Tkaczki skarżyły się na swój los, a hafciarki opływały w luksusy. Kat... musiał dorabiać, choć i tak powodziło mu się lepiej niż wielu naukowcom. W których zawodach tysiąc lat temu naprawdę opłacało się pracować, a których należało zdecydowanie unikać?
Wyobraź sobie, że przenosisz się w czasie na kilka dni do średniowiecznego miasta. Jest dzień targowy, wokół panuje gwar. Ludzie i zwierzęta tłoczą się i przepychają, kupcy zachwalają zamorskie towary, a rzemieślnicy swoje wyroby. Chciałbyś skorzystać z okazji i przywieźć z tej niezwykłej podróży prezenty dla rodziny i przyjaciół. Tylko jak zdobyć na nie pieniądze?
Zarabianie na życie w średniowieczu nie było łatwym zadaniem. Niezależność finansowa leżała poza zasięgiem większości ludzi z niższych klas. Można było wzbogacić się na wiele sposobów, choćby poprzez handel czy wojaczkę, ale w tych dziedzinach już na wstępie trzeba było mieć jakieś „plecy”. Prawo podjęcia pracy w średniowiecznym mieście przysługiwało tylko jego wolnym obywatelom. Gdybyś zapragnął zostać kupcem, na przykład w średniowiecznym Londynie, musiałbyś więc mieć albo kupieckie pochodzenie, albo… pieniądze. Tylko to pozwoliłoby ci wstąpić do gildii.
Fucha na budowie
Może w takim razie dobrym rozwiązaniem byłoby najęcie się do sezonowej pracy fizycznej jako niewykwalifikowany pracownik? Brzmi być może mało zachęcająco, ale w gruncie rzeczy mógłbyś liczyć na nie najgorsze wynagrodzenie. Podobnie jak dziś, w średniowieczu „budowlanka” była dobrze prosperującym sektorem gospodarki. Na przykład kamieniarze pracujący przy budowie katedry w Exeter w 1306 roku mogli w skali roku zarobić około 7 funtów. Nie była to wcale niska suma.
Sto lat później w Lyonie pomocnik murarza otrzymywał wynagrodzenie miesięczne w wysokości 20-25 solidów. Pozwalało to wcale nieźle uporać się z codziennymi potrzebami. Jeden solid tureński równał się 12 denarom, a funt chleba kosztował zaledwie trochę ponad jednego denara.
Jeszcze lepiej powodziło się mistrzowi kamieniarskiemu czy stolarskiemu. W średniowiecznej Anglii rocznie zarabiali oni kilkanaście funtów, co plasowało ich obok wykształconych na uniwersytetach prawników czy lekarzy. Dla porównania można wspomnieć, że prokurator miasta Lyonu dostawał pensję roczną jedynie około dwukrotnie wyższą, niż pomocnik murarza…
Dla uzdolnionych manualnie
Tym, którym nie w smak życie budowlańca, można polecić rzemiosło. Tu trzeba było jednak liczyć się z tym, że początki mogą być trudne. Czeladnicy, chcący terminować u mistrza musieli liczyć się z wydatkami, na przykład na opłatę wpisową. A zarabiali niewiele: na przełomie XIV i XV wieku w Krakowie mogli liczyć na dzienne wynagrodzenie w wysokości 1-3 groszy. Przy odrobinie szczęścia wystarczało to na zakup garnca masła czy kopy jaj
Wykształconym rzemieślnikom powodziło się już zdecydowanie lepiej. Dowodem na ich niezłą sytuację może być choćby liczba mistrzów, jakimi dysponowały XV-wieczne miasta. W średniowiecznym Wrocławiu funkcjonowało na przykład aż 92 kuśnierzy i 23 złotników! Gród zamieszkiwało też 93 krawców, 96 szewców i 30 kiełbaśników. A przecież oprócz nich swoje zakłady mieli także przedstawiciele innych rzemiosł, w tym kapelusznicy, garncarze, mydlarze, młynarze…
Całkiem dobrze żyło się zwłaszcza aptekarzom, którzy poza wyrobem farmaceutyków przygotowywali także wina i słodycze. W XIV-wiecznym Krakowie niejaki Konrad zarobił tyle, że był w stanie nabyć w 1333 roku posiadłość miejską. Inny farmaceuta, Piotr, dzięki swoim zarobkom zdołał wraz z synami rozkręcić dochodowy interes w postaci handlu saletrą. Aptekarz Kazimierza Wielkiego miał własny dom na Grodzkiej, a jego kolega po fachu, Grzegorz, był właścicielem kilku nieruchomości w mieście.
