Czy w kosmosie istnieje życie? Czy UFO odwiedza Ziemię? Czy rządy to ukrywają? Dla Amerykanów takie pytania od dziesięcioleci są na porządku dziennym!
Lata 40. i 50. w Stanach Zjednoczonych to okres prawdziwego wysypu doniesień o widzianych tu i ówdzie latających spodkach. Boise w Idaho, 24 czerwca 1947 roku, godzina 15:00. Właśnie wtedy pilot Kenneth Arnold miał zauważyć sporą grupę niezidentyfikowanych obiektów latających. W książce Wielka księga Marsa. Wszystkie obsesje na punkcie Czerwonej Planety Marc Hartzman przywołuje jego relację:
„Widziałem ich kontury dość wyraźnie na tle śniegu, gdy zbliżały się do góry” – powiedział Arnold dziennikarzom. „Leciały bardzo blisko szczytu góry… niczym gęsi w ukośnej linii przypominającej łańcuch, tak jakby były połączone razem”. Liczący co najmniej osiem kilometrów długości łańcuch spodkopodobnych obiektów, wślizgujących się i wyłaniających spomiędzy wysokich szczytów górskich”.
Ludzie pukali się w głowy. Tym bardziej że pilot twierdził, iż obiekty te musiały się poruszać z prędkością około 2000 km/h. Ze wspomnianym Arnoldem w końcu mieli spotkać się oficerowie. Sprawdzili też podobno miejsce lądowania. Co prawda anonimowy rozmówca powiedział telefonicznie reporterom, że widział „ściśle strzeżone fragmenty dysku latającego” załadowane na bombowiec B-25, którym owi oficerowie przylecieli. Jednakże samolot rozbił się podczas lotu powrotnego, a obaj mężczyźni zginęli. Przypadek?
Wielki spisek
Relacji tego typu zaczęło przybywać w postępie geometrycznym. Ponad 30 stanów i same prujące po niebie obiekty w kształcie dysku, w tym spodki z plamami, ognistymi ogonami, amerykańskimi flagami, a także takie, które łamały się na pół i wydawały dziwne dźwięki. Jak tłumaczyło to wszystko wojsko? Uparcie przekonywało, że żadne eksperymenty z UFO nie były prowadzone, a jedyne obiekty zdolne osiągać takie prędkości to rakiety V-2. Ale z ich 5600 km/h obserwatorzy nie byliby w stanie ich nawet zauważyć.
Opinia publiczna odrzucała zapewnienia, że to wszystko złudzenia optyczne, testowane pociski lub wszędobylskie balony meteorologiczne, które czasem występowały jako balony do obserwacji prób jądrowych. Cała sprawa stała się nawet powodem do żartów dla radzieckiego ministra spraw zagranicznych. Cierpko zasugerował, że może Brytyjczycy eksportują zbyt dużo szkockiej whisky do Ameryki, lub że za spodki odpowiada radziecki dyskobol „trenujący do Igrzysk Olimpijskich, który nie zdaje sobie sprawy z własnej siły”.
Wojna światów
Słynny Orwille Wright twierdził, że to tylko przykrywka dla przygotowań do kolejnej wojny. Według niego wszelkie działania rządu miały podburzyć ludzi i nakłonić ich do uwierzenia, że obce mocarstwo ma plany wobec tego narodu. Jakiś zegarmistrz sugerował, że wojskowi ukradli mu pomysł zbudowania latającego spodka napędzanego gumową taśmą… Oficjalne wnioski? To wszystko masowa histeria, halucynacje i oszustwo.
Oczywiście po drodze była jeszcze sprawa Roswell. Kwestii UFO nie dało się już zamieść pod dywan. Do tego rzecznik jednej z baz wojskowych potwierdził, że znaleziono latający dysk. Dosyć szybko jednak się z tego wycofano. Na scenę powróciły niezastąpione balony meteorologiczne.
Swoją drogą armia USA bardziej niż potencjalnymi obcymi przejmowała się tym, by te dziwne zjawiska nie były przejawem działalności ZSRR. Sowieci mieliby w ten sposób… szpiegować USA. Jednak w pewnym momencie wszelkie śledztwa w sprawie UFO postanowiono utajnić, aby dodatkowo nie podgrzewać atmosfery.
Czytaj też: Emilcin: hipnoza i fałszywi kosmici. Czy w „polskim Roswell” doszło do oszustwa?
Czyżby to byli… Marsjanie?
