O tej masakrze Hindusi pamiętają po dziś. Nie tylko z powodu liczby ofiar, ale i sposobu, w jaki ówczesne brytyjskie władze zamiotły jej sprawę pod dywan. Realnej odpowiedzialności za tę rzeź na cywilach ostatecznie nie poniósł nikt.
Jeszcze zanim doszło do wydarzeń, które tutaj opiszemy, w Amritsarze sytuacja na linii Brytyjczycy–Hindusi stawała się napięta. W Pendżabie władzę sprawował wtedy sir Michael O’Dwyer, znany – jak pisze Caroline Elkins – z „ciężkiej ręki”. Zaczęła się wymiana ciosów. Na aresztowanie hinduskich przywódców ludność zareagowała protestami. Już wtedy Brytyjczycy ostrzelali demonstrantów, zabijając 25 osób. W odwecie demonstranci zaczęli niszczyć tory kolejowe, plądrowali sklepy, a nawet zaatakowali Europejczyków, z których 5 zginęło, a ranna misjonarka nazwiskiem Sherwood została pozostawiona na śmierć.
fot.domena publicznaW Pendżabie władzę sprawował wtedy sir Michael O’Dwyer
Chwilowo sytuacja w Amritsarze się uspokoiła. Był 13 kwietnia 1919 roku. Dzień wyjątkowy: niedziela Vaisakhi, czyli nowy rok zwrotnikowy, a jednocześnie miejscowe dożynki. Dodatkowo dla sikhów to rocznica koronacji Randźita Singha na maharadżę. Północ Pendżabu. Park Jallianwala Bagh o powierzchni 7 akrów, czyli mniejszy niż Trafalgar Square. Do samego miasta napłynęły tysiące ludzi. Pielgrzymi mieszali się tam z handlarzami. Mając jednak w pamięci niedawne wydarzenia, na miejsce Brytyjczycy wysłali brygadiera Reginalda Dyera, którego żołnierze mieli wzmocnić miejscowy garnizon.
Bez ostrzeżenia
Brygadier już rankiem 13 kwietnia zarządził, że zakazane są wszelkie pochody i zgromadzenia. Jeśli takowe się odbędą, to zostaną rozpędzone. W międzyczasie w Jallianwala Bagh zgromadziło się kilka tysięcy ludzi. Warto tutaj zaznaczyć, że miał on dosyć niefortunne położenie dla osób, które znajdowały się na jego terenie. Był on otoczony murem i posiadał tylko jedno wyjściem. W razie agresji z zewnątrz człowiek byłby tam uwięziony jak w śmiertelnej pułapce. I taki scenariusz się ziścił.
Na placu znajdowało się wtedy około 15 000 ludzi. Reginald Dyer zadecydował o wjeździe na plac dwoma wozami opancerzonymi z karabinami maszynowymi, wspieranymi przez 50 gurkhijskich i sikhijskich strzelców. Wobec zebranych nie padło żadne ostrzeżenie. Nie wydano żadnego wezwania do rozejścia się. Natychmiast, kiedy żołnierze znaleźli się na miejscu, Dyer nakazał otwarcie ognia do zebranych.
fot.Eduard Thöny / domena publicznaTamtego dnia śmierć poniosło około 400 osób (chociaż spotyka się i znacznie wyższe szacunki), a około 1200 zostało rannych
Zabójcza kanonada trwała przez około 10 minut. W tym czasie wystrzelono łącznie około 1650 naboi. Na ziemi leżało mnóstwo rannych cywili. Po wszystkim Dyer po prostu nakazał się wycofać. Prób udzielenia pomocy rannym nie było. Przynajmniej nie ze strony brytyjskiej armii. Tamtego dnia śmierć poniosło około 400 osób (chociaż spotyka się i znacznie wyższe szacunki), a około 1200 zostało rannych.
