Na tropie Mona Lisy, Wenus z Milo i dzieł Rembrandta w samym środku największej wojny w dziejach? A może i gdzieś w okolicy Bursztynowej Komnaty... Było już o armii malarzy i projektantów mody. Czas na inny, bardzo specjalny oddział aliantów.
II wojna światowa była wojną totalną. Eksterminowano całe narody, niszczono miasta, burząc je zmasowanymi nalotami. Nie zwracano przy tym uwagi na ich wiekowość, zabytki, historię… do czasu.
Kiedy amerykańscy muzealnicy uzmysłowili sobie skalę zniszczeń, wywołanych przez działania wojenne w Europie i Afryce, zapanowało wśród nich wyjątkowe poruszenie. Przecież to na starym kontynencie mieściły się wspaniałe kolekcje muzealne, bezcenne dzieła dawnych mistrzów i inne niezwykłe zabytki kultury. Słowem – unikatowe światowe dziedzictwo.
George Stout, zawodowy konserwator zabytków i dyrektor Działu Konserwacji i Badań Technicznych jednego z amerykańskich muzeów był święcie przekonany, że jedynie korpus specjalistów, posiadających rozległą wiedzę z dziedziny historii sztuki i konserwacji zabytków podoła zadaniu ratowania przed zagładą dzieł sztuki.
Tak powstał pomysł powołania poruszającej się wraz z wojskiem jednostki mającej za zadanie ochronę zabytków. Niestety dla Stouta i Sachsa zarówno przedstawiciele armii amerykańskiej, jak i wojsk Jego Królewskiej Mości pukali się w czoło słysząc ich argumenty. Wreszcie przełamali się Brytyjczycy, poniekąd za sprawą włoskiej propagandy.
Brytyjscy barbarzyńcy tłuką rzeźby?
Leptis Magna to przykład najlepiej zachowanych ruin rzymskiego miasta w basenie Morza Śródziemnego (na jego libijskim wybrzeżu). To było pierwsze miejsce, w którym do akcji obok żołnierzy armii brytyjskiej (w 1943 roku) wkroczyli muzealnicy, nazywani później obrońcami zabytków.
Około 400 kilometrów na wschód od Leptis Magna leży Cyrenajka, która w 1941 roku stała się dość drażliwym tematem dzięki włoskiej propagandzie. Kiedy żołnierze Mussoliniego przy wsparciu niemieckich oddziałów dowodzonych przez lisa pustyni wyparli stamtąd Brytyjczyków, natychmiast wydali jadowity paszkwil o sugestywnym tytule „Co Anglicy zrobili w Cyrenajce”.
Przedstawiał on poprzewracane posągi, zniszczone cenne artefakty i zabazgrane ściany. Włosi głosili, że to dzieło barbarzyńskich żołnierzy z Anglii i Australii. Cóż… wojskom brytyjskim nie towarzyszyli wtedy jeszcze żadni archeolodzy, więc stan ruin Cyrenajki za ich pobytu nie został udokumentowany.
Dowództwu brakowało wiarygodnych dowodów na to, że posągi potłuczono setki lat temu, a co więcej wiele z nich zabrali sami Włosi wycofując się. Drugi raz nie zamierzali popełniać podobnego błędu.
Początkowo żołnierze zachowywali się jak zwykle. Nie zważając na nic wjeżdżali czołgami do ruin świątyń, a potężne ciężarówki transportowe miażdżyły starożytne kostki brukowe. Wtedy do akcji wkroczył podpułkownik sir Robert Eric Mortimer Wheeler z Królewskiej Artylerii, z zawodu archeolog, dyrektor londyńskiego muzeum.
Razem ze swoim znajomym, również archeologiem służącym w wojsku, zorganizowali akcję zabezpieczania Leptis Magna. Ustawili warty, sporządzili dokumentację fotograficzną zniszczeń, przesunęli trasy konwojów i przeprowadzali prace naprawcze w samych ruinach.
W końcu kwietnia 1943 roku na najwyższym szczeblu ustalono, że wśród zadań aliantów na kontynencie, poza przegnaniem Hitlera gdzie pieprz rośnie, będzie także ochrona zabytków kultury. Przed muzealnikami służącymi w siłach sprzymierzonych postawiono zadanie jak najszybszej oceny stanu obiektów w możliwie jak najkrótszym czasie po rozpoczęciu okupacji. Tyle teorii. Czas na praktykę.
Kto to, do cholery, ten Hammond?
Mason Hammond, oficer służb wywiadowczych amerykańskich sił powietrznych, w cywilu harvardzki profesor filologii klasycznej. Zadanie: Ocena stanu zabytków na okupowanym przez aliantów terytorium Sycylii. Realizacja?