Ku takiej możliwości skłaniał się m.in. Robert B. McLaughlin, dowódca wojskowy Wojsk Lotniczych w White Sands. Relacjonował, że on i jego ekipa zaobserwowali UFO podczas monitorowania balonu meteorologicznego (ewentualnie odpalenia rakiety na poligonie – w zależności od źródła). W trakcie wykonywania pomiarów mieli zauważyć dysk o średnicy ponad 300 metrów, poruszający się na wysokości 95 km z oszałamiającą prędkością 29 000 km/h! Ale dlaczego Marsjanie? Oficer uważał, że uwagę Marsjan mogły przyciągnąć ziemskie testy broni jądrowej z 1945 roku.
Do tego dochodziły dość szalone teorie, np. prezentowana przez angielskiego pisarza i filozofa Geralda Hearda. Otóż przeczytał on wywiad z doktorem Gerardem P. Kuiperem, astronomem z Uniwersytetu w Chicago. Jego zdaniem skład atmosfery Marsa (dwutlenek węgla i brak tlenu) wskazują, że mogła się tam jedynie rozwinąć jakaś forma owadziego życia. A zatem Heard wywnioskował, że Czerwoną Planetę zapewne zamieszkuje cywilizacja niezwykle zmyślnych pszczół… Heard uważał, że ludzka bomba atomowa mogła je zaniepokoić, ponieważ fragmenty wysadzonej przez nas Ziemi mogłyby zablokować docierające na Marsa promienie słoneczne.
Żeby było jeszcze ciekawiej, przenieśmy się do czasów bardziej współczesnych. Otóż w roku 2018 NASA w istocie zasugerowała możliwość wysłania na Marsa roju robotycznych pszczół o nazwie Marsbees. Dzięki ich mobilności i niewielkim rozmiarom zyskalibyśmy możliwość zbadania tych części Marsa, do których nie są w stanie dotrzeć zwyczajne sondy i łaziki. Jak prześmiewczo komentuje to Marc Hartzman w książce Wielka księga Marsa. Wszystkie obsesje na punkcie Czerwonej Planety:
Dodając odrobinę science fiction, można sobie wyobrazić dzień, kiedy sondy marsjańskie ewoluują i wracają na Ziemię, lądując być może gdzieś w pobliżu Nowego Meksyku w latającym dysku o średnicy trzydziestu metrów.
Czytaj też: Potężna eksplozja powaliła 60 milionów drzew. Co wydarzyło się w syberyjskiej tajdze?
Błękitna Księga
Jak miało się okazać po latach, przez kilka dekad w sprawie UFO śledztwo prowadziły amerykańskie Siły Powietrzne. Program ten został nazwany Project Blue Book. Oficjalnie zamknięto go w roku 1969 po przeanalizowaniu 12 618 obserwacji, z których jako niezidentyfikowane zaklasyfikowane zostało 701. Wnioski z realizacji „Błękitnej Księgi” zostały następnie przedstawione przez Sekretarza Sił Powietrznych. Trzy główne brzmiały:
- Żadne niezidentyfikowane obiekty latające zgłaszane, badane i oceniane przez Siły Powietrzne nigdy nie okazały się zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa narodowego.
- Nie ma żadnych dowodów przedstawionych Siłom Powietrznym lub przez nie odkrytych, że obserwacje skategoryzowane jako „niezidentyfikowane” reprezentują rozwój technologiczny lub zasady naukowe wykraczające poza zakres dzisiejszej wiedzy naukowej.
- Nie ma żadnych dowodów wskazujących na to, że obserwacje skategoryzowane jako „niezidentyfikowane” są pojazdami pozaziemskimi.
I tyle. Sprawa zamknięta. Ale kontrowersje pozostały.
The Roswell Report, Case Closed.
Towarzyszyły szczególnie sprawie Roswell, w kontekście której wciąż pojawiały się sugestie jakoby została zatuszowana. Oficjalnie powrócono zatem do tamtych wydarzeń. Był rok 1997. W Pentagonie została zorganizowana konferencja prasowa, którą poprowadził zastępca szefa Air Force Declassification Review Team pułkownik John Haynes. Ogłosił, że widoczne na nagraniach ciała to po prostu manekiny używane w testach spadochronowych. Taki wniosek wyłaniał się z liczącego 224 strony raportu The Roswell Report, Case Closed.
Problem w tym, że manekiny służące do testów zderzeniowych pojawiły się dopiero w roku 1953. Jak zatem znalazły się sześć lat wcześniej w Roswell? Według Haynesa wyjaśnienie było bardzo proste: świadkowie się pomylili, a cała sprawa miała miejsce dopiero w połowie lat 50. To nic, że w nagłówkach gazet opisujących tamte wydarzenia wyraźnie widniała data 8 lipca 1947 roku. Pewnie kaczka dziennikarska. Nic dziwnego, że dziennikarz i producent Lee Speigel stwierdził kiedyś, iż Siły Powietrzne czekają, aż wszyscy już umrą. Aż nie będzie żadnych żywych świadków katastrofy w Roswell.
