Generał i więzień, bohater i zdrajca, bigamista, frankista, szuler i mason. Na większość tych określeń zasłużył przed trzydziestką. Walczył w trzech armiach, miał pięć żon, na jego balach tańczyła cała Warszawa. Przyniósł hańbę Rzeczypospolitej, ale jedno trzeba przyznać - zdecydowanie dodawał jej kolorytu.
Biografia tego człowieka to właściwie gotowy scenariusz na hollywoodzki przebój. Gdyby film o nim rzeczywiście powstał, zaczynałby się tak: jest rok 1800. W przytułku w Trzęsówce, zapomnianej przez Boga i ludzi podkarpackiej wsi, stary nędzarz postanawia opowiedzieć swoją historię. Wszyscy są w szoku, gdy odziany w łachmany żebrak oznajmia trzęsącym się głosem: Jestem książę Marcin Lubomirski i miałem życie tak niesamowite, jak niesamowity był wiek XVIII…
Na początku nic nie zapowiadało komplikacji, które go czekały. Potomek magnackiej rodziny, jedyny syn miecznika koronnego Antoniego Lubomirskiego, miał ułatwiony start. Nauki pobierał w Collegium Nobilium pod okiem samego Stanisława Konarskiego. Potem wyjechał do Luneville we Francji. Nastoletni Marcin robił tam furorę. Jak pisał jeden z biografów: nosił strój polski, który podnosił jego urodę wobec innej młodzieży w opiętych niemieckich sukniach, z upudrowanymi głowami.
Wreszcie trafił do Paryża, gdzie szastał kasą na lewo i prawo. I to aż do czasu, gdy rozwścieczony ojciec kazał go ściągnąć na łono ojczyzny.
Akurat w tym czasie trwał w Rzeczpospolitej bunt hajdamaków, ukraińskich rozbójników grasujących na terytorium Prawobrzeżnej Ukrainy. Młody książę miał okazję wykazać się odwagą w walce, a że pochodził z dobrej rodziny, otrzymał nominację na generała-majora. Miał zaledwie 18 lat i wspaniałą karierę przed sobą. Ale wtedy na jego drodze pojawiła się ona…
Przecudnej urody Litwinka i wojna na dwa fronty
Lubomirski był przekonany, że Anna Wyleżyńska, osiemnastoletnia przecudnej urody Litwinka, jest miłością jego życia. Niestety, Wyleżańska była zaledwie córką cześnika, a powiedzenie „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie” nie znajdowało zastosowania, gdy w grę wchodził ożenek magnata. Rodzina nigdy nie zgodziłaby się na taki mezalians.
Dlatego Lubomirski zebrał dwustu ludzi, porwał dziewczynę i w grudniu 1757 roku wziął z nią ślub.
Wyklęty przez ojca i odcięty od rodzinnego majątku, książę musiał utrzymywać się z wojaczki. Wprawdzie Rzeczpospolita nie brała w tamtym czasie udziału w żadnym konflikcie, ale tuż za jej zachodnimi granicami trwała wojna siedmioletnia.
Lubomirski zaciągnął się więc do pruskiej armii, walczącej z Rosjanami. Wystawił nawet dwa regimenty. Jednak Prusacy nie zaspokoili jego ambicji – nie chcieli mu płacić, nie zaoferowali też dowództwa. Podziękował zatem za taką współpracę i zaoferował swoje usługi Rosjanom.
Odtąd rabował pruskie kontyngenty, biorąc prowizję w wysokości dwudziestu procent. Po pewnym czasie było mu już wszystko jedno, kogo okrada. Zaczął grasować także po polskiej stronie granicy. Mówiąc wprost, książę pan z samych Lubomirskich został rozbójnikiem.
Dobra passa skończyła się w grudniu 1759 roku. Książę wraz z żoną i kompanami wpadł w ręce wojsk koronnych. Lista zarzutów pod adresem dwudziestojednoletniego generała-majora była długa. Porwanie szlachcianki, dezercja, wstąpienie do obcej armii, okradanie kupców, zabicie jednego z nich… Może gdyby ojciec użył swoich wpływów, udałoby się wykręcić. Ale Antoni Lubomirski nie chciał się angażować w obronę syna.
Wyrok brzmiał: wydalenie z wojska, pozbawienie wszystkich stopni i dożywotnie więzienie. Mogło być jednak gorzej – czterech z czternastu sędziów głosowało za karą śmierci.
Zamknęli go z jedną żoną, z więzienia wyszedł z dwiema…
Pan Lubomirski trafił do twierdzy, panią Lubomirską zamknęli w klasztorze. Dopiero po jakimś czasie ojcu księcia zmiękło serce i wstawił się za synem. Dożywocie zamieniono na 15 lat zamknięcia.
Początkowo eks-generała więziono w Białymstoku, ale rodzina Lubomirskich tak wstydziła się krewniaka, że wywieziono go za granicę. Tak w 1763 roku książę wylądował w twierdzy w Budzie na Węgrzech.
