Konwencja genewska? Dżentelmeni za sterami? Zapomnij. Podczas bitwy o Anglię nikt nie myślał o konwenansach. Wyskoczyłeś z samolotu? Machasz białą flagą? Utop się w kanale. Albo zadzwoń po U-Boota.
– Kim jesteś? Szkop czy nasz? (…)
– Wy głupie, pierdolone skurwysyny, wyciągnijcie mnie! (…)
– Kiedy tylko puściłeś wiąchę (…) od razu wiedzieliśmy, że jesteś z RAF-u!
Tak wyglądał dialog między załogą łodzi ratunkowej a lotnikiem pływającym w wodzie Kanału La Manche. Mimo wulgarnie wyrażonej prośby o ratunek marynarze uśmiechali się przyjaźnie i natychmiast wyciągnęli oficera RAF Geoffreya Page’a z zimnej wody. Dali mu ręczniki, koc, manierkę z alkoholem na rozgrzewkę i opatrzyli krwawiące rany.
Decydowała szybkość
Page został zestrzelony w poniedziałek 12 sierpnia 1940 r. podczas ataku na niemieckie bombowe Dorniery Do 17. Wyskoczył ze swojego płonącego Spitfire’a i wylądował ze spadochronem w wodzie, gdzie czekał na ratunek. Ranny, poparzony i zmarznięty zaczął już tracić przytomność, gdy usłyszał krążącą wokół niego łódź i pytanie o narodowość. Co jednak gdyby był Niemcem i odezwał się po niemiecku? Możemy być niemal pewni, że załoga odpłynęłaby w siną dal. A na odchodne rzuciliby jeszcze: A zadzwoń sobie po U-Boota!
Po pływającego w zimnych wodach kanału La Manche śmierć przychodziła szybko, dlatego kluczowa była natychmiastowa pomoc. Brytyjczycy korzystali z łodzi motorowych Coastal Command (Obrony Wybrzeża) lub z cywilnych kutrów rybackich i właśnie głównie załogom tych drugich zdarzało się zostawiać pływających wrogów w morzu.
Niemcy z kolei wykorzystywali wodnosamoloty ratunkowe, które lądowały w pobliżu strąconych, a ich załoga wciągała „kąpiących się” na pokład. Samoloty były bardziej mobilne od łodzi, mogły szybko przylecieć w rejon toczącej się walki i lądować na wodzie, gdy była taka potrzeba. Żeby nie było wątpliwości, co do ich przeznaczenia, maszyny były pomalowane całe na biało, miały cywilne oznaczenia i bardzo widoczne znaki Czerwonego Krzyża na skrzydłach i kadłubie.
Mimo to stały się celem alianckich ataków. Nie dlatego, że na ogonie miały namalowaną flagę ze swastyką, ale z powodu bardziej oczywistego – samoloty często wygrywały wyścigi z łodziami ratunkowymi i pierwsze wyciągały rozbitków z wody. Niosły pomoc, ale przy okazji ich załogi brały do niewoli brytyjskich lotników. W czasie najcięższych walk w sierpniu i wrześniu 1940 r. niemieckie samoloty uratowały 72 lotników. Byli pewnie wśród nich i Brytyjczycy.
Każdy uratowany z morza pilot podnosił morale swoich kolegów, a także – jeśli nie odniósł obrażeń – mógł szybko wrócić do walki. 31 sierpnia Heinz Ebeling z JG 26 najpierw zestrzelił brytyjskiego Hurricane’a, ale sam musiał skakać z uszkodzonego Messerschmitta i wylądował w wodzie Kanału.
Po upływie pół godziny obok mnie wylądowała łódź latająca Do 18, której załoga wyciągnęła mnie z wody. Po dostarczeniu mnie do jednostki ratownictwa morskiego w Boulogne wypiłem pełen kufel koniaku i zjadłem do niego talerz grochówki. (…) [Tego samego dnia] poleciałem jeszcze na kolejną akcję (…) i udało mi się zestrzelić dwa następne Hurricane’y.
Utrata każdego pilota pogarszała sytuację, również dlatego, że szkolenie nowych zajmowało całe miesiące. 14 lipca Fighter Command (Dowództwo Lotnictwa Myśliwskiego RAF) wydało rozkaz zwalczania samolotów ratunkowych. Zaprotestowała na to strona niemiecka podkreślająca, że samoloty ze znakami Czerwonego Krzyża są chronione przez prawo międzynarodowe, konwencję genewską i obyczaje wojenne.
W odpowiedzi brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa stwierdziło, że samoloty „ratunkowe” są atakowane, bo były również wykorzystywane do prowadzenia misji rozpoznawczych, przerzucania niemieckich agentów w pobliże brytyjskiego wybrzeża, zbierania danych dla służb meteorologicznych i stawiania min.
Nie było to do końca prawdą, ale polowanie na samoloty ze znakami Czerwonego Krzyża nasiliło się. W odpowiedzi Niemcy pokryli białe samoloty maskującym kamuflażem, choć pozostawili czerwone krzyże, zamontowali im uzbrojenie i dodawali eskortę myśliwską. Potem, brutalność starć zaostrzyła Luftwaffe.
