Teksas. Dziś przywodzi na myśl ropę naftową, loty kosmiczne i kowbojów w kapeluszach. A przecież powinien się kojarzyć także ze Ślązakami! Zapomnianymi zdobywcami Ameryki, kierowanymi przez bardzo osobliwego księdza...
Polacy pojawili się w Teksasie już z początkiem XIX wieku. W 1830 roku źródła notują jak się zdaje pierwszego przybysza znad Wisły, Jana Demera. Sześć lat później, podczas wojny o niepodległość od Meksyku, po stronie Teksasu walczył Ludwik Napoleon Dębicki. Zginął rozstrzelany po kapitulacji fortu Goliad, a spory przydział ziemi, jaki otrzymał pośmiertnie, przez ponad wiek powodował wysyp jego „spadkobierców”.
Po 9 latach niepodległego bytu Teksas został kolejnym stanem USA, jednak jego mieszkańcy nigdy do końca nie pogodzili się z tym, że muszą się komuś podporządkowywać. Nawet ci, którzy przybyli tam nieco później… Pęd do wolności nie był też obcy kolejnym Polakom na dalekim południu Stanów Zjednoczonych.
Moczygemba wyrusza za Ocean
Leopold Moczygemba, syn karczmarza z Płużnicy Wielkiej koło Toszka, był świeżo upieczonym franciszkaninem. W 1852 roku ochoczo odpowiedział na apel pierwszego teksaskiego biskupa proszącego o misjonarzy do pracy w tym stanie. 28-letni Ślązak ruszył nieść Dobrą Nowinę wśród… mieszkających niedaleko San Antonio rodowitych Niemców.
Leopold podczas swej posługi przyjrzał się Teksasowi i co tu wiele mówić. Spodobało mu się. Stwierdził, że to dobre miejsce dla jego klepiących biedę krewnych. Pisał im w listach, że ziemi jest „wiela kto będzie chciał”. I tak oto za sprawą jednego Moczygemby za ocean ruszyła cała fala emigrantów.
Pierwszy odzew
Trudno się dziwić, że słowa ojczulka trafiły na podatny grunt. Jego ziomkowie ledwo wiązali koniec z końcem z powodu nieurodzaju i powodzi. Mieli małe gospodarstwa, za to wiele dzieci – sam Moczygemba miał siedmioro rodzeństwa i z myślą o nich pisał swe listy.
Podopolscy chłopi właśnie zostali uwolnieni z więzów poddaństwa, a pruskie prawo uregulowało kwestię opuszczania wsi i wyjazdów z państwa. Wszystko sprzyjało emigracji.
W roku 1854 grupa ok. 150 pionierów, głównie młodych małżeństw z dziećmi, dała się skusić wizją bezkresnych przestrzeni Teksasu. Śmiałkowie dotarli pociągiem do Bremy, a potem 9 tygodni płynęli statkiem do portu Galveston. Stamtąd ruszyli pieszo na zachód przez prerię. Nie wszyscy przeżyli.
Panna Maria nad Cibolo
Po dwutygodniowym marszu przybysze dotarli do ojca Leopolda. Symbolicznym początkiem ich pobytu była msza wigilijna, odprawiona przez Moczygembę w dolinie rzeki Cibolo. Wtedy też założono pierwszą czysto polską osadę w USA: wioskę o nazwie Panna Maria.
Apel księdza Leopolda w kolejnych dwóch latach miał jeszcze większy odzew. W tym czasie do Teksasu wyjechało łącznie ponad 2300 Ślązaków! Zaroiło się tam nie tylko od Moczygembów, ale też Jaintów, Dupników, Pierdołów, Dziuków czy Jarzombków.
Czas ekspansji
W Panna Maria panował coraz większy tłok, osadnicy zalewali więc także okoliczne miejscowości. Było ich całe mrowie i czuli się zupełnie jak u siebie. Zmieniali na przykład nazwy osad – Martinez stało się Jadwigowem, a St Joe… nową Częstochową. Polacy zakładali też nowe wioski, takie jak Pulaski, Kosciusko i Cotulla. Tak oto wśród suchego krajobrazu Teksasu narodziła się Polska w miniaturze.
Frederic Law Olmsted, który opisywał w tamtym czasie Teksańczyków, osadników z Panna Maria scharakteryzował krótko: „colony of Silesian Poles”. Jak widać w otoczeniu księdza Moczygemby nikt nie wypierał się swojego pochodzenia i kultury.
