O jego wyczynach na Podhalu podczas ostatniej wojny krążą legendy. Cichociemny ppor. Feliks Perekładowski na czele oddziału partyzanckiego „Wilk” przeprowadził szereg spektakularnych akcji przeciwko siłom niemieckim. Jedną z najsłynniejszych była zasadzka na oddział żandarmerii na moście w pobliżu miejscowości Kamienica.
W nocy z 30 na 31 maja 1944 roku w ramach operacji „Weller 30” na placówkę w okolicach Łańcuta zrzucono ekipę cichociemnych. Jednym ze skoczków był 23-letni ppor. Feliks Perekładowski „Przyjaciel 2”.
Perekładowski, urodzony w podlwowskiej Żółkwi, jako ochotnik walczył w kampanii wrześniowej, biorąc udział w obronie Lwowa. Na początku października 1939 roku został schwytany przez Sowietów podczas próby przekroczenia granicy polsko-węgierskiej i skazany na 5 lat łagrów. W wyniku układu Sikorski-Majski zwolniono go z obozu we wrześniu 1941 roku. Wstąpił do Armii Andersa. W szeregach cichociemnych znalazł się dwa lata później.
Pierwsza wzorowa akcja
Po aklimatyzacji ppor. „Przyjaciel 2” został skierowany do Inspektoratu Rejonowego Nowy Sącz Okręgu Kraków AK, gdzie został zastępcą dowódcy oddziału partyzanckiego „Wilk”. Zabłysnął już podczas swojej pierwszej poważniejszej akcji 27 lipca 1944 roku.
Wówczas to dzięki wymyślonemu przez niego podstępowi poddało się Polakom ok. 50 niemieckich żołnierzy, obsadzających posterunek w miejscowości Kamienica, leżącej 25 km na płd.-zach. od Nowego Sącza. Partyzanci zdobyli wtedy sporo broni i amunicji, a nawet samochód ciężarowy.
Gdy w nocy z 16 na 17 sierpnia 1944 roku podczas akcji w Kasinie Wielkiej ranny został dowódca „Wilka” rtm. Krystian Więckowski, ppor. Perekładowski objął dowództwo oddziału. Przeprowadzone pod jego komendą kolejne akcje ugruntowały wśród miejscowych społeczności opinię o nim jako o jednym z najskuteczniejszych i najdzielniejszych partyzantów.
Był także szanowany i uwielbiany przez swoich żołnierzy. Zawdzięczał to po części cechom charakteru: bezlitosny kpiarz ze wszystkiego i wszystkich, trochę lekkoduch i raptus, ale człowiek wielkiej prawości, żywiołowo nieznoszący wszelkiego pozerstwa.
Kontyngent dla okupanta
8 września 1944 roku, półtora miesiąca po lipcowej akcji polskich partyzantów w Kamienicy, przybył do tej miejscowości z oddalonego o 10 km Łącka oddział żandarmerii. Ponieważ właśnie skończyły się żniwa, dowodzący oddziałem komendant nakazuje chłopom przygotowanie na jutrzejszy dzień kontyngentu.
Mieszkańcy Kamienicy doskonale wiedzą, co grozi za niezastosowanie się do polecenia. Niemcy i tak zabiorą siłą płody rolne, a opornych może spotkać obóz koncentracyjny, pluton egzekucyjny lub szubienica. Normą w takich przypadkach były również pacyfikacje całych wsi.
Mimo wszystko chłopi nie chcą być bierni. Po odjeździe żandarmów szybko alarmują Feliksa Perekładowskiego. Partyzanci obozują akurat na Mogielicy, najwyższej górze w tych okolicach. Istniejący tam duży kompleks leśny daje doskonałe schronienie grupom dywersyjnym, a rozległa przestrzeń Polany Stumorgowej umożliwia nawet przyjmowanie alianckich zrzutów lotniczych.
Kamienica po raz wtóry
Perekładowski postanawia bezzwłocznie działać. Bierze dwudziestu swoich najlepszych ludzi i prowadzi ich w kierunku Kamienicy. Cichociemny doskonale zna topografię tego terenu. Z Łącka do Kamienicy jedyna droga prowadzi przez miejscowość Zabrzeż.
Dowódca uznaje, że najlepszym miejscem do zaatakowania hitlerowskich żandarmów będzie mostek na rzeczce Kamienica, tuż przed wsią. Po dotarciu na miejsce „Wilki” noc spędzają w stodole nad rzeczką, niedaleko mostu. Rozpoczyna się oczekiwanie na akcję.
Żandarmi przyjeżdżają do Kamienicy rankiem. Najpierw przez most przejeżdża terenowy Kübelwagen, a zaraz za nim ciężarówka wyładowana żandarmami. Tuż po przejeździe samochodów Perekładowski rozkazuje podłożyć pod most ładunek wybuchowy. W zaroślach, kilkadziesiąt metrów dalej, rozmieszcza swoich ludzi.
Zasadzka na moście
Niemcy wyjeżdżają z Kamienicy dobrze po południu. Jako pierwszy ponownie przemyka przez most Kübelwagen. Partyzanci czekają w napięciu na ciężarówkę. Wreszcie jest! Gdy wjeżdża na most, „Przyjaciel 2” wydaje rozkaz odpalenia ładunku i… nic się nie dzieje!
Perekładowski krzyczy więc: Ognia! Ciężarówka pod ciężkim ostrzałem, prawdopodobnie uszkodzona, nagle zatrzymuje się. Ze skrzyni ładunkowej wyskakują żandarmi. Próbują odpowiadać chaotycznym ogniem.