Walka przeniosła się nad terytorium brytyjskie i to tam lądowali lotnicy z zestrzelonych samolotów. Niemcy nie mogli już wyławiać swoich lotników i niemal zawsze wpadali oni w ręce wroga. Z kolei ocaleni Brytyjczycy szybko wracali do walki. W zmienionych okolicznościach pojawił się pomysł, który skonsultowano z niemieckimi dowódcami jednostek myśliwskich:
– Jak potraktowałby pan rozkaz strzelania do pilotów skaczących ze spadochronami?
– Uznałbym to za morderstwo, Herr Reichsmarschall – odpowiedział Hermannowi Göringowi jeden z nich, Adolf Galland.
– Właśnie takiej odpowiedzi od pana oczekiwałem! skwitował Göring, ale i tak nakazał strzelanie do pilotów RAF ratujących się w ten sposób.
Galland odmówił stosowania rozkazu i zabronił strzelać swoim podwładnym, jednak wielu lotników Luftwaffe nie miało skrupułów. Przekonał się o tym sierżant Kazimierz Wünsche z Dywizjonu 303, który został zestrzelony i musiał opuścić płonącego Hurricane’a. Jak pisał Arkady Fiedler:
Natychmiast po wyskoczeniu lotnik popełnił wielkie głupstwo. Otworzył spadochron. Powinien był czekać. Lecz za późno się spostrzegł i po chwili z lekkim hukiem rozwarła się kopuła. Zbyt blisko wroga.
Był to wróg, który uznawał tylko prawo dżungli w najbrutalniejszej jego formie: zabijać bezwzględnie, tępić, choćby bezbronnego, tępić właśnie bezbronnego. Sierżant, wisząc bezwładnie na pasach, spoglądał w górę i wyraźnie spostrzegł dwa zbliżające się do niego Messerschmitty. Przyjął to jako nieuchronne następstwo swego błędu. Był dziwnie obojętny i zapadł w stan łagodnego omdlenia. Widocznie działały tak brak tlenu na tej wysokości i poprzednie przeżycia (…) w kabinie.
Po dwóch minutach przyszedł do siebie. Wciąż spadał. Żył. I sierżant Wünsche żyć będzie: zjawiły się w pobliżu trzy Spitfire’y. Pokrzyżowały zakusy Messerschmittów, odpędziły wroga i oto osłaniały lot spadochroniarza. Myśliwiec opadał bezpiecznie ku ziemi i ku nowemu życiu.
Innego powietrznego pirata ukarał od ręki Witold Urbanowicz, dowódca Dywizjonu 303. W swoich wspomnieniach przywołał taką oto scenę z piątku 6 września 1940 r.:
Jeden z Messerschmittów zaatakował naszego pilota, wiszącego na spadochronie. Niemiec stanowił dla mnie doskonały cel, był cośkolwiek niżej i zagapił się, celując do spadochronu. Po prostu nic mu nie groziło ze strony ratującego się pilota. O swoim ogonie zapomniał. Z ostrego skrętu wszedłem mu w ogon i z odległości kilkudziesięciu metrów oddałem kilka serii, układając ogień na kabinie.
Musiał dostać jedną z pierwszych serii, jakoś nienaturalnie wyrwał w górę, zawisł bezwładnie i zwalił się na skrzydło. Dokończyłem go kilkoma seriami. Samolot zapalił się, pilot nie skakał. Obawiałem się, że Niemiec mógł postrzelać spadochron naszego pilota, ale kopuła łagodnie balansując, spływała do ziemi.
Inni nie mieli tyle szczęścia. Roger Hall, oficer z RAF, był świadkiem, jak:
lecący z przodu Niemiec do czegoś strzelał (…). Nagle (…) ujrzałem, jak pociski z karabinów maszynowych i działka wchodzą w środek ciała [lotnika na spadochronie], które pod wpływem uderzenia składa się jak ostrze scyzoryka, jak źdźbło trawy uginające się pod nacięciem ostrza kosy – wspominał.
Oczywiście, strzelanie do bezbronnych kolegów wywoływało chęć zemsty i próby odpłacania pięknym za nadobne. Takie zachowania zdarzały się aliantom, oskarżano o nie m.in. lotników polskich.
Ale zdarzały się także i Brytyjczykom. Niektórzy mieli wręcz przyzwolenie swoich dowódców. Dowodzący 74. Dywizjonem RAF Ira Jones nie krył się z tym:
Miałem zwyczaj atakować Hunów wiszących na spadochronach, co prowadziło do wielu dyskusji w kasynie. Część oficerów, absolwentów Eton lub Sandhurst uznawała moje postępowanie za niesportowe. Nie chodziłem do dobrej szkoły, więc nie brałem sobie do serca tego rodzaju zastrzeżeń. Wyjaśniałem, że toczy się krwawa wojna, a moim zamiarem jest pomszczenie zabitych kolegów.
