Pierwsza Rzeczpospolita mogła się pochwalić nowoczesnym i oryginalnym systemem władzy (demokracja i to posunięta do granic możliwości!), niezwykłą miejscową kulturą (ach ten sarmatyzm) i całymi zastępami wielkich mężów stanu. Byłoby to państwo niemal idealne, gdyby nie kilka drobnych szkopułów. Chociażby trwające niemal nieustannie wojny domowe...
Trudno o lepszy przykład braku szacunku dla władzy i dobra państwowego, niż boje prowadzone na dzisiejszym Podkarpaciu. Dwaj przemyscy starostowie – Jan Tomasz Drohojowski i Adam Stadnicki – na własnej skórze doświadczyli, jak niewiele znaczył urząd dla butnego szlachcica. A niestety przyszło im reprezentować władzę w ziemi rodzącej jednych z najgwałtowniejszych szlachciców w całej Rzeczpospolitej…
W 1601 roku przemyskie wzgórze zamkowe stało się areną otwartego ataku szlachcica na urząd starościński – czyli na bezpośrednie przedstawicielstwo króla! Drohojowski, który niejedno w życiu widział, wielu panów braci do wieży wpakował i z panem Janem Zamoyskim na wyprawy chadzał, kazał wytoczyć armaty i bronić ostoi monarszej sprawiedliwości, czyli Zamku Kazimierzowskiego (i siebie przy okazji). Pan starosta rozkazał bić do szturmujących wzgórze ludzi kasztelana sanockiego Stanisława „Diabła” Stadnickiego z całą mocą.
Adwersarz Drohojowskiego, z którym ten prowadził prywatną wojenkę, to dopiero było ziółko. Ten warchoł zawołany, rokoszanin i w dodatku krzewiciel protestantyzmu, który dorobił się własnego wątku w niejednej powieści, ważył się zaatakować przemyskiego starostę nie na trakcie czy w jakimś lesie, ale w królewskim zamku
.
Starosta miał niestety pecha i choć podobno to Pan Bóg kule nosi, te od Drohojowskiego z pozdrowieniami dla „Diabła” poleciały prosto pod przemyską katedrę, oddaloną o… wystrzał armatni od zamku. Nie skończyło się to dla starosty zbyt przyjemnie. Biskup zareagował bardzo nerwowo na bezpośrednie zagrożenie świątyni i natychmiast obłożył królewskiego urzędnika klątwą kościelną. I na nic się zdały tłumaczenia, że celowano przecież do „Diabła” we własnej, sobiepańskiej osobie! Puszkarze pana starosty musieli się gęsto tłumaczyć… Dopiero późniejsza solidna pokuta u wrót przybytku skłoniła biskupa do zdjęcie klątwy.
Szturm przemyskiego zamku był tylko jednym z epizodów prywatnej wojenki starosty przemyskiego i kasztelana sanockiego (tak, Stanisław Stadnicki też miał własny urzędzik!). Ich starcia latami przetaczały się przez ziemie pomiędzy Samborem a Sanokiem i Przemyślem. Dopiero rok 1608 przyniósł im kres, a konkretnie kres życia jednego z wojujących. 19 listopada tegoż roku w Przemyślu poległ Drohojowski, a jego następcą został… Adam Stadnicki, krewny „Diabła”.
I ten starosta nie mógł spokojnie urzędować, strzec porządku na drogach, sądzić i karać w gardłowych sprawach. Poza sprawowaniem funkcji obrońcy porządku publicznego, Adam Stadnicki przez lata prowadził prywatną wojenkę z Janem Szczęsnym Herburtem z Dobromila. Nie obywało się oczywiście bez palenia, plądrowania, ot jak to wśród braci szlacheckiej. W trakcie walk Herburt pojmał brata pana starosty i zamknął go w loszku, a Stadnicki nie pozostał dłużny i siał spustoszenie w dobrach adwersarza.
