Głód, strach, poniżenie, tortury, choroby i śmierć. W japońskich obozach jenieckich każdy wschód słońca zapowiadał katorgę. A każdy zakończony przy życiu dzień - zakrawał na cud.
Po ataku na Pearl Harbor, 7 grudnia 1941 roku, wojska japońskie rozpoczęły błyskawiczny podbój Azji oraz wysp Pacyfiku. W obliczu dziejowej misji budowy imperium, rząd nie mógł pozwolić sobie na żadne oznaki anarchii. W kraju trwała zakrojona na olbrzymią skalę kampania represji. Prześladowano komunistów i przeciwników agresywnego reżimu. Główną bronią dyktatury była Kempeitai. Tajna, bezwzględna i bezgranicznie posłuszna policja polityczna.
Nieprawomyślni poddani trafiali za druty kolczaste obozów. Nikt nawet nie silił się na wymyślanie pretekstów do zsyłki. Wystarczał jeden gest lub słowo, by znaleźć się w miejscu, które gorsze było od samego piekła.
Jednym z takich obozów było więzienie w Fukuoce, znajdujące się na japońskiej wyspie Kiusiu. Trafiali tam wszyscy wrogowie rządu Japonii i samego cesarza Hirohito. Koreańczycy, Chińczycy, Amerykanie. Największą grupę więźniów stanowili jednak rdzenni Japończycy.
Więźniowie nie mieli żadnych praw. Skazani na łaskę (lub niełaskę) obozowych strażników, każdego dnia czuli na sobie oddech śmierci. Tej samej śmierci, która dla większości z nich była jedynym wybawieniem.
Tortury na każdą okazję
Wrogowie ojczyzny od razu po przybyciu do obozu uznawani byli za winnych. Przyznanie się do winy było tylko kwestią czasu, a pomóc w tym miały prowadzone w tajemnicy przesłuchania. Gdy zawiodły, a opór skazanego był większy niż się spodziewano – przychodził czas na tortury.
Pod względem brutalności i zezwierzęcenia japońscy strażnicy nie ustępowali w najmniejszym stopniu barbarzyńskim katom z SS i Gestapo. Do ich ulubionych katuszy należała tak zwana „tortura ryżu”, polegająca na kilkudniowym głodzeniu ofiary. Następnie więźnia karmiono suchym ryżem, który musiał popić dużą ilością wody. Pęczniejący w żołądku ryż powodował ogromny ból.
Inną metodą „złamania” człowieka była tortura „wodna”. Przez usta lub nos wlewano do płuc ofiary wodę. Gdy ta straciła przytomność, kat skakał po brzuchu więźnia tak długo, aż woda z powrotem wydostała się na zewnątrz. Taki zabieg powtarzano zazwyczaj kilka razy.
Sadystyczni strażnicy prześcigali się w wymyślaniu najróżniejszych sposobów zadawania bólu swoim ofiarom. Nie potrzebowali żadnego powodu. Ot tak, wyłącznie dla zaspokojenia swoich chorych żądz gasili na ciałach więźniów papierosy, świece lub rozpalone do czerwoności żelazne pręty. Wrząca woda i płonący olej również należały do popularnych narzędzi tortur. Oblewano nimi najczulsze miejsca na ciele – nos, uszy, brzuch i genitalia.
Wyrywanie paznokci, obcinanie palców, rażenie prądem, zmuszanie do kilkugodzinnego klękania na potłuczonym szkle, rozciąganie stawów kolanowych i łokciowych, łamanie kończyn i żeber, wbijanie pod paznokcie drzazg – to wszystko należało do „żelaznego repertuaru” więziennych sadystów w mundurach.
Gdy uśmiech staje się zbrodnią
Na tortury można było trafić o każdej porze dnia i nocy. Najczęściej więzień nie dowiadywał się nawet dlaczego zostanie im poddany. A w taki sposób karano nawet za najmniejsze wykroczenia. Zabronione były rozmowy ze współwięźniami. Za jakikolwiek kontakt z innym człowiekiem groziła kaźń. Na terenie obozu jenieckiego nie można było śpiewać, gwizdać, rysować i pisać. Każdą formę sztuki surowo karano. Poważnym wykroczeniem stał się nawet uśmiech.
Najpoważniejszym przestępstwem było jednak nieokazanie szacunku strażnikowi. Brak ukłonu i zasalutowania oznaczał natychmiastowe represje w postaci wielogodzinnej katorgi. Najlżejszą karą wydawało się zmuszenie więźnia do całodziennego stania na baczność przed domem strażnika. Nawet najmniejsze poruszenie oznaczało chłostę.
Każdy ze strażników otrzymywał za swoją pracę wynagrodzenie w wysokości 20 jenów (po roku 1944 zwiększone do 40) oraz papierosy. Nie każdy z nich był natomiast sadystą i psychopatą. Zdarzali się i tacy, którzy nawiązywali kontakty z więźniami i pomagali im w zdobyciu dodatkowego pożywienia. Czasami pozwalano im również na napisanie listu do rodziny. Nie częściej jednak niż raz na 10 tygodni. Warunkiem było wszak opisywanie pobytu w obozie w samych superlatywach.
