Huk eksplozji rozdzierający niebo. Feeria barw nadlatujących pocisków. Marynarze skaczący do wody, w szalonej ucieczce z płonącego okrętu. Zimna krew dowódców, męstwo żołnierzy. Śmiertelna walka i tylko dwa wyjścia: zagłada lub zwycięstwo.
Noc z 13 na 14 czerwca 1944 roku. Trwają walki w Normandii. Na patrolu w rejonie zatoki Saint-Malo znajduje się polski niszczyciel ORP „Piorun”. Towarzyszy mu brytyjski niszczyciel HMS „Ashanti”. Niespodziewanie radary obu okrętów namierzają eskadrę dużych niemieckich trałowców. Dochodzi do gwałtownej walki, której wynik wcale nie jest przesądzony na korzyść alianckich okrętów…
Sojuszniczy patrol
„Piorun” i „Ashanti” wyszły w morze z bazy Plymouth późnym popołudniem 13 czerwca 1944 roku. Dowódcą polskiego okrętu i jednocześnie tej małej alianckiej formacji, był komandor podporucznik Tadeusz Gorazdowski. Rozkazy dla niszczycieli brzmiały następująco:
Patrolować u wybrzeży Francji, w rejonie latarni Roches Douvres. Niszczyć wszystko co pływa. Są sygnały, że nieprzyjaciel będzie chciał ewakuować się z Cherbourga morzem do Saint-Malo…
Akwen do którego zmierzały oba alianckie okręty, okolice wyspy Jersey, był dosyć trudny pod względem nawigacyjnym. Usiany dziesiątkami małych wysepek, które stanowiły świetne schronienie dla niemieckich kutrów torpedowych, często operujących w tym rejonie. Trzeba było mocno mieć się na baczności.
Szkopy na radarze!
Przy podejściu do Roches Douvres, przed północą 13 czerwca na niszczycielach ogłoszono alarm bojowy, aby w razie niespodzianki załogi od razu były gotowe do walki. Przezorność opłaciła się. Kilkanaście minut po północy na ekranie radaru na ORP „Piorun” pojawiły się trzy pulsujące światełka. Nie było żadnych wątpliwości: Niemcy! Polacy nie wiedzieli tylko, z jak silnym przeciwnikiem będą mieli do czynienia.
Komandor podporucznik Gorazdowski natychmiast polecił poinformować o sytuacji dowódcę „Ashanti”, komandora podporucznika Barnesa. Okazało się, że Brytyjczycy również zlokalizowali wroga. Polski dowódca rozkazał zwiększyć szybkość obu okrętów.
Sojusznicze niszczyciele z prędkością 25 węzłów poszły na przecięcie kursu niemieckiej eskadrze. Trzy wieże artyleryjskie „Pioruna”, w których mieściły się po dwa działa kalibru 120 milimetrów, w ciemnościach obróciły się w kierunku nadciągającego wroga, gotowe w każdej chwili plunąć ogniem.
Co ciekawe, Niemcy byli prawdopodobnie zupełnie nieświadomi obecności alianckich okrętów. Świadczył o tym fakt, że ich jednostki ani na jotę nie zmieniły kursu i prędkości. Tymczasem oba sojusznicze niszczyciele szły na maksymalne zbliżenie, aby oprócz artylerii głównej wykorzystać w boju również mniejsze działka o krótszym zasięgu.
Nocne starcie
Niemieckie okręty było już widać gołym okiem, gdy oficer artylerii „Pioruna”, porucznik Jerzy Tumaniszwili zakomenderował: Ogień ciągły salwami! Ognia! Odległość między jednostkami obu stron wynosiła nieco ponad trzy tysiące metrów. Była godzina 00:38, 14 czerwca 1944 roku.
Ku zaskoczeniu polskich i brytyjskich marynarzy, w świetle pocisków oświetlających okazało się, że nieprzyjacielskich jednostek jest aż siedem! I co gorsza, siła ognia niemieckiej eskadry była równa sile ognia obu niszczycieli!
Przeciwnikiem „Pioruna” i „Ashanti” okazały się duże niemieckie trałowce typu M-1 z 24 flotylli trałowców. Każdy z nich był uzbrojony w dwie armaty kalibru 105 milimetrów i lżejsze działka przeciwlotnicze. Oba niszczyciele miały łącznie 14 dział 120 milimetrów. Alianckie okręty były co prawda dwukrotnie szybsze od niemieckich, ale na akwenie usianym skalistymi wysepkami i licznymi płyciznami nie mogły w pełni wykorzystać swoich walorów.
Niszczyciele skoncentrowały swój ogień na prowadzącym niemiecką eskadrę okręcie. Po kilku salwach z pokładu nieprzyjacielskiego trałowca buchnął ogień i kłęby dymu. „Piorun” i „Ashanti” ostrzelały wtedy drugą jednostkę w niemieckim szyku.
„Piorun” w opałach
Jednak pozostałe niemieckie okręty, dotąd nie niepokojone, też nie próżnowały i odpowiedziały silnym, i co gorsza, skutecznym ogniem. W kierunku niszczycieli pomknęły serie nieprzyjacielskich pocisków. Porucznik Tumaniszwili relacjonował:
Zielone, czerwone i żółte. Pocisków tych robiło się coraz więcej i więcej i zbliżały się potwornie szybko. A kiedy przelatywały nad okrętem, syczały, wyły, miauczały i hałas straszny powstał dokoła okrętu. Jakieś bzyki, trzaski, świsty, brzęki i chichoty objęły nas w swoje posiadanie. Leciały one jakby ze wszystkich stron, a okręt z wyżyn naszego dalocelownika wyglądał jakby spowity w zielono-czerwone girlandy.