Życie jak w Egipcie, tylko faraon został we Sosnowcu…
Organizujący się w nowym kraju Ślązacy natrafili na poważny problem – Teksas leży w diametralnie odmiennym klimacie niż Opole, na szerokości geograficznej Egiptu. Ziemię trzeba było karczować, a ziarno przywiezione z ojczyzny nie nadawało się do uprawy. Do tego osadnikom dokuczały grzechotniki, które sami nazywali szczyrkowymi. Susza, która nawiedziła okolice tuż po ich przyjeździe, sprawiła, że głód zaglądał im w oczy.
Szybko jednak pokazali, że Polacy potrafią sobie poradzić. By mieć chleb nauczyli się ręcznymi młynkami mielić kukurydzę. Wkrótce zajęli się uprawą bawełny i trzciny cukrowej oraz hodowlą bydła.
Wiele też musieli zmienić w kwestii strojów. Symbolem ich obcości kulturowej były tradycyjne śląskie filcowe kapelusze. Jednak najwięcej zamieszania wywołały suknie Ślązaczek.
„Stroje nasze wiejskie służą tutejszym ludziom na wyśmiech i są przyczyną grzechu” – tak pisał do pozostałej w kraju siostry ksiądz Leopold w liście z 1855 roku. Spódnice Ślązaczek miejscowi uznali za nieprzyzwoite, gdyż kończyły się 5 do 10 cm powyżej kostki, odsłaniając ich zdaniem zdecydowanie za dużo. Jak widać obyczaje bardzo się zmieniają…
Ślązacy kontra reszta Teksasu
W pierwszych latach śląscy Teksańczycy często borykali się z napadami Indian. W 1855 roku autochtoni przeprowadzili nocny atak, w którym ranę postrzałową odniósł pochodzący z Opolszczyzny Albert Heiduk. Jego żona w ciemnościach – niczym doktor Quinn – wydobyła grot kozikiem, ratując mu życie.
Problemów było więcej. Pochodzący z Podola proboszcz Bakanowski pod koniec lat 60-tych XIX wieku narzekał, że sądy stosują podwójne standardy, każąc surowo Ślązaków za wszelkie przewiny, natomiast innym nacjom pobłażając. Dopiero uzbrojenie przez Pannamarian 100 kawalerzystów sprawiło, że przestano ich traktować jak obywateli drugiej kategorii.
Warto dodać, że sędzią w Panna Maria był przez pewien czas jedyny mieszkający tam Niemiec. Jątrzył on między Ślązakami i próbował przywłaszczyć sobie grunt kościelny. Dopiero po dłuższej walce miejscowym udało się złożyć go z urzędu i osadzić na nim Polaka.
Wielu Ślązaków wzięło udział w wojnie secesyjnej, oczywiście po stronie Południa. Jeden z weteranów, Piotr Kiołbasa, przeniósł się później do Chicago i został pierwszym polonijnym posłem do parlamentu stanu Illionois i czołowym politykiem Polonii amerykańskiej. Co ciekawe, jego ojciec Stanisław był posłem Zgromadzenia Narodowego w Berlinie, mimo że nie znał języka niemieckiego. Jak widać politykę Kiołbasowie mieli w genach.
Wywalczona odrębność
Teksańscy Ślązacy uparcie izolowali się od innych nacji, długo zachowując rodzimą mowę i obyczaje. Na początku XX wieku oceniano, że język, którym się posługiwali był nawet bliższy polszczyźnie, niż ten, jakiego używali ich pobratymcy w Prusach. Dalej „rządzili”, czyli gadali w śląskiej gwarze spod Opola.
Dzisiaj ich polskość (i śląskość) wciąż nie ulega wątpliwości. Wiele punktów handlowych w teksańskim hrabstwie Karnes nosi polsko brzmiące nazwy, a gospoda w Panna Maria to oczywiście… Moczygemba Place. Trudno sobie wyobrazić lepszą nazwę.
Nie tylko Moczygemba
Kilkanaście lat po ojcu Leopoldzie inny mieszkaniec Opolszczyzny sprowadził sporą grupę pobratymców za ocean. Uczeń tego samego co Moczygemba gimnazjum, Edmund Sebastian Woś-Saporski, zapoczątkował istnienie największego ośrodka Polonii brazylijskiej, Kurytyby. Jak pisał Jan Wróbel w „Historia Polski 2.0: Polak potrafi, Polka też…”:
Wystarczył podobno jeden list, w którym Woś napisał, że znajdzie się robota dla każdego. I po tym liście kilkadziesiąt osób wyruszyło ze Śląska… w Kosmos(…).
