Kiedy największe światowe mocarstwo rusza na podbój małego państewka, wynik może być tylko jeden. Także tym razem Brytyjczycy spodziewali się łatwego i szybkiego zwycięstwa. Ich przeciwnik okazał się jednak nadspodziewanie skuteczny. Mało brakowało, a Londyn musiałby wycofywać się rakiem.
W 1877 roku Wielka Brytania anektowała Republikę Transwalu. Było to jedno z państw założonych przez Burów – potomków osadników holenderskich, którzy napływali do południowej Afryki od końca XVII wieku.
Wraz z nowym terytorium Brytyjczycy przejęli także liczne spory graniczne. Najpoważniejszy toczył się z Zulusami, którzy w latach 20. XIX wieku stworzyli silne państwo. Złamanie jego potęgi militarnej oraz pomyślne rozstrzygnięcie konfliktów granicznych zapewniłoby sympatię burskiej ludności do władz brytyjskich. Pozwoliłoby też stworzyć na południu Afryki silną, skonsolidowaną kolonię.
Choć wydawałoby się, że wojna z Zulusami leży w interesie rządu brytyjskiego, konflikt wcale nie wybuchł z jego inicjatywy. Londyn miał wówczas na głowie znacznie poważniejsze zmartwienia. Od roku zaangażowany był w konflikt w Afganistanie, kluczowy dla rywalizacji z Rosją o dominację w Azji Środkowej. Także król Zulusów, Cetshwayo, robił wszystko, aby nie dać Brytyjczykom powodów do wojny. Wiedział, że jej wynik może być tylko jeden.
Do konfrontacji dążył miejscowy gubernator, sir Henry Bartle Frere. Sądził on, że będzie to szybka i łatwa wojna. Liczył na to, że zwycięstwo da mu sławę i pomoże w dalszej karierze. Z pomocą przyszły mu wstępne ustalenia komisji wyznaczonej do rozstrzygnięcia sporów granicznych. Przyznawały one w większości rację Zulusom, co groziło niepokojami ze strony Burów.
Londyn apelował do Frera, aby unikał wojny. Ze względu na dużą odległość stolica nie miała jednak realnego wpływu na działania lokalnej administracji. Jako pretekst do wywołania konfliktu posłużyły trzy incydenty graniczne. Mimo przeprosin i odszkodowań ze strony króla, Frere wystosował ultimatum, zawierające warunki niemożliwe do przyjęcia. Jednym z nich było żądanie rozwiązania zuluskiej armii! Gdy zgodnie z przewidywaniami dyktat pozostał bez odpowiedzi, Brytyjczycy rozpoczęli inwazję.
Niedoceniony przeciwnik
Operacją dowodził lord Chelmsford. Stanął na czele kolumny liczącej ponad 4000 żołnierzy, w tym 1200 regularnej brytyjskiej piechoty, wspartej przez wojska miejscowych plemion oraz burskich ochotników. Generał nie miał wysokiego mniemania o Zulusach. Już w lipcu 1878 roku pisał: „Jeśli zostanę wezwany do prowadzenia operacji przeciw nim, postaram się pokazać im, jak beznadziejnie słabsi są od nas, gdy idzie o siłę bojową, choć liczebnie silniejsi”.
Lekceważące podejście przełożyło się na jego poczynania. Gdy oddział przybył pod wzgórze Isandlwana, gdzie rozegrała się pierwsza bitwa między siłami brytyjskimi i zuluskimi, Chelmsford nie nakazał nawet obwarowania obozu kręgiem wozów. „To zajęłoby tydzień” – uznał. Zaniedbał też odpowiedniego zwiadu, przez co małą grupę Zulusów uznał za siły główne. Podążył za nią z większością wojska, nie wiedząc, że wpada prosto w przygotowaną na siebie pułapkę.
Jak się okazało, Brytyjczycy dali się zwabić oddziałowi dywersyjnemu, który został wysłany, by doprowadzić do podzielenia ich sił. W tym czasie licząca 15 tysięcy ludzi armia pod wodzą królewskiego brata zbliżała się do obozu. Broniło go zaledwie około 1800 osób. Tylko połowa z nich należała do regularnej piechoty, zwanej od koloru mundurów “czerwonymi kurtkami”.