Lista zabytków do skontrolowania – niedostępna z obawy przed niemieckimi szpiegami. Raporty wojskowe na temat wyspy – podobnie. Rozkazy dla Hammonda? A kto to w ogóle jest ten Hammond, kiej cholery szuka na Sycylii i czemu zawraca nam głowę pierdołami, kiedy my tu prowadzimy poważną wojnę?!
Transport – nie przyznano. Przyborów biurowych brak. Głupiego ołówka, skromnej lampy przy której można by przeglądać papiery nie uświadczysz. Trzeba było sobie radzić we własnym zakresie.
Do Francji po „dniu D” obrońcy zabytków nie jechali już na szczęście z pustymi rękoma. Mieli mapy z zaznaczonymi zabytkowymi budynkami, muzeami i miejscami przechowywania zbiorów oraz listy zabytków, których stan mieli sprawdzić. Wciąż jednak była to wielka prowizorka.
We Francji obrońcy zabytków zorientowali się, że Niemcy prowadzili zorganizowaną i zakrojoną na szeroką skalę akcję grabieży dzieł sztuki. Ich ofiarą padła między innymi „Madonna” Michała Anioła, znajdująca się w kościele w belgijskiej Brugii. Niestety, obrońcy zabytków spóźnili się kilka dni i rzeźba wyjechała w nieznanym kierunku.
Ile dziur po pociskach jest w Luwrze?
Kiedy porucznik James Rorimer przybył do Paryża, obawiał się czy przypadkiem radosna zwycięska armia amerykańska nie zniszczy miasta. Obrońca zabytków dostał do pomocy oddział żołnierzy, którym polecił ocenę zniszczeń na Placu Zgody. Wojskowi skrupulatnie policzyli wszystkie… dziury po pociskach w calutkim kompleksie.
Nazajutrz Rorimer odnalazł swoich żołnierzy… liczących takie same dziury w Luwrze. Cóż! Porachowanie wszystkich zajęłoby im pewnie dobrych kilka miesięcy. A chodziło tylko o pobieżne oszacowanie strat.
Największe skarby zrabowane w Europie Niemcy skrzętnie ukryli. Obrońcy zabytków poświęcali mnóstwo czasu na odszukiwanie miejsc, w których gromadzono dzieła. Na jedno z nich trafiono w Merkers. W kopalni, na głębokości jakichś 600 metrów Niemcy stworzyli sobie prawdziwy skarbiec. Zgromadzono tam góry złota, papierowych pieniędzy, niezliczoną ilość dzieł sztuki oraz biżuterię, zastawy stołowe, a nawet plomby wyrywane ofiarom Holokaustu, których naziści nie zdążyli przetopić.
Kiedy Merkers wpadło w ręce aliantów pojawił się jeszcze jeden problem – po podziale Niemiec na strefy okupacyjne teren kopalni znalazł się w strefie sowieckiej więc… Amerykanie postanowili ewakuować dzieła sztuki do swojej strefy. Konwój ze skarbami liczył 32 dziesięciotonowe ciężarówki, osłaniane z ziemi i z powietrza.
Trudno sobie wyobrazić ogrom pracy, wykonanej rękami obrońców zabytków. Weźmy za przykład „Damę z gronostajem”. Polacy kłócą się o nią zawzięcie… pojedzie – nie pojedzie; zawiśnie w muzeum – nie zawiśnie. To tylko jeden obraz, a muzealnicy w mundurach ocalili tysiące, ba! dziesiątki tysięcy zabytków równie cennych. Warto o tym pomyśleć, jeśli kiedyś znajdziemy się w paryskim Luwrze lub w Rijksmuseum w Amsterdamie.
Źródło:
- R. M. Edsel, B. Witter, Obrońcy dzieł sztuki. Alianci na tropie skradzionych arcydzieł, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2010.
KOMENTARZE (3)
Bardzo fajny artykul, juz kiedys czytalem o tej akcji, pozdrawiam.
Rozkazy dla Hammonda? A kto to w ogóle jest ten Hammond, kiej cholery szuka na Sycylii i czemu zawraca nam głowę pierdołami, kiedy my tu prowadzimy poważną wojnę?!
Rozumiem że autorka chce ubarwić styl, wiem że jest to artykuł popularno- naukowy (w najlepszym wypadku) ale tu chyba zaczyna się balans na granicy dobrego smaku a rzeczywistej potrzeby użycia mocniejszego słowa. Ryzykowna zabawa
Polecam film traktujący o tym Obrońcy Skarbóe