Walka jest krótka. W starciu z dobrze ukrytymi Polakami, z tak bliskiej odległości, hitlerowcy nie mają najmniejszych szans. Zostają dosłownie rozniesieni. Tylko jednemu z nich udaje się uciec – tego Niemcy uznają później za zaginionego.
Mała mistyfikacja
Na moście leży tymczasem 29 zabitych i rannych – Niemców i Ukraińców. Cała załoga łąckiego posterunku. Polacy zbierają ich broń. Perekładowski posyła do wsi po chłopów, by ci zajęli się rannymi. Nie jest to bynajmniej akt łaski. Raczej dezinformacja.
Cichociemny doskonale pamięta, jak w odwecie za akcję w Kasinie Wielkiej Niemcy spalili kilka wsi i zamordowali około setki osób. Próbuje teraz tego uniknąć. Rozkazy celowo wydaje więc po rosyjsku. Świetnie zna ten język.
W ten sposób chce wywołać wśród rannych żandarmów wrażenie, że była to raczej przypadkowa akcja radzieckich partyzantów. Dzięki temu Niemcy, być może, nie będą chcieli się mścić na mieszkańcach Kamienicy.
Po akcji partyzanci z „Wilka”, przez nikogo nie niepokojeni, powrócili na Mogielicę. W tym boju nie ponieśli żadnych strat. A szwaby? W walce z Polakami zginęło 17 żandarmów, 12 było rannych, 1 uznany za zaginionego.
Podstęp Perekładowskiego rzeczywiście się udał. Niemcy uwierzyli, że spotkali partyzantów Stalina, którzy zapuścili się w te okolice, i zaniechali odwetu. Została im za to do zrobienia jedna ważna rzecz. Musieli obsadzić posterunek żandarmerii w Łącku nową załogą.
Źródła:
-
- Dawid Golik: „Przyjaciel” spod Tatr, Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej nr 1–2/2010.
- Jędrzej Tucholski: Cichociemni, Instytut Wydawniczy PAX 1988.
- Jędrzej Tucholski: Powracali nocą, Książka i Wiedza 1988.
Redakcja: Krzysztof Chaba; Fotoedycja: Rafał Kuzak
KOMENTARZE (14)
I tak to powinno wyglądać – duże straty wroga, zero strat własnych, zero represji na ludności cywilnej. Podręcznikowa akcja.
bracia mojej babci wstawili się za ich bratem w twierdzy Brześciu… walczyli pod sztandarem AK za wolną polskę … wszyscy trafili do radzieckich/rosyjskich obozów pracy… nie ufam rosyjskiemu rządowi, mimo, że lubię Rosjan … jako ludzi :) … tylko jeden z nich dożył „wolnej” polski. zmarł w dwa lata po przyjeżdzie… pod koniec lat pięćziesiątych… a walczyli tylko za wolną Polskę…. :) nie cierpię komuchów! :)
A co ma piernik do wiatraka?
W tekście jest kilka błędów. Jeden z nich to imię dowódcy OP „Wilk” – por. Krystyn Więckowski a w tekście jest Krystian.
moj dziadek był tam partyzantem- . ps Mewa jestem z Niego mega dumny jak i cała rodzina
Bohater , szkoda ze dzisiaj jest takich ludzi jak na lekarstwo…
Ja tam nie żałuję. Po co dziś partyzanci mieliby strzelać do policjantów? Po co partyzantka w demokratycznym póki co kraju? Ja tam sobie i wszystkim życzę by nigdy więcej partyzantów w Polsce nie było trzeba
mój dziodek robioł u baora we niemcoch średnio dumny żem jezd albo wogólii
Tylko że Niemcy zapewne nie skojarzyli tej akcji z zamiarem odstraszenia ich od poboru kontyngentu, skoro byli to „ruscy”. Nowa załoga miała na pewno to samo zadanie odbioru kontyngentu i nie wiem ale myślę, że im się to na koniec jednak udało.
Tylko nie było co odbierać skoro „ruscy” już zabrali …
19 lutego 1944 roku oddział „Wilka”, wzmocniony posiłkami AK z Kamienicy i Zabrzeży, opanował posterunek policji niemieckiej w Ochotnicy Dolnej, zdobywając znaczną ilość broni i wojskowego wyposażenia. Po udanej akcji oddział „Zawiszy” miał na celu dotarcie to przygotowanej ziemianki na polanie pod Koszarkami. Obciążeni łupem partyzanci nie byli w stanie dotrzeć do celu i po całodobowym marszu zatrzymali się na nocleg na Przysłopie. „Zawisza” nie wystawił warty i partyzanci zostali zaskoczeni przez niemiecką obławę rano, 21 lutego. W walce poległo pięciu partyzantów, a siedmiu zostało rannych.
II WŚ to ostatni czas dla tego typu konspiracji zbrojnej bowiem w dzisiejszych czasach partyzantka leśna na terenie Polski nie ma większego sensu – średnio co 30 km znajdują się skupiska ludzkie co przy dzisiejszym nasyceniu wszelakim sprzetem latającym i jeżdżacym z góry skazuje na porażkę tego typu działanie.
niemcy ponoc wracali od remontu szkoly w kamienicy nie uzbrojeni tego co uznali za zaginionego zastrzelil lazik czy tez byla to innakcja naszychbohaterow w tym samym miejscu
Wybici do nogi czyli wszyscy to skąd ranni