Był ranek 22 stycznia 1879 roku. Przebywający w obozie żołnierze, widząc krążące wokół oddziały przeciwnika, zorientowali się w końcu, że są otoczeni. Wciąż jednak liczyli na to, że Zulusi nie odważą się na otwarty atak.
Tak nastroje obrońców opisywał jeden z uczestniczących w starciu oficerów:
W tym czasie, tj. około 11 panowało w obozie przekonanie, że wróg nie ma zamierza nacierać za dnia, ale można się spodziewać ataku w nocy. Nikt nie miał pojęcia co do możliwej siły wojsk nieprzyjaciela.
Mimo, że powątpiewano w możliwość ataku, wysłano do Chelmsforda wiadomość z prośbą o posiłki. Ten jednak zignorował je jako niewiarygodne. Zawrócił nawet oficera, który z własnej inicjatywy chciał wesprzeć obóz pod Isaldwaną.
Zagłada głównej kolumny
Sytuację Brytyjczyków pogarszał spór między dowódcami. Pułkownik Anthony Durnford wziął kawalerię i baterię rakiet i wyruszył na poszukiwania armii Zulusów. Tymczasem piechota, wsparta jedynie przez dwie armaty, pozostała na miejscu. Podpułkownik Henry Pulleine, uzasadniając swoją decyzje, powoływał się na zakaz wyprowadzania jej z obozu, wydany ponoć przez samego Chelmsforda.
Pulleine, na którego spadł cały ciężar niespodziewanego ataku, nie miał doświadczenia w dowodzeniu wojskiem. Zamiast skoncentrować żołnierzy w zwartej formacji o dużej sile ognia, rozciągnął ich w długiej, zaledwie dwuszeregowej linii. Brytyjczycy stali ponadto dość daleko od obozu, co utrudniało dostarczanie amunicji. Zulusi natomiast zastosowali swoją tradycyjną „taktykę bawoła”. Podczas gdy „głowa” wiązała przeciwnika walką, „rogi” oskrzydlały go, odcinając drogę ucieczki. Tak przebieg starcia opisał jeden z oficerów:
Zulusi otoczyli obóz, angażując całe wojsko w walkę wręcz, zniszczyli działa i rozpoczęli ogólną masakrę. Od momentu gdy pierwsza jednostka piechoty opuściła obóz do zakończenia walki minęła około godzina.
Klęska Brytyjczyków była zupełna. Stracili około 1300 żołnierzy. Przeżyła jedynie kawaleria. Praktycznie uniemożliwiło im to dalsze działania. Mało tego: korzystając ze zwycięstwa, dowodzący armią Zulusów brat króla przeniósł działania na terytorium Transwalu. Złamał tym samym zakaz wydany przez Cetshwayo. Z oddziałem liczącym 4-5 tysięcy ludzi zaatakował niewielką misję przy Rocke’s Drift, której broniło około 100 Brytyjczyków.
Tym razem jednak to Zulusi się przeliczyli. Obrońcy, ostrzeżeni przez uciekinierów spod Isandlwany, umocnili swoje pozycje i przez wiele godzin odpierali atak. Zulusi musieli się wycofać, zwłaszcza, że nadeszła wieść o zbliżaniu się głównych sił brytyjskich. Generał Chelmsford po przybyciu na miejsce postanowił ufortyfikować się w Rocke’s Drift i czekać na posiłki.
Klęska za klęską
Poważne trudności na terytorium Zululandu napotkały także dwie inne brytyjskie kolumny. Jedna została otoczona przez przeważające siły Zulusów po dotarciu do misji Eshowe. Tubylcy, nauczeni doświadczeniami spod Rocke’s Drift, nie próbowali jednak tym razem atakować umocnionych pozycji najeźdźców. Ograniczyli się do ich skutecznej blokady. Brytyjczycy nie mogli się ruszyć, a już wkrótce – jakby tego było mało – w ich obozie wybuchła zaraza.
