Życie na morzu było pełne przygód, obowiązków i… chorób. Najgorszą był szkorbut. Prześladował marynarzy od niepamiętnych czasów, zbierając tragiczne żniwo.
Wielkie odkrycia geograficzne oraz europejska ekspansja kolonialna otworzyły nowy rozdział w historii morskiej żeglugi. Miał on wpływ zarówno na politykę, jak i kulturę oraz życie codzienne mieszkańców Starego Kontynentu. Morza i oceany stały się jednym z terenów, na których budowano imperia. A dzięki międzykontynentalnym szlakom handlowym w europejskich domach pojawiły się nowe produkty, materiały czy rośliny. Jednak marynarze wyruszający w dalekie podróże płacili wysoką cenę za swoją pracę.
Wodne szlaki handlowe wypełniły żaglowce, których ekspedycje trwały długie tygodnie. Warunki życia i pracy na nich nie należały do łatwych – także pod kątem zdrowotnym. Marynarze borykali się z różnymi chorobami, lecz jedną z najczęściej występujących był szkorbut. I choć nie była to przypadłość dotykająca wyłącznie żeglarzy (pojawiała się także wśród biednych warstw społeczeństwa), to właśnie na morzach i oceanach zbierała największe żniwo. Dlaczego?
Marynarska zaraza
Szkorbut jest spowodowany niedoborem witaminy C w organizmie. W okresie wielkich odkryć i ekspansji nie zdawano sobie sprawy z wpływu poszczególnych produktów na ludzki organizm. Marynarska dieta była więc bardzo uboga i monotonna. Składała się głównie z produktów, które nie psuły się łatwo. Co zatem można było znaleźć na stołach nieustraszonych żeglarzy? Przede wszystkim suchary, owsiankę, twardy ser, solone mięso oraz alkohol. Owoce i warzywa, jeśli w ogóle pojawiały się na pokładach statków, znikały jako pierwsze.
Taka dieta, o ile na krótkich rejsach była mniej szkodliwa, to podczas trwających tygodniami zamorskich ekspedycji dawała się już we znaki. Brak witamin – zwłaszcza witaminy C – oraz ciężka praca w wymagających warunkach miały niszczycielski wpływ na zdrowie marynarzy. A symptomy szkorbutu były naprawdę poważne. Jak opisuje w książce „Historia kuchni polowej” Andrzej Fiedoruk:
Z tą chorobą, zwaną też gnilcem, spotkał się już w 1497 roku Vasco da Gama, płynąc wokół Afryki. Już po minięciu Przylądka Dobrej Nadziei marynarze zaczęli narzekać na zmęczenie i osłabienie. Potem wystąpiły obrzęk dziąseł i wiotczenie mięśni, w których pod uciskiem tworzyły się dołki. Opuchnięte dziąsła i wypadające zęby nie sprzyjały też żuciu sucharów i łykowatego mięsa, co dodatkowo potęgowało niedożywienie. Osłabieniu fizycznemu towarzyszyła apatia, która w efekcie doprowadzała też do demoralizacji załogi. […] Sytuacja pogarszała się i wkrótce na ciałach marynarzy zaczęły się pojawiać puchlina wodna i niebieskawe wrzody. Marynarze zaczęli cuchnąć i krwawić z nosa i ust.
James Lind i pierwsze badania kliniczne
Gdy statki z chorymi zawijały do portów, w których było pod dostatkiem warzyw oraz owoców, choroba mijała praktycznie z dnia na dzień. Obserwacja ta sprawiła, iż wielu medyków zaczęło podejrzewać istnienie zależność pomiędzy marynarską dietą a wybuchem zarazy. Niestety, kilka kolejnych stuleci zajęło im znalezienie remedium na szkorbut – choć było ono praktycznie cały czas w ich zasięgu.
Walkę ze szkorbutem toczono na różne sposoby. Chińscy żeglarze już w V wieku zabierali ze sobą na morze garnki z rosnącym imbirem. Holendrzy jako jedni z pierwszych włączyli zaś do diety podczas rejsów sok z cytryny. Największy problem z uporaniem się z gnilcem miała brytyjska marynarka. Royal Navy od końca XVII wieku niemal do momentu wybuchu II wojny światowej była największą oraz najpotężniejszą flotą świata. I to właśnie w niej szkorbut zbierał najkrwawsze żniwo. A wszystko przez podejście Brytyjczyków do… kiszonek.
Nie od dziś wiadomo, że wyspiarze traktują kiszone produkty z dużą rezerwą. W przeszłości uważali, że są one zepsute i nie nadają się do jedzenia. Ostatecznie jednak to właśnie one uratowały tysiące istnień. Ale zanim do tego doszło, najpierw na scenie medycznej pojawiły się cytryny.
