Wyprawy po jeńca, niespodziewane ataki na pozycje nieprzyjaciela. Żołnierze Brygady Karpackiej mieli tego typu awanturnicze eskapady we krwi. Iście kmicicowska fantazja sprawiła, że ich nocne patrole podczas obrony Tobruku przeszły do legendy
Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich powstała w 1940 r. w kontrolowanej przez Francuzów Syrii. Służyli w niej głównie weterani kampanii polskiej 1939 r., którym różnymi drogami udało się wydostać z okupowanego kraju. Jak pisze Norman Davies w „Szlaku nadziei…”, jednostka została:
zaprojektowana na wzór elitarnej francuskiej formacji Chasseurs Alpins, która specjalizowała się w walce w górach (…); celem było osiągnięcie standardowej liczebności dywizji w Armii Lewantu, czyli 208 oficerów oraz 6840 żołnierzy.
Po kapitulacji Francji brygada została podporządkowana Anglikom i przeniesiona do Palestyny, a następnie przeformowana wg wzoru brytyjskiego.
Nie zadzieraj z polskimi żołnierzami
Była to jednostka wyjątkowa, złożona z ochotników, którzy często ryzykowali życiem, aby dotrzeć na Bliski Wschód. Samych żołnierzy cechowało wysokie poczucie własnej wartości. Świetnym tego przykładem był pewien incydent w Aleksandrii.
Naszego wojaka zaczepiło dwóch brytyjskich żandarmów: halo, Esma, wróć! W ten sposób Anglicy pogardliwie przywoływali miejscowych. Polak jak gdyby nigdy nic maszerował dalej. Żandarmi ponowili wezwanie, tym razem dużo ostrzejszym tonem. Dookoła zebrał się mały tłumek Arabów wietrzących nadciagającą drakę.
Gdy Polak zorientował się, że to o niego chodzi, zawrócił. Spokojnym, równym krokiem ruszył w kierunku Brytyjczyków. Nic nie mówiąc, podszedł do żandarma, który go zawołał, i pięknym sierpowym ciosem zdmuchnął go po prostu sprzed siebie.
Drugi Anglik dosłownie zbaraniał, nie bardzo wiedząc, co począć w tej sytuacji. Nasz wojak odwrócił się do niego i rzekł donośnie: czy także chcesz dostać w zęby za niewłaściwe zwracanie się do polskiego żołnierza? Ten nawet nie zareagował i zajął się powalonym kolegą.
Szczury Tobruku
W połowie sierpnia 1941 r. brygada dotarła do Tobruku. System obronny tamtejszej twierdzy składał się z trzech linii umocnień przebiegających wzdłuż głębokich wadi, czyli jarów. Obwód obrony wynosił 50 km, a promień 12-15 km. Poszczególne punkty oporu rozmieszczone były co 500–1000 m. Otoczone były przez zapory z drutu kolczastego, pola minowe oraz rów przeciwczołgowy.
Początkowo polska brygada objęła południowy odcinek obrony, a na początku października zachodni. Naprzeciw znajdowały się wówczas jednostki dwóch włoskich dywizji. Pomiędzy nimi leżało obsadzone przez Niemców złowieszcze wzgórze Ras el Medauar: silnie umocnione, naszpikowane bronią maszynową i artylerią. Nieprzyjaciel miał stamtąd stały wgląd w pozycje polskich żołnierzy.
Służba w Tobruku była wyczerpująca fizycznie i psychicznie. We znaki dawały się nieznośne upały i chamsiny, czyli suche i porywiste wiatry. Stale racjonowano wodę, często cuchnącą i słonawą. Pożywienie składało się wyłącznie z konserw. Tylko amunicji było pod dostatkiem. Powszechne było też poczucie odosobnienia w pełnych szczurów, piaszczystych i skalistych okopach.
