Gdy wybuchła I wojny światowa wydawało się, że pozycja Royal Navy jest niezachwiana. Nikt nie pokonał Brytyjczyków w otwartej walce na morzu od ponad stulecia. Niemiecki wiceadmirał von Spee postanowił pokazać, że jest to możliwe.
U schyłku XIX wieku młode państwo niemieckie, żądne terytoriów i wpływów, zdobyło pierwsze kolonialne przyczółki w Azji. Do ich ochrony potrzebne były odpowiednie siły morskie, w związku z czym utworzono Eskadrę Wschodnioazjatycką. W przededniu Wielkiej Wojny w jej skład wchodziło sześć okrętów wojennych. Największymi z nich były bliźniacze krążowniki opancerzone SMS „Scharnhorst” oraz SMS „Gneisenau”. Ich wsparcie stanowiły cztery krążowniki lekkie: SMS „Nürnberg”, SMS „Leipzig”, SMS „Dresden” i SMS „Emden”. Całą formacją dowodził błyskotliwy graf Maximilian von Spee.
Kierunek Ameryka Południowa
Jak podkreśla w swojej książce „Stalowe Fortce” Robert K. Massie, niemiecki wiceadmirał bardzo szybko zdał sobie sprawę, że na azjatyckim teatrze działań jego okręty nie mają szans w starciu z Brytyjczykami. Dlatego też zdecydował, że na Ocenie Indyjskim pozostanie – w roli rajdera, a więc okrętu mającego dezorganizować działania wroga – tylko „Emden”. Reszta jednostek ruszyła w sierpniu 1914 roku w kierunku Ameryki Południowej, by stamtąd przedzierać się do Europy.
Początkowo wszystko szło zgodnie z planem i Royal Navy nie potrafiła zlokalizować sił grafa von Spee. Zmieniło się to w październiku, kiedy to Brytyjczycy wreszcie zorientowali się, co planuje niemiecki admirał. Do jego przechwycenia została skierowana Eskadra Zachodnich Indii pod dowództwem kontradmirała Christophera Cradocka.
Siły Eskadry zdecydowanie nie przystawały do jej pompatycznej nazwy. Jej trzon stanowiły dwa mocno już przestarzałe krążowniki opancerzone: flagowy HMS „Good Hope” oraz HMS „Monmouth”. Wspierały je krążownik lekki HMS „Glasgow” i krążownik pomocniczy „Otranto” (uzbrojony statek transportowy).
Z całej tej czwórki jedynie HMS „Glasgow” był okrętem odpowiadającym ówczesnym standardom. Mimo wszystko jego siła ognia nie mogła się równać z tym, czym dysponowały „Scharnhorst” i „Gneisenau”.
Churchill mówi nie!
Cradock doskonale zdawał sobie sprawę ze słabości swoich sił. Domagał się, aby jego formacja została wzmocniona nowoczesnym krążownikiem opancerzonym HMS „Defence”. Na to nie zgodził się jednak Winston Churchill, który pełnił wówczas funkcję Pierwszego Lorda Admiralicji. Zamiast tego do Eskadry Zachodnich Indii dokooptowano przestarzały pancernik HMS „Canopus”. Posiadał on co prawda dwa działa kalibru 305 mm, ale był stanowczo zbyt wolny, aby brać udział w poszukiwaniach niemieckich okrętów.
W związku z powyższym Cradock zdecydował, że ruszy do akcji dysponując jedynie czterema jednostkami, które na domiar złego znacznie ustępowały pod względem technicznym siłom von Spee. W zaistniałej sytuacji rola zwiadowcy przypadła w udziale HMS „Glasgow”, który 31 października zawinął do chilijskiego portu w Coronel. Został tam zauważony przez załogę statku „Göttingen”, który dostarczał zaopatrzenie dla von Spee.
Zgodnie z prawem międzynarodowym brytyjska jednostka mogła przebywać w porcie jedynie 24 godziny, w innym wypadku złamałby zasady chilijskiej neutralności. Dlatego też – jak pisze Rober K. Massie w „Stalowych fortecach” – niemiecki admirał zdecydował się schwytać w pułapkę i zniszczyć tego relatywnie małego nieprzyjaciela.
Tymczasem Brytyjczycy przechwycili sygnały radiowe pochodzące z krążownika lekkiego SMS „Leipzig”. Admirał Cradock sądząc, że „Leipzig” płynie sam, ruszył za nim w pogoń. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że czeka go ciężkie starcie z dwoma krążownikami opancerzonymi oraz trzema krążownikami lekkimi.