James Lind, szkocki lekarz i oficer Royal Navy, jako jeden z pierwszych zaczął szukać lekarstwa na szkorbut. Będąc chirurgiem na statkach brytyjskiej marynarki wojennej, na własne oczy widział spustoszenie, jakiego dokonywała ta choroba. Wnioski z tych obserwacji podsunęły mu pomysł na przeprowadzenie w 1747 roku badania klinicznego – prawdopodobnie pierwszego takiego w dziejach.
Czytaj też: Jaki był najbardziej pogardzany zawód dwieście lat temu? W Wielkiej Brytanii chyba… marynarze
Traktat o szkorbucie
Obiektami jego eksperymentu zostało 12 marynarzy z okrętu HMS Salisbury. Wszyscy mieli objawy szkorbutu. Lind podzielił ich na 6 par. Podawano im codziennie takie same posiłki z jedną różnicą – każda spożywała inny składnik „kwasowy”: cydr, witriol, ocet, wodę morską, ostrą pastę z wodą jęczmienną oraz pomarańcze i cytryny. Eksperyment trwał 6 dni, bo na tyle wystarczyło owoców. Pod koniec okazało się, że chorzy spożywający cytrusy byli praktycznie zdrowi. Pewną poprawę zaobserwowano również u pary pijącej cydr.
W oparciu o swoje badania James Lind napisał i 6 lat później wydał „Traktat o szkorbucie”. Lecz choć jego wniosek, iż przyczynę szkorbutu stanowiła nieodpowiednia dieta, był słuszny, to zaproponowane przez niego remedium nie było efektywne. Dlaczego? Lind stworzył wprawdzie preparat z soku z cytrusów do leczenia choroby, jednak metoda jego konserwacji niszczyła zawartą w nim witaminę C. Niemniej pierwsze kroki zostały poczynione.
Ostatecznie soki z owoców cytrusowych zawitały na stałe w marynarskiej diecie. Problem polegał na tym, że świeże owoce oraz soki szybko się psuły i nie należały do najtańszych rozwiązań. Dlatego nadal szukano skuteczniejszego, łatwiejszego w przechowywaniu i mniej kosztownego lekarstwa. Wówczas na scenę wkroczył John Pringle.
Czytaj też: Najbardziej wygłodzone wojsko w dziejach? Amerykańska tuszonka była dla Sowietów jak manna z nieba
Kiszone remedium
Pringle był kolejnym lekarzem, który przysłużył się do rozwoju wojskowej medycyny. W obszar jego zainteresowań wkradła się tak nielubiana przez Brytyjczyków kiszona kapusta. Dowiedział się bowiem, że to właśnie ją w odległe wojaże zabierali wikingowie. Postanowił dać jej szansę, sugerując Jamesowi Cookowi, by uwzględnił ją wśród zapasów pożywienia na jedną ze swoich podróży. Okazało się to strzałem w dziesiątkę.
Cook zasłynął między innymi z otwartości na nowe pomysły. Na jego statkach zachowywano wyższe standardy higieny oraz czystości – zarówno załogi, jak i pokładu – co prowadziło do mniejszej ilości chorób wśród żeglarzy. I choć do porządku nie trzeba ich było zbytnio przymuszać, to do zmiany diety już tak. Kiszona kapusta dla wielu żeglarzy była granicą, której przekroczenia sobie nie wyobrażali. James Cook znał się jednak na ludziach i podszedł do tego problemu psychologicznie. Rozkazał podawać kapustę na oficerski stół. Gdy reszta załogi zobaczyła, że jedzą ją oficerowie, po tygodniu sama się nią zajadała.
Efektem eksperymentu był wyraźny spadek zachorowań na szkorbut. Zarząd Admiralicji nie mógł tego zignorować. Ostatecznie wydano dekret o zaopatrywaniu w kiszoną kapustę wszystkich okrętów wyruszających w dłuższe trasy. W ten sposób udało się w końcu rozwiązać problem, z którym żeglarze borykali się od wieków.
Bibliografia
- Andrzej Fiedoruk, Historia kuchni polowej. Na kulinarnym zapleczu armii świata. Od starożytności do współczesności, Wydawnictwo SBM, 2024.
- Eugeniusz Koczorowski, Z Eskulapem po morzu, Wydawnictwo Morskie, 1977.
- Krzysztof Kowalski, Cook – rewolucjonista wśród żeglarzy, rp.pl, 25.08.2013 (dostęp: 06.06.2024).
- Mariusz Zbigniew Panczyk, Szkorbut i badania kliniczne – Czego nauczył nas James Lind?, „Medycyna – Dydaktyka – Wychowanie”, vol 53, no 3-5, 2021.
KOMENTARZE (1)
… boż to nienaturalne środowisko dla człeka,
więc niech nie narzeka
jak kaleka…
Real Life and Death