To była jedna z najsłynniejszych ucieczek ze znajdującego się na terenie Polski nazistowskiego stalagu. Najpierw jednak trzeba było zbudować tunel....

Do tej ucieczki zrobiono aż trzy podejścia – i wykopano trzy tunele. Pierwszy nazwano Tom. Więźniom udało się wydrążyć jedynie 67 metrów, zanim został odkryty podczas rutynowej kontroli i wysadzony przez Niemców. Kolejny, o imieniu Dick, zaczynający się w jednym z baraków, w studzience kanalizacyjnej, był znacznie dłuższy: liczył 122 metry. Dobrze go zamaskowano. Strażnicy nigdy na niego nie trafili. Ale nie musieli. W międzyczasie nakazali rozbudowanie obozu, przez co zmieniły się jego granice i wyjście… nadal znajdowało się na terenie stalagu. Trzeba było wykopać następny tunel…
Do trzech razy sztuka
Jak na obozowe warunki, Harry (bo tak go nazwano) był prawdziwym cudem inżynierii. Miał co prawda długość jedynie 105 metrów, ale za to jego infrastruktura robiła wrażenie. Do jego wzmocnienia zużyto ok. 2000 desek. Umieszczono w nim 750 wsporników. W jego wnętrzu znalazło się 150 metrów przewodów elektrycznych. Do tego lampy. Żeby go zbudować trzeba, było wynieść z niego aż 130 ton piasku.

Model obozu Stalag Luft III w Żaganiu.
A to wszystko obarczone było jeszcze jedną trudnością. Otóż barak 104, z którego miał on prowadzić, został decyzją Niemców ulokowany na palach. Wystarczyło jedynie pod niego zajrzeć, by jednoznacznie stwierdzić, że ktoś próbuje tam zrobić podkop. Na szczęście dla więźniów hitlerowcy nie wzięli pod uwagę jednej rzeczy. Otóż w baraku znajdował się „uziemiony” piec. Należało zatem najpierw wykonać tunel w piecu, biegnący 10 metrów w dół, a następnie zacząć drążyć w kierunku lasu. Wejście od strony obozu zostało zamaskowane.
Psi obowiązek każdego żołnierza
Na tamtym etapie próba ucieczki z obozu była obarczona dużym niebezpieczeństwem. Niemieckie władze rozpowszechniały wśród więźniów ulotki, mówiące o tym, że Wielka Brytania nie zamierza już prowadzić wojny na „rycerskich zasadach”. Łatwo można było wywnioskować, że w ten sposób hitlerowcy dają sobie przyzwolenie na podejmowanie analogicznych działań – m.in. wobec jeńców. Zresztą III Rzesza nieformalnie, ale zaprzestała stosowania się do zapisów konwencji haskiej. Ucieczka ze stalagu oznaczała zatem zaryzykowanie życiem.
Był jednak pewien więzień, któremu takie groźby były niestraszne. Pochodzący z RPA Roger Bushell był w Żaganiu nazywany Wielkim X. Jeszcze po tym, jak został schwytany na terenie Czechosłowacji, podjął próbę ucieczki. Później usiłował wydostać się również ze Stalagu Luft III. Nie udało mu się, ale wyciągnął pewne wnioski. Przede wszystkim: aby ucieczka mogła się powieść, muszą w niej wziąć udział absolutnie wszyscy. „Uciekanie, twierdził, to nie sport. Nie jest to także sprawdzian odwagi czy oferta, z której można skorzystać. To psi obowiązek każdego żołnierza. Każdego, kto ma serce i… jaja”.
W ucieczce miała zatem wziąć udział wielka międzynarodowa grupa. Oprócz Polaków byli to Brytyjczycy, Kanadyjczycy, obywatele RPA, Australijczycy, Czesi i Nowozelandczycy, a także po jednym przedstawicielu Litwy, Belgii, Holandii, Francji i Grecji. Późnym wieczorem 24 marca 1944 roku więźniowie mieli zgromadzić się w baraku 104. Przy pierwszym podejściu miało ich uciec 200. Szacowano, że pokonanie całej długości tunelu zajmie im do 3 minut. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem.
Czytaj też: Złapali go i uciekł – kilkanaście razy. Bill Ash był prawdziwym mistrzem ucieczek ze stalagów
Nalot, panika i nadmierne odzienie
Była godzina 22:15. Pierwszy z więźniów przebił się przez powierzchnię ziemi na drugim końcu tunelu. I wtedy okazało się, że jest on za krótki. Do linii drzew brakowało 5 metrów. Ostatni odcinek drogi do wolności biegł przez otwartą przestrzeń. I może nawet uciekinierom udałoby się go pokonać, gdyby nie… alianci, którzy akurat na tę noc zaplanowali przeprowadzenie nalotu na Berlin. Nad stolicę III Rzeszy nadleciało 577 lancasterów i 216 halifaksów wspieranych przez 18 myśliwców mosquito. Kiedy ogłoszono alarm, również w żagańskim stalagu zarządzono całkowite zaciemnienie i wyłączono prąd. Także w tunelu.