Czytaj też: Czy Amerykanie naprawdę wylądowali na Księżycu 20 lipca 1969 roku? Teorie spiskowe na temat misji Apollo 11
To jednak nie koniec?
Po latach wyszło na jaw, że amerykańskie służby po cichu kontynuowały badania nad UFO. W o wiele bardziej zawoalowany i przede wszystkim tajny sposób. Opinia publiczna dowiedziała się o tym dopiero dzięki publikacji „New York Timesa” z 2017 roku. Badania były realizowane w ramach Advanced Aerospace Threat Identification Program, a Pentagon przeznaczył na nie aż 22 miliony dolarów! Co na to Departament Obrony? Przed wspomnianą publikacją żadnych oficjalnych komunikatów nie było. Natomiast później wersja oficjalna brzmiała, że finansowanie programu zostało zakończone w 2012 roku. Nieoficjalnie niektórzy ponoć przyznają, że poszukiwania trwają nadal.
Zresztą dokładnej informacji w tej sprawie w 2020 roku zaczął się nawet domagać senacki Select Committee on Intelligence. Aha, w międzyczasie zmieniła się też nomenklatura: teraz UFO to „unidentified aerial phenomena”, czyli UAP.
W kolejnym roku Pentagon zaprezentował z kolei raport, w którym wspomniano o ponad 140 przypadkach zaobserwowania UF… przepraszamy: UAPów, jednakże stanowczo stwierdzono, że brak jest dowodów na to, że stali za nimi kosmici. Natomiast w lipcu 2022 roku Pentagon poinformował o tym, że w jego strukturach zaczęło funkcjonować nowe biuro o tajemniczo brzmiącej nazwie: All-domain Anomaly Resolution Office. Jego celem będzie zbieranie i badanie wszelkich doniesień o niezidentyfikowanych obiektach latających, które pochodzą od jednostek podległych Departamentowi Obrony. Co ciekawe, ma to dotyczyć obiektów poruszających się w przestrzeni kosmicznej, w powietrzu, jak i nawet pod wodą oraz takich, które potrafią się poruszać zarówno w wodzie, na lądzie, jak i w powietrzu.
Pod koniec października kończącego się roku Kongres miał możliwość zapoznać się z najnowszym raportem Pentagonu w sprawie „niewyjaśnionych zjawisk powietrznych”. Co z niego wynika? Że obserwacje UAPów to: złudzenia optyczne, powietrzne śmieci oraz nieśmiertelne balony meteorologiczne. Pojawia się natomiast całkowicie nowy element: chińskie drony szpiegowskie. Otóż ChRL ponoć wykradła USA plany konstrukcji myśliwców i próbuje się jak najwięcej dowiedzieć o szkoleniu pilotów. Jednakże więcej amerykański Departament Obrony ujawnić nie chce/nie może, zasłaniając się bezpieczeństwem narodowym.
Cóż, przywołując kultowy serial o poszukiwaniach kosmitów można tylko stwierdzić: Prawda jest gdzieś tam. A Marsjanie? W tej kwestii świetnym podsumowaniem są słowa z książki Marca Hartzmana Wielka księga Marsa. Wszystkie obsesje na punkcie Czerwonej Planety: Na razie jedynymi obcymi, których możemy być pewni, to roboty, które wysłaliśmy na Marsa – a jeśli ktokolwiek ma zamiar zaatakować naszą planetę, to ci z nas, którzy na niej żyją.
Źródło:
Literatura uzupełniająca:
- Arai (red.), Intelligent Systems and Applications: Proceedings of the 2021 Intelligent Systems Conference (IntelliSys) Volume 3, Springer, Cham 2022.
- Cooper, R. Blumenthal, L. Kean, Glowing Auras and ‘Black Money’: The Pentagon’s Mysterious U.F.O. Program, www.nytimes.com, dostęp: 30.11.2022.
- Dane, Flying Saucers: The Real Story, „Popular Mechanics”, January 1995.
- Pearson, The Book of Unexplained Mysteries: On the Trail of the Secret and the Strange, Hachette UK, London 2019.
- Steiger (red.), Project Blue Book: The Top Secret UFO Files that Revealed a Government Cover-Up, Mufon Books, Newburyport 2019.
- Swords, R. Powell, UFOs and Government: A Historical Inquiry, Anomalist Books, San Antonio 2012.
- The Roswell Report: Case Closed, United States Air Force, Skyhorse Publishing, New York 2013.
KOMENTARZE (2)
To nie jest żadna „ciekawostka historyczna”. Ten portal zaczyna pudelek.
Jednak historyczna. All-domain Anomaly Resolution Office istnieje, komisja senacka isntieje. I jednak ciekawostka: nazwe na UAPów zmieniono :)