Tylko dla zdolnych…
Zasada wynagradzania pracy w przypadku rzemiosła była prosta. Wysoko ceniono w średniowieczu zwłaszcza unikatowe umiejętności, na przykład mistrzów witrażystów. Ich wyroby były równie rzadkie i kosztowne, co kamienie szlachetne. Wykonanie witraża wymagało współpracy szklarza z malarzem, a nakład pracy był wysoki.
Jakie były ceny? Za samo białe szkło do witraży w zamku w Ragnecie Krzyżacy zapłacili w początkach XV wieku półtora grzywny za cetnar (czyli około 50 kilogramów), a za kolorowe po 1 grzywnie i 5 skojców za cetnar. Niższy koszt wynikał w tym przypadku jedynie z tego, że zamawiano bezpośrednio od huty.
Nadal jest to wysoka cena. Wystarczy wspomnieć, ze dobrze zarabiający krakowski aptekarz Andrzej rocznie mógł liczyć na 12 grzywien. A więc samo szkło na witraż kosztowało więcej, niż wynosiły jego miesięczne zarobki… Bohaterka powieści Wielki ogień autorstwa Jeanne Bourin, żona witrażysty, nie może zatem narzekać na swój los. Jej rozmówca tak komentuje jej położenie:
Twoje ognisko domowe jest płodne, a w swoim fachu twój mąż wyrobił sobie solidną renomę. Ma dobry zawód. Ten, co się nim para, nie musi płacić podatku pogłównego ani dziesięciny, nie obowiązuje go prawo przymusu, cieszy się nawet takim przywilejem, że może ścinać drzewa i paprocie bez żadnej opłaty, i dobrze mu się wiedzie.
…i przede wszystkim dla mężczyzn
Czy dla każdego rzemiosło było równie opłacalnych fachem? To zależy. W typowo kobiecych zawodach szanse na otrzymanie bajońskiej sumy za pracę były niewielkie. Przytoczmy wypowiedź tkaczek wyzwolonych przez Iwajna w romansie Chretiena de Troyes Rycerz z lwem, które skarżą się na swój los:
Zawsze tkać będziemy jedwabie, lecz same nigdy nie będziemy lepiej przyodziane. Zawsze będziemy biedne i nagie, zawsze nas będzie dręczył głód i pragnienie. Nigdy nie będzie nas stać na lepszą strawę […]. Kto zarabia dwadzieścia su tygodniowo, nigdy się nie wydobędzie z nędzy […], a gdy my cierpimy niedostatek, ten, dla którego pracujemy, bogaci się naszym trudem […].
Na szczęście zdarzały się wyjątki. Na swój los nie skarży się na przykład inna bohaterka powieści Wielki ogień, hafciarka Isambora. Mieszka ona i pracuje wraz z krewnymi swej pani, hrabiny Adeli i dwiema innymi służebnymi, Aweliną i Bazylią. Ich praca znaczyła dla hrabiny tak wiele, że kobiety nie mogły udać się do domu nawet na święta. Faktycznie, ich fach był w średniowiecznej Europie bardzo pożądany.
Z mistrzowskich haftów słynęli zwłaszcza Anglicy. Ich dzieła, nazywane opus anglicanum, cechowały się precyzyjnymi ściegami i subtelnymi zestawieniami barw jedwabnych nici. Były poszukiwane w całej XIII- i XIV-wiecznej Europie. Wyróżniały je przede wszystkim złote nici i zdobienia, które mieniły się przepięknie w blasku oświetlonych światłem świec kościołów.