A to dopiero niespodzianka
Do spotkania wrogich sił doszło 1 listopada 1914 roku około godziny 16.30. Jak zauważa Massie obaj admirałowie byli zaskoczeni, bo każdy myślał, że zbliża się do pojedynczego lekkiego krążownika przeciwnika. Mimo przewagi po stronie niemieckich okrętów Christopher Cradock nie zdecydował się na ucieczkę. Byłoby to równoznaczne z pozostawieniem na pastwę przeciwnika powolnego „Otranto”.
Cradock ponadto był przekonany, że mimo wszystko ma szansę na wygraną. Jego okręty znajdowały się bowiem między przeciwnikiem a zachodzącym słońcem, które oślepiało niemieckich marynarzy. W tej sytuacji brytyjski admirał za wszelką cenę dążył do starcia. Tymczasem Maximilian von Spee, mając przewagę szybkości, odwlekał konfrontację do momentu aż słońce schowa się za horyzontem. Gdy to nastąpiło, czarne sylwetki brytyjskich okrętów, na tle pomarańczowego nieba, stały się idealnym celem dla świetnie wyszkolonych niemieckich artylerzystów.
Strzelanie jak do kaczek
Pierwsze strzały z 210-milimetrowych dział „Scharnhorsta” i „Gneisenaua” padły krótko po 19.00. Chociaż morze było tego popołudnia bardzo wzburzone, wystarczyły zaledwie trzy salwy „Scharnhorsta” a okręt flagowy Cradocka został trafiony i stanął w płomieniach. Szczególnie bolesna była dla Brytyjczyków utrata jednego z 234-milimetrowych dział. Równie dobrze radzili sobie artylerzyści z „Gneisenau”. Szybko udało im się wcelować w HMS „Monmouth”, trafiając w pokład dziobowy.
Mimo poważnych uszkodzeń brytyjskie krążowniki opancerzone były zmuszone zbliżyć się jeszcze bardziej do Niemców. Wszystko za sprawą przestarzałej artylerii pokładowej, która miała znacznie mniejszy zasięg, niż ta zamontowana na okrętach przeciwnika. W efekcie „Good Hope” i „Monmouth” inkasowały kolejne mordercze trafienia. Ten pierwszy o 19.42 chcąc drogo sprzedać skórę, zebrał wszystkie pozostałe siły, skierował się wprost na swoich oprawców ciągnąc za sobą chmurę płomieni.
Ta desperacka próba ataku na nic się jednak nie zdała, przyspieszyła jedynie nieuniknione. Teraz do okrętu flagowego admirała Cradocka strzelały już obydwa niemieckie krążowniki opancerzone. Ostatecznie o 19.50 powietrzem wstrząsnęła potworna eksplozja, której efektem było oderwanie dziobu „Good Hope”. Chwilę później okręt zatonął.
W tym czasie również „Monmouth” znajdował się w opłakanym stanie, nabierając wody i zupełnie nie nadając się do prowadzenie dalszej walki. Jego koniec nastąpił na krótko przed 22.00, kiedy – po tym jak jego załoga nie chciała się poddać – został dosłownie rozstrzelany z bliskiej odległości przez „Scharnhorsta” i „Gneisenaua”.
Więcej szczęścia miał za to „Glasgow”, który w starciu z niemieckimi krążownikami lekkimi otrzymał co prawda pięć trafień, ale tylko jedno z nich wyrządziło poważniejsze straty. Dzięki temu udało mu się w porę wycofać. Jeżeli zaś chodzi o „Otranto”, to jego kapitan już na początku starcia uznał, że nie ma on żadnych szans w bezpośredniej walce z Niemcami i odpłynął w bezpieczne miejsce.
Ta zniewaga krwi wymaga
Trwająca zaledwie kilkadziesiąt minut bitwa pod Coronelem okazała się bolesną porażką Royal Navy. Na dno poszły dwa krążowniki opancerzone, zabierając ze sobą blisko 1600 oficerów i marynarzy. Wśród nich był admirał Christopher Cradock, który wcześniej wielokrotnie powtarzał, że marzy mu się śmierć w walce.
