W „Reducie Ordona” Mickiewicza główny bohater wysadza się w powietrze. W rzeczywistości jednak Ordon przeżył i nawet spotkał się z poetą… Co sobie powiedzieli?
O słynnej reducie nr 54 na Woli, nad którą dowództwo 2 września 1831 roku objął Konstanty Julian Ordon, w latach szkolnych słyszał zapewne każdy. I każdy poznał tragiczny los jej dowódcy. A wszystko dzięki Adamowi Mickiewiczowi, który w „Reducie Ordona” napisał: „Kiedy ziemię despotyzm i duma szalona Obleją, / jak Moskale Redutę Ordona: / Karząc plemię zwycięzców zbrodniami zatrute, / Bóg wysadzi tę ziemię, jak on swą redutę”. Problem w tym, że Ordon… wcale wówczas nie zginął! Jak w rzeczywistości potoczyły się jego dalsze losy?
Nie zabili go i uciekł
Eksplozja na reducie faktycznie nastąpiła, ale nie wiadomo, kto ją wysadził i czy był to Ordon. W wyniku wybuchu zginęło łącznie kilkuset Rosjan oraz obrońców. Dowódca doznał poważnych poparzeń, ale przeżył. Wzięty przez Rosjan do niewoli, trafił do obozu jenieckiego, w którym jednak spędził tylko tydzień. Później przewieziono go na leczenie. Po wyzdrowieniu miał się ponownie zgłosić do obozu, ale tego nie zrobił. Któż by go winił? Wylądował w Lesku, gdzie ukrywał się u Edmunda Krasickiego.
O tym wszystkim oczywiście Adam Mickiewicz nie mógł wiedzieć. Pisząc swój słynny wiersz, opierał się na bezpośrednich relacjach żołnierzy, których spotkał na emigracji. Najistotniejszym ze świadków był Stefan Garczyński. „Reduta Ordona” została opublikowana w Paryżu w 1833 roku. Przepływ informacji nie był wtedy tak szybki, a i zapewne Rosjanie uznali, że skoro nie odnaleźli Ordona po ucieczce ze szpitala, niechybnie zginął. Tymczasem on nadal działał w konspiracji…
Życie po życiu
W 1832 roku Ordon planował wziąć udział w zrywie pod dowództwem Józefa Zaliwskiego. Plan jednak spalił na panewce. Zagrożony aresztowaniem, ponownie musiał salwować się ucieczką. Tymczasowo ukrywał się w Zakładzie Ossolińskich we Lwowie. Potem na piechotę przedostał się do Drezna. Stamtąd z angielskim paszportem trafił do Londynu, by ostatecznie zamieszkać w Edynburgu. W roku 1834 wstąpił wraz z pięcioma innymi Polakami do miejscowej loży masońskiej.
Prawdopodobnie w tym czasie dowiedział się, że według Adama Mickiewicza od paru lat już nie żyje! Czy próbował coś w tej sprawie zrobić? Wieszcz cieszył się powszechnym szacunkiem, a jego utwór jedynie sławił bohaterstwo Ordona. Jak pisze Cezary Leżeński: „nie ma śladu, aby [Ordon – przyp. red.] próbował sprostować informację o swojej śmierci zawartą w wierszu”.
Konstanty Ordon cieszył się zatem życiem po życiu. Próbował też powrócić „w kamasze”. Do armii belgijskiej nie udało mu się jednak wstąpić. Pod koniec lat 30. XIX wieku otrzymał francuski paszport, ale i tam nie znalazł pracy. W roku 1839 powrócił więc do Anglii. Niespełna dekadę później, w roku 1847 został członkiem polskiej loży masońskiej, lecz nie dane mu było rozwinąć się na polu działalności politycznej, ponieważ ojczyzna ponownie go wezwała.
Czytaj też: „Antagonizm wieszczów”. O co tak naprawdę chodziło w słynnym konflikcie Mickiewicza i Słowackiego?