I tylko czasem w trakcie zaciętych walk można było dostrzec reszki humanitaryzmu – np. w poniedziałek 23 września 1940 r. dwóch brytyjskich oficerów rzuciło się wpław do morza, gdzie wylądował ranny niemiecki pilot Friedrich Dilthey. Pomogli Niemcowi utrzymać się na wodzie do momentu przypłynięcia łodzi rybackiej, która uratowała całą trójkę.
W czasie walk od 10 lipca do 31 października 1940 r. napastnicy stracili ok. 2,5 tys. lotników zabitych i wziętych do niewoli oraz ok. 1 tys. rannych. Obrońcy ok. 550 zabitych i wziętych do niewoli, ok. 500 rannych lotników oraz ok. 23-27 tys. zabitych i 32 tys. rannych cywilów oraz wojskowych na ziemi. Wolny świat wygrał, a alianccy lotnicy jako pierwsi pokazali, że III Rzeszę można pokonać militarnie.
Bibliografia:
- Arkady Fiedler, Dywizjon 303, Poznań 1974.
- Krzysztof Janowicz, Bitwa o Anglię. Cz. 1, Gdańsk 1998.
- Ryszard Kaczkowski, Lotnictwo w działaniach na morzu, Warszawa 1986.
- Philip Kaplan, Asy myśliwskie Luftwaffe II wojny światowej, Warszawa 2008.
- Janusz Ledwoch, Heinkel 59, Warszawa 1995.
- Leonard Mosley, Bitwa o Anglię, Warszawa 1998.
- Marek J. Murawski, Luftwaffe – działania bojowe cz. 1, Warszawa 1998.
- Robert F. Stedman, Jagdflieger: Pilot myśliwski Luftwaffe 1939-1945, Oświęcim 2016.
- Witold Urbanowicz, As. Wspomnienia legendarnego dowódcy Dywizjonu 303, Kraków 2016.
- Adam Zamoyski, Zapomniane dywizjony. Losy lotników polskich, Londyn 1995.
KOMENTARZE (6)
kształt statecznika i wieżyczka strzelca za kokpitem wskazują, że na zdjęciu jest Do217, nie Do17
Kształt statecznika i wieżyczka strzelca za kabiną wskazują, że na zdjęciu jest Do-217, nie Do-17
Nie czerwonego krzyza tylko,z namalowanym czerwonym krzyzem,no i ci podpierajacy sie konwencjami,honorem Niemcy zapomnieli otym wstosunku do ludnosci cywilnej w krajach okupowanych-dziwne,autor pisze ze alianci mordowali,niemcy strzelali,niby nic,jedno slowo
Każdy Czytelnik ma prawo do własnej oceny, ale prosiłbym, by oceniać całość.
Tytuł jest pewnego rodzaju skrótem, bo musi być krótki i opisywać, co jest w tekście. Stąd w samym artykule, gdzie nie ma aż takich ograniczeń, co do skrótowości jest wyraźnie zaznaczone, że maszyny miały znaki, a nie nie należały do MCK. Chociażby tutaj: „maszyny były pomalowane całe na biało, miały cywilne oznaczenia i bardzo widoczne znaki Czerwonego Krzyża na skrzydłach i kadłubie”, czy tutaj: „samoloty ze znakami Czerwonego Krzyża”.
Temat niemieckich zbrodni wobec ludności cywilnej w krajach okupowanych jest tak obszernym tematem, że nie sposób poruszyć go w tym artykule. Podobnie jak nie poruszam kwestii strzelania do lotników skaczących ze spadochronami, czy mordowania schwytanych lotników. Temat jest niewątpliwie ciekawy, ale zasługujący na szersze opracowanie. Ten artykuł dotyczy tylko i wyłącznie pewnego wycinka historii walk toczonych w czasie Bitwy o Anglię.
Słowo „mordowali” użyte jest w tytule, który rządzi się swoimi prawami – jak już pisałem na wstępie. Jak zresztą inaczej nazwać strzelanie np. do sanitariuszy strony przeciwnej udzielających pomocy na polu bitwy swoim, czy obcym? W cytacie z „Dywizjonu 303” jest wyraźnie zaznaczona opinia co do niemieckiego modelu prowadzenia wojny: „Był to wróg, który uznawał tylko prawo dżungli w najbrutalniejszej jego formie: zabijać bezwzględnie, tępić, choćby bezbronnego, tępić właśnie bezbronnego”. Myślę, że jest to zdecydowanie mocniejsze, niż tylko, że Niemcy strzelali.
Poza tym, osobiście uważam, że strzelanie do bezbronnych czy na spadochronach, czy w pojazdach ewakuacyjnych ze znakami Czerwonego Krzyża – niezależnie od dalekosiężnych celów wojennych – jest jednak złe i podchodzące pod definicję słowa „mordowanie”.
Pozdrawiam, Mateusz Drożdż
Bardzo dobry tekst – pozdrawiam.
dzisiaj też zabija się strąconych pilotów – ostatnio w Syrii ukatrupiono rosyjskiego pilota. Szczerze mówiąc to jakoś sobie nie przypominam żeby w LWP wspominano o zakazie strzelania do oznakowanych Czerwonym Krzyżem nie mówiąc już o Konwencji Genewskiej. Być może w dzisiejszej armii żołnierze szkoleni są w tej kwestii.