Najechał i splądrował doszczętnie pałac w Mościskach, rabując przy okazji tamtejszą bibliotekę (można było palić i niszczyć, ale jak widać kulturę szanować należało!), po czym puścił z dymem sześć folwarków i szesnaście wsi. Ale i tego było mało, wszak pan Jan miał w swej mocy starościńskiego krewniaka, więc Stadnicki ruszył pod Lwów. W mieście przebywał akurat Herburt, a starosta przemyski zgromadził pod murami wojsko i groził oblężeniem, jeśli miejscy włodarze nie wydadzą jaśnie pana z Dobromila. I stał tak przez trzy tygodnie (w 1606 roku). Już na początku stycznia role się odwróciły i to niedoszły jeniec ze Lwowa harcował w dobrach starosty. 6 stycznia 1607 roku złupił doszczętnie miasto Niżankowice, a nazajutrz był już w Przemyślu.
7 stycznia 1607 roku przemyski zamek obległ Jan Szczęsny Herburt. Zabrał się do tego metodycznie. Zgromadził ponad 700 żołnierzy i sporo armat. Swoją artylerię ustawił na oddalonym o kilkaset metrów Zniesieniu (jednym z kilku wzgórz otaczających Przemyśl) i zaczął regularny ostrzał. Takie pogwałcenie siedziby urzędu? A jednak! Oberwało się mocno zamkowej baszcie, a dach wyglądał odtąd jak sito… Jednak jak powszechnie wiadomo fortuna kołem się toczy i los Jana Szczęsnego Herburta się odmienił. Poznał on Zamek Kazimierzowski od środka, a najlepiej własną celę w wieży. Siedział w niej do czasu aż zmiękł i ukorzył się, podpisując odpowiednią deklarację.
Żadna z prywatnych wojenek starostów zamkowi nie pomogła, a najeżdżany był niejeden raz. W 1616 roku urząd starosty przemyskiego przejął Marcin Krasicki. Ten znany mecenas sztuki pięknie przebudował i odrestaurował swój zamek w Krasiczynie, ale już zamek przemyski potraktował trochę po macoszemu.
Fakt faktem, przeprowadził pewne prace remontowe, ale biorąc pod uwagę ilość kul armatnich, które odbijały się od murów i liczbę odpartych szturmów (tych nieodpartych także), trudno było przywrócić budowli dawną świetność. Do bram miejskich kołatał przecież i chan tatarski Temir Krwawy Miecz i Kozacy i Jerzy Rakoczy, ba! nawet Szwedzi się tu zapuścili.
Co innego jednak, kiedy to wróg z zagranicy atakował królewską siedzibę. W Rzeczpospolitej największym problemem były rokroczne boje samych mieszkańców kraju ze sobą nawzajem. Niszczyli zamki, palili wsie, plądrowali miasta… W tym kontekście rozbiory Polski przestają dziwić. Dziwi natomiast, że tak funkcjonujące państwo przetrwało aż do końca XVIII wieku!
Źródła:
- Mieczysław Orłowicz, Ilustrowany przewodnik po Przemyślu i okolicy, Zjednoczenie Towarzystw Polskich w Przemyślu, 1917.
Polecamy:
Czytelnikom zainteresowanym warcholstwem panującym w Rzeczypospolitej i butnymi szlachcicami z tamtej epoki polecamy powieści Jacka Komudy, a szczególnie jego najnowszy zbiór opowiadań: Zborowski. Akcja jednego z opowiadań rozgrywa się właśnie na zamku w Przemyślu.
KOMENTARZE (6)
Komentarze z naszego profilu na Facebooku:
Daniel Mylinski: To dobra puenta „Dziwi natomiast, że tak funkcjonujące państwo przetrwało aż do końca XVIII wieku!”
Dorota Sielewicz: Ja bym powiedziała ,że to wciąż kraj nieustannej wojny domowej :-)
Daniel Kaszubowski:
A my narzekamy na dzisiejszą prawicę…
Kolejna porcja komentarzy z naszego profilu na Fb https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne:
Wojciech Sz.: Demokracji szlacheckiej? Uprawnionych do głosowania było z 5% (tylko mężczyźni szlachcice) to po mojemu oligarchia jak w pysk strzelił… Oczywiście historykiem ani politologiem z zawodu nie jestem, możliwe że mi coś umknęło
Rafał K.: Szlachty było ciut więcej w Polsce. Po za tym, dotyczyło to wszystkich ze stanu – od magnaterii do gołoty. W oligarchii rządzi grupa najważniejszych możnych i rodów, co w istocie miało potem w Polsce miejsce.
Arkadiusz S.: Zgadzam sie z Rafałem – ta rządząca „oligarchia” to mnie więcej XVIIw, a już w szczególności XVIII w.