Ale to już zupełnie inna historia, która równie dobitnie pokazuje, że Polacy potrafią przetrwać naprawdę wiele. Warto ją poznać!
Bibliografia:
- Andrzej Brożek, Ślązacy w Teksasie. Relacje o najstarszych osadach polskich w Ameryce, Wydawnictwo Naukowe PWN 1972.
- Karol Jonca, Emigracja ze Śląska Opolskiego do Teksasu (1853-1857), [w:] „Studia Śląskie”, Tom LVII, Opole 1998, s. 43-88.
- Karol Jonca, Piotr Grzelak, Panna Maria – 150 lat śląskiego osadnictwa w Teksasie. Z etnografii Ameryki Północnej, Muzeum Śląska Opolskiego 2004.
- Anna Musialik-Chmiel, Amerykańscy Ślązacy. Dziedzictwo, pamięć, tożsamość, Księgarnia św. Jacka 2010.
- Małgorzata Szejnert, My, właściciele Teksasu. Reportaże z PRL-u, SIW Znak 2013.
- Śląscy Teksańczycy. Emigracja ze Śląska do Teksasu w latach 1852-1859, oprac. Janet Dawson Ebron i in., Wyd. św. Krzyża 2004.
- Śląscy Teksańczycy II. Emigracja ze Śląska do Teksasu w latach 1853-1870, oprac. Mary Ann Moczygemba Watson i in., Wyd. i Drukarnia św. Krzyża 2007.
- Jan Wróbel, Historia Polski 2.0: Polak potrafi, Polka też… czyli o tym, ile świat nam zawdzięcza, Znak Horyzont 2015.
KOMENTARZE (32)
Nie rozumiem śródtytułu: Życie jak w Egipcie, tylko faraon został we Sosnowcu…
Czy sugeruje Pani, że Sosnowiec jest nieopodal Toszka?
Nie sugeruję tego, choć w skali kraju nie są to jakieś wielkie odległości. Była to drobna aluzja do pewnego skeczu z opowieściami biblijnymi po śląsku.
Kilka lat temu bylem w Teksasie mówiąc że jestem z Polski to prawie nikt nie wiedział gdzie to jest.
Ciągle te same pytania: macie asfaltowe drogi,macie prąd i wodę w domach,są u was wilki i niedzwiedzie ? Napiszcie jak mieszkają w swych „kartonowych” domach albo o osiedlach tysiecy przyczep kempingowych to są dopiero ciekawostki.Niestety żadnych Polakow nie spotkałem.
Według danych z 2010 r. Polonia stanowi ok. 1,1% mieszkańców Teksasu. Jest ona skupiona w południowo-wschodniej części stanu. Jeśli nie ma się wcześniej namiarów, gdzie ich szukać, można do nich nie trafić, Szczególnie, że Teksas jest 2x większy od Polski.
Bardzo ciekawe są te spostrzeżenia, jak typowy Teksańczyk postrzega Polaka. Niestety, znów okazuje się, że za granicą uważają nas za mało cywlizowny kraj…
„Wtedy też założono pierwszą czysto polskiej osady w USA: wioskę o nazwie Panna Maria.”
Chyba „polską”, nie „polskiej”.
Mieszkańcy Panny Marii bardzo często pielgrzymują na Górę św. Anny na Opolszczyźnie. Są obecni albo na pielgrzymce mężczyzn w czerwcu albo na odpuście w lipcu. Czasami co roku, a czasami co dwa lata.
Tak, to są właśnie ich pielgrzymki do kraju pochodzenia. Góra św. Anny jest miejscem szczególnym – centrum kultu, bliskim geograficznie miejscu pochodzenia większości Pannamarian. Ale nie tylko tam trafiają. Szukają też swoich przodków i krewnych, odwiedzają miejscowości, z których przybyli ich pradziadowie. Często zwiedzają też Częstochowę, Kraków czy inne piękne miejsca kraju. No i organizatorem tych podróży jest oczywiście ksiądz prałat Franciszek Kurzaj.
Wielu potomków śląskich emigrantów mieszka obecnie w hrabstwie Bandera. Od prawie dwóch dekad Bandera i Strzelce Opolskie utrzymują kontakty partnerskie. Wymiany i wzajemne odwiedziny stanowią już część kalendarza wydarzeń w obu miejscowościach.. W nazwiskach nawet można dopatrzyć się śladów śląskiego rodowodu – np. Dougosh..:) W wielu przypadkach Teksańczycy odnaleźli swoich kuzynów i miejsca pochodzenia wspólnych przodków w okolicach Strzelec Opolskich. Pozdrawiam .