Z kolei niemieckie okręty zostały trafione łącznie zaledwie siedmioma pociskami, które nie wyrządziły żadnych poważniejszych szkód. Nie było również ofiar śmiertelnych, jedynie trzech marynarzy odniosło niegroźne rany.
Dowództwo Royal Navy musiało zmyć tę hańbę. W tym celu utworzono silny zespół, dowodzony przez admirała Fredericka Sturdee. Jego celem było unicestwienie eskadry admirała Spee. Doszło do tego 8 grudnia 1914 r. w trakcie bitwy niedaleko Falklandów. Ale to już historia na zupełnie inny artykuł.
Źródła:
Podstawowe:
- Robert K. Massie, Stalowe Fortece, t. 1, Finna 2014.
Uzupełniające:
- Jan Gozdawa-Gołębiowski, Tadeusz Wywerka-Prekurat, Pierwsza wojna światowa na morzu, Wydawnictwo Morskie 1973.
- Stanisław Strumph Wojtkiewicz, Korsarze Wilhelma II, Wydawnictwo MON 1965.
Polecamy:
Stalowe Fortece – Pierwsza wojna światowa na morzu w mistrzowskiej narracji Roberta Massiego, laureata Nagrody Pulitzera. Autor kapitalnie rysuje główne postacie wydarzeń-od dworów królewskich poprzez członków rządów do dowódców flot i poszczególnych okrętów biorących udział w najważniejszych wydarzeniach pierwszej wojny światowej. Autor, podobnie jak w „Dreadnocie” wydanym przed kilku laty, nie szczędzi czytelnikowi wielu anegdotycznych historii, dzięki czemu jego opowieść czyta się jednym tchem.
KOMENTARZE (32)
Więcej takich artykułów proszę, świetnie się to czytało. Czekam na „historię na zupełnie inny artykuł”!
Miło mi, że art. się spodobał :). Co do bitwy koło Falklandów to planuję napisać ten tekst już niedługo. Powinien pojawić się jakoś w maju.
Chcemy teraz!!
Kraźownik opancerzony!!! Wiekszosc krążowników była opancerzona, klania sie nieznajomosc terminologii morskiej. Powinno byc „krążownik pancerny” to jest określenie klasy okretu a nie jego cechy. Klasy kraźownikow to np: lekki, cieżki, przeciwlotniczy, lotniczy, pomocniczy, pancerny, torpedowy, etc
Natomiast mimo nazwy krążownik liniowy jest raczej zaliczany jako odmiana okretu liniowego lub inaczej mówiac pancernika.
Panie Marcinie, obie formy są poprawne. To czy nazwiemy go pancernym czy opancerzonym wynika tylko z tego jak przetłumaczymy z angielskiego „armored cruiser”. Ważne tylko, aby być konsekwentnym. W polskim tłumaczeniu książki Massiego została używa forma opancerzony, dlatego też występuje ona w artykule.
Jednakże jest jeszcze takie coś, jak terminologia stosowana od lat w historiografii, dzieląca poszczególne okręty na klasy, toteż właściwą i nie wprowadzającą zamieszania jest nazwa krążownik pancerny. Dodatkowo należy brać pod uwagę fakt, iż we flocie brytyjskiej nie stosowano systemu metrycznego, więc w przypadku dział artylerii głównej HMS Canopus właściwym jest kaliber 12 cali, czyli zaokrąglając bliżej mu do 305 mm, niż 304 mm. W celu dokładniejszego poznania przebiegu bitwy polecam autorowi zapoznanie się również z pracami: A. Perepeczko, Triumf i klęska admirała von Spee, wyd. II, Warszawa 1996 (ta pierwsza ma niepotrzebnie beletryzowane fragmenty, ale odsiewając je, można sporo dowiedzieć się o przebiegu bitwy) oraz A. Kępka, Coronel i Falklandy, Warszawa 2002.
W historiografii od lat występują obie formy, zatem ten argument moim zdaniem jest kompletnie nietrafiony. Nazwę krążownik opancerzony można znaleźć w literaturze zarówno z okresu międzywojennego, jak i całkiem współczesnej (vide książka kontradmirała profesora Antoniego Komorowskiego „Okręty szkolne Polskiej Marynarki Wojennej, 1920-1997”). Dlatego moim zdaniem obie wersje są dopuszczalne, tylko należy być konsekwentnym.
Co do kalibru, to faktycznie, bliżej mu do 305 mm niż 304 mm, zaraz to poprawię. Dziękuje za zwrócenie na to uwagi.