Przeczytaj także: Gdy Imperium upada: Jak powstały Indie i Pakistan
Szczyty sadyzmu i upodlenia ludzi
Był to jednak dopiero początek brutalnych akcji ze strony Brytyjczyków. Na domiar złego wszystko miało się odbyć w majestacie prawa. Ex post. Ponieważ lord namiestnik O’Dwyer po pierwsze wprowadził stan wojenny, a po drugie antydatował go na 30 marca. A zatem brutalna akcja Dyera w Jallianwala Bagh, jak i inne jej podobne działania zyskały usankcjonowanie prawne. Zaczęły się też represje. I procesy w trybie doraźnym. Statystyczny rezultat tych procesów prezentuje Caroline Elkins: „komisarze stanu wojennego sądzili przy zamkniętych drzwiach kolejnych ośmiuset pięćdziesięciu dwóch podejrzanych, uznali winę pięciuset osiemdziesięciu jeden z nich, stu ośmiu skazali na śmierć, a następnych dwustu sześćdziesięciu czterech […] na »dożywotnią deportację«, czyli wygnanie do odległego zakładu karnego. Zanim potężne publiczne protesty doprowadziły do przywrócenia prawa do apelacji, zdążono powiesić publicznie osiemnastu mężczyzn”.
Nie był to jednak koniec. Całemu regionowi dane było posmakować brytyjskiego terroru. Stosowanie odpowiedzialności zbiorowej było na porządku dziennym. Konfiskata majątków. Odcinanie wody i prądu. Uniemożliwianie zebrania plonów. Masowe publiczne chłosty przy dopingu europejskich gapiów. Znany jest przypadek, w którym pod pretekstem ukarania uczestników nielegalnego zgromadzenia wychłostano wszystkich gości weselnych, a przypadkowych świadków zmuszono do złożenia takich zeznań, które by to usprawiedliwiały.
fot.domena publicznaLudzi zmuszano do skakania, dotykania nosem ziemi, mieszkańców wsi bielono wapnem, zaś wobec oficerów oczekiwano wręcz czołobitnych powitań
A i to nie był jeszcze koniec kreatywności oprawców. Ludzi zmuszano do skakania, dotykania nosem ziemi, mieszkańców wsi bielono wapnem, zaś wobec oficerów oczekiwano wręcz czołobitnych powitań. Jeżeliby zaś ktoś ośmielił się nie dopełnić tego obowiązku, musiał się liczyć z tym, że zostanie zmuszony do lizania butów oficerom. Do tego jeszcze dochodziły ścieżki zdrowia organizowane przez samego Dyera. Już wcześniej wprawiał się w tego typu działaniach. Przykładowo po napaści na wspomnianą pannę Sherwood, na ulicy, na której doszło do tego wydarzenia, nakazał ustawić pręgierz.
Przeczytaj także: Imperium Brytyjskie. Rasa panów, snobów i megalomanów
Masakra cywilów może być moralnym obowiązkiem
Późniejsze wydarzenia w dużej mierze skoncentrowały się właśnie wokół osoby Reginalda Dyera, który dla części sił politycznych w Wielkiej Brytanii stał się symbolem ówczesnej polityki terroru. Po tym, co stało się w Amritsarze, w przychylnych mu kręgach nazywany nawet był „Zbawcą Pendżabu”. Trzy miesiące później złożył swój raport na temat tego, co się wtedy stało.
Sam Dyer przedstawiał swoje zachowanie w następujący sposób, który zresztą znajdował zrozumienie wśród wielu brytyjskich oficerów:
„Wystrzeliłem i strzelałem dalej, dopóki nie rozpierzchł się tłum. I uważam, że to najmniejsza liczba wystrzelonych pocisków, jaka przyniosłaby niezbędny moralny i powszechny wpływ, który miałem obowiązek osiągnąć, gdybym miał usprawiedliwić moje działanie. Gdyby na miejscu znajdowało się więcej żołnierzy, liczba ofiar byłaby proporcjonalnie większa. Nie była to już jedynie kwestia rozproszenia tłumu, ale wywarcia wystarczającego, z militarnego punktu widzenia, wpływu moralnego nie tylko na tych, którzy byli na miejscu, ale w zasadzie w całym Pendżabie. Nie mogło być mowy o nadmiernej surowości”.