Walka miała bardzo specyficzny charakter. W dzień ożywione działania prowadziła artyleria obu stron oraz niemieckie lotnictwo. Do właściwych starć dochodziło w nocy. Dokonywano wówczas wypadów w głąb pozycji przeciwnika, prowadząc rozpoznanie, dezorganizując system dowodzenia i łączności przeciwnika oraz biorąc jeńców. Polacy okazali się prawdziwymi mistrzami w tej dziedzinie.
Godny następca Kmicica
Najsławniejszym karpackim zagończykiem był podchorąży Adolf Bocheński, żołnierz Pułku Ułanów Karpackich. Przeprowadził bezpiecznie pięćdziesiąt patroli i wypadów. Aby doczołgać się w całkowitych ciemnościach do pozycji nieprzyjaciela, trzeba było znać rozkład jego punktów ogniowych i przejść w drutach kolczastych, a także ułożenie pól minowych. Ba, konieczne było nawet omijanie leżących na przedpolu trupów, które często były zaminowane.
Najsłynniejszą akcją podchorążego było wysadzenie w powietrze włoskiej wieży artyleryjskiej 15 września 1941 r. Była to drewniana konstrukcja umożliwiająca wrogom obserwację polskich stanowisk. Co ciekawe, Karpatczycy dysponowali taką samą wieżą, spełniającą dokładnie tę samą funkcję.
Obie strony postawiły sobie za punkt honoru zniszczenie wieży przeciwnika. Artyleria tłukła w nie niemiłosiernie, nie powodując jednak znacznych uszkodzeń. Aż któregoś dnia polscy żołnierze zobaczyli, że nasza konstrukcja jest mocno przechylona, a włoska ma się dobrze. Bocheński postanowił wziąć sprawy we własne ręce.
Do wypadu z podchorążym zgłosił się na ochotnika strzelec Stanisław Jakubas. Obaj wypchali sobie kieszenie dynamitem, granatami, lontem oraz butelkami z naftą. Kiedy się ściemniło, ruszyli w kierunku odległej o około 2 km nieprzyjacielskiej wieży. Prowadził doświadczony Bocheński. Najpierw posuwali się do celu mocno pochyleni, licząc kroki i manewrując wg busoli, potem na czworakach, a na końcu czołgając się.
Kiedy dotarli na miejsce, okazało się, że Bocheński nie zabrał ze sobą dynamitu! Zrezygnowani mieli już wracać, gdy Jakubas wpadł na pomysł, aby użyć wiązki granatów. Zlokalizowali wieżę, umieścili przy podporach swój improwizowany ładunek wybuchowy, polali całość naftą, podpalili lont i zaczęli się wycofywać.
Nie odczołgali się nawet stu metrów, gdy okolicą targnął wybuch i nieprzyjacielska wieża zapaliła się. Obaj bohaterowie szczęśliwie powrócili. Na drugi dzień rano nie było śladu włoskiej wieży, a polska dumnie, choć krzywo, sterczała na swoim miejscu.
Trzeba mieć fantazję!
Niewiarygodną wręcz przygodę przeżył ppor. Antoni Ruschill. Samotnie przedarł się przez pola minowe, zasieki, rowy i dotarł do wrogich linii. Ubrany w kombinezon kierowcy, z obandażowaną głową, podając się za Włocha, objechał nieprzyjacielskie zaplecze przygodnie zatrzymaną niemiecką ciężarówką. Zlokalizował stanowiska ciężkiej artylerii, skupiska pojazdów, magazyny. Potem jeździł włoską ciężarówką, udając Niemca.
W nocy Polak przedarł się z powrotem do naszych pozycji. Za swój wyczyn dostał równocześnie parę tygodni aresztu z zawieszeniem, Krzyż Walecznych oraz zaproszenie do dowódcy twierdzy, gen. Leslie Morsheada, na obiad z butelką piwa.
Mamma mia! Polacchi!
