Gdy Norwegia uzyskała niepodległość, rdzenni mieszkańcy północnej Europy zostali uznani za obcych. W 1919 roku postanowiono pozbyć się ich za pomocą dyslokacji.
W szczelinie skalnej leżą rozłupane kości. Przy kolejnym kamieniu zardzewiały odłamek. Zielonkawy, szorstki w dotyku. Fragment pozostawionego tu miedzianego kociołka? Odkładam go z powrotem w to samo miejsce, ostrożnie, jakby miał się rozsypać. Może to być ślad dawnych mieszkańców. Może leżał tu, odkąd zostali przesiedleni?
Wcześniej było tego więcej – mówią ci, którzy tu przychodzili – to znaczy pozostawionych przedmiotów. Podręczników ze szkoły letniej. Garnków i takich tam. Może pod moimi nogami, przykryte gałęziami, leżą rzeczy, które musieli zostawić? Gdzieś tutaj mieszkali nasi krewni, jak dotąd nikt nie był jednak w stanie powiedzieć dokładnie gdzie. Podążali za reniferami, aż wreszcie nie było im już wolno tu przychodzić.
Plaga reniferów
Ministrowie spraw zagranicznych Szwecji i Norwegii podpisali 5 lutego 1919 roku Konwencję o wypasie reniferów, która zainicjowała przymusowe przesiedlenia. Dwieście dwa paragrafy, wydrukowane na eleganckim papierze i oprawione w okładkę w takim samym intensywnie niebieskim kolorze jak gákti, zaczęły obowiązywać w 1923 roku.
W umowie Szwecja i Norwegia dochodzą do porozumienia w sprawie przepędzenia reniferów z pastwisk na wybrzeżu. Odcinają wyspy i półwyspy, a na terenach bliżej granicy ograniczają pogłowie zwierząt. Konwencja zamyka pas przybrzeżny dla ich hodowców, żeby otworzyć możliwości przed rolnikami. Renifery, które co roku przenoszą się na wybrzeże, nazywa się czasem „plagą”. Nie ma tam miejsca na wymierające zajęcia, a za takie uchodzi ich hodowla. Do tego jest ona domeną rasy, która także uchodzi za wymierającą.
Norwegia jako młode, teraz już suwerenne państwo, przez wiele dziesięcioleci pracowała nad tym, żeby pozbyć się reniferów i podążających za nimi ludzi. Kraj ma być norweski, mają w nim mieszkać jedynie mówiący po norwesku Norwegowie. Ivar Björklund, profesor kulturoznawstwa, tłumaczy, że w gruncie rzeczy chodzi o darwinizm społeczny. Saamowie nie uchodzą za równie rozwiniętych co inni. Reprezentują coś bardziej pierwotnego.
Postrzega się ich jako niemających z nami nic wspólnego, obcych przedstawicieli wymierającej kultury. Uważa się, że ich zniknięcie pozostaje kwestią czasu. Najzwyczajniej pasują do wyobrażenia the other, tych, którzy są inni niż my i od których z chęcią byśmy się zdystansowali.
Ivar Björklund zwraca uwagę, że państwo norweskie miało do dyspozycji wszystkie narzędzia niezbędne do tego, żeby się zdystansować.
„Nie zdążyliśmy się nigdy pożegnać”
W lutym 1919 roku szwedzkie władze przesiedlają pierwsze rodziny. Te, które mają letnie siedziby w Soltunjávri na wyspie Ráneš (Ringvassoya) na północny zachód od Tromso. Dochodzi do tego już tydzień po podpisaniu konwencji, atrament ledwie zdążył wyschnąć. Co ci ludzie mają zrobić ze swoimi goahti? Spiżarniami? Zagrodami dla reniferów? Krewnymi? Przyjaciółmi? Czy jeszcze kiedyś się zobaczą?
Młodzi szybko się pobierają, żeby przesiedlono ich razem. Biorą śluby w popłochu, bez cienia radości na twarzach. Wytypowane rodziny pospiesznie zakładają uprząż reniferom i przenoszą się najpierw na tereny przypisane wspólnocie Saamów Unna tjerusj w gminie Jiellevárre (Gällivare). Wszystko toczy się tak szybko, że władze dopełniają formalności już po fakcie. Ludzie podpisują wnioski o przesiedlenie po przybyciu na miejsce. W dokumencie sformułowanym przez Urząd do spraw Lapończyków pozostawiono miejsce na podpisy. Kreślą więc krzywo swoje inicjały.
Ile rozumieją z tej konwencji? Ten akt prawny spisano po norwesku i szwedzku i dopiero później przełożono na fiński. Nigdy nie przetłumaczono go na język Saamów, język, w którym mówi się tu od tysięcy lat. Wiele osób – tak jak Ánne Márjá – nigdy nie chodziło do szkoły i oprócz fińskiego i łamanego norweskiego znają tylko język ojczysty. Gdyby wiedzieli, co się dzieje, nigdy nie zostawiliby dzieci u krewnych i nie porzucili, ot tak, swojego dobytku. Słyszę, jak wielu powtarza w wywiadach: „Nie zdążyliśmy się nigdy pożegnać”.
Czytaj też: Duńskie piekło – nieudany eksperyment społeczny
Brak słów
Wiosną 1920 roku w okolicach Nearvá (Mertajärvi) i Gárasavvon pakuje się kilka długich ráidu. Siedemdziesiąt osób dostaje zawczasu wypełnione wnioski o przeniesienie do gmin Jiellevárre (Gällivare), Jahkamahkke (Jokkmokk) i Árjepluovve (Arjeplog). Ánne Márjá z Guhturem i dziećmi docierają do Tuorpon w 1920 roku.