W 1246 roku papież Innocenty IV był tak zachwycony zdobionymi szatami duchownych angielskich, którzy pojawiali się na jego dworze, że zapytał, gdzie zostały wykonane. Gdy usłyszał, że w Anglii, miał określić kraj mianem „ogrodu rajskiego”. Słał też listy do zakonu cystersów, by ci przysłali mu haftowane tkaniny. Jedną z takich przepięknych szat, należących do papieża Klemensa V, z haftem przedstawiającym Mękę Pańską, można do dziś oglądać w katedrze Saint-Bernard de Comminges w Gaskonii.
Co ciekawe, było to też rzemiosło zdominowane przez kobiety. Do tego stopnia, że zachowały się źródła na temat ich umiejętności i zarobków. Jesienią 1239 utalentowana hafciarka imieniem Mabel ozdabiała na przykład na zlecenie Henryka III Plantageneta ornat i szaty ofiarne, za co otrzymała sumę 10 funtów. Gdy król zażyczył sobie więcej pereł i złota, musiał dodatkowo dopłacić. Same prace trwały aż dwa lata!
Niedługo później Mabel otrzymała kolejne zlecenie, tym razem na ozdobienie jedwabnej tkaniny złotem i postaciami Matki Boskiej oraz św. Jana. Dzieło miało trafić do Opactwa Westminsterskiego. Artystka otrzymała ponownie 10 funtów, król pokrył także koszty zakupu materiałów. Henryk był zresztą niezwykle zadowolony z tej współpracy. Kilka lat później, podczas pobytu w Bury St Edmunds, gdzie Mabel mieszkała, podarował jej drogocenne tkaniny i płaszcz zdobiony króliczym futrem. Wszystko „w podzięce za długoletnią służbę królowi i królowej”.
Ciepła posadka w urzędzie
Jeśli nie masz zdolności manualnych, a celujesz raczej w pracy umysłowej, może zachęciłaby cię posada pisarza miejskiego? Miesięcznie w średniowiecznym Krakowie zarabiał on około 2,5 grzywny. Było go stać na zakup wołowiny czy wina. Podobnie płacił Wrocław – pierwszy pisarz miejski zarabiał 28 groszy tygodniowo, a więc trochę ponad pół grzywny (jedna grzywna to 48 groszy). Drugi pisarz mógł liczyć na 18 groszy. Co więcej, otrzymywali oni świadczenia w naturze. Obejmowały one odzież i artykuły żywnościowe, a prawdopodobnie także mieszkanie i opał.
Dla porównania, wrocławski mistrz budowli miejskich zarabiał 9 groszy tygodniowo, wójt – jedynie 8 groszy, a strażnik na wałach i celnik na Odrze tylko po 3 grosze. Dwudziestu strażników miejskich w XIV wiecznym Krakowie, którzy pilnowali w mieście porządku i ścigali przestępców, otrzymywało zaś uposażenie w wysokości 12 groszy na tydzień.
Gorzej od pisarza miejskiego wynagradzano też mistrzów szpitalnych. Opiekowali się oni chorymi lub ubogimi, odpowiadali za szpitalny porządek, prowadzenie rejestru chorych. Udzielali informacji rodzinom i dbali o zaopatrzenie w żywność. Przysługiwało im roczne uposażenie w wysokości od 4 do 6 grzywien. Tymczasem uchodzące za rarytas śląskie piwo ze Świdnicy kosztowało 8 grzywien za wóz!
Na pocieszenie dodajmy jednak, że jako uzupełnienie zarobków wrocławscy szpitalnicy otrzymywali latem 5 funtów masła tygodniowo, na Wielkanoc i jesienią pół wołu, a na Boże Narodzenie 6 gęsi. Mieli też gwarantowaną roczną pensję na starość, a także dach nad głową i wyżywienie u swego następcy.
Małodobry, ale za to nieźle sytuowany
Profesja kata nie należała może do najprzyjemniejszych, niemniej jednak stanowił on nieodłączny element miejskiej społeczności. I całkiem dobrze opłacany. W Krakowie ten tak zwany „małodobry” mógł liczyć na tygodniowe uposażenie w wysokości kilkunastu groszy. Za swoją wypłatę mógł bez problemu kupić garniec wina, kwartę piwa czy krowę.
