – nic nie jest czarno-białe. Zachęcam zatem do sięgnięcia po całą książkę naszego Autora „Czerwona zaraza’, w której znajdują się fakty podparte także wieloma osobistymi relacjami, takimi jak Pana. Autor opisał zarówno brutalne fakty, jak i ówczesne nastroje oraz pokazał jak zmieniały się one w zależności od terenu i okupacyjnych doświadczeń. Mogłabym tak opisywać książkę Pana Dariusza Kalińskiego, ale najlepiej po nią po prostu sięgnąć. Będzie to zdecydowanie dobrze zagospodarowany czas. Pozdrawiamy.
Da da tawariszcz my znajem – bełkot żywcem wzięty z komunistycznych propagandówek. Ależ wam ten mjr Łupaszka za d… zalazł komunistyczne bachory. Jechał z wami jak z łysymi kobyłami.
Ciekawostka dotycząca zdjęcia dwóch partyzantów. Ten klęczący nie trzyma jakby się wydawało powszechnie znanej Pepeszy tylko z tego co widzę to PPD-38. Jak podaje Wikipedia to wraz z wcześniejszą wersją PPD-34 wyprodukowano zaledwie 4100 sztuk więc jak na warunki radzieckie to niezły „unikat”.
Z tego co się orientuję to PPD-34 i 38 miały łukowe magazynki. W bębnowe PPD zostały zaopatrzone dopiero po wojnie z Finami i tak powstał wz. 40, a tych wyprodukowano około 80-100 tys.
Proszę zwrócić uwagę na trzy szczegóły. Magazynek „wisi” pod łożem w całości, łoże jest jednoczęściowe i okrągłą osłonę muszki. Na polskiej Wikipedii jest grafika porównująca te wersje. Albo chociażby tutaj:
http://modernfirearms.net/en/submachine-guns/russia-submachine-guns/ppd-40-eng/
Jedna uwaga.
W brygadzie Narocz por. Antoniego Burzyńskiego ps. Kmicic Sowieci zamordowali dokładnie 84 polskich żołnierzy a Kmicica powiesili na drzewie za nogi i torturowali całą noc, nad ranem zabijając, miejsce pochówku nie znane. Z relacji świadka Stanisława Guszczy ps. Pawlik podwladnego Kmicica, a następnie Łupaszki.
Proszę zwrócić uwagę na szczegóły. Magazynek „wisi” pod łożem a nie jest w nim osadzony oraz okrągłą osłonę muszki. Szkoda że nie widać otworów na osłonie lufy. Na polskiej Wikipedii jest grafika porównująca wersje albo np na modernfirearms kropka net pod hasłem „PPD-40”. Na zdjęciu jest zdecydowanie PPD-38 lub jak też można spotkać PPD-34/38.
Napisałem drugi komentarz bo myślałem że pierwszy się nie pojawił z powodu zamieszczonego linku. A tu dzień później niespodzianka.
Szanowny komentatorze, gdy zamieszczają Państwo linki trzeba chwilę poczekać na zatwierdzenie linku. Informacja, mam nadzieję, przydatna na przyszłość. Pozdrawiamy.
Oczywiście takie przypadki się zdarzały ale ukraińscy zwyrodnialcy zakasowali swoimi czynami nie tylko Rosjan ale i Niemców nie tylko ilościowo ale też „jakościowo”.Czytałem że ostatnio jak pojawili się Ukraińcy w Niemczech to chowano dzieci do domów.Zapewne ich przodkowie widzieli w czasie 2 wojny światowej do czego są zdolni Ukraińcy w czasie .Należy pamiętać że rządził wtedy Gruzin więc w razie czego pretensje powinny być też do Gruzji.Nie wiem czemu nieboszczyk L.Kaczyński nie czepiał się z tego powodu Gruzinów jak do Rosjan miał pretensje .
Sowiecko komunistyczna swołocz zamordowała 1,6 mln Polaków, a Ruskie bardzo sobie cenili i cenią swoje mordercze imperium więc nie zwalaj matole na Stalina i Gruzinów, bo to Ruskie dopuścili go do władzy.
pewnie Państwo redaktorzy by woleli żeby Rosjanie nie kiwnęli palcem a Niemcy posłali wszystkich Polaków do gazu…no ale wtedy nie bylibyśmy „pod ruskim butem”…fajnie, co?
wy byście woleli żeby Rosjanie nie kiwnęli palcem i Niemcy wszystkich Polaków spokojnie wyrżnęli? no ale przynajmniej nie bylibyśmy „pod ruskim butem”…fajnie, co?
piszecie że Armia Czerwona paliła żywcem dzieci? to całkiem jak RAF…
Wcześniej chłopcy z Luftwaffe palili żywcem polskie i angielskie dzieci. Dziwne że o tym nie wspomniałaś…
też racja w 100%…ale Angole przedstawiali siebie jako wyższą cywilizację która nie morduje dzieci. A wtedy naprawdę przesadzili, nie tylko tamten jeden raz. Poza tym odwet na cywilach to nie odwet, tylko kolejne przestępstwo. A już na pewno nie jest to zwalczanie faszyzmu.
50 tys.? tak mało tego nazistowskiego barachła poszło do piachu, za dobre były komuchy dla tych brunatnych zwyrodnialców,wszak sama obecna propaganda się chwali ze tylko w Nazistowskich siłach zbrojnych czyli NSZ było 100 tyś zdrajców i sługusów Hitlera o tzw.żołnierzach przekletych nie wspomne.Pseudoautor zapomnigły napisać jak to zbrodniarze typu Łupaszka itp.dostawali broń od gestapo i pacyfikowali białoruskie wioski zabijając tylko pod szyldem AK 10 tysięcy Białorusinów o Polakach służących w jednostkach pomagających Dywlingerowi w ludobojstwie na bialorisinach nie wspomnę.
Ty musisz byc jakims NKWDowskim pomiotem I sowieckim prymitywnym barachlem
?
Leśni z WIN oraz NSZ nie dokończyli roboty, przyjdzie czas, że takie prosowieckie barachło będzie dziękować Bogu, że dostanie jedynie dożywotnią banicję z Polski z kopniakiem w d..ę na pożegnanie. Za WSI-oków, UB-ywateli oraz posowieckich milicyjnych dzidziusiów i zdrajców uprzejmie dziękujemy, niech zasiedlą jakąś zafajdaną guanem wysepkę oceaniczną i tam plują na miejscowy inwentarz, a nie na polskim forum.
Mykoła Rosenbaum, jakiemu „Dywlingerowi”? Wracaj do Bachmutu? Zeleński potrzebuje wyników!