Zmuszano je do pracy, której nie byli w stanie podołać najsilniejsi mężczyźni. Cierpiały głód i najgorsze choroby. Za najdrobniejsze przewinienia groził im karcer. Wykorzystywano je seksualnie, niekiedy nawet codziennie. By przeżyć, godziły się na kompromisy, które po kres swoich dni wspominały ze wstrętem... Jakie konkretnie?
Gdy Lina Prokofiew, żona słynnego rosyjskiego kompozytora i bohaterka książki Reyes Monforte „Rosyjska namiętność”, przekraczała bramy łagru, strażnicy nie dawali jej więcej niż pół roku życia. Na drugi dzień po przybyciu do obozu wysłano ją z innymi osadzonymi do pracy. Jej zadaniem było zbieranie śmieci ze skutych lodem dróg i ścieżek leśnych. Lina opadła z sił już pierwszego dnia. Nie wyrobiła normy, co oznaczało, że nie mogła liczyć na pełny posiłek. To, że przetrwała w obozie kilka lat, zakrawa na cud.
W sowieckich łagrach kobiety były narażone na wyjątkowe upokorzenia i znęcanie. Dlatego, by przechytrzyć śmierć, sięgały po każdą dostępną strategię przetrwania. Nie wahały się kraść, prostytuować, oszukiwać przy pracy, a nawet zabijać.
Anne Applebaum w książce „Gułag” przytacza słowa Galiny Usakowej:
Byłam grzeczną, dobrze wychowaną dziewczynką z inteligenckiej rodziny. Ale z takimi cechami obozu nie przeżyjesz – musisz stwardnieć, nauczyć się kłamstwa i hipokryzji,
Tufta albo samookaleczenie
Niewolnicza praca przy wyrąbie lasu mogła osłabić kobiecy organizm w ciągu kilku tygodni. Normy obozowe były absurdalnie wygórowane, a sił do pracy ubywało z każdym dniem. Więźniarki nie mogły liczyć na żadną taryfę ulgową z uwagi na swoją płeć. Nie możesz, to zdychaj – tak strażnik kwitował błagania tych, które pracowały przy wyrębie lasów.
Robotnice padały na śnieg. Czasem było to tylko omdlenie, czasem już nie udawało im się podnieść. „Niektóre katorżniczki zamarzały w pracy, nieraz stojąc, nachyliwszy się nad taczką” – podaje Elwira Watała, autorka książki „Kobiety wokół Stalina”. Dlatego skazane robiły, co mogły, by załatwić sobie lżejszą pracę. Jeśli jednak trafiły na ciężki odcinek, ratowała je tufta, czyli oszustwa, których uczyły się od bardziej doświadczonych towarzyszek niewoli.
Eugenia Ginzburg, autorka wspomnień łagrowych „Stroma ściana” z czasem opanowała sztukę wyrabiania niebotycznych norm przy wyrębie drzew. Wykorzystała fakt, że w lesie leżało pełno sągów pozostawionych przez wcześniejsze ekipy więźniów. Było ich tak wiele, że strażnicy nie liczyli całości. Aby te stare sągi wyglądały jak świeże, wystarczało od każdego bierwiona odpiłować mały kawałeczek. Tym sposobem więźniarki, zamiast męczyć się przy ścinaniu nowych drzew, odświeżały po prostu już przygotowane stosy. Nazywały tę czynność „odświeżaniem kanapek”.
O wiele drastyczniejszym sposobem uniknięcia pracy były samookaleczenia. Ginzburg, pracująca przez pewien czas jako pielęgniarka, zapamiętała kobietę, która przebiła sobie palec u nogi na wylot wielkim gwoździem. Palec spuchł i zrobił się granatowy. Gwóźdź tkwił w ciele, a dookoła zbierała się cuchnąca ropa. Kobieta dostała silnej gorączki, która zagrażała jej życiu. Na szczęście nie wszystkie próby były tak brutalne. Do mniej radykalnych sposobów symulacji choroby należało wsypywanie do oczu pyłku z ołówka albo wstrzykiwanie ropy naftowej pod skórę.
Demonstracja siły
Kobiety osadzone w łagrach często musiały obcować na co dzień ze zwykłymi kryminalistkami, złodziejkami i prostytutkami, czyli tak zwanymi urkaczkami lub błatniaczkami. Urkowie, wielokrotni recydywiści, rządzili łagrem i zwykli więźniowie starali schodzić im z drogi. Nie zawsze jednak było to możliwe. Czasem zachodziła konieczność konfrontacji. Wówczas, by wyjść z niej zwycięsko, należało zwalczać przeciwnika jego własną bronią.