Przeżyć za garść ryżu
Warunki, w jakich żyli więźniowie były koszmarne. Spano najczęściej na podłodze, a jako łóżko służyły papierowe maty. Przykrywano się ciężkim bawełnianym kocem. W ciasnych barakach głowy śpiących ludzi znajdowały się tuż przy wykopanych w ziemi dziurach, służących jako toaleta opróżniana co dwa tygodnie. Każdy barak wyposażony był w jedną, najczęściej piętnastowatową żarówkę.
Kąpiele odbywały się w osobnym budynku i należały do rzadkości. Czasami w zimowych miesiącach podgrzewano wodę. O mydle można było tylko pomarzyć. Korzystano również z możliwości kąpieli w naturalnych zbiornikach wodnych, takich jak rzeki lub jeziora, ale tylko w chłodnych okresach roku. Latem takie praktyki były zakazane – rzekomo ze względu na ryzyko wystąpienia chorób skóry.
Osoby, które nie mogły pracować, skazane były na głodowe porcję pożywienia. Dziennie dostawały niewielką filiżankę suchego ryżu najgorszej jakości. Niedożywienie często prowadziło do poważnych chorób.
Więźniowie wyznaczeni do nieludzkiej pracy w lasach lub kamieniołomach otrzymywali wyższe porcje. W ich skład wchodziła, oprócz ryżu (około 700 gramów dziennie), wodnista zupa warzywna zrobiona ze wszystkiego, co udało się znaleźć w pobliżu.
Najbardziej wydajni robotnicy dostawali dodatkowo trzy małe bułki co drugi dzień, które mogli zabrać ze sobą do pracy. Z powodu niedożywienia wszyscy więźniowie wyglądem przypominali szkielety. Pracowano w nieludzkich warunkach, najczęściej od świtu do zmierzchu. Wycinano lasy, poszerzano koryta rzek lub budowano kolej. Najsilniejsi więźniowie trafiali do pracy w kamieniołomach.
Człowieczeństwo jako jedyny lek
Chorzy trafiali do prowizorycznej izby, gdzie unosił się silny zapach środków dezynfekcyjnych. Z powodu braku leków i narzędzi medycznych nikt specjalnie nie zajmował się leczeniem chorób. Każdy więzień, który wylądował w lazarecie mógł czekać wyłącznie na śmierć. Personel medyczny bardziej zainteresowany był badaniem zwłok i dokonywaniem różnego rodzaju doświadczeń i eksperymentów medycznych. Zresztą do tych ostatnich kierowano także żywe „okazy”!
Nieznacznie lepsze warunki panowały w baraku dla amerykańskich jeńców, którzy najczęściej byli pilotami, zestrzelonymi podczas walk nad Japonią. Ci żołnierze, którzy znali się na medycynie, mogli doglądać i leczyć swoich chorych kolegów, jednak nie mieli do dyspozycji żadnych narzędzi. Nie dysponowali nawet środkami przeciwbólowymi.
Choroby były wszechobecne. Malaria i dyzenteria (czerwonka) dziesiątkowały ludność w obozach w sposób okrutny i systematyczny. Chorzy leżeli utytłani własną, zakrzepłą krwią, wymiocinami i odchodami. Ciała umierających pokryte były wrzodami i gnijącymi ranami, w których gnieździły się chmary owadów. Widok był przerażający.
Jedynym ratunkiem dla niektórych więźniów było zawiązanie przyjaźni pomiędzy towarzyszami niedoli. W najtrudniejszych chwilach pomagano sobie wzajemnie znosić trud i choroby. W miarę możliwości wspierano się, dzielono jedzeniem i nakładem pracy.
Człowiek, więzień, poeta
Dla strażników więźniowie byli wyłącznie numerami. Nie mieli żadnej osobowości, żadnych indywidualnych cech. Wśród tych więźniów był jednak człowiek, który swoje człowieczeństwo zachował do ostatnich chwil życia, stając się bohaterem nieludzkiego świata.
Tą osobą był Yun Dong-Ju, jeden z największych koreańskich poetów XX wieku. Talent wykazywał już jako młody chłopak. Po ukończeniu studiów pragnął wydać swój pierwszy tomik poezji, jednak wiersze zostały ocenzurowane z powodu zbyt oczywistego przekazu, godzącego w japońskiego okupanta.
Zmienił nazwisko na Hiranuma, aby łatwiej dostać się na studia w Tokio. Jego poezja w dalszym ciągu pełna była antyrządowych odniesień i z tego powodu Yun Dong-Ju został w roku 1943 aresztowany. Rok później oskarżono go o przestępstwa natury politycznej. Jako „element niebezpieczny i wywrotowy”, czyli członek koreańskiego ruchu niepodległościowego został skazany na dwa lata więzienia w znanym nam już obozie w Fukuoce.