Miejsce upamiętnienia uczestników słynnej wielkiej ucieczki z Żagania.
Nie był to bynajmniej koniec problemów. Niektórzy więźniowie, obawiając się chłodów, założyli na siebie kilka warstw ubrań, przez co mieli kłopot z przeciśnięciem się przez tunel. Część utknęła. Co gorsza, swoimi nerwowymi próbami wydostania się spowodowali, że w kilku miejscach tunel się zawalił. Konieczność jego naprawienia spowodowała dodatkowe opóźnienie.
Na domiar złego niektórzy spanikowani uciekinierzy w ciasnej przestrzeni dostawali ataków paniki i na siłę usiłowali zawrócić do baraku. Bywało, że próby uspokojenia ich nie przynosiły efektu i dochodziło wręcz do bijatyk. Czasem jedynym skutecznym środkiem uspokajającym okazywał się zwyczajny nokaut.
Czytaj też: Wolność dla zuchwałych. Porwali samolot, by uciec z obozu, i niechcący wykradli plany superbroni Hitlera
Zamiast wolności – śmierć
O uwolnieniu 200 jeńców w pierwszym rzucie trzeba było zapomnieć. Ba, nie osiągnięto nawet połowy tej liczby. Do godzin porannych z obozu w Żaganiu udało się wydostać zaledwie 76 alianckim żołnierzom. Ze wschodem słońca pojawił się kolejny problem: ślady nóg na śniegu zauważył wartownik. Dotarł po nich do wyjścia z tunelu i wymierzył broń, czekając na kolejnych uciekinierów. Widząc to, dwóch majorów, którzy już przedostali się na wolność, zdecydowało się odwrócić uwagę Niemca.
Słaba znajomość języka niemieckiego przez jednego z nich stała się źródłem kuriozalnej sytuacji. Jak opisuje Michał Wójcik: „miast zawołać »Nicht schiessen!« (»Nie strzelaj!« – przyp. red.), wykrzyczał »Nicht scheissen!«, co w bardziej eleganckiej wersji znaczy »Nie wypróżniaj się!«”. Był to jednak jedyny humorystyczny akcent sytuacji. Niemcy faktycznie nie zamierzali bowiem przejmować się konwencjami. Zabrali się za wyłapywanie i brutalne zabijanie uciekinierów. W efekcie zginęło aż 50 z nich. Zamordowany został również Wielki X. Do domów ostatecznie udało się dotrzeć zaledwie trzem więźniom. Acz oni z pewnością powiedzieliby, że było warto.
Źródło:
Artykuł powstał na podstawie książki autorstwa Michała Wójcika Miasto szpiegów. Gra wywiadów w okupowanej Warszawie, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2025.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.