W 1937 roku „Archiwum Kryminologiczne” opublikowało wyniki badań przeprowadzonych w specjalnym więzieniu dla recydywistów w Lublińcu. Był to zakład dla najgorszych i nie dających szans na jakąkolwiek poprawę zwyrodnialców. Jak się okazało, 71% więźniów Lublińca trafiło po raz pierwszy za kraty przed ukończeniem 21 roku życia.
28 procent pierwszą odsiadkę rozpoczęło nie mając nawet 17 lat. Ogółem – większość „niepoprawnych” podejmowało się kariery w półświatku z mlekiem pod nosem. Do bardzo podobnych wniosków doszedł Aleksander Mogilnicki, autor wydanej w 1925 roku książki „Dziecko i przestępstwo”:
Najniebezpieczniejszymi i najbardziej niepoprawnymi są ci przestępcy, którzy rozpoczęli swoją działalność w dzieciństwie. Już pierwsze (…) badania wykazały, że takich jest olbrzymia większość, że po za nielicznemi wyjątkami, cała niezliczona masa ludu więziennego składa się z przestępców od dziecka, ze skazańców, którzy po raz pierwszy przekroczyli mury więzienia mając 15, 10, a czasem nawet 8 lub 7 lat.
Dziecięca przestępczość była zjawiskiem tak powszechnym, że gazety poświęcały uwagę tylko nietypowym sprawom. Przykładowo w 1931 roku „Gazeta Warszawska” doniosła o zbrodni dokonanej przez Jana Panasiuka. Był to chłopak małego wzrostu, dziecinnej postury, wyglądający najwyżej na 14 lat. Pewnego dnia poszedł razem z kolegą Mikołajem Starościukiem nad rzekę, wycinać łozinę. Panasiuk wrócił z tej wyprawy sam, nad wodą znaleziono zwłoki Mikołaja z odciętą głową.
Policja znalazła przy Panasiuku zakrwawiony nóż, a po dłuższym przesłuchaniu uzyskała przyznanie się do winy. Okazał się, że chłopak zabił kolegę tylko dlatego, że ten powiedział coś złego o jego rodzicach. Tym oto sposobem 16-letni Panasiuk trafił na 10 lat do więzienia. Musiał być z siebie dumny, bo w pierdlu spędził długie lata zarówno jego ojciec, dziadek, jak i pradziadek. Rodzinna tradycja zobowiązuje.
Krwawy prezent na Gwiazdkę
To zresztą nic w porównaniu ze sprawą opisaną w jednej z książek Stanisława Milewskiego – znanego historyka dawnej przestępczości. W grudniu 1931 roku dwóch siedemnastolatków spod Łucka postanowiło zrealizować swoje wielkie marzenie o posiadaniu wiejskiego gospodarstwa.
W tym celu zaraz po wieczerzy wigilijnej napadli na dom przypadkowej rodziny i zamordowali wszystkich zebranych: ojca, matkę, dziadka, babkę i dzieci. Łącznie osiem osób. To dopiero „American dream” w polskim wydaniu! Od pucybuta do… seryjnego mordercy. Sąd Okręgowy w Łucku skazał obydwu marzycieli na karę śmierci przez powieszenie.
Młodociani zbrodniarze z Łucka przynajmniej zabili cudzą rodzinę. Być może z własnymi mieliby opory. Na pewno nie miał ich 17-letni Henryk Witkowski ze wsi Chlinie pod Olkuszem. Po tym jak matka wyrzuciła go z domu za złe prowadzenie, zdenerwowany chłopak otruł całą swoją rodzinę arszenikiem. Lekarze zdołali odratował rodzeństwo Witkowskiego. Jego matka zmarła.
Mordercza zabawa w ciuciu-babkę
Zbrodni dokonywały także dziewczyny – na przykład Maria Czakówna z Krakowa, która w sierpniu 1935 roku udusiła swoją 15-letnią koleżankę Julię Gierasównę. „Dziennik Poranny” donosił:
Dziewczynki mimo młodego wieku prowadziły rozwiązłe życie tak, że Czakówna zapadła na chorobę weneryczną. Obawiając się, by tajemnicy nie ujawniła Gierasówna, zamordowała koleżankę, udusiwszy ją tasiemką w czasie zabawy w ciuciu-babkę.