Szukam jej opowieści o tym, co się wtedy działo, ale znajduję tylko kilka zdań podobnych do tego odłamka, który podniosłam. Ta, która śmieje się na wspomnienie letnich pastwisk, nie chce pamiętać samych przenosin. Na nagraniu mówi, że marzyła o tym, żeby odwiedzić grób ojca, ale nigdy tam nie dotarła. Potem wzdycha i woli mówić o czym innym. Brakuje jej słów, żeby wyrazić swoje przeżycia.
Na szczęście są inni, którzy ze szczegółami opisują podróż na południe. Pastwiska, ślizganie się na śniegu, pogodę. Stawiające opór renifery. Są przyzwyczajone do kierowania się wiosną na zachód. Trzeba je z całych sił nakłaniać do tego, żeby szły na południe, w niewłaściwym kierunku (…).
Czcze obietnice
W zdigitalizowanych księgach parafialnych śledzę losy Saamów przymusowo przesiedlonych na południe. Kościół nadaje im szwedzko brzmiące imiona. W dokumentach Jouná figuruje jako Jon Andersson Blind. Najpierw przybywają do Mávas w górach Árjepluovve, gdzie dane przesiedleńców wypełniają połowę księgi parafialnej. Imiona i nazwiska są do siebie podobne, krewni przenoszą się razem.
(…) Jouná jako jeden z nielicznych sam decyduje się przenieść. Kiedy dociera na miejsce, czuje się oszukany guoros lohpádusat – czczymi obietnicami. Pastwiska, które dostają na południu, należą już do innych hodowców. Nie ma tam miejsca dla tysięcy reniferów, jak obiecywał im inspektor do spraw Lapończyków. Na tych nowych terenach żyją już renifery, a ich hodowcy sprzeciwiają się obecności Saamów z północy.
Wycinki z gazet, listy i oficjalne dokumenty pokazują, jak w miarę przesiedleń narastają konflikty. Wybuchają między tymi, którzy zostali zmuszeni do przeprowadzki, a tymi, których nie pytano, czy inni mogą przyjechać na ich pastwiska – czasem nawet nie wiedzieli, że tak się stanie.
Już w 1922 roku Urząd do spraw Lapończyków pisał, że „dyslokacja doprowadziła do zamieszania i chaosu, bo metody wypasu reniferów stosowane przez Lapończyków z Karesuando i metody hodowli praktykowane przez dawnych mieszkańców tych terenów znacznie się od siebie różnią”.
Nazwisko Jouny pojawia się też w liście do władz z podziękowaniami za wypłacony mu zasiłek na przenosiny. Sam Jouná z kolei twierdzi, że nigdy by nie podziękował, bo nie dostał żadnych pieniędzy. „Inspektor do spraw Lapończyków musiał sobie to zmyślić. Ktoś się tam za mnie podpisał”. Czy ich nazwiskiem opatrzono jeszcze jakieś dokumenty, o których istnieniu sami nie wiedzą?
Wielka migracja
Nowa konwencja o wypasie reniferów wchodzi w życie w 1923 roku. Potem nastaje rok wielkich migracji. Prawo zaczyna obowiązywać, a wyspy i półwyspy na wybrzeżu Atlantyku pustoszeją. Władzom się spieszy, żeby usunąć stamtąd Saamów. Urząd do spraw Lapończyków zajmuje się zarówno przymusowymi przesiedleniami, jak i dowodzeniem, że Saamowie przenoszą się z własnej nieprzymuszonej woli.
Urzędnicy bezustannie jeżdżą, żeby „urabiać Lapończyków”. Wszystkie wnioski o dyslokację są niemal takie same, tak samo sformułowane i napisane jednakowym charakterem pisma. Różnią się tylko imiona i podpisy. Historyk Johannes Marainen podkreśla w swoich wykładach o przymusowych przesiedleniach, jak niewiele osób umiało wtedy pisać, a członkowie jego własnej rodziny „prawdopodobnie nie mieli pojęcia, co podpisują”.
Urząd do spraw Lapończyków uznaje, że tym, którzy się przenoszą, musi przysługiwać rekompensata. Z mocą wsteczną przydziela od trzystu do pięciuset koron już przesiedlonym. W saamskich wspólnotach na północy niepokój szerzy się w goahti, przenika płótno, chrust na ziemi, asttáhat – patyki do grzebania w żarze. Kogo zmuszą do wyjazdu? Komu będzie dane tu zostać?
Ci, którzy są przesiedlani teraz, wiedzą, że to już na zawsze i że nigdy nie wrócą w rodzinne strony. Przez całą drogę dziękują swoim dawnym miejscom zamieszkania. Hivás de ealli ja jámet. Żegnaj to, co żywe i umarłe. Rozdają dobytek, wszystko, czego nie mogą ze sobą zabrać. Imiona i nazwiska trafiają później do Kościoła, a ten wykreśla je z saamskich wspólnot na północy i przesyła informacje do pastorów na południu.
W 1923 roku przesiedleńcy zostają wpisani do ksiąg parafialnych w miejscowościach w regionie Norrbotten, które wyznaczył im inspektor. Tamtej wiosny około stu dwudziestu osób zmuszono do przeniesienia się z reniferami na południe. Część z nich pokonuje niemalże sześćset kilometrów.
Źródło:
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.