Do prawdziwej masakry doszło 12 marca nad rzeką Intombe. Z około stuosobowego brytyjskiego oddziału zginęło aż 80 ludzi. Starcie to nie miało wielkiego znaczenia militarnego, ale wywarło silny efekt psychologiczny, dodatkowo osłabiając morale żołnierzy Korony.
Tak potyczkę opisał major Tucker, który przybył z odsieczą uciekającym niedobitkom:
Niektórzy żołnierze spali w namiotach, inni pod wozami, lecz zanim zajęli pozycje, Zulusi oddali salwę, po czym rzucili strzelby… i niemal natychmiast byli wokół wozów, na nich, a nawet wewnątrz zagrody dla bydła. Nadeszli tak szybko, że nie było właściwie żadnej obrony ze strony naszych żołnierzy – każdy walczył o własne życie. W kilka minut wszystko się skończyło, a nasi zostali po prostu wyrżnięci.
Niewiele lepszy los spotkał trzecią kolumnę inwazyjną. 28 marca zajęła ona dwa płaskowyże w okolicy wioski Hlobane. Brytyjczycy chcieli zmusić Zulusów do ataku na ich umocnione pozycje. Kiedy jednak zauważyli, że do ich obozu zbliżają się główne siły zuluskie, nie byli w stanie zorganizować skutecznej obrony. Po raz kolejny, w wyniku braku koordynacji między dowódcami, w szeregach zapanował chaos.
Kawaleria została w tyle bez wsparcia piechoty. Mogła wycofać się tylko przez tak zwaną diabelską przełęcz. Był to dla jeźdźców wyjątkowo trudny teren. Piesi Zulusi poruszali się szybciej, dlatego łatwo ich dogonili i zadali duże straty. Zginęło około 100 Brytyjczyków i drugie tyle wojsk posiłkowych.
Imperium kontratakuje
Zwycięstwa armii Cetshwayo nie trwały jednak długo. Następnego dnia, 29 marca 1879 roku, Zulusi uderzyli na obóz Brytyjski pod Kambulą. Mieli dziesięciokrotną przewagę liczebną… ale i tak ponieśli klęskę. Zostali wyparci i stracili około 1000 ludzi. Wojownikom nie pomogło nawet użycie nowoczesnych karabinów zdobytych pod Isandlwaną.
Tymczasem Chelmsford ruszył z odsieczą dla Eshowe. 2 kwietnia, po zwycięskiej bitwie pod Gingindlovu, udało mu się przerwać oblężenie. Szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na korzyść Brytyjczyków. Od samego początku straty po stronie obrońców Zululandu były zresztą znacznie większe.
Zulusi stracili już ponad 5000 wojowników. Prawdopodobnie dwa razy tyle odniosło rany. Afrykańscy szamani, doświadczeni w leczeniu obrażeń zadanych tradycyjną bronią, byli bezradni wobec kul karabinowych, wbijających się głęboko w ciało i powodujących krwotoki wewnętrzne.
Król Cetshwayo liczył, że cios zadany przeciwnikowi w początkowej fazie i opóźnianie natarcia sprawi, że Brytyjczycy uznają koszty wojny za zbyt duże. Miał nadzieję, że najeźdźcy rozpoczną negocjacje pokojowe. Stało się jednak odwrotnie. Upokorzenie sprawiło, że Londyn przysłał potężne posiłki. Już na początku czerwca 1879 roku ruszyła kolejna inwazja, również w trzech kolumnach. Zulusi podjęli próby rokowań, ale Brytyjczycy nie byli nimi zainteresowani. Celem wojny było złamanie potęgi niewielkiego państwa.
Zulusi urządzali liczne zasadzki na maszerujących Brytyjczyków. W jednej z nich zginął nawet syn Napoleona III, który po upadku cesarstwa uciekł wraz z ojcem do Anglii i tam zaciągnął się do wojska. Nie mogło to już jednak odmienić losów wojny. 4 lipca wojska Imperium zdobyły zuluską stolicę, Ulundii. Zululand został podzielony na 13 części i stał się całkowicie zależny od Wielkiej Brytanii.