Spotkanie Ordona z Mickiewiczem
W Wielkopolsce wybuchło powstanie. Ordon nie wahał się ani chwili i przez Paryż ruszył, by wesprzeć powstańców. Nie dotarł jednak do celu. Utknął w Berlinie, gdzie został aresztowany, a zanim wyszedł z więzienia, powstanie upadło. Powrócił zatem do Paryża, skąd następnie wyjechał do Mediolanu. Tam próbował wstąpić do tworzonego przez wieszcza Legionu Mickiewicza. Ostatecznie zrezygnował (lub – w zależności od wersji – nie został przyjęty) i przystąpił do Legii Lombardzkiej. W wojsku sardyńskim dosłużył się stopnia porucznika, a w roku 1855, doprowadziwszy do Turcji na polecenie Adama Jerzego Czartoryskiego 100 ochotników, został dowódcą szwadronu polskich kozaków.
Rok ten miał mu przynieść jeszcze jedną niespodziankę: w październiku, 24 lata po swojej „śmierci” miał podobno okazję spotkać się z Adamem Mickiewiczem. Cezary Leżeński opisuje: „Rozmowa ich upłynęła ponoć w serdecznej, nadzwyczaj miłej i przyjacielskiej atmosferze. Ordon nie miał za złe poecie, że go »zabił«, a Mickiewicz nie zgłaszał do bohatera pretensji o to, że przeżył czyn, którego w rzeczywistości nie dokonał”.
Co zdarzyło się dalej? Ordon dzięki wsparciu Adama Jerzego Czartoryskiego pracował jako profesor języków w Kolegium Rządowym w Meaux, wciąż jednak ciągnęło go do wojska. W roku 1860 zaciągnął się do armii Garibaldiego. Historia zatoczyła koło – w trakcie walk otrzymał dowództwo baterii. Awansował na kapitana. Został nawet zastępcą dyrektora zakładów zbrojeniowych. Na wojskową „emeryturę” został wysłany w 1867 roku. Miał wówczas 57 lat.
Czytaj też: Sny o potędze. Mickiewicz usiłował stworzyć… własny legion, na czele którego chciał walczyć o niepodległość
Żołnierska śmierć
Nie przysłużyło się to jego zdrowiu – stopniowo tracił słuch i popadał w depresję. Miało to tragiczne konsekwencje. Nocą z 3 na 4 maja 1887 roku we Florencji Ordon strzałem w głowę odebrał sobie życie. Przedtem napisał do przyjaciół: „Czuję już zbliżający się kres życia, nie chcę zaś umrzeć w szpitalu. Pragnę śmierci żołnierskiej, od kuli, a ponieważ nie mam już nadziei, aby mnie zaszczyt ten spotkał na polu bitwy, przeto muszę sam sobie poradzić”.
Zgodnie z jego wolą ciało Ordona zostało spalone i z wojskowymi honorami pochowane we Florencji. W roku 1891 jego prochy zostały przewiezione do Lwowa i złożone na Cmentarzu Łyczakowskim. 29 listopada 1896 roku jego szczątki ponownie przeniesiono. Nad grobem Ordona stanął pomnik autorstwa Tadeusza Baracza. W roku 1937 bohater wiersza Mickiewicza doczekał się ostatecznego upamiętnienia: w miejscu, gdzie znajdowała się Reduta 54 w Warszawie, ustawiono pamiątkowy głaz. I tylko tajemnicy, kto tak naprawdę wysadził ją w powietrze, jej dowódca nigdy nie zdradził…
Bibliografia:
- A. Jankowiak-Maik, Historia której nie było, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2022.
- C. Leżeński, Ordon trzykrotnie uśmiercony, „Ars Regia”, nr 3/1994.
- Z. Wierzbicki, Związki Juliana Konstantego Ordona ze Lwowem i Ossolineum, „Czasopismo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich”, zeszyt 1/1992.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.