Zastraszany, torturowany, poniżany zmarł 16 lutego 1945 roku. Przyczyny jego śmierci owiane są tajemnicą. Prawdopodobnie stał się ofiarą nieludzkich eksperymentów medycznych, podobnie jak inni Koreańczycy z obozu w Fukuoce. Krewni poety otrzymali tylko skremowane prochy, które pochowano na rodzinnym cmentarzu.
Trzy lata po wojnie wydano po raz pierwszy zbiór wierszy Yun Dong-Ju, zatytułowany „Niebo, wiatr, gwiazdy i poezja”. Dopiero w latach 80. XX wieku opublikowano obozowe dokumenty, dotyczące Yuna. Po wielu latach represjonowany poeta doczekał się w końcu należnego mu uznania. Dziś uchodzi za jednego z najbardziej szanowanych twórców w kraju. Jego poezja nauczana jest w szkołach, a jego wiersze zna każdy koreański uczeń.
Po kapitulacji Japonii i zakończeniu II wojny światowej na Pacyfiku, zdecydowana większość okrutnych strażników japońskich obozów jenieckich nie podzieliła losu swoich hitlerowskich odpowiedników i umknęła przed wymiarem sprawiedliwości. W procesach uznawano ich wyłącznie za wykonawców rozkazów. Wyroki uniewinniające były powszechne. Mimo swojego niebywałego barbarzyństwa nie ponieśli kary i dożyli końca swoich dni ciesząc się tym, czego pozbawiali swoich więźniów – wolnością.
Amerykanie posunęli się nawet do stwierdzenia, że zbrodnie popełnione przez Japończyków nie były tak nikczemne i okrutne jak czyny, których dopuścili się naziści sądzeni w Norymberdze. Z takim wyrokiem byli więźniowie japońskich obozów nie pogodzili się nigdy. Jak widać, sprawiedliwość po wojnie miała wiele twarzy…
Bibliografia
- Lee Jung-Myung, Poeta, strażnik i więzień, 2016.
- Marc Landas, Jeńcy, 2010.
- William B. Breuer, 6. Batalion, 2006.
- Raymond Lamont-Brown, Kempeitai – japońska tajna policja, 2004.
- Russell Edward Frederick Langley, Rycerze bushido: krótka historia japońskich zbrodni wojennych, 2004.
KOMENTARZE (7)
Pamiętać trzeba również o tym jak dobrze „bawił” się w Chinach „oddział 731” ( podlegali w/w Kempeitai), w eksperymentach pseudo naukowych.
I jaka „straszna” kara spotkała Shirō Ishii gdy w latach 50 XX W w końcu znaleźli go Amerykanie w Japonii.
Co do tematu, kilka lat temu był film o losach jeńców z Singapuru w 1942 ( nie mam tu namyśli słynnego „Mostu na rzece Kwai”).
A po myśleć że to wszystko dlatego że 1854 oczywiście Amerykanin komandor Perry przełamał blokadę trwającą od 200 lat, może gdyby był nadal szogunat nie było epoki Meiji „Epoka Światłych Rządów” która doprowadziła co prawda do rozkwitu gospodarczego kraju, ale wbiła w nacjonalizm i ekspansję kolonialną, doprowadzając kraj w wyniku wojen do zniszczenia.
Nacjonalizm – idea która mówi że każdy naród powinien mieć swój kraj. Nie myl nacjonalizmu z szowinizmem, faszyzmem czy hitleryzmem.
Nacjonalizm – postawa i ideologia uznająca interes własnego narodu za wartość najwyższą.
Źródło: Słownik języka polskiego PWN.
” Przez usta lub nos wlewano do płuc ofiary wodę. Gdy ta straciła przytomność, kat skakał po brzuchu więźnia tak długo, aż woda z powrotem wydostała się na zewnątrz. Taki zabieg powtarzano zazwyczaj kilka razy.”
brednia (Taki człowiek po prostu umierał) ilustrowana pornograficznym rusunkiem przez durniów uważanym za dokument.
Warto zausażyć że większość świadectw o japońskich wyczynach to produkty jankesów (tak spaliliśmy żywcem kilkaset tysięci dzieci kobiet i starców,ale to rodziny straszny drani były), oraz Sowietów (na kołymie więźniowie umierali ze szczęścia…)
Większość, ale są też świadectwa samych japończyków
Japończycy w okresie okupacji Chin od 1937-45 zasługują na szczególną pogardę, za nieludzkie traktowanie życia człowieka, a na szczególna uwagę zasługuje bestialski japoński oddział 731/obóz pod Harbinem/, gdzie dokonywano doświadczeń na ludzkim organizmie, tak na Chińczykach jak i rasy białej-szczególnie Rosjan, a może i Polaków, którzy w tamtym rejonie urodzili się i byli mieszkańcami Harbina.