Tajemnica posągów z Wyspy Wielkanocnej. Jak ludzie nieposiadający metalowych narzędzi byli w stanie przenosić ogromne moai na odległość nawet 20 kilometrów?

Tekst stanowi fragment książki Paula Coopera, Utracone cywilizacje. Jak rozkwitały i upadały imperia, Znak Horyzont 2025.
***
Nie wiemy dokładnie, w jaki sposób starożytni wyspiarze transportowali te ogromne posągi. Wyjaśnienie tej kwestii stało się obsesją pierwszych Europejczyków odwiedzających to miejsce, niemogących pojąć, w jaki sposób ludzie nieposiadający metalowych narzędzi, bloków ani kół pasowych byli w stanie przenieść setki ogromnych posągów na odległość nawet dwudziestu kilometrów przez pofałdowany teren wyspy.
Chodzące posągi
Największy pomyślnie przetransportowany moai, nazwany Paro, liczył wraz z koroną dwanaście metrów wysokości i ważył osiemdziesiąt dwie tony, czyli więcej niż boeing 737. Wyspiarze, pytani przez pierwszych Europejczyków odwiedzających wyspę o to, w jaki sposób przodkowie przetransportowali te posągi, odpowiadali po prostu: „szli, a niektórzy upadli po drodze”. Zagraniczni goście zakładali, że odpowiedź ta zawiera element miejscowego folkloru, rodzaj myślenia magicznego, zgodnie z którym tubylcy wyobrażali sobie, że posągi są żywymi duchami przodków.
Pierwsi archeolodzy prowadzący badania na Wyspie Wielkanocnej sądzili, że moai transportowano w pozycji horyzontalnej, prawdopodobnie na drewnianych saniach lub przy użyciu okrąglaków podkładanych pod rzeźby, ale ostatnie badania podały tę teorię w wątpliwość – obecnie z większą akceptacją przyjmuje się koncepcję, że moai „chodziło”, a więc było transportowane w ustawieniu pionowym.
Metoda „na lodówkę”
W latach osiemdziesiątych XX wieku badacze Pavel Pavel i Thor Heyerdahl w celu sprawdzenia możliwości przeniesienia moai w pionie przeprowadzili eksperymenty z ich betonowymi replikami, a nawet z jednym z porzuconych posągów. Transportowali je sposobem, który sugestywnie nazwali „metodą na lodówkę” – i osiągnęli obiecujące wyniki. „Ludzie pracowali razem, rytmicznie, płynnie i bez wysiłku” – opisuje Heyerdahl. „Holowany w ten sposób eksperymentalny model posuwał się do przodu, przesuwając się z boku na bok, czym sprawiał wrażenie jakby »chodził«”.

Moai w Ahu Tahai, posąg ma koralowe oczy i pukao.
Początkowo obawiano się, że moai ciągnięte pionowo może przewrócić się do przodu. Jak pisze jednak Heyerdahl: „Pavel nas uspokoił, że konstrukcja moai była tak pomysłowo pomyślana, że kolos, żeby upaść, musiałby się przechylić do przodu o prawie sześćdziesiąt stopni”. Jeden ze starszych wyspiarzy, który przyglądał się temu eksperymentowi, skomentował go i przypomniał znaczenie jednego z wyrazów z języka ludu Rapa Nui: „Kiedy moai zaczęły się poruszać, starzy wyspiarze [by opisać ich ruch – przyp. tłum.] użyli czasownika neke–neke, […] [co znaczyło – przyp. tłum.] poruszać się ciałem do przodu z powodu niesprawnych nóg lub ich braku”.
Czytaj też: Stworzyli jedną z pierwszych cywilizacji w dziejach ludzkości. Skąd wzięli się Sumerowie?
Porzucone figury
Smętne sylwetki posągów, które uległy uszkodzeniu w trakcie transportu, znajdziemy rozrzucone po całym obszarze Wyspy Wielkanocnej. Te posępne figury zyskały sobie miano „przydrożnych moai”. Co interesujące, żadna z nich nie ma oczu. Wygląda na to, że wyspiarze czekali z ich wyrzeźbieniem do chwili, aż posagi znajdą się na swoich platformach, i dopiero wtedy twarze koralowym białkiem i obsydianowymi źrenicami, aby tchnąć w nie prawdziwe „życie”.
Praktyka ta odbija się echem w podobnych tradycjach, z którymi możemy się zetknąć na Sri Lance – oczy świątynnego posągu Buddy są zawsze ostatnim detalem, malowanym w ramach rytuału znanego jako netra maṅgalaya. „Aktowi temu zawsze towarzyszył specjalny pirit, czyli odśpiewywanie opiekuńczych fragmentów Dharmy” – napisał jeden ze świadków tej praktyki. „Co więcej, niektórzy artyści specjalizowali się w tym rytuale i tylko oni mogli być zatrudniani do jego wykonania”. Podczas malowania oczu Buddy artysta na znak szacunku nie patrzy bezpośrednio na posąg, tylko przez ramię spogląda w lustro. Jakaś forma rytuału prawdopodobnie towarzyszyła także rzeźbieniu oczu moai.