Dyskant, Wieczorkiewicz, Olender, Flisowski, Gozdawa-Gołebiowski, Perepeczko, Wywerka-Prekurat, Kosiarz, Piwowoński itd. w swych pracach stosują (lub stosowali, bo niektórzy z tych autorów już nie żyją) nazwę krążownik pancerny i sądzę, że nie ma sensu „wyważać otwartych drzwi” i na siłę trzymać się nazwy krążownik opancerzony. Wprowadza to niepotrzebne zamieszanie. Natomiast określenie w ten sposób klasy ORP Bałtyk przez Antoniego Komorowskiego jest bardzo rzadkie w polskiej powojennej historiografii wojennomorskiej (nazwy tej w latach 60-tych używał również Witold Supiński). Dodam, iż niezależnie od użytej terminologii jest to błąd, gdyż okręt ten należał do krążowników pancernopokładowych (za: Conway’s All the World’s Fighting Ships, 1860-1905, red. Robert Gardiner, Londyn 1979, s. 312). Powoływał się Pan również na tłumaczenie książki Roberta S. Massie, tymczasem jedna z prac tego autora („Dreadnought. Brytania, Niemcy i nadejście Wielkiej Wojny”) była już w Polsce wydana w 2004 i w niej tłumacz używał nazwy krążownik pancerny. Jestem zdania, iż należy ujednolicić terminologię stosowaną w historiografii, aby nie utrudniać lektury czytelnikowi i to jest właśnie rolą historyków. W publikacjach od lat zdecydowanie przeważa nazwa krążownik pancerny, więc… Pozostawiam to do namysłu.
To o czym Pan pisze jest faktem, ale nie zmienia to tego, że obie formy są poprawne. Tyle tylko, że jedna z nich jest o wiele rzadziej używana.
Niestety ale forma poprawna to krążownik pancerny, tlumaczac w ten sposob jaki Pan proponuje otrzymujemy koszmarki jezykowe jak dywizja opancerzona. Terminologia to terminologia i tu nie ma dyskusji, albo zle albo dobrze. Czasami sa odstepstwa jak np krazownik ciezki i krążownik waszyngtonski ale NIGDY nie krążownik opancerzony bo opancerzenie to cecha wlasciwa praktycznie calej klasie okrętów. Prosze nie posiłkowac sie tlumaczeniami godnymi discowery a rzeczywistą terminologią.
Klasy okretow sa scisle okrealone owszem czesto sie przenikaja ale terminologia pozostaje spójna i jednoznaczna bo po to zostala stworzona. Nigdy zatem w terminologii nie istnialo pojecie krazownika opancerzonego tak samo jak jak czolgu opancerzonego. Krazowniki nie dysponujace pancerzem sa barzo zadkie tak samo jak czolgi bez pancerza.
Z terminologią jest tak że tworzą ją ludzi i to że Pan uważa, że nie można używać formy krążownik opancerzony nie zmienia tego, że się jej używa i to w pracach naukowych. Proszę mi pokazać jakieś wytyczne gdzie jasno będzie napisane, że forma krążownik opancerzony jest błędna, wtedy dyskusja będzie zakończona.
Coronell i Falklandy dla przykladu, warto terz troszke poczytac fachowej literatury jak naprawde swietne merytorycznie miesieczniki i kwartalniki jak „Okrety wojenne”, „Morza statki i okrety” ba nawet legendarny miesiecznik „Morze” nigdy nie stosowal formy „krazowniki opancerzone”, siedze w tematach wojenno morskich od co najmniej 20 lat. Przy okazji tez jestem z wyksztalcenia historykiem i troche mnie dziwi pewna nonszalancja w podejsciu do terminologii. Sadze ze nawet wikipedja nie uznaje okreslenia krazowniki opancerzone bo to wyraz rownie logiczny jak archeolożka czy psycholożka. To tak samo jak by ktos użył stwierdzenia karabin maszynowy kal 25mm, od razu historyk wojskowosci poda definicje ze w polskiej nomenklaturze karabiny maszynowe NKM sa do 20mm. Prosze wybaczyc czepianie sie, lecz dziala na mnie takie stwierdzenie podobnie do okreslenia „statek wojenny”. Prosze mi uwiezyc naprawde uwazam ze niezle znam sie akurat na tej kwestji. Prosze wybaczyc ze nie podaje bibliografii lecz po prostu nie pamietam dokladnie konkretnych numerow, a dostep do literatury mam obecnie mocno utrudniony przez fakt mieszkania poza granicami, a jeszcze nie sprowadzilem z kraju swoich zbiorow, ale pamiec mam naprawde dobra.