Grzegorz L.: Niemniej jednak dalej słowo „demokracja” to przesada. To po prostu arystokracja.
Rafał B.: XVIII wiek to już rządy państw ościennych…szczególnie Rosji, taka była wtedy Rzplita (nie)podległa
avehistorica.edu.pl: Jak nazwa wskazuje była to demokracja SZLACHECKA, czyli tylko szlachta miała wpływ na losy kraju. Bo głównie to i ona go broniła. Każdy szlachcic miał prawo głosu na sejmikach.
W Rzeczypospolitej nie było demokracji szlacheckiej tylko monarchia mieszana. Nigdy nie było w niej oligarchii magnackiej, ponieważ w oligarchii elita władzy jest stała. W Rzeczypospolitej nie była, jedne rody przychodziły inne odchodziły, poza tym rywalizowały między sobą, często nie reprezentując jednolitego stanowiska. Teza o oligarchii magnackiej została już wiele lat temu obalona przez badaczy epoki nowożytnej.
W innych krajach XVI-XVIII wiecznej Europy również dochodziło do prywatnych awantur i braku poszanowania prawa, Rzeczpospolita nie stanowiła tu wyjątku. Oczywiście po niszczących wojnach połowy XVII w., zaczęła upadać kultura polityczna oraz gospodarka. Szlachta stała się z podmiotu politycznego, jedynie stanem posiadającym prawa obywatelskie ale nie umiejącym z nich korzystać.
„Pan starosta rozkazał bić do szturmujących wzgórze ludzi kasztelana sanockiego Stanisława „Diabła” Stadnickiego z całą mocą.” – Diabeł pan na Łańcucie nigdy nie był kasztelanem sanockim, był tylko starostą Zygwultu. Artykuł myli dwie postacie o tym samym imieniu i nazwisku. W ogóle jest napisany nazbyt lekko.
Szlacheckiej rozpusty by najprawdopodobniej nie bylo, gdyby rzady monarsze skierowaly sie w XVII w. w strone absolutyzmu oswieconego, dzieki ktoremu panstwa zachodnie w wiekszosci uniknely losow Rzeczypospolitej ale to bylo bardzo trudne do urzeczywistnienia biorac pod uwage fakt, ze w Polsce monarcha mial mocno ograniczone kompetencje, a na tronie kolejno zasiadali coraz slabsi krolowie, ktorzy nie chcieli (lub nie mogli) realizowac planu centralizacji wladzy i stopniowego odbierania szlachcie przywilejow>
Ciekawa dyskusja toczy sie ostatnio w roznych kregach, nie tylko naukowych, wskazujacych na etniczne podloze Polakow i Slowian i ich roznic miedzy narodami etnicznymi Europy Zachodniej. W bardzo duzym skrocie przytaczane sa tezy, ze Slowianie ze wzgledu na swoja odrebna kulture od plemion germanskich wytworzyli w toku dziejow kulture o wiele bardziej zwiazana z ogniskiem domowym oraz umiarkowanym pacyfizmem w odroznieniu do plemion germanskich, ktore juz od czasow Rzymu uchodzily za dzikie, brutalne oraz bardzo hierarchiczne. Byc moze tutaj kryje sie od wielu lat dyskutowana przyczyna, dlaczego mimo wszelkich walorow i warunkow sprzyjajacych przez wieki w Polsce do stworzenia scentralizowanej monarchii, a pozniej panstwa nowozytnego, zadomowil sie rokosz ktory przypomina troche spory pomiedzy poszczegolnymi plemionami i rodami niz walke o wspolne dobro. Najnowsza historia naszych ziem zdaje sie to potwierdzac – jak okiem siegnac, nie ma chyba jednego panstwa slowianskiego, ktoreby nie cierpialo na podobna przypadlosc klotliwosci i zmierzania w wielu roznych kierunkach w imie starego hasla ,,liberum veto”.
Rzeczpospolita zawsze klotniami stała w innych krajach Europy lepiej nie było z tym że taka Rosja po wielkiej smucie potrafiła się zjednoczyć a polska szlachta potrafiła wspierać wrogów za cenę srebrników judaszowych oczywiście czynili to tylko nieliczni ale szubrawcow nie brakowało a powstrzymać ich nikt nie potrafił bo monarcha miał ręce związane a kraj kupili z każdej strony to jest przykre i niestety prawdziwe