I niech ktoś powie, że choroby weneryczne nie były w dawnych czasach śmiertelnie niebezpieczne!
Co ciekawe wyrok w tej sprawie był wyjątkowo łagodny, pewnie z uwagi na płeć morderczyni. Sąd osadził ją w domu poprawczym do osiągnięcia pełnoletniości. Później wyszła na wolność i mogła w najlepsze bawić się w ciuciubabkę, chowanego czy berka.
Gazety wolały jednak opisywać historie z haczykiem. Takie, w których zbrodniarz był zbrodniarzem, ale jednak nie do końca. Prasa szczególnie upodobała sobie sprawy, w których zdesperowani młodzieńcy występowali w obronie jednego ze swoich rodziców. Tak właśnie było na przedmieściach Warszawy w maju 1936 roku.
Potworna wada wymowy
Któregoś dnia zaniepokojeni głośnymi krzykami mieszkańcy Jelonek wparowali do mieszkania niejakiej Marii Pelagrini. Ich oczom ukazał się makabryczny widok: pokój zalany krwią i ciało mężczyzny z okrutnie porąbaną głową, leżące bezwładnie na sofie. Śledztwo wykazało, że był to konkubent gospodyni, artysta-malarz Zdzisław Garten. Pelegrini niegdyś pozowała mu do obrazów jako modelka, ale od dłuższego czasu w ich związku się nie układało. Garten przyjeżdżał do kochanki głównie po to, by wszczynać pijackie awantury. Reporterzy „Dziennika Porannego” relacjonowali:
Krytycznego dnia znów się upił i pobił Pelegrini oraz dwoje jej dzieci. Następnie położył się na otomanie i zdrzemnął się. Kiedy w pokoju nikogo nie było, 14-letni Zdziś zbliżył się do awanturnika i uderzył go z całych sił siekierą w głowę. Garten ostatkiem sił zerwał się z otomany. Wówczas młody Pelegrini wskoczył na krzesło i zadał kilka dalszych ciosów. Garten zwalił się na podłogę bez życia. Chłopak wybiegł z izby do ogrodu, krzycząc: „Mamo, uwolniłem ciebie i nas od tego potwora!”
Parę lat starszy był sprawca przestępstwa, do którego doszło w 1933 roku w Sosnowcu. Pewien dość zamożny kupiec z tego miasta, Salomon Brandes, uległ urokowi swojej gospodyni Tauby Szwarc i porzucił dla niej rodzinę. Nie tylko zerwał kontakty z żoną i dziećmi, ale też przestał zupełnie łożyć na ich utrzymanie. Brandesowie byli zmuszeni klepać biedę, a Salomon żył w luksusie z kochanicą. Jego syn w końcu nie wytrzymał i w stanie najwyższego rozgoryczenia udał się do mieszkania Tauby.
Liczył, że dojdzie z kobietą do jakiegoś rozsądnego porozumienia. Ta jednak: wyraziła się pogardliwie o matce młodzieńca, za co ten strzelił do niej, raniąc ją w plecy. Postrzelona wybiegła za Brandesem na korytarz, a wtedy padł drugi strzał i kula przebiła krtań. Jakimś cudem żadna z tych ran nie okazała się śmiertelna. „Nowiny Codzienne” z 18 października 1933 roku poinformowały, że pani Taube Szwarc nabawiła się tylko potwornej wady wymowy. Sąd, dzięki energicznej argumentacji adwokata Gelerntera, skazał niedoszłego mordercę na zaledwie dwa lata więzienia. O dalszych losach rodziny i romansu Salomona Brandesa niestety nic nie wiadomo.
