Jeszcze nie tak dawno była jedną z najbliższych przyjaciółek Józefa Piłsudskiego. Teraz, mimo woli, stanęli po dwóch stronach barykady. Czy to ich prywatny spór sprawił, że w maju 1926 roku życie straciło prawie 400 osób, a polski eksperyment z demokracją odszedł do historii?
Stanisławowi Wojciechowskiemu nie było łatwo wejść w obowiązki prezydenta. Jeszcze większe problemy miała z tym jego żona. W młodości była rewolucjonistką, kurierką i bojowniczką o wolność. Ale zadatków na polityka zdecydowanie nie miała.
Pierwsze dwanaście miesięcy na świeczniku okazało się wyjątkowo burzliwe. Dopiero kolejny, 1924 rok przyniósł pewną poprawę. Sytuacja polityczna na chwilę się ustabilizowała, a Wojciechowski podjął kilka dobrze ocenianych inicjatyw. Spokój nie trwał jednak długo.
Walka o wszystko
Z jednej strony w Polskę na nowo uderzył kryzys gospodarczy. Przydała się gospodarność Marii – dużo lepiej czującej się w roli gospodyni niż wielkiej damy – bo na początku 1926 roku prezydent solidarnie postanowił obciąć budżet Belwederu o dziesięć procent.
Poważniejszy problem narastał w relacjach z dawnym przyjacielem pary prezydenckiej – Józefem Piłsudskim.
Zaraz po wyborze Wojciechowskiego wydawało się, że kontakty pomiędzy głową państwa a byłym naczelnikiem będą się układać doskonale. Z jedną z pierwszych wizyt po objęciu urzędu prezydent udał się właśnie do Piłsudskiego. Towarzyszyła mu Maria.
Podkomendny Marszałka, Adam Korwin-Sokołowski, wspominał:
Prezydent Wojciechowski wraz z małżonką złożył wizytę Marszałkowi Piłsudskiemu. (…) Zameldowałem się Prezydentowi i pilotowałem go na pierwsze piętro do apartamentów Marszałka. Marszałek oczekiwał Prezydenta w otwartych drzwiach swego gabinetu. Wizyta trwała około godziny.
Był to już jeden z ostatnich gestów wzajemnej serdeczności. Kontakty z miesiąca na miesiąc się pogarszały. Marszałek domagał się większego wpływu na politykę, prezydent bronił swojej niezależności.
Strzępy przyjaźni
Ze starej przyjaźni zostały tylko wspomnienia. Musiał to być ciężki cios dla Marii. Łączyły ją z Ziukiem lata wspólnych doświadczeń. I nie chodzi wyłącznie o kotlety czy misje kurierskie (o których pisałem więcej w innym artykule). Przecież to Józef poznał ją ze Stasiem. No i walczył z bolszewikami o Kupryszki – jej rodzinny majątek.
„Żonie powiedz, że do Giedrojć jeszczem nie doszedł, musi poczekać z wakacjami w Kupryszkach” – można przeczytać w liście wysłanym przez Piłsudskiego do ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, Stanisława Wojciechowskiego, w toku wojny polsko-bolszewickiej. Jak widać, dla Marii Ziuk był gotów naprawdę na wiele….
Wojna czysto osobista
A teraz? Najbliższe otoczenie Piłsudskiego robiło wszystko, by zniszczyć reputację prezydentowej. Adiutant Wojciechowskiego, Henryk Comte pisał z zażenowaniem, że o życiu rodzinnym pary pezydenckiej i o samej Marii krążyło mnóstwo anegdot i dyrdymał. „Wkrótce, jako (…) adiutant przyboczny mogłem się przekonać, że wiele w nich było celowej złośliwości, więcej jeszcze zmyśleń, fantazji i kpiarstwa” – wspominał.
Z kolei znana działaczka społeczna i dama z towarzystwa Janina Dunin-Wąsowiczowa pisała w pamiętniku, że to właśnie „osoba pani Wojciechowskiej” była głównym tematem żartów z prezydenta oraz inspiracją dla coraz to nowych anegdot.
Wiele z tych plotek przetrwało w pamiętnikach i wspomnieniach przedstawicieli przedwojennych elit. Poświęciłem im cały rozdział w książce „Pierwsze damy II Rzeczpospolitej”.
Inne trudno dzisiaj, po ponad dziewięćdziesięciu latach, odtworzyć. Natomiast to, że kampania nienawiści wymierzona w parę prezydencką stanowiła celową i szeroko zakrojoną akcję, nie ulega wątpliwości.
Przemysł pogardy
Józef Kuropieska – późniejszy generał i poseł PRL-owskiego parlamentu, ale też kawaler Orderu Virtuti Militari – pisał we wspomnieniach:
Organa prasowe pozostające pod wpływem piłsudczyków prowadziły wyraźną kampanię przeciwko Wojciechowskiemu.
Plotkarskie środowisko nie oszczędziło również jego żony, rzekomo „zapobiegliwej mieszczki”, rozpowszechniając wśród nas, utrzymujących stosunki z piłsudczykami, różne złośliwe anegdoty.
Zapobiegliwa mieszczka? Dla Marii zapobiegliwość była raczej powodem do dumy niż wstydu. Inna rzecz, że przecież ona była szlachcianką z dziada pradziada, a nie żadną mieszczką.