W pewnym momencie niemiecki pocisk sporego kalibru trafił bezpośrednio w park amunicyjny przy dziale na rufie. Wybuchł pożar, ranny został amunicyjny, marynarz Żuczek. Sytuacja była niezwykle groźna. W przypadku eksplozji składowanej tam amunicji „Piorunowi” mogła grozić nawet zagłada! Tragedii udało się uniknąć dzięki ofiarnej akcji obsługi działa, która, zanim na miejsce dotarła drużyna awaryjna z gaśnicami, gołymi rękami wyrzucała palące się łuski za burtę.
Kolejny pocisk rozerwał się na stanowisku przeciwlotniczego, rufowego Oerlikona. Rannych zostało dwóch marynarzy. Dzięki błyskawicznej reakcji zastępcy dowódcy okrętu, kapitana Wienczysława Kona, grupa ratownicza szybko ewakuowała rannych do lazaretu.
Wielki sukces alianckich okrętów
Mimo tych trudności „Piorun” nadal walczył. W pewnym momencie nasz niszczyciel znalazł się w dogodnej pozycji do odpalenia torped. Natychmiast wykorzystał to dowódca i rozkazał szefowi działu torpedowego, porucznikowi Leopoldowi Kawernyńskiemu przeprowadzenie ataku torpedowego.
„Maślak”, jak go wszyscy nazywali, wywiązał się świetnie ze swojego zadania. W kilkadziesiąt sekund po wystrzeleniu salwy torpedowej przy burcie jednego z niemieckich trałowców zauważono oślepiający błysk. Gwałtowny wstrząs jaki mu towarzyszył odczuli nawet polscy marynarze na pokładzie „Pioruna”. Widać było, jak ze storpedowanego, tonącego trałowca uciekają niemieccy marynarze.
Na tym etapie walki niemiecki zespół poszedł w rozsypkę. Tonęły dwa trałowce, a co najmniej trzy kolejne paliły się. Niemcy zaczęli rejterować z pola walki. Niszczyciele jednak nie odpuszczały. Podczas pościgu nieopatrznie weszły w zasięg dział nadbrzeżnych z Jersey. Morze wokół „Pioruna” i „Ashanti” zakotłowało się od wybuchów ciężkich pocisków. Oba okręty zaczęły manewrować, aby opuścić niebezpieczny rejon.
Ostatecznie resztki niemieckiej eskadry uszły do portu Saint-Malo. Zwycięstwo sojuszniczych niszczycieli było bezdyskusyjne. Zatopione zostały co najmniej trzy niemieckie trałowce, Z pozostałych, kolejne trzy zostały przynajmniej ciężko uszkodzone, ponieważ paliły się do końca bitwy. Ostatni niemiecki okręt również sklasyfikowano jako uszkodzony. Za sprawców zniszczenia niemieckich trałowców uznaje się zgodnie obydwa alianckie niszczyciele.
Rankiem 14 czerwca ORP „Piorun” i HMS „Ashanti”, w uroczystej gali banderowej na znak zwycięstwa, wśród wiwatów marynarzy z cumujących tam okrętów, weszły do portu Plymouth. 3 maja 1945 roku komandor podporucznik Tadeusz Gorazdowski i porucznik Jerzy Tumaniszwili w uznaniu zasług za bitwę pod Jersey zostali odznaczeni Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari V klasy.
Takie samo odznaczenie za męstwo przy ratowaniu parku amunicyjnego otrzymał bosman Józef Wojciechowski. Dalszych trzydziestu czterech oficerów, podoficerów i marynarzy za akcję w nocy 13/14 czerwca 1944 roku otrzymało Krzyże Walecznych.
Bibliografia:
- Mariusz Borowiak, ORP „Piorun”, Magnum-X, Warszawa 2000.
- Zbigniew Damski, Atakuje was „Piorun”, Wydawnictwo MON Warszawa 1981.
- Edmund Kosiarz, Flota Białego Orła, Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1980.
- Jerzy Lipiński, Druga wojna światowa na morzu, Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1976.
- Jerzy Pertek, Wielkie dni małej floty, Wydawnictwo Poznańskie Poznań 1972.
- Praca zbiorowa, Polski czyn zbrojny w II wojnie światowej. Walki formacji polskich na Zachodzie 1939-1945, Wydawnictwo MON Warszawa 1981.
KOMENTARZE (3)
Pragnę tylko dodać gwoli ścisłości, że będąc zmuszonym do korzystania z publikacji kmdr. Kosiarza, stwierdziłem, że jest to najzwyklejsza komunistyczna propagandówka wypchana po brzegi peanami i hagiografią pod adresem ZSRS. Liczę, że redakcja portalu wzięła poprawkę na w.w fakt. Szkoda, że nie ma nowszych prac n.t polskiej marynarki w II wojnie światowej.
I na co się to niezwykłe męstwo przydało? Polska została oddana Stalinowi a kolaborujące z Niemcami kraje oraz połowa Niemiec otrzymały wolność i plan Marshalla. A teraz to Polskę oskarża się o kolaborację z „nazistami”.
Nie zastanawiales sie nigdy po co ty sie urodziles?