W historii obrony Tobruku złotymi zgłoskami zapisała się również misja wykonana w nocy z 12 na 13 października 1941 r. Na patrol wyruszył spieszony szwadron ułanów karpackich pod dowództwem rotmistrza Antoniego Smodlibowskiego. Polacy szli z mocnym postanowieniem przyprowadzenia jeńców, o których od paru już tygodni zabiegał z miernym skutkiem gen. Morshead.
Zaskoczenie było zupełne. W nocnym starciu na bagnety Polacy nie dali Włochom żadnych szans. Rozbita została kompania piechoty wraz ze wspierającym ją plutonem cekaemów. Rozgrzani walką ułani zapomnieli nawet o swoim zasadniczym zadaniu. Przypomniały im o tym dopiero okrzyki: jeńca, brać jeńca!
Przeszukano pobojowisko i odnaleziono trzech mocno wystraszonych makaroniarzy. Dwóch z nich, wykorzystując gapiostwo Polaków, szybko dało nogę. Trzeciego pilnowano już bardziej starannie.
Schwytany okazał się nieocenionym nabytkiem. Był betoniarzem z zawodu i pracował odtąd przy budowie bunkrów w Tobruku, a do tego świetnie znał położenie swoich wojsk. Informacje z jego przesłuchania trafiły do brytyjskiej kwatery głównej w Kairze. Smodlibowski otrzymał za tę akcję Virtuti Militari i brytyjski Military Medal.
Wytrwałość i ofiarność
Obrona Tobruku stała się symbolem niezłomności, warto więc pamiętać, że również Polacy mieli w niej swój udział. Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich trwała na swoim posterunku przez cztery miesiące. W tym czasie zginęło ponad 100 polskich żołnierzy, około 400 zostało rannych, dalszych kilkuset zachorowało z powodu trudnych warunków bytowych.
Po odblokowaniu Tobruku jednostka w dalszym ciągu uczestniczyła w walkach w Afryce Północnej. Została wycofana z frontu w marcu 1942 r. i skierowana do Palestyny. Tam 3 maja została rozformowana i na jej bazie utworzono 3 Dywizję Strzelców Karpackich.
Bibliografia:
- Witold Biegański, Szczurami Tobruku ich zwali, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1988.
- Norman Davies, Szlak Nadziei. Marsz przez trzy kontynenty, Rosikon Press, Izabelin 2015.
- Stanisław Muranowski, Twierdza na pustyni, Wydawnictwo MON, Warszawa 1959.
- Polski czyn zbrojny w II wojnie światowej. Walki formacji polskich na Zachodzie 1939–1945, praca zbiorowa, Wydawnictwo MON, Warszawa 1981.
- Mieczysław Pruszyński, Od Kocka do Źródeł Gazeli, Wydawnictwo MON, Warszawa 1988.
- Tadeusz Radwański, Karpatczykami nas zwali, Wydawnictwo MON, Warszawa 1978.
- Olgierd Terlecki, Bojowe szlaki pustynne, Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1983.
- Wojsko Polskie 1939–1945, Barwa i Broń, praca zbiorowa, Wydawnictwo Interpress, Warszawa 1990.
KOMENTARZE (6)
Oblężenie Tobruku trwało dosyć długo. Przez kilka dni, w zastępstwie, kierował Brygadą mjr. Stanisław Maleszewski. Opowiadał wspaniałe historie związane z tym epizodem wojennym.
Mam nagranie części jego wspomnień wojennych.
Historyjkę o pobiciu żandarmow bardzo dobrze opisał Adam Majewski w swoich wspomnieniach „Wojna, ludzie i medycyna” który był naocznym świadkiem zdarzenia zreszta cala książka jest swietnym dokumentem.
to była najlepsza książka wydana za komuny ,czytało się ją jak by człowiek był tam z nimi dosłownie ,pozdrawiam
Szacun dla p. Darka Kalinskiego.
mamy podobne poglady, pozdowienia ze Skandynawii
Bardzo dziękuję za miły komentarz, również pozdrawiam.
Nasi w Africa Korps też dawali tam radę. Byli tam głównie Pomorzocy i młodziaki z okolic Bydgoszczy.