Pozdrawiam
Przepraszam za bledy w posowni, az wstyd sie przyznac ortograficzne ale zauwazylem dopiero po wyslaniu posta a nie mam jak edytowac. Na swoje usprawiedliwienie podaje tylko ze pisze na szybko z telefonu zaraz po pracy. Prosze o wybaczenie.
Każdego historyka wojskowości takie „kwiatki” przyprawiają o ból głowy. „Krążowniki opancerzone”, „Repulse i jego statek konwojowy Prince of Wales zatopione przez japońskie lotnictwo”, „generał Cezar”, „Rzymianie rzucali włóczniami” i cała masa innej rogacizny świadczy o pewnym nieobyciu autorów tych tekstów i tłumaczeń.
Przy okazji, przypomniał mi się artykuł o przedwojennym tłumaczeniu francuskiego terminu „croiseur” na polski jako „krzyżowiec”. Ciekawe, co może przywieść na myśl termin „krzyżowiec opancerzony”? ;-) Odnalezienie samego artykułu będzie graniczyło z odnalezieniem grobu Aleksandra III, syna Filipa II. Pozdrawiam
Jak nie lubię bitew morskich tak ten artykuł był naprawdę ciekawy. :) Teraz grając w Cywilizację będę sobie wizualizować te starcia.
Dziękuję, nie spodziewałem się, że ten artykuł może zaciekawić kogoś kto nie jest miłośnikiem bitew morskich, a jednak. Mam zatem tym większą motywację do napisania dalszej części.
To jest nas dwóch ;)
Również nie przepadam za bitwami morskimi, ale po tym artykule czekam na następny.
Uwielbiam pańskie artykuły. Ten też jest świetny – tak trzymać – i czekam na więcej!
Bardzo dziękuję za tak miłe słowa. W maju – na ile czas pozwoli – postaram się również napisać jakieś nowe artykuły.
Fajny artykul, ciekawie napisany.Czekam na nastepny opis bitwy morkiej. Co do przetlumaczenia „armoured cruiser” podpisuje sie pod wpisami kolegow sugerujacych standardowe podejscie.Nie ma co kombinowac.Pozdrawiam Przemek ze Szczecina.
Dziękuję. A co do krążowników pancernych/opancerzonych szanuję tutaj decyzję wydawnictwa Finna, które było nie było, w tematyce morskiej wydaje naprawdę sporo publikacji i skoro oni uznali, że chcą mieś krążowniki opancerzone i jest to forma dopuszczalna (tak uważam), to tak pozostanie.
Oj tam, Finna to tylko jedno z wydawnictw, które zajmuje się tematyką wojen morskich. W wielu innych, także dawnym wydawnictwie MON, konsekwentnie stosowano nazwę: krążownik pancerny. Po prostu wymienne stosowanie tych nazw wprowadza swego rodzaju nieporządek, co – jak widać – budzi zdenerwowanie wielu osób, toteż rzeczywiście potrzebne byłyby tutaj odpowiednie wytyczne, aby ujednolicić terminologię.
Akurat w pełni zgadzam się z postulatem ujednolicenia terminologii. Tylko kto ma się tego podjąć?
Niestety artykul o bitwie przy Flaklandach nie ujrzal swiatla dziennego? Czy jakims dziwnym trafem sie nie wyswietla w Pana artykulach?
Krążowniki opancerzone? Serio? A nieopancerzone też były? Naprawdę brak słów…Pan jest przecież historykiem…Gimnazjaliście można wybaczyć jak napiszę 'statek wojenny” ale historykowi już nie wszystko wypada…Poza tym całkiem ciekawy artykuł. Pozdrawiam.
Nie każdy historyk jest historykiem spraw wojenno-morskich :-)
Widmo upadku potęgi morskiej? Może Jutlandia, ale na pewno nie Coronel. Cradock musiałby być magiem z tankowcem many by mając co mając pokonać von Spee. Nawiasem mówiąc z tezą o błyskotliwości grafa bym polemizował. Chyba, że jest jakaś tajemna przyczyna dla której zaskakując eskadrę Sturdee w Port Stanley na kotwicy i podczas bunkrowania węgla zamiast posłać ją piorunem na dno sam stał się w przeciągu niewielu godzi czasem przeszłym dokonanym. Poza SMS „Dresden”, któremu udało się uciec na Pacyfik, Nie na długo zresztą.