Lubomirski miał wówczas 25 lat, był przystojnym i pewnym siebie mężczyzną. Nic dziwnego, że wpadł w oko Annie Hadikównie, młodej córce komendanta twierdzy. Odsiadujący piętnastoletni wyrok nieszczęśnik zwykle jest kiepskim kandydatem na zięcia. Ale ten był wyjątkiem. W czasie pobytu w więzieniu zmarł ojciec Marcina i eks-generał miał przejąć olbrzymi spadek. To dlatego komendant Hadik rozpoczął starania o uwolnienie księcia. W maju 1765 roku Lubomirski opuścił twierdzę. Trzy miesiące później ożenił się z Hadikówną.
W ten sposób Lubomirski został bigamistą, choć zaszły pewne wypadki, które zaciemniają całą sytuację. Podobno pierwsza żona księcia dowiedziała się, że ksiądz, który udzielał im ślubu, był tak naprawdę przebranym przyjacielem Marcina. Postanowiła zatem wstąpić do wileńskiego klasztoru i przywdziać benedyktyński habit. Nie wiadomo, czy ksiądz rzeczywiście był przebierańcem, czy była to plotka rozpuszczona przez rodzinę Lubomirskich, którzy chcieli pozbyć się Litwinki i zmazać z krewniaka piętno mezaliansu. Tak czy inaczej, sam książę do końca życia uważał Wyleżyńską za swoją pierwszą legalną żonę.
Drugie małżeństwo Lubomirskiego, choć pomogło mu w odzyskaniu wolności, nie przetrwało długo. Marcin i Anna rozwiedli się, choć rozstanie przebiegło w przyjacielskiej atmosferze. Hadikówna została później kochanką samego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i nawet urodziła mu syna.
Od patrioty do zdrajcy
Tymczasem w Rzeczpospolitej Rosjanie poczynali sobie coraz butniej. W końcu wywołało to reakcję szlachty. Wybuchło pierwsze powstanie narodowe, znane jako konfederacja barska. Była to niesamowita mieszanka heroizmu, odwagi, patriotyzmu, warcholstwa i pieniactwa – przedsięwzięcie stworzone dla Lubomirskiego. Toteż zaangażował się w nie całym sobą. Poświęcił morze pieniędzy, zastawił nawet klejnoty żony. Wygrał kilka potyczek, jednak każde zebrane przez niego wojsko koniec końców było rozbijane przez Rosjan… lub inne konfederackie frakcje.
Niefortunny dowódca szukał schronienia w klasztorze kartuzów w Gidlach (dzisiejsze województwo łódzkie), skąd musiał uciekać w chłopskim przebraniu, w obawie przed wydaniem go wrogom. Chciał dostać azyl w Austrii, jednak kazano mu się wynosić. Ostatecznie czmychnął do Prus.
Z czasem sytuacja w kraju się uspokoiła i Lubomirski mógł wrócić do Polski. Udało mu się nawet odzyskać majątek, jednak ceną była współpraca z Antonim Ponińskim – późniejszym podskarbim koronnym i jednym z największych zdrajców w historii Polski.
W kraju rozpoczął karierę polityczną, jednak jego debiut był wyjątkowo pechowy. Książę został wybrany w 1772 roku posłem na sejm. Sejm, który okazał się tragiczny w skutkach. Lubomirski osobiście przekraczał leżącego w progu Tadeusza Rejtana, złożył też swój podpis na traktacie rozbiorowym. Został nawet członkiem komisji wytyczającej granicę polsko-austriacką.
By nie oceniać go zbyt surowo należy pamiętać, że w późniejszych latach nieco zasłużył się ojczyźnie. Ufundował nawet pieszy regiment, za co dostał nominację na generała lejtnanta wojsk koronnych. Pieniędzy miał ciągle sporo, bo wprawdzie mnóstwo utopił w konfederacji barskiej, ale dostał spadek po bezdzietnym stryju.
Problem w tym, że trwonić majątek potrafił w iście książęcym stylu. W efekcie w 1781 roku wydał drukiem tabelę długów. Miała 1o stron, na nich setki zobowiązań. W zamian za jego posiadłości przejął je Adam Poniński.
Teatr, masoneria i żydowska sekta
Książę Marcin wycofał się z działalności publicznej, poświęcając się innym pasjom: teatrowi, operze i grze w karty. Wynajął Pałac Radziwiłłów w Warszawie (dzisiejszy Pałac Prezydencki) i zrobił z niego jaskinię hazardu. Odbywały się tam bale, koncerty, zabawy karnawałowe. Nowa reputacja księcia sięgała daleko poza okrojone granice Polski – nawet w Paryżu wciągnięto go do rejestru szulerów. Kariera Lubomirskiego w tej branży skończyła się w 1783 roku, gdy sądownie zakazano mu gier hazardowych, a władze zabroniły mu sprzedaży alkoholu.
Książę momentalnie znalazł nowe zajęcie. Zorganizował trupę teatralną, a dyrektorem mianował Wojciecha Bogusławskiego, ojca polskiej sceny narodowej. W show-biznesie Lubomirski czuł się jak ryba w wodzie, a w historii kulturalnej Warszawy zapisał się złotymi zgłoskami, zapewniając mieszkańcom stolicy rozrywkę na wysokim poziomie. Niestety, rozrzutność księcia nie znała granic i ostatecznie zbankrutował.