Bibliografia:
- Krzysztof Kubiak, Wojna zuluska 1879, Replika 2009.
- S. Bourquin, The Zulu military organization and the challenge of 1879, [w:] „Military History Journal” t. 4, nr 4 (1979).
- Piotr Fiszka-Borzyszkowski, Wojna zuluska 1879, Bellona 2010.
- Frances E. Colenso, Edward Durnford, History of the Zulu war and its origin, Cambridge University Press 2011.
- Przemysław Benken, Wojna zuluska 1879, Wydawnictwo Inforteditions 2012.
- Horace Smith-Dorrien, Memories of forty-eight years service, The War Times Journal.
- Saul David, Zulu: The True Story, BBC History 17.02.2011.
- The London Gazette, 15 March 1879.
- The London Gazette, 2 May 1879.
KOMENTARZE (3)
Matku Bosku, czy Przemysław Benken, na którego pracy opierał się autor przespał ostatnie 20 lat? Czy przeleżał pod lodem? Bo bardzo dokładnie zbadano zarówno przebieg kampanii w świetle raportów jak i szczegółowych badań archeologicznych pól bitewnych, a zwłaszcza Isandlwany. Na szybko kilka baboli. Pulleine nie ustawił wojsk w szyku dwuszeregowym, tylko w jednym szeregu, na dodatek żołnierze oddaleni byli od siebie mniej więcej o metr. Anglikom nie brakowało amunicji czego dowodem było odnalezienie na pierwotnej linii ognia mnóstwa niewystrzelonych nabojów. Problem polegał na wadzie konstrukcyjnej karabinu Martini Henry, który zawsze zacinał się, kiedy temperatura lufy przekraczała 45 stopni, co w afrykańskich warunkach następowało już po kilku strzałach. innym problemem były niezwykle łatwo odkształcające się miedziane łuski nabojów. W efekcie błyskawicznie powstały martwe pola ostrzału. W przeciwnym razie biorąc pod uwagę zasięg i siłę rażenia brytyjskiej broni Zulusi zostaliby wystrzelani zanim zdołaliby zbliżyć się do czerwonych kurtek .Poza tym Pulleine zgodnie z regulaminem powinien był nakazać w chwili ataku przecięcie linek namiotów by nie zasłaniały żołnierzom pola walki a także zaalarmowałoby to kręcącego się w pobliży Chelmsforda, który nie miał pojęcia co się dzieje. A z ciekawostek wojska, które dopłynęły z Wielkiej Brytanii nie zdołały już odegrać większej roli, Chelmsford spieszył się. Doskonale wiedział, że razem z wojskami przyjdzie jego dymisja podpisana przez Disraelego wraz z nakazem stawienia się w Londynie celem otrzymania opeeru za wszęcie wojny, która Londynowi nie była specjalnie na rękę..Jednak z uwagi na koniec wojny i zwycięstwo do dymisji i oficjalnego wypadnięcia łask królewskich nie doszło
Proponuję przeczytać książkę. Wtedy się pewne rzeczy wyjąśnią. ;)
MOIM skromnym zdaniem, anglicy podobnie jak niemce czy jankesi, to palanty. Całe życie walczyli, całe życie wojowali, krew cudzą przelewali i z biegiem czasu wszystko stracili , jeden wart drugiego . Dlaczego Polacy tak się nimi zachwycają , pewnie są tacy sami, może dajcie mi karabin, władzę a ja pokaże wam co warte były moje lekcje z polonistyki , np. człowiek to brzmi dumnie , ale za przysłowiowe 30 srebrników rzucą się drugiemu do gardła, jak wściekłe psy . Bardziej odpowiada mi piękne hasło Nałkowskiej : LUDZIE LUDZIOM ZGOTOWALI TEN LOS i dlatego nie ufam nikomu, a broń w kieszeni noszę odbezpieczoną, a przy tym dwa granaty. Cholera co ja gadam, przecież jestem pacyfistą , to jednak pewnie wina indoktrynacji kościelnej i propagandy państwowej , mówcie co chcecie, lata nauki nie poszły w las , nawet gdy sam tam idę .