Ginzburg wspomina pierwsze spotkanie z kryminalistkami na statku, którym płynęła do łagru. Odbierały one kobietom chleb, grzebały w ich rzeczach prywatnych, spychały z lepszych miejsc. Aż do momentu, gdy pewna więźniarka uderzyła z całej siły jedną z nich w szczękę i rzuciła w jej stronę wiązankę najgorszych przekleństw. Tym posunięciem zyskała szacunek urkaczek i uratowała grupę nękanych współwięźniarek. By w takiej sytuacji wygrać, nie wystarczało nie okazywać strachu. Konieczna była demonstracja siły.
Życie w obozie uczyło bezwzględności. Wrogom nie okazywano litości, szczególnie tym, którzy mieli nad więźniarką jakąkolwiek władzę. Olga Adamowa-Slozberg przyznaje, że z zimną krwią przyglądała się nadchodzącej śmierci znienawidzonej funkcjonariuszki. Mogła uratować jej życie, lecz nie zrobiła nic, by pomóc.
Kobieta ta znana była z okrucieństwa wobec więźniarek. Wydawała je między innymi w łapy urków-gwałcicieli. Slozberg spotkała się z nią w czasie pracy w lesie. Obie kobiety weszły do szopy z piecykiem, gdzie robotnice miały prawo ogrzać się przez dziesięć minut. Nagle strażniczka osunęła się na ławkę – dostała ataku serca. Dusiła się i waliła głową w deski podłogi, a jej „podopieczna” patrzyła na to ze spokojem.
W międzyczasie do pomieszczenia weszła inna katorżniczka, z zawodu lekarka, i zaczęła namawiać Olgę do ratowania umierającej kobietę. Ta jednak odmówiła. „Dlaczego ona miałaby mieć lekką śmierć? Niech się pomęczy” – tłumaczyła. Gdyby nie pojawienie się osoby trzeciej, strażniczka umarłaby na oczach Slozberg. Więźniarka we wspomnieniach przyznała, że nienawidziła ludzi, którzy doprowadzili ją do takiego stanu, że odmówiła pomocy komuś w stanie krytycznym.
Na równie szczerą relację zdobyła się więźniarka Jefrosinia Kiersnowska, autorka książki „Ile wart jest człowiek”. Kiersnowska, doprowadzona do ostateczności, chwyciła za siekierę, by zabić brygadzistę, który zmuszał do pracy w lesie jej chorą koleżankę. Zmęczonej kobiecie zabrakło jednak sił, by wykonać zamach.
Jak zdobyć opiekuna?
Tonący brzytwy się chwyta – w warunkach obozowych to przysłowie nabierało szczególnie gorzkiego znaczenia. Nad więźniarkami władzę miał każdy: więźniowie funkcyjni, strażnicy, brygadziści, urkowie, naczelnicy. Kobiety, prosząc ich o przysługę, zwykle nie miały do zaoferowana w zamian nic… oprócz własnego ciała. Oddanie się było czasem jedynym sposobem, by coś załatwić, na przykład uchronić się przed przeniesieniem do obozu, w którym panowałyby jeszcze gorsze warunki.
Mira Jakowienko w „Żonie enkawudzisty” opisuje przypadek więźniarki, byłej nauczycielki, która spędziła noc z naczelnikiem obozu. Chciała w ten sposób uniknąć dalszego transportu. Na drugi dzień okazało się, że naczelnik nie dotrzymał słowa. „I na co mu ona potrzebna? – komentuje Jakowienko – Będzie kolejny pociąg, znów będzie wielki wybór – czystych, skromnych, inteligentnych kobiet, takich, które w innych czasach nawet by na niego nie spojrzały”.
O zjawisku prostytucji w sowieckich łagrach dowiadujemy się jednak głównie z męskich relacji. Piszą o nim między innymi Aleksander Sołżenicyn i Gustaw Herling-Grudziński. Autor „Innego świata” opisał wstrząsający przypadek Marusi, która została zgwałcona przez bandę urków. Na drugi dzień, jeszcze posiniaczona i osłabiona, sama usiadła przy pryczy groźnego kryminalisty Kowala, inicjatora gwałtu. Zaczęła się do niego przymilać.
Była to jej strategia przetrwania. Znając siłę i wpływy urki, chciała zapewnić sobie jego opiekę przed wszechobecną przemocą. Niestety, po jakimś czasie „kochanek” oddał ją swoim pobratymcom. W tym świecie kobiety były niższymi, pogardzanymi istotami, których główną funkcją było zaspokajanie męskich potrzeb.