Przeczytaj także: Brytyjskie obozy koncentracyjne w Afryce
Bo wobec Azjatów tak trzeba
Krytyczni wobec działań Dyera byli liberałowie, członkowie niedawno powstałej Partii Pracy (której członkowie domagali się na pewnym etapie postawienia w stan oskarżenia samego O’Dwyera) oraz przede wszystkim Edwin Montagu, sekretarz stanu ds. Indii. To wystarczyło, by powołać komisję, która miała zająć się sprawą. Ustalenie stanu faktycznego zajęło jej 4 miesiące. W ich trakcie przesłuchano oczywiście samego Dyera, który nie wykazywał skruchy.
Nie korzystał nawet z profesjonalnej pomocy prawnej – na tyle pewnie się czuł. Poinformował nawet członków komisji o tym, że o otwarciu ognia zadecydował jeszcze zanim dotarł do Jallianwala Bagh. Twierdził – i popierał go w tym dowódca w Dehli – że tłum, który się tam zgromadził, tworzyły „najgorsze delhijskie szumowiny”. Ów dowódca wyjaśnił komisji, iż świetnie by im zrobiło, gdyby dostali trochę więcej kulek, ponieważ Azjaci odczuwają szacunek jedynie wobec siły.
Przeczytaj także: „Pax Britannica” – mit Wielkiej Brytanii w cieniu kolonializmu
To był odosobniony przypadek, nie generalizujmy
Szokujące jest jednak to, co ostatecznie postanowiła komisja. Jej raport został przedstawiony w marcu 1920 roku. Stwierdzono w nim, że Dyer odpowiadał za masakrę, ale jego usprawiedliwienia świadczyły jedynie o „błędnym wyobrażeniu o swoim obowiązku”. Na winowajcę nie nałożono żadnych sankcji. Ani karnych, ani dyscyplinarnych. Dlaczego? Ponieważ jego działania zostały zaaprobowane przez przełożonych. Raport ten trafił później do rady wykonawczej wicekróla w Indiach, która stwierdziła co prawda, że Dyer powinien zostać zwolniony, ale nie oskarżony. Oczywiście o pociągnięciu kogokolwiek innego do odpowiedzialności również nie mogło być mowy.
Nie był to jednak koniec całej sprawy, którą teraz miał zająć się parlament, a jeszcze wcześniej swój raport miała przygotować Rada Wojskowa. Ta ostatnia podjęła decyzję co do Dyera. Został pozbawiony pełnionej aktualnie funkcji, ale zachował stopień. Zaoferowano mu również połowę dotychczasowego wynagrodzenia.
fot.Sychonet / CC0Ślady po kulach użytych w masakrze w Jallianwala Bagh
Na tle tej sprawy doszło jeszcze do burzliwej debaty w Izbie Gmin, w której trakcie Montagu, który całą sprawę Pendżabu uznawał za „doktrynę terroryzmu”, zapytał zgromadzonych, czy zamierzają kontrolować Indie, terroryzując i upokarzając ludność? Ze strony Partii Konserwatywnej odpowiedziały mu oskarżenia o bolszewizm.
Całą tę sytuację można by spiąć klamrą w postaci wystąpienia Winstona Churchilla, który stwierdził: „Rządy, które zdobyły władzę przemocą i poprzez uzurpację, często uciekały się do terroru w rozpaczliwych próbach zachowania tego, co ukradły, lecz okazała i szacowna struktura imperium brytyjskiego, gdzie legalna władza przechodzi z rąk do rąk i z pokolenia na pokolenie, nie potrzebuje takiej pomocy”. Dyer stał się zatem kozłem ofiarnym. Nie można negować, że zasłużył na potępienie, ale autorytet kierunku brytyjskiej polityki nie ucierpiał. Masakrę w Jallianwala Bagh uznano, posługując się językiem medycznym, za kazuistykę. Warto również wspomnieć, że na łamach „The Morning Post” proszono o datki dla samego Dyera. Pieniądze spływały hojnie, opatrzone stwierdzeniami, iż ocalił on Indie…
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.