Dochód ten powiększały jeszcze różne zajęcia dodatkowe. Kaci parali się torturami, naganiali świnie do zagród gospodarzy, wyłapywali i zabijali psy oraz wraz z żonami prowadzili lupanary, czyli domy publiczne. Handlowali także ciałami straceńców, czy raczej tymi ich częściami, których potrzebowali medycy lub alchemicy, oraz uznawaną za magiczną mandragorą.
Przynajmniej na początku zdobycie tej szczególnej posady nie było też takie trudne. Wprawdzie z biegiem czasu profesja stała się dziedziczna, ale jeszcze w XIV wieku na tym stanowisku można było spotkać ławników, a nawet skazańców. Ci ostatni szybko wypadli jednak z łask ze względu na… brak doświadczenia.
Profesora nie stać na… togę
Jeśli podróżując w czasie szukałbyś szybkiego i intratnego sposobu na wzbogacenie się, zdecydowanie odradzamy za to…. karierę naukową. W średniowieczu zarobki profesorów były przez lata nie tylko niskie, ale i nieregularne, więc wykładowcy utrzymywali się głównie z wpłat studentów. Tak przynajmniej wyglądała sytuacja w Krakowie. I to mimo tego, że król Kazimierz Wielki przeznaczył na pensje wybitnych profesorów ponad 300 grzywien, chcąc ich związać z uczelnią. Wygląda na to, że tylko on rozumiał potrzebę pozyskania dla nowo powstałej szkoły wyższej najlepszej kadry wykładowców.
Pierwotne uposażenie naukowców wynosiło tylko 25 grzywien kwartalnie. Na lepsze warunki mogli liczyć co najwyżej uznani i wybitni uczeni, którzy bywali zapraszani na uniwersytety przez rajców miejskich i przybywali zachęceni wysokim wynagrodzeniem. Wybitny uczony epoki, Mateusz z Krakowa, został skuszony pensją w wysokości 40 grzywien rocznie.
Jego koledzy zatrudnieni przez uczelnię nie mieli tyle szczęścia. W 1408 roku krakowscy profesorowie skarżyli się, że nie otrzymali nawet należnych 13 groszy na tydzień, a w 1449 roku byli na tyle biedni, że uczelnia musiała zakupić dla nich sukno na togi. Można jedynie mieć nadzieję, że nie obniżało to diametralnie poziomu ówczesnego nauczania…
***
O realiach życia w średniowiecznym mieście przeczytacie w powieści Jeanne Bourin pod tytułem „Wielki ogień” (Noir sur Blanc 2017).
Bibliografia
- Drabina, Życie codzienne w miastach śląskich XIV i XV w., Skryba, Wrocław 1998.
- Mortimer, W mieście, na dworze, w klasztorze. Jak przetrwać w średniowiecznej Anglii, przekł. I. Michałowska-Gabrych, Astra, Kraków 2017.
- Jelicz, Życie codzienne w średniowiecznym Krakowie (wiek XIII-XV), PIW 1966.
- Stojek, Wynagrodzenia w średniowiecznym Krakowie, 15.01.2003.
- Zaremska, Niegodne rzemiosło – kat w społeczeństwie Polski XIV-XVI w., Warszawa 1986.
- Bourin, Wielki ogień, przeł. Krystyna Arustowicz, Noir Sur Blanc, Warszawa 2017.
- Defourneaux, Życie codzienne w czasach Joanny D’Arc, przeł. E. Bąkowska, PIW, Warszawa 1963.
- Frycz, E. Kwiatkowski, Średniowieczne witraże warsztatów toruńskich, „Acta Universitatis Nicolai Copernici. Zabytkoznawstwo i Konserwatorstwo” 6 (1977), ss. 89-118.
- M.W. Labarge, Stitches in Time: Medieval Embroidery in its Social Setting, „Florilegium” 16 (1999), ss. 77-96.