Sołżenicyn w „Archipelagu Gułag” wspomina, że prawie każda kobieta, szczególnie jeśli była młoda i ładna, otrzymywała propozycję od potencjalnych „protektorów”. Byli to funkcyjni, urkowie, funkcjonariusze lub po prostu bardziej doświadczeni więźniowie. Wiele katorżniczek decydowało się na ten „rozsądny krok”. Dzięki temu trafiały do lżejszej pracy pod dachem, co zwiększało ich szansę na przeżycie łagru.
Dla niektórych kobiet seks z obcym mężczyzną był jednorazowym aktem desperacji. Sołżenicyn przytoczył przypadek wygłodzonej i osłabionej Rosjanki z brygady leśnej, która z głodu oddała się kucharzowi. W zamian otrzymała patelnię smażonych kartofli z wieprzową rąbanką. Na koniec zwymiotowała cały posiłek.
Oddam chleb za kroplę spermy
Był moment, kiedy wydawało się, że kobietom oferuje się dodatkową szansę na wyzwolenie z obozu. Pojawiła się plotka, że więźniarki karmiące piersią będą mogły wrócić do domu. Nie zabrakło wówczas takich, które gotowe były oddać chleb w zamian za kroplę spermy. Desperacko pragnęły zajść w ciążę i urodzić dziecko – to była ich szansa na wolność.
Gdy okazało się, że pogłoska jest fałszywa, nadeszła fala aborcji. „Kobiety faszerowały się gwoździami, po czym zasiadały do pracy przy nożnych maszynach do szycia, co powodowało silny krwotok” – wspomina cytowana przez Elwirę Watałę Anna Andriejewa.
We wspomnieniach byłych katorżniczek jest wiele refleksji na temat moralności w obozach. Dziwią się, że bardziej niż list z domu cieszyła ich dodatkowa kromka chleba. Wyznają, że musiały nauczyć się kłamać, choćby po to, by dostać lepszą pracę. Dziwią się, że były w stanie chwycić za siekierę, by zabić. Ale czy można przykładać do obozowych warunków „normalną” miarę? „Łagier był dla człowieka wielką próbą sił charakteru, zwykłej ludzkiej moralności i dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi nie wytrzymywało tej próby” – napisał w „Opowiadaniach kołymskich” Warłam Szałamow.
***
Inspiracją do napisania artykułu stała się powieść Reyes Monforte pod tytułem Rosyjska namiętność (Wydawnictwo WAM 2017).
Bibliografia:
- Anne Applebaum, Gułag, przeł. Jakub Urbański, Świat Książki 2013.
- Eugenia Ginzburg, Stroma ściana, przeł. Andrzej Mandalian, Czytelnik 1990.
- Gustaw Herling-Grudziński, Inny świat, Wydawnictwo Literackie 2010.
- Mira Jakowienko, Żona enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironovej, przeł. Dorota Bal, Znak Horyzont 2014.
- Jefrosinia Kiersnowska, Ile wart jest człowiek, przeł. Wiesława Karaczewska i in., Świat Książki 2012.
- Aleksander Sołżenicyn, Archipelag Gułag 1918-1958. Próba dochodzenia literackiego, przeł. Jerzy Pomianowski, Rebis 2015.
- Warłam Szałamow, Opowiadania kołymskie, przeł. Juliusz Baczyński, Rebis 2016.
- Elwira Watała, Kobiety wokół Stalina: kochanki i katorżniczki, Videograf 2014.
- Historie kobiet z Gułagu. Dusza wciąż boli, red. Siemion Wileński, przeł. Anna Kędziorek, Wydawnictwo PWN 2011.
KOMENTARZE (22)
Dlatego też hitlerowcy i komuniści winni być ścigani i sądzeni do końca swoich dni . Tak samo i ci co z nimi współpracowali . Nie ma różnicy między kolaborantem niemieckim , a sowieckim !!!.
Trzeba patrzeć w przyszłość a nie uzalac nad przeszłością!
Jakim trzeba być człowiekim ,aby napisać, ba pomyśleć „nie użalać nad przeszłością”. No cóż patrzeć w przyszłość, ale pamiętać przeszłość i wyciągać wnioski(, ale i konsekwencje wobec bandytów).
Tak, ten Kania myśli jak większość ludzi. Tragedia!
Nie wiem co na to żydzi? Komunizm to judaizm (i żydowski wymysł). To orzeczenie izraelskiego sadu z bodaj 1957 roku.
@Kusza: Szanowny Panie: jakiego sądu, w jakiej sprawie i kiedy dokładnie? Jeśli pisze Pan takie rzeczy prosimy o konkretne, rzetelne źródła.
To ścierwo komunistyczne powinno być tępione w każdym kraju. Pan Wojciech Sumliński ujawnił takich zbirów komunistycznych w Polsce i nikt ich jeszcze nie powsadzał.
Chiny = komuna.