Jak się spotkają, to będzie zgoda
Konflikt eskalował, a historycy do dzisiaj kłócą się o to, kto zawinił i dlaczego spór o dobór szefa rządu zakończył się zamachem stanu. Nie ulega wątpliwości, że prezydent do samego końca bagatelizował powagę sytuacji. Zresztą nie tylko on. Nawet osoby znajdujące się niemalże w centrum wydarzeń nie przyjmowały do wiadomości, że może dojść do rozlewu krwi.
Sekretarka Piłsudskiego Kazimiera Iłłakowiczówna wspominała po latach, że wszyscy oczekiwali pojednania pomiędzy starymi kamratami: „Przecież prezydent Wojciechowski (…) to dawny przyjaciel, a dziś zwolennik Piłsudskiego (…). No więc jeśli coś, ktoś, gdzieś naknocił, to jak ci dwaj się spotkają – będzie zgoda”.
Cena lekceważenia
A jednak zgody nie było. Prezydent nie próbował nawet za bardzo jej szukać, bo nie wierzył, że Józef Piłsudski ośmieli się otwarcie przeciwko niemu wystąpić i podeptać konstytucję. Marszałek ze swojej strony w lekceważącym podejściu Wojciechowskiego dopatrywał się oznak pogardy. Niezamierzone nietakty i pomyłki uznawał za celowe ataki.
W jednej z takich pomyłek czołową rolę odegrała pierwsza dama. Drugim bohaterem był pułkownik Bolesław Wieniawa-Długoszowski – zaufany współpracownik i prawa ręka Piłsudskiego, a zarazem pierwszy hulaka Warszawy, jeśli nie całej Polski. Henryk Comte wspominał:
Z końcem kwietnia 1926 roku (…) z polecenia marszałka Piłsudskiego zameldował się do prezydenta pułkownik Wieniawa-Długoszowski. Przez nieporozumienie, którego sobie do dziś wytłumaczyć nie umiem, zameldowałem go nie prezydentowi, lecz prezydentowej Wojciechowskiej.
Pułkownik Wieniawa był zaskoczony, znalazłszy się nieoczekiwanie wobec małżonki prezydenta. Oboje po prostu nie znosili się. (…)
Rozmowa Wieniawy z panią prezydentową trwała niespełna trzy minuty. Z gabinetu wyszedł, a raczej wypadł cały purpurowy. Co powiedział pani Wojciechowskiej i co pani Wojciechowska rzekła jemu – nie dowiedziałem się nigdy. Zauważyłem tylko, że pani prezydentowa była tą wizytą niesamowicie podenerwowana i przez długi czas nie mogła mi tego darować.
Frywolne rozrywki i poważna polityka
Wieniawa był znany w stolicy ze swoich całonocnych pijatyk, zabaw w podrzędnych spelunach, a nawet z wracania z libacji trzema dorożkami – tak że w jednej jechał on sam, w drugiej jego szabla, a w trzeciej rękawiczki. Zdaniem Henryka Comte’a „panią Wojciechowską wyraźnie gorszyły frywolne występki pana Wieniawy [i] niejednokrotnie dawała wyraz swemu oburzeniu”.
Tę opinię potwierdza wnuk prezydentowej Maciej Grabski: „Wiem, że go nie cierpiała! Bo to był łobuz. Nieporządnie się zachowywał wobec kobiet (tu tolerancja była dosyć niska)”. Nic więc dziwnego, że kiedy w napiętej atmosferze wiosny 1926 roku Maria Wojciechowska stanęła twarzą w twarz z Wieniawą, wygarnęła mu, co tylko miała na sercu.
Raczej nie zniżyła się do ataków personalnych – to nie byłoby w jej stylu ani na jej poziomie. Ale już pretensji pod adresem wiarołomnego przyjaciela (i przełożonego Wieniawy), który tak ohydnie traktował ją i jej męża, na pewno sobie nie darowała.
Afront czy nieporozumienie?
Comte sam przyznał, że ten incydent mógł zostać odebrany jako „świadomy afront uczyniony przez prezydenta marszałkowi Piłsudskiemu. Bo chociaż to nie on wypadł z Belwederu jak z procy, lecz jego wysłannik, ale w tym wysłanniku dość powszechnie widziano drugie wcielenie marszałka”.
Czy w takim razie to Maria Wojciechowska doprowadziła do zamachu majowego? Nie można tego wykluczyć. Burzliwa rozmowa z pułkownikiem Wieniawą była jednym z kamieni, które poruszyły lawinę. Kto wie, czy nie ostatnim.
Może bezpośrednio po niej, a może parę dni później Józef Piłsudski podjął decyzję, że czas na negocjacje się skończył. Postanowił siłą wrócić do polityki, obalić rząd i stłumić opór prezydenta.
Źródło:
Artykuł powstał w oparciu o materiały zebrane przez autora podczas prac nad publikacją „Pierwsze damy II Rzeczpospolitej” (Wydawnictwo Znak, 2012). Ilustracje rodzinne pochodzą ze zbiorów Macieja Grabskiego udostępnionych na potrzeby książki.
KOMENTARZE (2)
Mój Boże co za głupi artykuł…
Witam serdecznie,
razi mnie przedstawianie Wieniawy jako łobuza, „Wieniawa był znany w stolicy ze swoich całonocnych pijatyk, zabaw w podrzędnych spelunach, a nawet z wracania z libacji trzema dorożkami – tak że w jednej jechał on sam, w drugiej jego szabla, a w trzeciej rękawiczki.”
Tak jak Walery Sławek, tak i on popełnili samobójstwo, pierwszy po śmierci Marszałka, drugi po zesłaniu go do USA – Wieniawa niestety został zapomniany zarówno dzięki Piłsudczykom i Sikorczykom.