Życie osobiste Lubomirskiego również dalekie było od stabilizacji. Po rozwodzie z żoną numer 2 zawarł małżeństwo z wojewodzianką kijowską, lecz i ono zakończyło się rozwodem. Przyciśnięty przez długi wyjechał do Niemiec w poszukiwaniu czwartej pani Lubomirskiej. Tym razem, w miarę możliwości, majętnej. Padło na córkę pruskiego generała, z którą się szybko ożenił (i równie szybko rozstał). W trakcie peregrynacji po ziemiach zachodniego sąsiada wstąpił do loży masońskiej.
Lubomirski w ogóle podatny był na wpływy różnych dziwnych towarzystw. W trakcie następnej podróży do Niemiec zainteresował się żydowską sektą frankistów. Jej członkowie widzieli w swoim przywódcy, Jakubie Franku, obiecanego Mesjasza. Wkrótce zaczęto opowiadać, że książę został pół żydem, i córkę jego [tj. Franka] pojął. W rzeczywistości kolejną księżną Lubomirską została nie piękna Ewa Frankówna, lecz jedna z jej przyjaciółek. Nie zmienia to faktu, że książę był blisko związany z Frankiem, a w 1791 roku wziął udział w jego pogrzebie.
Potem zniknął wszystkim z oczu. Magnat, o którego wyczynach rozpisywały się europejskie gazety, przepadł jak kamień w wodę. Jeden z najbogatszych ludzi w Rzeczpospolitej roztrwonił cały majątek, a swój przytułek, dosłownie i w przenośni, znalazł w Trzęsówce. Według różnych źródeł zmarł w 1800 lub 1811 roku. Zgodnie z życzeniem, został pochowany pod progiem kościoła parafialnego w Cmolasie, by deptali po mnie (…) poddani za winy żywota.
Źródła i opracowania:
- Boniecki Adam, Reiski Artur, Herbarz polski, t. 15, Warszawa 1912, s. 77-78.
- Chomętowski Władysław, Przygody księcia Marcina Lubomirskiego, Warszawa 1888.
- Dymnicka Hanna, Lubomirski Antoni Benedykt, [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. 18, 1973.
- Kamecka Małgorzata, „Mamoryał Expens na Wojażu Kasztelaniców Bieckich” jako przyczynek do badań nad podróżami szlachty polskiej w XVIII wieku, w: Nad Społeczeństwem Staropolskim, t. 1, red. K. Łopatecki, W. Walczak, Białystok 2007, s. 201.
- Kraushar Aleksander, Dawne pałace warszawskie, Poznań – Warszawa – Wilno – Lublin 1925.
- List otwarty do Józefa Piaseckiego, posła i sąsiada, od Henryka Łodzia Brodzkiego, Kraków 1863.
- Niemcewicz Julian Ursyn, Pamiętniki czasów moich, Paryż 1848.
- Skowroński Kazimierz, Jak to pan Kolbuszowej teatrum dawał (i z siebie) i bawił Warszawę, „Biuletyn [Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przyrody i Kultury im. J. Goslara w Kolbuszowej]”, nr 7, 1965.
- Szczygielski Wacław, Lubomirski Jerzy Marcin, [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. 18, 1973.
- Wierzbicka-Michalska Karyna, Lubomirska Anna Maria z Hadików, [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. 17, 1972.
KOMENTARZE (6)
Ten to dopiero miał fantazję. Antoni czy Adam Peniński.
Niespokojna dusza z tego Marcina była,przehulał wszystko niczym wartościowym się nie wsławił dla dobra Polski,lawirant,i rozpustnik…
„Ród Lubomirskich dopiero od kilku pokoleń należał do magnaterii”. Ród Lubomirskich herbu Szreniawa bez Krzyża swoje początki bierze od Szreniawitów (lub Drużynnnitów) żyjących jeszcze w czasach pogańskich i zawsze blisko związanych z dworem panującym. Pierwszym Lubomirskim był Piotr, żyjący w XV w. i robiący duże pieniądze na żupach solnych. A magnatami zostali wtedy kiedy powstała magnateria, czyli w XVI w. W czasach Marcina może to było kilka pokoleń, ale nie „dopiero” tylko aż. Wcześniej nie dało się.
Rozumiem Panie Zbigniewie. Pisząc te słowa miałam raczej na myśli, że dopiero na przełomie XVI/XVII wieku Lubomirscy stali się czymś więcej, niż tylko bogatymi szlachcicami, Zyskali znaczenie polityczne, jakiego wcześniej nie odgrywali, weszli do tej najwyższej grupy możnych, w której dotychczas ich nie było. Ale faktycznie takie sformułowanie może budzić wątpliwości znającego temat czytelnika, dlatego je poprawiłam.
Lubomirscy to noworysze i lichwiarze.
Piekne, wyraziste komentrze miedzy tut. uczestnikami. Aż milo sie czyta. Co kultura, to kultura.Dzieki Wam za to.