KOMENTARZE (11)
Bardzo dobry artykuł! Chciałbym jednak wiedzieć jak sytuacja się miała w kontekście zarobków płatnerzy i kowali.
Dużo danych i porównań, jednak brak podstawowych informacji dla zrozumienia tekstu przez współczesnego czytelnika. Co to była grzywna? Jak się dzieliła? Jaka była siła nabywcza obowiązującej waluty? Nawet jeśli czytelnik wie, że była to pewna ilość srebra to nadal nie wie ile bo były różne rodzaje grzywien (o różnej wadze). Ponadto ilość srebra określana tym pojęciem zmieniała się. Dodatkowo utrudnia zrozumienie to, że podział grzywny na mniejsze jednostki monetarne wcale nie był według systemu dziesiętnego a ilość groszy wybijana z jednej grzywny zmieniała się w czasie. Były również różne rodzaje groszy (np. praski, krakowski i inne) różniące się wagą. Informacje podane w artykule nie pozwalają na określenie skali porównawczej zarobków ani ich siły nabywczej. Porównanie zarobków z Wrocławia i Krakowa jest niemiarodajne, gdyż obowiązywała tam inna grzywna srebra i inne grosze.
prawda :) ja jako laik nie mam zielonego pojęcia ile to denar, ile to solid, a ile grosz. swierdzenie że za ileśam solidów można było przezyc calkiem godnie jest dla mnie niezrozumiałe, i o niestety czyni arykuł niezrozumiałym, a szkoda bo widać duzy naklad pani pracy.
Również inna była ilość groszy wybijana z grzywny a tym samym waga grosza czyli jego wartość i siła nabywcza. W przypadku zagranicznych przykładów jeszcze trudniej o zrozumienie przez przeciętnego czytelnika, gdyż nie wie co to był funt ani na jakie jednostki się dzielił. Porównywanie zarobków bez tych informacji to tak jakby porównywać zarobki obecne z tymi z 1993 roku (tak samo są złotówki) albo średniowieczne z obecnymi na Ukrainie (też mają grzywnę). Komentarz wysyłam na dwa razy ze względu na dziwne działanie strony uniemożliwiające wysłanie dłuższego komentarza.
@rechot historii, @marczi:
Bardzo dziękujemy za wszystkie uwagi – dotyczące zarówno problemów z załączaniem komentarzy, jak i problemów ze zrozumieniem miar. Będziemy mieć te kwestie na uwadze przy kolejnych tekstach, aby nie czuli Państwo dystansu wobec tekstu w związku z brakiem wyjaśnienia pewnych pojęć.
budowlaniec 25 solidów = 300 denarów = 300 funtów chleba = 136 kg chleba = 272 bochenki po 2,50 za sztukę = 680 zł – pracował byś za tyle na budowie ? ;)
@Pepton: pięknie dziękujemy za uzupełnienie informacji. Znalezienie w sieci przeliczników nie stanowi większego problemu, ale Pana komentarz na pewno ułatwi poszukiwania czytającym :)
Trzeba tylko uwzględnić inflację na przestrzeni wieków
Drogi Gabrielu, słuszna uwaga. Pozdrawiamy :)
No i chleb mógł być wtedy o wiele więcej wart niż dziś :)
Z tymi naukowcami nie do końca się zgadza.O ile naukowcy teoretyczni nie byli zbyt dobrze opłacani to myślę że profesjonalny medyk z dzisiejszą profesjonalną wiedzą mógłby niejednemu skórę ocalić i być może w przypadku zrobienia tego z królem by mógł liczyć na solidną nagrodę.Jednak należy się obawiać posądzeń o czary ze strony inkwizycji.Z dzisiejszą ogólnie dostępną wiedzą dało by się sporo zarobić o ile by nie było problemów z osobnikami z tamtych czasów-np. porozumieniem i agresją.Nawet bez dużych problemów o ile by się posiadało odpowiednie książki można by było zorganizować produkcje podstawowych elementów elektronicznych. a może nawet dało by się wybudować prymitywne samoloty.Ale to na pewno nie jest sprawa na tydzień.