Sumliński to Moskalska Wywerna, popierająca pederastów w sutannach i gwałcicieli dzieci, gejów takich jak Kaczyński.
,,Ta nieludzka ziemia,,tak mówią o Syberii, Ci którzy tam byli.To świadkowie historii , prawdziwej historii.Znam ich osobiście bo mieszkają w Anglii, nie w Polsce.Ojczyżnie, która do dzisiaj nie chce im przywrócić obywatelstwa, które im kiedys zabrano.Znam osobiście żołnierzy i kobiety którzy maja teraz od 85 do 93 lat, znam tez taką kobietę która urodziłą się na Syberii i była tam 14 lat.To co od nich usłyszałam to nie mieści sie w żadnych granicach ludzkiego postepowania.Wszystkie mówią o głodzie , mrozie, hańbie człowieka, niewolniczej pracy w kopalniach rudy.Znam lub znałam ,/ bo wiele ich odeszło na wieczny spoczynek/ którzy przeszli tułaczą droge z Syberii , przez Persję , Indie, Afrykę i z żołnierzami Andersa przypłynęli do Anglii, gdzie w obozach przesiedleńczych mieszkali po 6 lat, jak również w Afryce po 6 lat.Uczono mnie historii w Polsce, ale prawdziwą lekcję historii usłyszałam dopiero w Leicester.Mam wielki szacunek do tych ludzi , którym zabrano wszystko co mieli, zabrano obywatelstwo, pochodzenie , a oni i tak dalej kochają Polske ich Ojczyznę która sie do nich nie przyznaje.W trudnych momentach jak stan wojenny pomagali nam, przysyłali leki , odziez, pieniadze żebysmy przetrwali a teraz na unijnej emigracji pomagają nam ile tylko mogą.To jest prawdziwi patrioci.Wielki szacunek dla nich.
Czytałem Twój komentarz z satysfakcją. Cieszę się, że są jeszcze prawdziwi Polacy !
Dlatego dystans od tych kacapów i izolacja. Od Ukrów też.
Tam się nic nie zmieniło i niech nikogo nie zmylą prasowe laurki.
Zoja Oberhard zona polskiego bohatera bitwy pod Marcinkowicami 8 lat lagru.
Zoja??? Oberhard?? Żydówka! To nie polskie ani imię ani nzawisko, więc nie była prawdziwą Polką!!!!!!!!!! Jeśli to nazwisko męża, to też nie był Polak!! Nie był to też polski bohater bitwy !!!!!!!!!!
I co z tego /! Była człowiekiem.
W końcu śmieć o nicku „prawda historyczna” został zablokowany ale nie na tym koniec jego problemów bo jego IP zostało zgłoszone do prokuratora.
Mario Ty chyba nie masz żadnych szarych komórek. Co więcej już Ci się styki w mózgu spaliły. Twoja wypowiedź powinna być usunięta!!! Gdzie jest reakcja redacji? To po prostu obrzydliwa wypowiedź.
„człowieczeństwo”. Najedzony drapieżnik nie poluje. Są dwie strony medalu. To, że żyjemy w dobrobycie, który jako tako hamuję nasze instynkty nie oznacza, że ludzie są i muszą być z natury „dobrzy”. Jesteśmy zwierzętami. Nic co zwierzęce nie jest nam obce. Obecnie nie żyjemy w środowisku dla nas naturalnym, jak zwierzęta w zoo, dlatego uważam, że nikt z nas nie ma prawa osądzać kogokolwiek, kto to przeżył lub nie to co się tam wydarzyło. I nie mówcie, że wy nigdy byście się tak zachowali, siedząc wygodnie przed komputerem i 9bysmy się nigdy o tym nie przekonali. Człowieczeństwo kończy się tam gdzie zaczyna się głód.
Masakra po prostu, żeby tylko nie doczekać takich czasów.
łagry były gorze niż niemieckie obozy precz z komuną
Nigdy w zyciu nie pozwolic sobie na takie ponizenie jak gwalt! to jest hanba, brak honoru i ohydny grzech! Wole umrzec z glodu czy przemocy niz dac sie zhanbic. Widac ze kobietom bardziej obchodzilo przezycie w tych obrzydliwych warunkach niz ich wlasna godnosc.
„KTO ZAS SWE ZYCIE MILUJE BARDZIEJ I JE CHCE ZACHOWAC, STRACI JE”.
nie pozwolić na gwałt? nie wiesz o czym mówisz? siedzisz chyba przed komputerem w 2020 roku. A tam leżysz na pryczy w baraku przychodzi kilku facetów i Ciebie bierze jak deskę i rżnie. nie masz noża ani sznura , żeby sobie odebrać życie.i tak było codziennie