Obraz wart 30 milionów dolarów, pięć kilo kokainy i dziesiątki tysięcy zielonych banknotów. A do tego Cosa Nostra - bo tylko jej członkowie mogą powiedzieć co stało się z malowidłem uważanym za jedno z najbardziej poszukiwanych dzieł na całym świecie.
Caravaggio (1571-1610) to wielki malarz włoskiego baroku, mistrz dramaturgii, ostrego światłocienia i „religijnego realizmu”, który malował Apostołów z brudnymi nogami a święte z rozczochranymi włosami. Jego obrazy są ozdobą Luwru, londyńskiej National Gallery, Muzeów Watykańskich…
Choć wywodził się ze statecznej mediolańskiej rodziny, która pracowała dla książęcego rodu Sforzów, nie należał do niewiniątek. Brał udział w burdach i pijatykach, korzystał z płatnej miłości portowych prostytutek bądź nastoletnich złodziejaszków. Wreszcie, w maju 1606 roku, doszło do prawdziwej tragedii: w niejasnych okolicznościach zabił, prawdopodobnie przez przypadek, niejakiego Ranuccia Tomassoniego.
Tu rozpoczyna się historia, która mogłaby stać się kanwą błyskotliwego thrillera, w którym sztuka mieszałaby się ze zbrodnią i tajemnicą – takiego jak choćby nowa powieść „444” Macieja Siembiedy, w której niedostępny publiczności „Chrzest Władysława Warneńczyka” kryje sekret, od którego zależą losy świata. W dorobku Caravaggia też jest przecież dzieło, którego nikt nie może podziwiać na muzealnej ekspozycji.
Malarz-zabójca ucieka na Sycylię
Możni protektorzy, którzy wcześniej umożliwili artyście błyskotliwą karierę w Rzymie, teraz nic nie mogli poradzić: Caravaggio, jako morderca, musiał uciekać. Najpierw do Neapolu, a potem aż na Maltę, gdzie… został rycerzem joannitą i nadwornym malarzem zakonu. Podobno odznaczał się wtedy niezwykłą pobożnością, a przynależność do zgromadzenia odczuwał jako wielki honor.
Idylla nie trwała jednak zbyt długo: pod koniec sierpnia 1608 roku po raz kolejny doszło do awantury, podczas której malarz mocno pobił współbrata. Przypuszcza się, że ataki wściekłości mogły być syndromem zatrucia ołowiem, którego używano wówczas do produkcji farb. W konsekwencji Caravaggio, „jako wstrętny i zgniły człowiek”, został wydalony.
Być może za radą starego kompana Maria Minnitiego, który ożenił się w Syrakuzach, artysta udał się na Sycylię, wiecznie zbuntowaną wyspę. Tam, jak głosi tradycja, pierwsi mafiozi pojawili się już w XIII wieku, kiedy to mieli rzekomo zemścić się na francuskich okupantach za gwałt na miejscowej dziewczynie. Droga wiodła Caravaggia od Syrakuz przez Mesynę do Palermo.
Tu, wydawać by się mogło, sytuacja zaczynała się stabilizować. Caravaggio pozyskiwał kolejnych zleceniobiorców. Jeden z nich, zamożny kupiec Fabio Nuti, zleca artyście namalowanie sceny Bożego Narodzenia, w której poza Świętą Rodziną mają się pojawić także św. Wawrzyniec i św. Franciszek z Asyżu.
Jedyne takie Boże Narodzenie
Powstaje dzieło sporych rozmiarów: 268 na 197 centymetrów. W centrum kompozycji artysta umieścił Marię. Młodziutka kobieta o dość plebejskich rysach na wpół leży, na wpół siedzi, trzymając prawą rękę na brzuchu; nie zwraca uwagi na koszulę, która zsunęła jej się z ramienia. Jest wyraźnie zmęczona porodem. Dzieciątko też pozostaje bez ruchu, jakby zaskoczone faktem własnych narodzin. Odwrócony tyłem do widza siwy św. Józef najprawdopodobniej jeszcze przed chwilą był akuszerem, nie zdążył nawet uporządkować ubrania, nadal odsłaniając żylaste, blade nogi.
Dwaj święci, Wawrzyniec w eleganckiej szacie diakona i Franciszek w prostym habicie, trwają w modlitewnej ciszy, starając się jak najmniej przeszkadzać rodzicom. Tak naprawdę niepokój wprowadza dopiero energiczny anioł, który gwałtownym lotem spływa na ziemię, by wskazać małemu Jezusowi niebo.
Nie jest to może najbardziej spektakularne dzieło artysty, trudno porównywać je choćby z dramatyczną, malowaną z rozmachem „Judytą odcinającą głowę Holofernesowi” (Galleria Nationale d’Arte Antica, Rzym). Ale w palermiańskiej scenie „Bożego Narodzenia” wyraźne jest coś, co czyni twórczość Caravaggia tak wyjątkową: głęboka empatia, poczucie tragiczności ludzkiego losu.
Najprawdopodobniej artysta ukończył pracę nad tym obrazem w 1609 roku. Wkrótce potem znów musiał uciekać. Pewnie zbyt wielu „dorobił się” wrogów na wyspie. Uznał, że na papieskie ułaskawienie bezpieczniej będzie poczekać w Neapolu. Tam nieznany zamachowiec zmasakrował mu twarz. Kiedy latem 1610 roku przyszedł wreszcie upragniony dokument, Caravaggio natychmiast ruszył do Rzymu. Zmarł po drodze, w toskańskim Porto Ercole, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach.