Bardzo podobna sprawa wstrząsnęła także Łuckiem, choć tym razem nie obyło się bez ofiary śmiertelnej. „Tajny Detektyw” donosił w numerze z kwietnia 1931 roku:
Syn jednego z najbogatszych mieszczan Łucka, Adrjana Charczeńki, piętnastoletni uczeń szkoły powszechnej Walenty Charczeńko zamordował swego ojca celnym strzałem z dubeltówki. Mordu dokonał on mszcząc się za hulaszcze życie swego ojca, który dwa lata temu bez przyczyny wyrzucił żonę swą na bruk i zaczął tracić duży rodzinny majątek na różne kobiety z półświatka.
I właśnie takie historie uwielbiały bulwarówki! Bo czy można wyobrazić sobie lepszy przykład na to, że zdrada i zaniedbywanie rodziny nigdy nie popłacają? Zapamiętajcie drodzy czytelnicy, dla własnego dobra: dbajcie o żony, dbajcie o dzieci, albo… kulka w łeb.
Źródła:
Artykuł powstał w oparciu o materiały źródłowe oraz literaturę zebraną w trakcie prac nad książką „Upadłe damy II Rzeczpospolitej”.
KOMENTARZE (10)
Bardzo ciekawy artykuł :P Zanim zacząłem czytać, pomyślałem sobie, że po prostu były ciężkie czasy i już nawet dzieci nie miały skrupułów. A tutaj się okazało, że te ciężkie czasy w małym stopniu były przyczynkiem do morderstw. Większą rolę odgrywały tu miłostki i mezalianse miłosne rodziców owych przestępców. A puenta znakomita :D
To brzmi tak współcześnie ze aż się wierzyć nie chce… A propo podobieństw świata współczesnego z dwudziestoleciem-może w ramach ciekawostki skrobniecie coś o ruchach gejowskich w tamtym okresie, choćby o ówczesnym Berlinie
No właśnie, a mówią że dzisiejsza młodzież niedobra, że filmy, że internet, że porno, że brutalne gry komputerowe. A przecież wtedy tego nie było. Jak ktoś ma być zły to mu czasy mu bez znaczenia.
@Bronx: No cóż, święte słowa. Choć chyba jednak warunki przed wojną dużo bardziej sprzyjały przestępczości niż te obecne.
Chodzi o Lubiniec czy może Lubliniec?
Drogi Anonimie, właśnie sprawdziłem w źródle i oczywiście chodzi o Lubliniec. Błąd już został poprawiony. Dzięki!
Czy później tych przestępców wypuszczano na wolność (chodzi mi o 1939 rok) by szkodzili okupantom?
a naiwni wciąż optują za rozpowszechnieniem posiadania broni. łatwo się domyślić że takie opowieści byłyby na porządku dziennym
Myli się Pan całkowicie. Broń palna już jest powszechnie dostępna. Każdy człowiek, który przejdzie badania, jest niekarany i jest członkiem stowarzyszenia strzeleckiego o charakterze łowieckim/sportowym/kolekcjonerskim, dostanie pozwolenie, a policja nie ma prawa mu odmówić. Czeska wersja kałacha kosztuje 1400zł i jest najpopularniejszą długą bronią sportową w Polsce. Co więcej, broń czarnoprochową rozdzielnego ładowania kupuje się bez żadnych zezwoleń, można być nawet karanym. Zapewniam Pana, że taki kowbojski rewolwer kal. 44 z połowy XIX w. jest równie groźny i śmiercionośny jak broń współczesna. Miliony martwych Indian, kowbojów, powstańców styczniowych itp. świądczą, że to nie zabawka. I taką oto broń może Pan kupić i nosić załadowaną na ulicy od 2011 roku. I co? Czy w ostatnich 5 latach dramatycznie wzrosłą liczba strzelanin? Otóż nie, a policja twierdzi, że ilość przestępstw z użyciem broni systematycznie spada. Zatem zachęcam Pana do lektury Ustawy o Broni i Amunicji oraz do wizyty na lokalnej strzelnicy, gdzie będzie Pan mógł swoje niepoparte żadną wiedzą opinie zweryfikować. A może nawet spodoba się Panu ten sport?
Dość głupawy komentarz na facebooku. To jaki procent ówczesnej młodzieży „nie chodził do kina bo siedział w kryminale” ?