W kwestii tłumaczeń – dlatego JA lubię oryginały, bo tam nie ma z tym problemu. A chodzi na przykład o terminy w rodzaju 'armoured cruiser’, 'protected cruiser’ czy wreszcie 'battlecruiser’ (krążowniki: pancerny, pancernopokładowy i liniowy, po niemiecku odpowiednio Panzerkreuzer, gedeckter Kreuzer i Schlachtkreuzer). Zarówno oba krążowniki brytyjskie spod Coronelu – Good Hope i Monmouth – jak i oba „niemce – Scharnhorst i Gneisenau – były PANCERNE i każde inne tłumaczenie jest błędne. Wymienioną w wielu postach Finnę należy zamknąć za krecią robotę; te ich wersje całkiem porządnych niekiedy rzeczy są nie do czytania. Nie idzie zrozumieć niekiedy, o co im chodzi w tych ich „przekładach”! Wiem, co mówię, bo znam – i to wcale nieźle – języki obu adwersarzy.
Podobnie jest z tłumaczeniem tekstów łacińskich. Musiałem poprawić Pana z tytułem profesorskim, z tym, że Pan Profesor jest specjalistą filologiem i nie odróżnia terminu „hasta” i „pilum”, a także był problem z „mieczem”, który w łacinie występuje pod nazwami „ensis”, „gladius”, „spatha”, „falcata”, a wg niektórych i „parazonium” to typ miecza. Złe tłumaczenie może sporo namieszać…
Szanownej Redakcji proponuję zwrócić się do Akademii Marynarski Wojennej w Gdynii w sprawie terminologii morskiej. To może tłumaczmy nazwę klasy „battleships” jako „okręty bitewne” zamiast „pancerników” czy „okrętów liniowych”? Polska terminologia morska jest od dawna ustalona, znów polecam kontakt z AMW w Gdynii. Jeśli redaktorzy jakiegoś wydawnictwa są mądrzejsi od historyków wojskowości, to polecam lekturę takiej publikacji jak „Wojna na Pacyfiku 1937-1945” z taką perełką jak „…”Repulse” i jego statek konwojowy „Prince of Wales” zostały szybko zatopione…”. Książka pod red. Rossa Burnsa, tłum. z j. angielskiego Andrzej Kurtyka, konsult. historyczna m. in. Janusz Kurtyka. Takie „perełki” każdego historyka wojskowości przyprawiają o ból głowy, świadczą o nieznajomości tematu zarówno przez tłumacza, jak i konsultanta ds. historycznych. Dodam, że szlag mnie trafia, kiedy Cezara czy Pompejusza w tłumaczeniach stawia się w roli „generałów”, którymi NIGDY nie byli. Cezar miał przyznane imperium maior przysługujące mu z racji pełnienia obowiązków prokonsula czy dyktatora, ale PRZENIGDY generała. Z drugiej strony „rzymski generał” czy „krążownik opancerzony” jest dozwolony dla prac o charakterze popularnym lub beletrystycznym, nigdy popularno-naukowymn lub stricte naukowym. Za krążownik „opancerzony” każdy szanujący się nie tylko historyk, ale i shiplover zje na śniadanie użytkownika terminu „krążownik opancerzony”. Dla wielu osób „okręt” jest terminem tożsamym ze „statkiem”. Jestem historykiem wojskowości, od ponad 30 lat zajmuję się tematem, przeczytałem wiele opracowań i dokumentów. Żaden szanujący się autor nie użył „krążownika opancerzonego” na żadnym akwenie działań. Panie Rafale Kuzak, naprawdę polecam Panu kontakt z kompetentnymi osobami z AMW w Gdynii, jeśli nie wierzy Pan historykom wojskowości.
Dziękujemy za ten obszerny komentarz. Niemniej jednak pragnę zauważyć, że autor tekstu również jest historykiem. Jeśli dany tekst nie jest naładowany specjalistyczną terminologią to nie dlatego, że autor tekstu jest w tej kwestii ignorantem, ale nie każdy odwiedzający stronę czy pasjonat historii jest biegły w specjalistycznym słownictwie. Pozdrawiamy.