Skruszeni mafiozi zeznają
Jego „Boże Narodzenie ze świętymi Wawrzyńcem i Franciszkiem” pozostało w Palermo. W 1969 roku wierni i turyści, którzy wchodzili do tamtejszego oratorium San Lorenzo, mogli podziwiać obraz świeżo po zakończeniu prac konserwatorskich. Jednak niedługo się nim cieszyli: w nocy z 17 na 18 października obraz wycięto z ram i wyniesiono. Śledczy zdołali jedynie ustalić, że za kradzieżą stoi sycylijska mafia. Cisza trwała aż do lat 80.
Jako pierwszy zaczął mówić pewien skruszony mafiozo nazwiskiem Vincenzo La Piana. Zeznał, że kiedy obrazu nie udało się sprzedać na czarnym rynku, prominentny handlarz narkotykowy Gerlando Alberti (prywatnie dziadek świadka) kazał zakopać go w żelaznej skrzyni wraz z pięcioma kilogramami kokainy i kilku milionami dolarów na terenie jakiegoś gospodarstwa rolnego pod Palermo. Teren dokładnie przeszukano. Bez rezultatu.
W 1980 roku Peter Watson, wybitny brytyjski historyk sztuki a podówczas także prominentny dziennikarz, otrzymał nieoficjalną ofertę kupna obrazu z oratorium San Lorenzo. Umówił się na spotkanie z kontrahentem w Laviano, do którego jednak nie doszło ze względu na… potężne trzęsienie ziemi, które 23 listopada pochłonęło prawie trzy tysiące istnień ludzkich.
Trzęsienie ziemi urywa trop
Sprawa znów ucichła – do roku 1992. Doszło wtedy do udanego zamachu na słynnego (choćby ze względu na popularny serial, emitowany także w Telewizji Polskiej) sędziego śledczego Giovanniego Falcone. Tego samego, który odkrył wcześniej kulisy wielkiej wojny klanów mafijnych i ujawnił powiązania między zorganizowaną przestępczością a światem biznesu i polityki. Jeden z przestępców zamieszanych w to morderstwo chwalił się wówczas publicznie, że obraz nadal jest w posiadaniu Cosa Nostry i bywa uroczyście pokazywany podczas tajnych spotkań Cupoli, czyli komisji mafii sycylijskiej, ukonstytuowanej w 1957 roku podczas spotkania włoskich i amerykańskich mafiozów w Sali Wagnera palermiańskiego Grand Hotel des Palmes. Kłamał, fantazjował, czy mówił prawdę? Nie wiadomo.
W każdym razie kwestia Caravaggia powracała także podczas wieloletniego procesu Giulio Andreottiego (trwał w latach 1992-1999 i zakończył się uniewinnieniem), premiera Włoch oskarżonego o kontakty z mafią i korupcję. A później także o zlecenie zabójstwa. Jeden ze świadków koronnych twierdził, że osobiście żyletką wycinał obraz z ram i zawijał w rulon. Nie brzmiał szczególnie wiarygodnie: myliły mu się miejsca, daty, okoliczności… Ale kto wie, może mówił prawdę?
W 2009 roku jeszcze inny trop doprowadził śledczych poszukujących obrazu do jednego z sycylijskich klanów, rodziny Pullarà. Szefowie Cosa Nostry mieli jej przekazać „Boże Narodzenie” pod koniec lat 80. na przechowanie. Niestety, Pullardowie nie poznali się na wartości depozytu i schowali go… w oborze, gdzie podobno został zjedzony przez szczury i świnie. Zeznali także, że pozostałe resztki… skompostowano. Jeśli taka byłaby prawda, zniszczenie obrazu okazałoby się nie tylko wielką stratą materialną, ale także straszną, tragiczną metaforą, wpisującą się w fatum ciążące nad wielkim Caravaggiem.
Jest jednak nadzieja: dają ją świadectwa tych, którzy twierdzą, że jeszcze w późnych latach 90. widzieli dzieło na zamkniętych przed wścibskimi spotkaniach Cupoli. A co z pozostałymi, nienależącymi do mafii wielbicielami barokowego artysty? Cóż… od pewnego czasu w Palermo możemy oglądać bardzo dokładną kopię obrazu, zrealizowaną z pomocą najnowszych technologii przez firmę Factum Arte. Tylko co z tego?
Bibliografia:
- M. Cuppone, La Natività di Palermo: un capolavoro del 1600 o del 1609, news-art.it.
- Il Caravaggio rubato, LaRepubblica.it.
KOMENTARZE (3)
Na zdjęciu Caravaggio jest narysowany i nie może być mowy o pędzlu,taka mała dygresja.
Sadze , ze autor artykulu myli sie piszac ” siwy Sw.Jozef ” . Obraz przedstawia mezczyzne mlodego wiekiem , sylwetka jego na to wskazuje , i jest NIE siwym a raczej mezczyzna o blond wlosach.
A gdzie jest „Upadła Madonna z wielkim cycem” van Klompa?