Kilka lat temu miałem okazję byś w Panna Maria. Wieś już prawie wyludniona ale kościół i centrum polskości stoi. Fascynujący jest ich język połączenie gwary Śląskiej z akcentem amerykańskim. No i można tam kupić ogórki kiszone.
„Polacy”, „polskość”… co ślązacy mają wspólnego z Polakami, tym bardziej ci z XIX wieku?
To trzeba by było ich zapytać – bo tak się właśnie określali nie jako Ślązoki tylko Poloki, Wtedy jeszcze nie było RAŚ i Ślązacy czuli się Polakami. Tak właśnie.
Tak, jak pisze qwerty – sami się za Polaków uważali. Widać to też w nazewnictwie (Panna Maria, Częstochowa). Ponadto był to czas, kiedy jeszcze germanizacja Ślązaków była w powijakach, a ich gwara miała znacznie mniej niemieckich naleciałości.
Dowodem są chociażby listy pisane po polsku właśnie do rodziny na Śląsku. Oni czuli się Polakami i we wspomnieniach pisanych na emigracji (po polsku) wyraźnie podkreślali, że do USA przypłynęli z Polski – chociaż jej na mapie przecież nie było.
Poloki poloki…..My som Slunzoki z Opolskego i fertig. Dejcie se pokoj z tym waszym uszczesliwianiem polskosciom wszystkich.
Każdy niech uważa się za kogo chce, ale nie można kwestionować faktu, że przynajmniej niektórzy Ślązacy uważali się/uważają się za Polaków (obok Wielkopolan, Małopolan…) tak jak niektórzy uważają się za odrębny naród – i jednych i drugich nie można za to oceniać czy potępiać.
Drogi komentatorze, bardzo dojrzały komentarz. Dziękujemy za odważne wyrażenie swojego zdania, pod którym osobiście się podpisuję. Pozdrawiamy serdecznie :)
Ni ma jak hadziajskie filizofy co nom goldajom kim my som….hahahha
Polskość, śląskość – nie zawsze musi być to sprzeczne ;)
Można jednocześnie być Polakiem i pielęgnować regionalną tożsamość (śląską, małopolską, wielkopolską…).
Po raz kolejny, drogi komentatorze, nic dodać nic ująć. Trafna i piękna puenta :)
Skoro piszecie o najstarszej polskiej osadzie w USA (założonej przez Ślązaków) to warto też wspomnieć o najstarszej polskiej osadzie w Kanadzie, którą założyli Kaszubi. To są ciekawe historie, które pokazują że Polska to nie tylko Warszawa i ewentualnie Kraków ;)
Drogi komentatorze, bardzo dziękujemy za ten dodatek. Czy może Pan wskazać jakieś źródła bibliograficzne? Pozdrawiamy :)
http://www.wilno.org/ – Wilno Heritage Society
Nie rozumiem o co cały ten problem ze Śląskiem i Ślązakami. Ja pochodzę z pogranicza woj. śląskiego i graniczę ze Śląskiem Górnym i Opolskim więc znam problem. Jako ,,Gorol” graniczący z ,,Hanysami” mogę powiedzieć tylko tyle że recepta jest jedna- zlikwidować województwa: śląskie i opolskie, z terenów gdzie większość ludności to Ślązacy utworzyć woj. opolsko- katowickie i dać mu autonomię. Kto się ma za Niemca ten niech przyjmie obywatelstwo niemieckie albo wyjedzie, reszta Ślązaków powinna w ramach swojej autonomii być jak najbardziej lojalna wobec RP. I za godkę typu ..Deutschland ist meine heimat”- tydzień robót publicznych. Coś za coś. I przy okazji Polacy razem z Czechami powinni objąć patronat nad Łużyczanami czyli być strażnikami ich ,,autonomii”.
Drogi Panie Jaremo, wspaniale, że zabrał Pan głos w tej dyskusji jako, prawdę mówiąc, „osoba zainteresowana”, skoro pochodzi Pan z tamtych terenów. Proszę jednak pamiętać, że nie dla każdego sprawa jest taka prosta, jak dla Pana i nie każdy się z Panem zgodzi. Niektórzy wciąż mają problem z określeniem swojej tożsamości, co jeszcze silniej rzutuje na problemy z przynależnością terytorialną. I to nie tylko kwestia Śląska (pamiętajmy też m.in. o Kaszubach, Łemkach itd.), chociaż tu historyczne doświadczenia odcisnęły najsilniejsze piętno. Pozdrawiamy.