Przydrożne moai dają nam szereg istotnych wskazówek dotyczących sposobu, w jaki transportowano posągi.
Przydrożne moai dają nam szereg istotnych wskazówek dotyczących sposobu, w jaki transportowano posągi. W ostatnich latach zespół archeologów pod kierownictwem Terry’ego Hunta i Carla Lipa, doświadczonych badaczy kultury Rapy Nui, przeprowadził kompleksowe badania pozycji i lokalizacji przydrożnych moai.
Odkryli, że znajdują się na ścieżkach wiodących na szczyty wzgórz i zazwyczaj leżą na plecach, podczas gdy popękane posągi, porzucone na ścieżkach prowadzących w dół, zwykle mają twarz odwróconą w stronę ziemi. Na płaskim terenie wynik rozkładał się mniej więcej po połowie, nie wskazywał wyraźnie na żaden ze sposobów ułożenia posagów. Sugeruje to, że posągów nie przesuwano w pozycji poziomej, na drewnianych rolkach, lecz że istotnie transportowano je w pozycji pionowej – tak jak sądzili Pavel i Heyerdahl.
Czytaj też: Nie stworzyli imperium ani nie podbili sąsiadów mieczem. Kim byli starożytni Fenicjanie?
W jaki sposób „chodziły moai”?
Od momentu poczynienia tej obserwacji inne osobliwości związane z moai zaczęły układać się w logiczną całość. Leżące posagi, które porzucono w transporcie, w porównaniu do swoich stojących kuzynów były bardziej masywne w dolnych partiach i miały bardziej zaokrąglone brzuchy, co przez długi czas zastanawiało badaczy, ale teoria Hunta i Lipa wyjaśniła przyczyny występowania tych różnic.
Okazuje się, że wyspiarze tworzyli moai w dwóch etapach. W pierwszym – nazwijmy go transportowym – posągi, podobnie jak kręgle, miały cięższe partie korpusu. Po umieszczeniu ich na platformie były natomiast poddawane dalszej obróbce, w wyniku której uzyskiwały ostateczny kształt, smuklejszy i bardziej elegancki. Aby wyjaśnić sposób, w jaki transportowano moai, Lipo i Hunt zasugerowali, że po wyrzeźbieniu ustawiano je pionowo, a następnie kołysano w przód i w tył za pomocą trzech lin ciągniętych przez wyspiarzy – dwóch z przodu, po jednej z obu stron, i jednej zamocowanej od tyłu, zabezpieczającej przed upadkiem posąg ciągnięty do przodu. Transportowany w taki sposób, sprawiał on wrażenie, jakby chodził po ziemi.

Wyjaśnienie tego, jak transportowano kolosy, stało się obsesją pierwszych Europejczyków odwiedzających Wyspę Wiekanocną.
W 2012 roku uczeni sprawdzili swoją teorię w praktyce i podjęli próbę transportu pionowo ustawionej pięciotonowej repliki moai, odpowiadającej wagą i gabarytami mniejszym posągom znajdującym się na wyspie. Zespołowi Lipa i Hunta, liczącemu zaledwie osiemnaście osób, udało się w ciągu zaledwie czterdziestu minut przesunąć replikę na odległość prawie stu metrów.
Jeśli posągi transportowano w taki właśnie sposób, to sceny ich przenoszenia musiały stanowić niesamowity widok. Pochodom posągów najpewniej towarzyszyły ogromne wspólnotowe obrzędy ceremonialne. Ludzie przybywali prawdopodobnie z całej wyspy, żeby oglądać chodzący moai, śpiewać, tańczyć i uczestniczyć w rytuałach towarzyszących tej procedurze. Podczas transportu największego moai na wyspie, ważącego osiemdziesiąt ton, jego ruchy musiały wprawiać ziemię w drżenie. W ciągu tygodni, podczas których rzeźba szła, by zająć swoje miejsce na cokole, wyspiarzom musiało się wydawać, że bóg istotnie zstąpił na Ziemię.
Źródło:


KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.