Droga Pani Aniu. otóż nie można się tak do końca interesować indywidualnym poczuciem tożsamości bo ja się mogę uznać za Eskimosa i nie wynika z tego że do mojej miejscowości ma prawa Grenlandia. Na ile znam Ślązaków to oni przede wszystkim patrzą na siebie jako tutejszych- Ślązaków, Hanysów. Polskę wielu z nich rozumie za swoją ojczyznę ale bardziej dalszą, abstrakcyjną, na pierwszym miejscu jest ta bliższa ojczyzna- Śląsk. I trzeba przyznać że kiedy robiono badania nad pochodzeniem Ślązaków to są oni przede wszystkim spokrewnieni z Czechami, potem Niemcami i na końcu z Polakami. Jakby nie patrzeć to etos, mentalność typowego Ślązaka jest bardziej podobna do czeskiej niż polskiej. Jak napisałem- nie można rozwodzić się nad indywidualnymi rozterkami tylko utworzyć autonomie śląską z terenów gdzie ludzie w większości ,,gadają” i szczerze powiedziawszy nie mam nic żeby takie same prawa dać Kaszubom czy Łemkom. Oczywiście autonomia nie znaczy że ,,hulaj dusza” tylko poszanowanie odrębności w ramach RP. Przypominam że np. Kmicic z ,,Potopu” uważał się za Żmudzina/ Litwina będąc jednocześnie Polakiem. Dodam też że polonizacja Ślązaków to głupota i zawsze będzie przynosić rezultaty inne niż zamierzone. Do Polski Ślązaków może przyciągnąć tylko to co oni cenią u Niemców- organizacje, sprawne państwo, silną gospodarkę i porządek czyli te wartości które również i mnie jako potomkowi Wielkopolan są bliskie.
A odnośnie Polaków w USA to kiedyś czytałem że na statku na którym przybył John Smith znany z ,,Pocahontas” była też grupa Polaków z Pomorza i Kaszub. I podobno to nasi rodacy zorganizowali tam pierwszy strajk.
Drogi Panie Jaremo, widzę, że twardo stoi Pan na stanowisku przewagi dobra ogółu nad dobrem jednostki; interesu państwa nad interesem pojedynczych obywateli. Chociaż, powiem szczerze, ciężko do końca zgodzić się z takim stanowiskiem, szanuję bardzo Pana poglądy. Tym bardziej dziękuję za wyczerpującą odpowiedź oraz końcową ciekawostkę. Nie pamięta Pan gdzie Pan to przeczytał? Bardzo ciekawią mnie szczegóły! Pozdrawiam serdecznie.
Wydaje mi się że żle to Pani zinterpretowała. Jak ja- indywidualista przeciwny np. powszechnej służbie wojskowej mógłby popierać takie koncepcje. Chodzi mi mianowicie o to że np. nikt nikogo nie pyta czy chce chodzić do szkoły podstawowej, wszyscy musimy bo taki jest obowiązek i ok. Tak samo jest z przynależnością jakiegoś obszaru do danego państwa albo człowieka do narodu. Jeśli na jakimś obszarze ludzie czują się Ślązakami to należy im tam stworzyć autonomie oczywiście z poszanowaniem praw tych którzy nawet śląskiej ,,godki” nie znają. Ale nie można nagle stwierdzać że wieś xy nie jest śląska bo pare osób ma problem z identyfikacją, bez przesady.
W kwestii tej ciekawostki to przeczytałem to w książce ,,otwarta rana Ameryki” Aleksandry Ziółkowskiej- Boehm. Nigdy nie drążyłem tego tematu ale w którymś rozdziale tej książki, o ile się nie mylę ,,indiańskie księżniczki” natrafiłem na taki fragment. Każdemu zainteresowanemu rdzennymi Amerykanami polecam. Pozdrawiam serdecznie
Ps. państwo jest zawsze oparte na pewnym przymusie. Na szczęście obecnie bardziej się tą indywidualność szanuje.
Drogi Panie Jaremo, dziękuję za uzupełnienie oraz za wskazanie pozycji. Z ogromną ciekawością po nią sięgnę. Pozdrawiam serdecznie :-)
Książka jest z 2007 r i mówi o ówczesnych problemach w rezerwatach indiańskich. Częste są w niej odskocznie do historii i nierzadko się mówi o polskich wątkach w historii rdzennych Amerykanów. Jeszcze raz polecam. Pozdrawiam serdecznie
odnośnie strajku: https://pl.wikipedia.org/wiki/Strajk_polskich_rzemie%C5%9Blnik%C3%B3w_w_Jamestown_w_1619_roku